Ateizm i religia, kolejny epizod

Debata pomiędzy Arcybiskupem Rowanem Williamsem i Richardem Dawkinsem (możecie obejrzeć ją w całości na dole postu) sprawiła, że przyszło mi do głowy kilka refleksji na temat dyskusji, jeśli nie zgoła konfliktu, pomiędzy “ludzmi religijnymi” a reprezentantami “materializmu naukowego”. Poniższy tekst nie stanowi reakcji na żadne konkretne kwestie poruszone w rozmowie Williamsa i Dawkinsa. Chciałbym jednak powiedzieć o niej kilka słów. Przede wszystkim, że ciesze się bardzo, iż została zorganizowana, ponieważ dyskutanci okazali wzajemny szacunek i ogromną kulturę osobistą, a to coś, w co można zacząć poważnie wątpić, przyglądając się podobnym dyskusjom w internecie – i zresztą nie tylko tam. Muszę jednak powiedzieć, że byłem nią cokolwiek rozczarowany – wydała mi się dość powierzchowna, jak zresztą pewnie  każda stosunkowo krótka rozmowa na taki temat, a naprawdę interesujące kwestie nie zostały rozwinięte, tak że ostatecznie nie dotknięto, w mojej skromnej opinii, sedna stawianych pytań. Miło się ją oglądało, była potrzebna, ale w żadnym razie nie przełomowa.

Agnostycy czy ateiści o światopoglądzie zbudowanym na zdobyczach nauk reprezentują bardzo spójne i logiczne stanowisko (a przynajmniej ci bardziej świadomi i wykształceni z nich).  Twierdzą, że nie ma potrzeby odwoływać się do koncepcji bóstwa czy transcendencji, ponieważ to jedynie komplikuje sprawy i w istocie nie niesie ze sobą żadnej wartości dodanej. Jeśli ktoś wierzy w Boga, może równie dobrze wierzyć, że świat jest wieczny, nie ma początku, i że nie stoi za nim żadna przyczyna. Jedyna różnica polega na tym, że wydaje się, iż dane empiryczne – najbardziej wiarygodne, dostępne i oczywiste jakie mamy – nie wskazują na istnienie żadnego boga czy żadnej transcendencji. Oczywiście, to stanowisko wymaga powzięcia pewnych założeń filozoficznych (zasadniczo o realności świata postrzeżeń i użyteczności naszych zmysłów do badania go), ale są one najprostsze z możliwych, a prostota jest zarówno pragmatyczna jak i piękna (to przekonanie odnosi się szczególnie do tradycji anglosaskiej). Reprezentujący je godzą się na możliwość błędu, ale jednocześnie są przekonani, że jest to najbardziej uczciwa, płodna i użyteczna droga poszukiwania Prawdy.

Jak można na to odpowiedzieć? Wątpię, czy można przekazać naprawdę interesujący argument. Ta sprawa wiąże się z kierunkiem, który przybrała nasza kultura i być może najlepiej opisują ją słowa, które wybitny teolog anglikański, Alan Jones, wybrał na rodzaj motta swojej strony internetowej : “straciliśmy poczucie tego, co święte”. Ludzie już po prostu nie doświadczają tego, brakuje im narzędzi, by “dotknąć” rzeczywistości duchowej/transcendentnej/ponadempirycznej. Jest to fenomen, któremu chciał coś przeciwstawić Steiner i szkoła, którą stworzył – antropozofia: twierdził mianowicie, że to “poczucie” utraciliśmy gdzieś w czasach upadku mitycznej “Atlantydy”, zaś możemy w naszej epoce odzyskać przez zdolności i wiedzę, którą oferuje jego “nauka duchowa” i inne szkoły inicjacji. To przypomina mi o pewnej filozoficznej opowiastce, którą kiedyś usłyszałem, a która dobrze koresponduje z troską Steinera, chociaż nie pochodzi ze źródeł antropozoficznych (jest to zresztą troska szeroko podzielana – zdecydowałem się wspomnieć Steinera ze względu na jego w założeniu naukowe podejście):

