Kawałki liturgiczne, cz. II

Właściwie można się było tego spodziewać: kolejne wakacje, kolejny okres ‘wzmożonej aktywności liturgicznej’ i od razu pojawiają sie również kolejne ‘kawałki liturgiczne’. Tym razem jest ich tak wiele i są one tak różnorodne, że, zabierając sie do pisania, sam nie wiem czy uda mi się połączyć je w jakąś całość. Ale spróbuję…

W pierwszą niedzielę tego roku byliśmy na nabożeństwie w dawnym klasztorze dominikanów w Erfurcie (Niemcy). To tutaj w początkach XIV w. pełnił funkcje przeora filozof, kaznodzieja i mistyk Mistrz Eckhart. Dzisiaj, juz w domu, przeglądając jego pisma, natknąłem sie na to zdanie: Das Auge, in dem ich Gott sehe, das ist dasselbe Auge, darin mich Gott sieht; mein Auge und Gottes Auge, das ist ein Auge, ein Erkennen und eine Liebe … ( Oko, którym widzę Boga, to to samo oko, którym widzi mnie Bóg; moje oko i Boże oko, to jedno oko, jedno poznanie i jedna miłość …).

Kto przeczytał pierwszą część ‘Kawałków liturgicznych’, domyśla sie zapewne od razu, ze takie ujecie jest mi bliskie. Również rabbi Lawrence Kushner, którego obficie wówczas cytowałem, powiedział kiedyś cos podobnego: ‘Twoje oczy sa oczami Jedynego Świętego, dlatego patrz nimi tak jak On patrzy’.

Jeśli jednak podejść do tego w taki właśnie sposób, co oznacza to dla modlitwy i liturgii?

Za nami kilka dni spędzonych w klasztorze. Co rano człapaliśmy senni do oratorium (gdy czujesz sie tak, jakby ci ktoś piasku do oczu nasypał, to są to tez Boże oczy? No cóż, albo Bóg rzeczywiście stal sie człowiekiem i wie co to znaczy być totalnie niewyspanym albo cala ta gadanina o Jego wcieleniu nie jest warta funta kłaków. Ponadto, jeśli wierzyć niektórym, życie zakonne nie było tak zupełnie obce Jezusowi ze względu na Jego związki ze wspólnotą esseńską) by wspólnie z mnichami wypowiedzieć słowa, które w założeniu powinny być pierwszymi wypowiedzianymi w danym dniu: ‘O Panie, otwórz wargi moje’. Te same słowa, pochodzące z Ps. 51, odnajdujemy także nie tylko na początku każdego evensongu, znalazły sie one również w amidzie , która stanowi główny element nabożeństwa w tradycji żydowskiej. Dla kogoś, kto tak jak ja, miał okazje przyzwyczaić sie do idei która głosi ze modlitwa jest nasza codzienna ‘rozmowa z Bogiem’, te słowa mają w sobie coś niepokojącego. By rozmawiać, trzeba w końcu co najmniej dwójki osób. Tu jednak, zaraz na samym początku rozmówcy jakoś sie ze sobą zlewają i w końcu nie za bardzo wiadomo kto właściwie otwiera usta, by przemówić. Kushner pisze:

Czy nie miałoby więcej sensu powiedzieć czegoś w rodzaju: „Tu jestem Boże, gotów to rozpoczęcia naszej rozmowy”, albo „Pozwól, że się przedstawię”, czy też „Wiem, że nie we wszystkim się ze sobą zgadzaliśmy”, czegoś, co zaakcentowałoby dialogiczny charakter tego, co ma nastąpić. Aby doszło do rozmowy, modlitwy przyczynnej, mszą istnieć dwie różne strony.  Do tanga trzeba dwojga.

W znacznej części (choć nie w całości) Biblii hebrajskiej i modlitewnika, Bóg i ludzie są od siebie oddzieleni, odrębni, autonomiczni, niezależni i odłączeni od siebie. Bóg mówi to, my robimy tamto. Bóg robi to, my robimy tamto. Bóg tam, my tu. Energia całego tego układu pochodzi właśnie od tego, że jesteśmy od siebie oddzieleni. Dlaczegóż więc rozpoczynać nasze osobiste modlitwy od zaprzeczenia tej wzajemnej autonomii i wolnej woli?

