W Werningshausen jak w domu

Zamieszczając kilka tygodni temu zdjęcia , które zrobiliśmy w Przeoracie św. Wigberta w Werningshausen, obiecaliśmy, że niebawem poświęcimy dłuższy post tej wspólnocie i naszemu w niej pobytowi. Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan to dobra okazja, aby powrócić pamięcią do tych kilku dni spędzonych w ekumenicznym klasztorze.

„Dla was pobyt tutaj był trochę jak powrót do domu” – tymi słowami podsumował brat Bodo, zajmujący się w Werningshausen gośćmi, długą rozmowę, którą odbyliśmy z braćmi w klasztornym refektarzu. W poprzednich dniach chadzaliśmy zazwyczaj własnymi drogami. Owszem, braliśmy udział we wspólnej modlitwie, w mszy konwentualnej, w nabożeństwie na zakończenie roku, oraz w uroczystej mszy z okazji Święta Nadania Imienia Jezus , 1. stycznia, ale właściwie nie mieliśmy do tej pory okazji bliżej zaznajomić się z naszymi gospodarzami. Dopiero w ostatni dzień udało nam się dłużej ze sobą porozmawiać. I trudno zaprzeczyć, że konkluzja, jaką wyciągnął z tej rozmowy brat Bodo, była po prostu słuszna. Obydwaj odczuwaliśmy potrzebę zakończenia starego roku i rozpoczęcia nowego w inny niż zazwyczaj sposób, w atmosferze refleksji i modlitwy. Bracia z Werningshausen są naprawdę świetnymi gospodarzami, potrafiącymi zachować delikatną równowagę pomiędzy troską o gości klasztoru i zapewnieniem im maksymalnej swobody. Także urokliwe piękno tego miejsca miało swoje znaczenie. Najważniejsze było jednak to, że rozmowa utwierdziła nas w poczuciu, które towarzyszyło nam od samego początku, gdy wspólnie odmawialiśmy godziny kanoniczne i uczestniczyliśmy w Eucharystii. Poczuciu bliskości, duchowej komunii, oddychania atmosferą, w której różnice nie są zamazywane, ale naprawdę liczy się to, co łączy. Chociaż wielu może się to wydać paradoksalne (nam samym właściwie nie) wizyta u luterańskich mnichów była dobrą lekcją katolickości w najbardziej pierwotnym i najszerszym tego słowa rozumieniu: katolicki – uniwersalny.

Zacznijmy jednak od początku. W drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku, w znajdującej się wówczas na terenie NRD Turyngii, zawiązał się krąg ewangelickich mężczyzn, których celem była wspólna modlitwa i służba ludziom. Grupie przewodził Franz Schwarz, z wykształcenia muzyk kościelny i teolog, pochodzący z dawnych Prus Wschodnich. Stworzenie zakonu w ramach Kościoła ewangelickiego na pewno nie było czymś, co jako pierwsze przychodziło na myśl. W końcu częścią reformacyjnego ducha było nastawienie antymonastyczne. Od XVI w. na terenach objętych Reformacją likwidowano klasztory i na pewno nie czyniono tego w tym celu, aby kiedyś zakładać nowe. A jednak w 1967 r. pierwsi członkowie grupy złożyli zakonne przyrzeczenie. Ich wspólne życie, ich wspólna służba wzbudzały zainteresowanie, ale również kontrowersję. Bracia regularnie odmawiają godziny kanoniczne, często świętują Eucharystię, używają znaku krzyża, „katolickich” szat liturgicznych, kadzidła, klękają w czasie nabożeństw – wszystko to są zwyczaje, które zanikły w niemieckim ewangelicyzmie. Dzisiaj już mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że ich zniknięcie to bardziej skutek przemian, które zaszły w epoce Oświecenia i w XIX w., aniżeli w samej Reformacji. Praktykując je na nowo, luterańscy mnisi stali się dla swojego Kościoła swoistym wyrzutem sumienia, niechcianym przypomnieniem tego, co zagubiono z biegiem lat. Wątpliwości władz kościelnych umiejętnie podsycali komuniści, którym oczywiście nie zależało na powstaniu takiego centrum duchowego. W końcu chrześcijaństwo, nawet jeśli w jakimś stopniu tolerowane, miało w NRD stopniowo zanikać. Powstanie nowej żywej wspólnoty religijnej oznaczało ewidentne przeciwstawienie się temu celowi. W 1970 r. władze Kościoła zarządzają rozwiązanie wspólnoty. Jedynie Franz Schwarz i dwóch innych braci dochowuje wierności pierwotnemu ideałowi. W końcu życzliwy zwierzchnik kościelny daje im do wyboru trzy parafie. Wybierają Werningshausen.