Statek grupy osadników rozbił się niegdyś u brzegów bezludnej wyspy. Zamieszkali ją i stworzyli społeczność. Traf chciał, że członkowie najliczniejszej rodziny cierpieli na przypadłość, która uniemożliwiała im widzenie kolorów – świat był dla nich monochromatyczny. Gen ten zdominował całą populację i gdy minęło kilka pokoleń nikt nie widział już kolorów. Jednak od czasu do czasu, przez naturalną mutację, rodziło się dziecko, które tę zdolność miało i próbowało komunikować to, co widziało, innym. Społeczność za każdym razem oślepiała takie dziecko, ponieważ sądziła, że cierpi ono na groźną patologię, która powoduje omamy i zaburza prawidłowy ogląd świata.

Istnieje pewne ryzyko, że jesteśmy jak ta społeczność.

Gdyby przyszło mi debatować z kimś jak Dawkins, chciałbym wskazać tylko na kilka spraw, nie aspirując do tworzenia definitywnych argumentów. Przede wszystkim zaś na to, że nauka jest w istocie córką filozofii, i że wątpienie o “oczywistym”, wnikanie w rzeczywistość poza to, co się narzuca, było i powinno pozostać cennym – i cenionym – zajęciem. Następnie zaś, że nasza wizja świata zależy tak naprawdę od fundamentalnych założeń czy decyzji i stanowi w istocie kwestię wiary (co odnosi się w jednakowym stopniu do teocentrycznej kosmologii jak i koncepcji przypadkowego porządku materii, który uznajemy za jedyną poważną podstawę sądów o rzeczywistości, ponieważ “ja” musi najpierw rozważyć problemy poprzedzające dowody naukowe – jak natura percepcji, jego związek ze światem, z innymi świadomymi istotami, itd.). Chciałbym także zauważyć, i to być może jest rzecz najważniejsza, że Bóg nie służy ludziom religijnym do “zapychania dziur”, które potem może zawłaszczyć nauka (jak stało się z grzmotami, itp.). Jego/Nią można znaleźć wewnątrz (siebie), w doświadczeniu relacji, w zaufaniu i miłości, które nie mogą – nie powinny być – wyjaśnione, i które nie spełniają same w sobie żadnej pragmatycznej funkcji: po prostu są.

Myślę, że jest jeszcze jedna rzecz warta zauważenia: krytycy religii podkreślają jej destrukcyjny wpływ na ludzką kreatywność, wolność intelektualną, śmiałość bycia krytycznym i wnikliwym, etc., oraz dodatkowo, że nasila najgorsze cechy, przynosi wojny, nienawiść i uprzedzenia. Uważam, że nie jest to słuszny sąd. Jestem przekonany, że te rzeczy pochodzą z głębszego poziomu, z pewnych ogólnych cech ludzkiej natury – chciwości, intelektualnego lenistwa, woli znalezienia bezpiecznego zakątka i systemu wierzeń, który da pewność i bezpieczeństwo od wyzwań i pytań, tendencja do poszukiwania “prawdy absolutnej”, poddawania “libido dominandi”, etc. Ludzie, którzy nie są krytyczni w stosunku do religii i poddają się swoim instynktom w jej ramach nie okazaliby się lepszymi w odniesieniu do przekonań naukowych czy filozoficznych. Ludzie w rodzaju Dawkinsa sami wydają się być dogmatystami, zakładając, że, jeśli ktoś wykazuje krytyczność i chęć konfrontacji ze swoimi pytaniami i wątpliwościami, ostatecznie zwróci się do paradygmatu materialistycznego i “naukowego”. To z pewnością nie jest prawda, co wiemy zarówno z historii filozofii jak i religii, a zwłaszcza okresu, gdy były one połączone z nauką.

Możemy wierzyć w Boga lub nie. Jest to sprawa doświadczenia, zaufania i poczucia relacji, których nie można nikomu narzucić. Ale nie powinniśmy zachowywać się, jakby jedyni ludzie dość śmiali, by skonfrontować się z prawdą, byli materialistami, i że wszyscy inni ulegali w istocie złudzeniu.