Psalm powiada, „Boże, czy mógłbyś otworzyć proszę moje usta”. Hej, kto w końcu używa moich ust, ja czy Bóg? Kto wychwala Boga, ja czy Bóg? Co się tutaj dzieje?

I znów: kto przeczytał pierwszą część (a może znalazł sie nawet ktoś, kto pod jej wpływem sięgnął po książki Lawrence’a Kushnera) nie będzie zdziwiony odpowiedzią, której sam sobie natychmiast udziela:

To, co się tutaj dzieje, należy do innego duchowego paradygmatu, takiego, w którym Bóg i ludzie nie tylko nie są od siebie różni, ale w którym dosłownie istnieją w sobie. Bóg jest oceanem, a my falami. Mówiąc słowami chasydzkiej maksymy, „Alles is Gott”, „Wszystko jest Bogiem”. Moje usta są Bożymi ustami. Moje wychwalanie to Boże słowa. Według rabina Kalnoymosa Kalmisza Szapiro z Piaseczna, „Bóg nie tylko wysłuchuje naszych modlitw, lecz również sam modli się przez nas”.

Słowa Amidy, które zostaną wypowiedziane, mogą brzmieć jakby pochodziły ode mnie, ale naprawdę pochodzą z wyższego źródła.

Dla mnie osobiście wcale nie jest łatwą rzeczą otworzyć usta do modlitwy. Raz po raz dopada mnie myśl o kompletnym bezsensie tego aktu. Po co to komu? Czy nie lepiej od razu z rana wziąć sie do roboty, przejrzeć korespondencje, sprawdzić czy ktoś mnie do czegoś nie potrzebuje, albo, gdy akurat nigdzie sie nie śpieszę, posłuchać przez chwile dobrej muzyki? Owszem, gdy juz włączę laptopa, trafiam wreszcie na którąś ze stron z modlitwami i w końcu rozlegają się sie słowa: ‘Panie otwórz wargi moje’, ale bardzo często brzmią one zdawkowo i bez przekonania. Co ciekawe (niektórzy powiedzą pewnie, ze raczej straszne i godne potępienia…), ostatnimi czasy nie odczuwam nawet z tego powodu szczególnych wyrzutów sumienia. Po prostu przyjmuje to jako kawałek mojej rzeczywistości. Nie jestem żadnym tytanem modlitwy i tyle! Właśnie dlatego, gdy tylko mogę, odwiedzam klasztory, by dać się unieść modlitewnej fali, by dołączyć swój glos do innych głosów. I właśnie dlatego tez byłem tak bardzo rozczarowany i zły, gdy, w drodze powrotnej z Werningshausen, zrobiliśmy przerwę w podroży w Dreźnie, by wreszcie zobaczyć odbudowany Frauenkirche , i okazało sie, ze spóźniliśmy sie dosłownie kwadrans na modlitwę południową. To byłoby piękne zakończenie naszego klasztornego tygodnia. Ale niestety: chodziliśmy wokół kościoła, robiąc zdjęcia, a ja czułem sie, dosłownie i w przenośni, odłączony od modlitewnej wspólnoty, która właśnie zebrała sie w jego wnętrzu. ‘Ja tez chce!’ huczało mi cały czas w głowie, a mój gniew i rozczarowanie skupiły się oczywiście na Loukasie, dla którego, mówiąc oględnie, nie byłem w tym momencie najmilszym towarzyszem podroży. A przecież właściwie wystarczyło sięgnąć pamięcią wstecz, do mojej ostatniej wizyty w tym miejscu 10 lat temu. Prace nad rekonstrukcja kościoła były jeszcze dalekie od zakończenia, ale w krypcie znajdowała się już kaplica. Gdy dotarłem na Neumarkt, nie miałem pojęcia, ze trafie na rozpoczęcie nabożeństwa. Na szczęście udało mi sie przekonać swych ówczesnych towarzyszy podroży, którzy mieli raczej ochotę na spacer po cudownej drezdeńskiej starówce, by na nim pozostać. To był prawdziwy prezent, ale prezentów nie dostaje się codziennie, a niekiedy bywa i tak, ze spóźniamy sie po ich odbiór…