O. Franz w czasie kazania

W Turyngii wszędzie można napotkać ślady dawnej benedyktyńskiej obecności. Wystarczy przyjrzeć się nazwom miejscowości, które często nawiązują do nazw dawnych klasztorów, by zdać sobie sprawę z historycznego znaczenia wspólnot zakonnych dla kulturalnego i ekonomicznego rozwoju tej części Europy. W 1529 r. tereny te zostają jednak objęte Reformacją, klasztory ulegają likwidacji, a ich dawna rola zapomnieniu. Również w Werningshausen pojawia się wierny ideałom Reformacji kaznodzieja i miejscowa parafia staje się ewangelicka. W XVIII w. funkcję pastora pełnił będzie w niej Philipp Christian Bach, stryjeczny wnuk wielkiego kompozytora. W tym samym stuleciu zostaje zbudowany istniejący po dziś dzień kościół, czwarty na tym miejscu; tylko wieżę dobudowano kilkadziesiąt lat później.

Gdy w 1973 r. trójka braci pojawia się w Werningshausen, budynek kościelny grozi zawaleniem, a życie religijne w parafii pogrążone jest w kompletnym zastoju. Wszystko musi zostać odbudowane, w dosłownym i przenośnym znaczeniu. Bracia zabierają się do prac budowlanych, a o. Franz Schwarz rozpoczyna intensywną pracę duszpasterską. To dzięki niej już po kilku latach w Werningshausen w jednym roku będzie ponad dwudziestu konfirmantów. W 1974 r. odbudowany kościół zostaje na nowo poświęcony, a 10 lat później powstaje kaplica pw. Najświętszej Marii Panny. To właśnie w niej będą się później modlić prawosławni żołnierze Armii Radzieckiej, stacjonujący na pobliskim lotnisku Haßleben. W 1989 r. rozpoczyna się budowa obecnego klasztoru w tradycyjnym turyńskim stylu, zwieńczonego jednak wieżyczką nawiązującą wyglądem do architektury świątyń prawosławnych. Również w ten sposób bracia z Werningshausen podkreślają swoje przywiązanie do idei jedności Kościoła. Wreszcie, w roku 1987 biskup krajowy, dr. Werner Leich, oficjalnie aprobuje powstanie Przeoratu wg reguły św. Benedykta pw. św. Wigberta. Obecnie w skład wspólnoty wchodzi ośmiu mnichów. Dwóch z nich jest katolikami. W przeszłości w Werningshausen przebywali również czasowo mnisi prawosławni. Chociaż dzisiaj nikt nie podważa osiągnięć braci, wysokokościelny charakter wspólnoty od czasu do czasu wciąż wzbudza kontrowersje. O. Franz Schwarz był na przykład przejściowo suspendowany jako pastor za przyjęcie święceń biskupich z rąk biskupa znajdującego się w sukcesji apostolskiej w rozumieniu przedreformacyjnym. W końcu jednak sprawę wyjaśniono, konflikt zażegnano, a o. Franz, chociaż znajduje się już na emeryturze, nadal pełni w Werningshausen obowiązki duszpasterskie.

Skąd jednak wzięło się nasze zainteresowanie Przeoratem? Właściwie wszystko zaczęło się od innego miejsca i innej wspólnoty. W 2006 r. Pradusz był na Kongresie Starokatolickim we Fryburgu Bryzgowijskim. Ponieważ obchodzono wówczas 75. rocznicę Umowy z Bonn, ustanawiającej interkomunię (później nazwaną pełną komunią) pomiędzy anglikanami i starokatolikami, pobyt ten był okazją do zawarcia wielu interesujących znajomości z anglikanami i starokatolikami z różnych stron świata. To wówczas udało się Praduszowi między innymi porozmawiać osobiście z Arcybiskupem Canterbury, z czego czuje się bardzo dumny. Na Kongresie zjawiła się również grupa cystersów z Opactwa św. Seweryna w Kaufbeuren w Bawarii. Wspólnota ta, nawiązująca do drogiej sercu każdego starokatolika duchowości Port Royal , wchodziła wówczas od niedawna w skład niemieckiego Kościoła starokatolickiego (obecnie więź z tym Kościołem została przerwana). Starokatoliccy cystersi wzbudzili natychmiast Praduszowe zainteresowanie, które zaowocowało długą rozmową. Rzecz jasna od razu zrodził się też pomysł odwiedzenia Kaufbeuren, jednakże bracia nie mieli wtedy możliwości przyjmowania gości. Już w domu, przeglądając stronę Opactwa, Pradusz natknął się na link do Przeoratu św. Wigberta. Od tego czasu śledziliśmy życie tamtejszej wspólnoty za pośrednictwem internetu, ale dopiero po czterech latach udało nam się ją wreszcie odwiedzić.