Z drugiej strony ludzie religijni, którzy starają się argumentować, iż Bóg jest koniecznością, którzy starają się wykazać, że dowód kosmologiczny, teleologiczny, etyczny czy jakikolwiek inny może przekonać nas o Jego istnieniu, mijają się z sensem religii, jak sądzę. To rozumowanie może zaciemnić to, o co w religii chodzi – relację osobową. Nigdy nie czułem się bardziej daleko od Boga niż słuchając, jak pewien apologeta tłumaczył logiczną konieczność istnienia za wszechświatem osobowego bytu, ponieważ miałem wrażenie, że jest to jak zamiana historii miłosnej w gwałt. Czy będę się zasadniczo mylił, gdy powiem, że to metafizyczne porno? Wierzę, że powinniśmy skupić się na wymiarze egzystencjalnym i próbować pokazać, jak przyjęcie świata takim, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, nie przynosi odpowiedzi na nasze doświadczenia i pytania, jak jest fundamentalnie niezdolne dotknąć natury rzeczywistości i naszego istnienia wystarczająco głęboko, i jak nie można po prostu machnąć ręką na te doświadczenia, wysuwając naukowe postulaty, ponieważ one operują na zupełnie innym poziomie. Bóg, który jest doskonałym systemem, który czyni ze świata starannie zaprojektowany porządek hierarchiczny i tłumaczy wszystko, pozostawiając miejsce tylko na obowiązek i posłuszeństwo, oraz eliminuje wszelkie napięcie i wątpliwości jest najprawdopodobniej produktem naszej wyobraźni, a ateiści słusznie sugerują (i powinniśmy być za to wdzięczni), że jest to w istocie nasz wymyślony przyjaciel, stworzony, by wynagrodzić nam niepewności życia, a nie osoba, która stanowi prawdziwą tajemnicę, i do której możemy, i powinniśmy, odnosić się ze wszystkimi pytaniami, twórczo i z zaufaniem (będącym przeciwieństwem przekonania). Taka wizja boga jest słusznie krytykowania jako w istocie niemoralna, ponieważ prowadzi do poddania doświadczenia i intuicji etycznych obawie o karę, dusi je.

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , , . Bookmark the permalink .

12 Responses to Ateizm i religia, kolejny epizod

  1. Zadziwiające, że człowiek, który krytykuje rzeczy, o których nie ma pojęcia, jest cenionym w wielu kręgach i przez część społeczeństwa uważanym za “wybitnego”. Dawkins ośmieszył się wiele razy, obnażając swą niewiedzę na temat astrologii, klasyfikacji religii, historii itd… Jego wulgarne teorie to faktycznie margines filozoficzny. Nie pojmuję osób, które stawiają go obok wielkich filozofów, a z takimi przypadkami się spotkałem. Poniżające dla nauki, religii i filozofii. Polecam

    Reply
  2. .. polecam tekst Terry’ego Eagletona o książce Dawkinsa – http://www.lrb.co.uk/v28/n20/terry-eagleton/lunging-flailing-mispunching :)

    Reply
  3. Loukas says:

    Zasadniczo się zgadzam, chociaż nie lubię jednoznacznie kogoś zbywać. Elementy filozoficzne, które u niego są – reprezentowane świadomie czy nie – zasługują na poważne wzięcie pod uwagę (starałem się do tego odnieść na początku tekstu). Sądzę, że powinniśmy, a przynajmniej sam czuję taką powinność, tak patrzeć na przesłanie innych, aby wyciągnąć z niego maksymalnie dużo dobrego. Osobiście uważam, że Dawkins, tak jak filozoficznie subtelniejszy od niego Hitchens i oczywiście wielu, wielu innych (ci po prostu są dzisiaj popularni), reprezentuje, poza materialistyczną butą, także pewną wrażliwość na dylematy i sprzeczności, które umykają zupełnie wielu apologetom religii. Dzięki nim jesteśmy ciągle konfrontowani ze swoimi demonami.