W każdym razie skwapliwość (żeby nie powiedzieć kompulsja, co może byłoby bliższe prawdy ;-)) z jaka poszukuje, zarówno w ‘realu’ jak i w przestrzeni wirtualnej, miejsc wspólnej modlitwy, ma do czynienia z faktem, ze naprawdę jestem bardzo kiepskim ‘modlicielem’ i często towarzyszy mi myśl, iż, jeśli juz robie cos tak bezsensownego jak modlitwa, to potrzebuje jeszcze przynajmniej kilkoro wariatów wokół mnie, żeby mi było raźniej… Od czasu do czasu pojawia sie jednak ta myśl: moje oczy sa oczami Boga, moje usta Jego ustami; i wtedy na moment przestaje być ważne co sam myślę o modlitwie, jaki mam do niej stosunek, czy widzę jej sens czy nie. Bóg pragnie moich ust (Jones ma racje: wiara jest ‘afera miłosną’!), potrzebuje ich, pragnie mnie, pragnie jedności ze mną, a moja serce jest rzeczywiście ‘niespokojne dopóki nie spocznie w Panu´. To jednak nie zdarza sie często. Zresztą może to i lepiej. Któż wytrzymałby życie, będące jednym wielkim łańcuchem ‘doświadczeń szczytowych’? I tu kłania sie inny aspekt całej sprawy, bodaj najtrudniejszy, zwłaszcza dla kogoś, kogo od dzieciństwa wpajano spore lekceważenie dla obowiązkowego odmawiania przepisanych tradycja modlitw: modlitewna dyscyplina. Niejednokrotnie słyszałem i czytałem o tym, ze regularna modlitwa, nawet jeśli od czasu do czasu odmawiana bez większego przekonania, jest niezastąpionym ćwiczeniem duchowym. Tylko o co właściwie chodzi w tym ćwiczeniu, poza wyrabianiem jakiegoś nawyku? Powrócę jeszcze na moment do tekstu Kushnera:

Modlitwa może ostatecznie być ćwiczeniem pomocnym w wyzbyciu się naszego ego, beznadziejnie zakotwiczonego w tym świecie, w którym jedna osoba jest różna od drugiej i od Boga, i wzniesieniu się ku niebiosom, gdzie uświadamiamy sobie, że istnieje jedyny Święty w całym bycie, a my zawsze byliśmy tego wyrazem. „Boże, otwórz moje wargi, ażeby moje usta mogły głosić Twoją chwałę”.

Źródło : Eyes Remade for Wonder , str. 171.

Z tymi ‘niebiosami’ mam tutaj jednak pewien problem musze przyznać. W swoim statusie na Facebooku umieściłem dzisiaj cytat ze słynnego mnicha buddyjskiego Thich Nhat Hanha: Ludzie zazwyczaj uważają chodzenie po wodzie czy powietrzu za cud. Ja jednak sądzę, że prawdziwy cud to ani chodzenie po wodzie, ani w powietrzu, lecz chodzenie po ziemi. Kto jednak obcuje z tekstami rabbiego Lawrence’a nieco dłużej, wie, ze ich autorowi trudno zarzucić inklinację do eskapizmu. Mistyka Kushnera to mistyka codzienności, ciągłe odkrywanie niezwykłości rzeczy zwyczajnych. Tu naprawdę nie chodzi o odrywanie sie od ziemi lecz o to, by, stąpając po niej i wykonując codzienne obowiązki, ćwiczyć sie w dostrzeganiu i uświadamianiu sobie tego, o czym mówi Ewangelia św. Tomasza :

Rzekł Jezus: “Ja jestem światłością, która jest ponad wszystkimi. Ja jestem Pełnią, Pełnia wyszła ze mnie, Pełnia doszła do mnie. Rozłupcie drzewo, ja tam jestem. Podnieście kamień, a znajdziecie mnie tam”. (logion 77)

I nieco dalej:

Zapytali Go uczniowie Jego: “W jakim dniu nadejdzie królestwo?” “Ono nie nadejdzie wtedy, gdy go wyczekują. Nie będą mówić: ‘Oto tutaj, albo oto tam’, lecz królestwo Ojca rozszerza się na ziemi, a ludzie go nie widzą. (logion 113)

Gdy cytuję właśnie te słowa, znane nam jedynie w przekładzie na język koptyjski, nie mogę jednak nie wspomnieć o bestialskim mordzie popełnionym w Aleksandrii na koptyjskich chrześcijanach kilka dni temu. I znów pojawia sie we mnie to samo pytanie, które stawiałem juz w pierwszej części i które, to niestety wiem na pewno, będę stawiał jeszcze wielokrotnie: Jak to: „wszystko jest Bogiem”? Rzeczywiście „wszystko”? Łącznie z tymi najstraszliwszymi, najbardziej perwersyjnymi rzeczami, które sobie nawzajem wyrządzamy? Mamy je po prostu akceptować?