Jeden z mnichów w trakcie zabawy z najmłodszymi parafianami

Możecie nam wierzyć, że nie umawialiśmy się z braćmi z Werningshausen na robienie im reklamy. Mimo to jednak, każdego, kto znalazłby się w Turyngii, zachęcamy do wizyty w klasztorze. Jest wiele powodów, dla których warto zobaczyć to miejsce i spotkać się z jego mieszkańcami. Najważniejsze z nich, przynajmniej z naszego punktu widzenia, z trudem jednak dają się ująć w słowa. Jak bowiem opisać to poczucie duchowej więzi, o którym wspominaliśmy na wstępie, czy dyskretną, a jednak troskliwą opiekę brata Bodo?  Jak oddać atmosferę rozmów z gospodarzami, ale również z innymi gośćmi, wśród nich z pewnym księdzem rzymskokatolickim z Włoch, przekonanym marksistą, który przyjechał, aby na Uniwersytecie Erfurckim przestudiować oryginalne pisma Karola Marksa? Jak wyrazić atmosferę dyskusji pomiędzy włoskim idealistycznym lewicowym intelektualistą i ludźmi, którzy w przeszłości zaznali socjalizmu realnego? A przede wszystkim jak wyrazić doświadczenie wspólnej modlitwy, wspólnego udziału w Eucharystii? Właściwie nie da się powiedzieć inaczej, aniżeli: Spróbujcie sami! My do Werningshausen w każdym razie, Deo volente , na pewno jeszcze powrócimy.

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , . Bookmark the permalink .

6 Responses to W Werningshausen jak w domu

  1. chantal says:

    Mnie szczególnie zaciekawił ten rzymskokatolicki ksiądz marksista z Włoch :), to rzeczywiście mieliście ciekawe towarzystwo, znając trochę Was itd.
    Takie rzeczy są nieprzekazywalne jak atmosfera, to, co w nas, spotkanie z innymi itp. to prawda, sama często ( i przecież nie tylko ja ) mam z tym kłopot :-) ale myślę, że każdy z nas miał/ma takie miejsca, albo prawie każdy… i dlatego w sumie myślę, że dość dobrze rozumiem, o co chodzi :-)
    Pozdrowienia,

    Reply
  2. Pradusz says:

    Rzeczywiscie ciekawy czlowiek, prawdziwy idealista – taki w rozwleczonym swetrze itp. ;-). Niestety w cztery oczy rozmawialem z nim tylko raz (co prawda przez ponad godzine i bardzo intensywnie) a potem raz jeszcze w grupie, przy kolacji (troche mu sie wtedy ‘dostalo’ od naszych niemieckich przyjaciol, ktorzy, aczkolwiek nie byli zadnymi zoologicznymi antykomunistami, jednak nie podzielali jego entuzjazmu dla ideowego dziedzictwa proroka z Trewiru. Ja staralem sie go troche wesprzec, ale i mnie pewne jego wypowiedzi wydawaly sie czasem troszke naiwne, chociaz mialem wrazenie ze i charakterologicznie i ideowo bylismy sobie calkiem bliscy. Nastepnie przyplatala mu sie jednak jakas straszna alergia i przez dwa ostatnie dni malo sie pokazywal. Siedzial prawie caly czas w pokoju, pod opieka brata Bodo. Ale mam jego adres mailowy, wiec nawiaze kontakt w sposobnej chwili :-)…
    P.S. Aaaa… I byl z Nola, rodzinnego miasta Giordano Bruno. Przez moment poczulem sie jakby sie jakis symboliczny krag zamykal w moim zyciu. W koncu niezapomniana Wspolnota Giordano Bruno w Utrechcie, w ktorej zyciu uczestniczylem bardzo intensywnie przez kilka lat, nosila rowniez lewicowy charakter… Niesamowite!

    Reply
  3. chantal says:

    Zgadaaaliście pewnie biedaka ;-)i aż alergii dostał z wrażenia. Idealiści w rozwleczonych swetrach to tak często niełatwo mają :-)
    Interesujący zbieg okoliczności. Lubię takie historie.

    Reply
  4. Pradusz says:

    Eeee tam… Po pierwsze, rozmawiajac z nim bylem sam, bo Loukas, swoim zwyczajem, odsypial zaleglosci wlasnie, po wtore zagadac Wlocha? Noway! Natomiast inni goscie z bylego NRD to go rzeczywiscie moze i troche zagadali (ich bylo dwoch). Co zas sie tyczy alergii, to stawialbym raczej na zupe z soczewicy (skadinad pyszna!).

    Reply
  5. chantal says:

    Miałam na myśli Was wszystkich :-) Hmmm…mnie się chyba parę razy udało ;)) no ale masz rację:D oooj zupa z soczewicy też była, kuchnia bardzo ważna rzecz, teraz ten uzupełniony obraz i mnie przekonał do tego miejsca, bo ja bardzo lubię soczewicę, zupy z niej też…tyle, że niekoniecznie jakieś wegetariańskie dodatki umieszczam. Pozdrowienia,

    Reply
  6. Pradusz says:

    A to dobrze trafilas, bo w Werningshausen wegetarianie (jak Loukas np.) to raczej ciezko maja… Zupa z soczewicy tez obficie ‘okraszona’ byla – duza iloscia dobrej niemieckiej kielbasy. Pychotka! 😉

    Reply

Leave a Reply