    Reply
    • Ja osobiście nie potrzebuję osoby Dawkinsa i jakiegokolwiek jego słowa, aby coś sobie uświadomić i skonfrontować się z “moimi demonami”. Jestem bezwyznaniowcem i osobą niereligijną, interesuje mnie wiele tematów związanych z religią i jeśli wypowiadam się na nie, to znaczy, że mam przynajmniej elementarną wiedzę; myślę, że każdy rozsądny człowiek tak postępuje. U pana Dawkinsa mamy co innego – weźmy za przykład jego nienawiść do “ezoteryki” – ten człowiek najprawdopodobniej nie przeczytał żadnej książki(co ja mówię, nawet artykułu) Woutera Hanegraaffa, Antoine’a Faivre’a czy innych osób akademicko zajmujących się esoteric studies, a jeśli przeczytał to nic nie zrozumiał. Jego niewiedza nie przeszkodziła mu w pierwszych minutach jednego ze swoich filmów ex cathedra orzec, że astrologia to pseudonaukowy bełkot i przesąd. W swej książce “Rozplatanie tęczy” strzela w tym temacie kolejnego samobója, gdy podczas “oczerniania” astrologii myli ZNAK z GWIAZDOZBIOREM, wyśmiewa “chwytliwe pojęcia astrologiczne takie jak czwarty dom ery Wodnika” nie wiedząc, że żaden system astrologiczny nie posługuje się takim pojęciem, bo nic ono nie znaczy i dla doświadczonego astrologa jest bełkotem(ponieważ wie, co to jest dom astrologiczny). To samo Dawkins robi z religią, stawiając na równi pojęcie Bóg ze starym dziadkiem z brodą latającym na chmurce i oskarżając religię(czyli zjawisko, które nie może się samodzielnie obronić – psychologia przyrównałaby to do naiwnej tendencji ludzkiej obwiniania wszystkiego tylko nie siebie, np. “samo się wylało”) o wszelkie zło na świecie(Root of All Evil), co jest wysoce egoistyczne i tchórzowskie. Źródłem wszelkiego zła jest tylko i wyłącznie człowiek, czego Dawkins nie rozumie. W dodatku Dawkins sam nie jest pewien tego, co głosi, a przynajmniej co głosił do niedawna. Jeszcze długo przed tą debatą z arcybiskupem Williamsem Dawkins w pewnym programie przyznał niechętnie, że dopuszcza istnienie pewnego “inteligentnego projektanta” wszechświata, a teraz świat obiegła wiadomość, że zaczął nazywać siebie agnostykiem. Jak to? Zdradził swych wyznawców? Taki żelazny antyteista? Czas pokaże. Dopóki Dawkins nie pojmie, że istnieje akauzalność(fizyka i matematyka to pojęły) i synchroniczność oraz że ludzie są sami sobie winni, nie zrozumie niczego, co atakuje. O niebywałej agresji i jarmarcznym chamstwie tego człowieka już nie wspomnę…

      Reply
  4. Pradusz says:

    Mnie sie osobiscie wydaje, ze podstawowy powod, dla ktorego doszlo do tej rozmowy, to slawa jaka sie obecnie cieszy (w moim przekonaniu tez raczej niezasluzenie) Richard Dawkins. ABC podjal z nim dyskusje swiadom, ze jest on czytany, a nie dlatego, ze pisze madrze czy w jakis – chocby w elementarnym stopniu – poglebiony sposob. Z jednej strony mozna powiedziec, ze to troche za duzy honor dla ‘dyzurnego ateisty wszechswiata’, z drugiej nalezy jednak tez powiedziec, ze nie zawsze jest sie w sytuacji, w ktorej zupelnie swobodnie mozna sobie dobierac partnerow do rozmow (zwlaszcza w epoce medialnej, ktora ma to do siebie, ze kreuje swoich wlasnych ‘bohaterow’, kierujac sie przy tym zupelnie niezrozumialymi kryteriami doboru). Biorac pod uwage dotychczasowe wypowiedzi Dawkinsa, ktore nie zawsze grzeszyly podejsciem godnym dzentelmena, trzeba jednak zauwazyc, ze tym razem rozmowa byla prowadzona w sposob kulturalny i nacechowany wzajemnym szacunkiem, a to juz w dzisiejszych czasach – jak slusznie zauwaza Loukas – jest jakas ‘wartosc sama w sobie’ (niestety!). Jesli zas chodzi o ezoteryke, to musze przyznac, ze juz dawno przestalem sie irytowac indolencja wiekszosci wypowiadajacych sie na jej temat pseudo-znawcow o zerowej wiedzy. Po prostu przytlaczajaca wiekszosc jej krytykow – zarowno ateistycznych jak religijnych – nie wie o czym mowi/pisze, ale niestety i mowi i pisze. Ostatnio pokazalem jednemu z nich ze jego teza wyjsciowa (wciaz bardzo popularna zreszta), iz wedlug astrologii ‘gwiazdy kieruja losem czlowieka’, jest po prostu bledna. Byl bardzo zdziwiony, ale i tak bronil swego belkotu niczym niepodleglosci… No bo jakze sie przyznac do niewiedzy, skoro nam ta niewiedza tak ladnie swiat uklada i szufladkuje…

    Reply
    • Jung przewraca się w grobie 😀

      Reply
  5. Pradusz says:

    Jak Jung himself dla niego za trudny, to niech by chociaz rodzimego Prokopiuka poczytal, ktory o tym pisze w tak strawny sposob, ze juz bardziej nie mozna, ale po co… Skoro i tak z zalozenia wie sie lepiej… Co ciekawe jednoczesnie probowal mnie przekonac do tego, ze nauka potrafi z niesamowita elastycznoscia modyfikowac swoje paradygmatu, ale umykalo mu zupelnie, ze wlasna postawa w dyskusji temu nieustannie zaprzeczal 😀

    Reply
  6. Loukas says:

    Dawkinsa można zbywać z wyżyn filozoficznej oświaty i ogłady, ale reprezentuje on cień religijnej społeczności; przez niego (chociaż nie przydawajmy mu zbyt wielkiej wagi: przez takich jak on) artykułowane są mocno sprawy, które “powszedniości religijnej” zupełnie umykają. Ciągle mam więc wrażenie, że stoi za jego działaniem w istocie dobra intencja (zwłaszcza, że, jak mówiłem, chcę czytać ludzi na ich korzyść): pokazać jak ogłupiająca jest religia i jak zły jej Bóg. Oczywiście, MY wiemy, że nasz Bóg, że nasze systemy, że nasze wierzenia w ogóle nie chwieją się pod tą prymitywną krytyką, że to strzały w powietrze. Ale jak straszne jest uświadomić sobie, że on nie tworzy sobie idoli, że one naprawdę istnieją, i że to myśmy – jako społeczność – je stworzyli. Jaki punkt wyjścia, taka krytyka. Jeśli ktoś stoi tu fundamentalnie wyżej od tej powszedniości religijnej, mój tekst nie był pomyślany dla niego (chociaż w stosunku do takich ludzi będę z kolei starał się, co i tu zaznaczyłem, powiedzieć, że materialista, nawet taki dowkinsowaty, nie musi opierać się na zupełnie bzdurnych przesłankach – że one też mają swój urok).
    Poza wszystkim innym natomiast filozofii, teologii, dyscyplinom ezoterycznym naprawdę przyda się, jeśli podejmą czasem dialog z prymitywnym punktem widzenia, bo wskutek izolacji, w której znalazły się po części z konieczności a po części z własnego wyboru, ich język staje się coraz bardziej niedostępny, a wizja mimo wszystko ciasna. Czasami dobrze jest coś przeformułować, wrócić do źródeł, podjąć dialog. Wszyscy tego potrzebujemy.