Nie potrafię przeciwstawić niczego takim wieściom jak te, które dotarły do nas przed kilku dniami z Egiptu. Nie potrafię i nie chce! Nie będę pisał o ‘Bożych zrządzeniach’, których nie da sie objąć ‘ograniczonym ludzkim umysłem’. Nie wierze w Boga, który ‘zrządza’ cos takiego czy – jak głosi ‘lightowa’ wersja tej samej perwersyjnej nauki – choćby ‘dopuszcza’. Co więcej, uważam, ze, gdy sie juz raz w takiego Boga uwierzy, to w zasadzie nie ma juz żadnego powodu, dla którego nie można uwierzyć i w to, ze zada On ode mnie, bym stal ‘narzędziem’ służącym uskutecznianiu Jego zbrodniczych ‘zrządzeń’ i podniósł rękę na kogoś, kto myśli, czuje, wierzy czy wygląda inaczej niż ja sam. Właśnie w tym kontekście i w tym momencie chciałbym przytoczyć Jahreslosung – tekst biblijny wylosowany przez braci morawskich w Herrnhut na ten rok: Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rz. 12,21). Jeśli modle sie w tych dniach o cos konkretnego, to miedzy innymi właśnie o to, by ten tekst zaswital w sercach i umysłach Koptów, zwłaszcza tych, którzy pragną zemsty…

Zło dobrem zwyciężaj… Powracam myślą do drezdeńskiego Frauenkirche , który wreszcie miałem okazje zobaczyć w pełnej krasie po odbudowie. Ta świątynia – perła sakralnego baroku – padła ofiarą bezsensownego okrucieństwa i żądzy zemsty aliantów, którzy dokonali barbarzyńskiego nalotu na bezbronne, przepełnione uciekinierami, miasto, będące niezbywalną częścią światowego dziedzictwa kultury. Sprawcy tego czynu nie zostali nigdy osadzeni, bo, jak wiadomo, ‘zwycięzców sie nie sadzi’… Przez wiele lat w sercu miasta znajdowała sie ruina – milczące, ale jakże wymowne, świadectwo tego, do czego zdolny jest człowiek. Jedno z wielu na tej ziemi… Wielokrotnie ja widziałem i, prawda mówiąc, przyzwyczaiłem sie do tego widoku. Mieszkańcy Drezna nie. Przez wszystkie te lata żywili nadzieje na odbudowe swojej ‘katedry’ i w końcu udało sie to: z pomocą wielu ludzi ze wszystkich stron świata! Dzisiaj wspaniała kopule Frauenkirche zdobi złoty krzyż wykonany przez syna pilota, który brał udział w bombardowaniu, zaś na ołtarzu znajduje sie ‘Krzyż z Coventry’, kopia krzyża, skonstruowanego z trzech gwoździ odnalezionych w zgliszczach zbombardowanej katedry w Coventry, symbol pojednania między najciężej doświadczonymi przez wojnę dawnymi nieprzyjaciółmi. Raz w miesiącu anglikańscy duchowni z parafii w Berlinie odprawiają tutaj evensong…

Kościół odbudowano z najwyższym pietyzmem, ale odbudowa nie miała na celu zatarcia śladów tego, co się wydarzyło prawie 70 lat temu. Są one widoczne wszędzie. Jeden z nich przemawia do mnie w szczególny sposób. Na pierwszy rzut oka tego nie widać, jednak gdy oko przyzwyczai sie juz do barokowego przepychu, dostrzega w pewnym momencie kontrastujące z nim surowe cegły ołtarza. Pozostawiono je takimi jak były, gdy budynek był ruiną. Ołtarz: liturgiczne centrum, symbol Obecności Chrystusa. Rozłupcie drzewo, ja tam jestem. Podnieście kamień, a znajdziecie mnie tam… Stojąc przed ołtarzem Frauenkirche znów myślałem o wcieleniu, a właściwie o jego cenie. Cenie jaką płaci Bóg za stanie się człowiekiem. Nie, nie chodzi mi o ‘cenę zapłaconą za nasze grzechy’, ani nawet o śmierć na krzyżu. Chodzi mi o cenę bycia człowiekiem, którą prędzej czy później poznaje każdy z nas, cenę naszego Sein-zum-Tode (Bycie-ku-śmierci). O cenę bycia częścią stworzenia. O cenę wejścia w ten świat, w stworzoność, kruchość, podatność na zranienia. O tym mówi mi drezdeński ołtarz. I dlatego stojąc przed nim modliłem sie: ‘O Panie, otwórz wargi moje’, a gdy brak mi slow, przyjmij milczenie – na Twoją chwałę – i uczyń je częścią Twego milczenia. Czy to miało sens? Da mnie w tamtym momencie i w tamtym miejscu miało…

Panorama wnętrza Frauenkirche .

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , , , , , . Bookmark the permalink .

10 Responses to Kawałki liturgiczne, cz. II

  1. Seamus says:

    Swietne. Two thumbs up, jak mawiaja anglosasi. Dzieki, a ja lece na Tydzien Jednosci do tych kalwinskich heretykow, bo dzis u nich spotkanie:)

    Reply
  2. Pradusz says:

    Pozdrow ich ode mnie :-)

    Reply
  3. Matthias says:

    Głęboli tekst, głębokie przemyślenia… Praduszu, masz w sobie coś takiego, że, czytając Twoje teksty, człowiek zmusza się do ciągłego “wypływania na głębię”, do ciągłego wysiłku porzucania duchowej miernoty i nieustannego odkrywania w sobie i wokół siebie obecności Pana. I chwała Ci za to.

    Reply
  4. Seamus says:

    To Ci poslodzilismy…Zebys tylko weny przez to nie stracil:)

    Reply
  5. Pradusz says:

    Dziekuje Wam, ´cukiernicy´ ;-). A co do weny, to juz czas pokaze… W kazdym razie w najblizszych miesiacach planujemy jeszcze kilka wyjazdow, w tym tez kilka pobytow w klasztorach. Jestesmy zaproszeni do norbertanow w brabanckim Berne, blizej wiosny chcemy tez odwiedzic Felicjanow. Wyjezdzajac z Werningshausen (o ktorym zreszta chcielibysmy niedlugo troche szerzej napisac), bylismy ze soba zgodni, ze za jakis czas chcielibysmy tam na pewno powrocic. Inspiracji wiec chyba nie zabraknie…

    Reply
  6. Seamus says:

    Uczestnicze w tym roku dosc intensywnie w Tygodniu Modlitw o Jednosc. W Warszawie to nawet prawie miesiac. Wielka szkoda, ze jedyna w Polsce anglikanska parafia w najmniejszy nawet sposob nie uczestniczy w tym wydarzeniu. O powodach – eufemistycznie mowiac – umiarkowanej aktywnosci, dyskutowalismy tu nie raz, ale to nie zmienia faktu, ze jest to kolejny smutny znak jej izolacji i braku uczestnictwa w otaczajacej rzeczywistosci.
    Na stronie Diecezji Europejskiej niezmiennie od pol roku ta sama informacja: Warsaw – Priest-in-charge: vacant…

    Reply
  7. Pradusz says:

    Byl taki czas, gdy warszawscy anglikanie byli obecni na nabozenstwach ekumenicznych, nie tylko w Tygodniu, ale przez caly rok…

    Reply
  8. Seamus says:

    Czyli jak w dowcipie: kiedy w Polsce bedzie dobrze? Juz bylo:)
    Coz moge rzec – zazdroszcze Ci, ze mozesz wspominac taki czas. Oby kiedys wrocil…

    Reply
  9. Pradusz says:

    Nie zazdrosc… Niewiele z tego mialem, bo nie mowilem wtedy prawie wcale po angielsku i dlatego nie odwazylem sie nigdy podejsc do owczesnego Priest-in-charge, wiec tylko pamietam jego sylwetke spowita w charakterystyczna anglikanska sutanne, w prezbiterium kosciola na Piwnej. Gdybym wtedy wiedzial, ze facet calkiem dobrze mowil po polsku, tlumaczyl teksty liturgiczne. Ale coz, widac dla mnie to jeszcze nie byl ten moment w zyciu, by wejsc w anglikanski swiat…

    Reply
  10. Seamus says:

    :-)

    Reply

Leave a Reply