    Reply
  7. pog says:

    Ludzie wierzący nie mają odwagi iść przez życie bez trzymania kogoś za rękę, bez kogoś kto mówi im co dobre a co złe (rzecz jasna często tego nie biorą pod uwagę konsekwencje załatwiając spowiedzią). Ateiści i agnostycy muszą radzić sobie sami, polegając na własnej moralności. O ile ją posiadają. Jednak należy wziąć pod uwagę, że religia jest nam wszczepiona i poparta wiekami tresury i likwidacji fizycznej tej religii się nie podporządkowującym. W takich warunkach bycie niewierzącym, to akt odwagi cywilnej.

    Reply
    • Ośmielę się nie zgodzić. “Ludzie wierzący nie mają odwagi iść przez życie bez trzymania kogoś za rękę, bez kogoś kto mówi im co dobre a co złe” – to niesłuszne uogólnianie. “Wierzący” w Twej wypowiedzi to osoby chodzące do kościoła i spowiedzi, zupełnie jak u Dawkinsa. Jest mnóstwo wierzących na świecie, którzy nie robią ani jednego ani drugiego(ich doświadczenie wiary jest osobiste i indywidualne, nie uczestniczą w religijnej zbiorowości), a zostali w Twej wypowiedzi pominięci. Czyż oni nie są wierzącymi? Są także osoby, które swój stosunek z Absolutem opierają nie na wierze, lecz na wiedzy – filozoficznej i przyjętej poprzez dedukcję koncepcji filozoficznej. Nie są to więc osoby wierzące, lecz prędzej wiedzące, czy “twierdzące”, a wciąż nie są oni ateistami. Ci ludzie także często “polegają na własnej moralności”, jeśli w ogóle zgodzić się z Twoim twierdzeniem, że świecka etyka i jej(często bezmyślne i wynikające z lenistwa) przyjmowanie przez ateistów to wielce samodzielne działanie… Nie do końca rozumiem o jakie “warunki” Ci chodzi, czyżby panował okres antyateistycznego holokaustu? Nikt w cywilizowanych krajach nie morduje ateistów tylko dlatego, że są ateistami, podobnie jak wierzących tylko dlatego, że wierzą. “Fizyczna likwidacja” odnotowana jest przez historię z obu stron. Poczynając od Rewolucji Francuskiej a na totalitarnych reżimach kończąc, ateistyczna inkwizycja dała o sobie znać wiele razy, więc licytowanie się która strona więcej ludzi pogrzebała jest niepoważne. Wracając do odwagi cywilnej – możliwe, że niektórzy ateiści chcieliby być bohaterami tylko z tego powodu, że ogłaszają wszem i wobec swój ateizm(podobnie jak wielu wierzących), ale w obecnych czasach odwagi nie mierzy się poprzez głoszenie tego, co się sądzi, odkąd już nie palą za to na stosie. Patrząc na popularność pana Dawkinsa i wszechobecne peany na jego cześć zwłaszcza wśród młodych ateistów, warunki życia osób o takich poglądach jak on uległy więc zasadniczej zmianie. Czy Dawkins nie jest właśnie dla wielu ateistów tą “rączką” pokazującą gdzie mają iść? Znam wiele takich przypadków – ateiści “bo tak”, ateiści “bo Dawkins”. Problemem religii i ateizmu jest zjawisko występujące u obu – LENISTWO INTELEKTUALNE. Ilość takich osób po obu stronach barykady jest taka sama, a samodzielnie myślących i elit jest mało. Tak było zawsze i na żadne wielkie zmiany jak na razie się nie zanosi.

      Reply
      • Pradusz says:

        Przcyhodzi na mysl spor Orygenesa z Celsusem. Co prawda, obaj panowie byli osobami gleboko religijnymi, co wiecej nalezeli do tej samej – neoplatonskiej – szkoly filozoficznej, a wiec trudno ich spor potraktowac jako ktorys tam ‘epizod’ (jak to nazwal Loukas) konfrontacji ateistow z ludzmi wierzacymi, ale zarzut poganskiego neoplatonika Celsusa wobec chrzescijanskiego Orygenesa byl ten sam: NIE MYSLICIE, NIE UZYWACIE SWEGO ‘NOUS’, DOKONUJAC NAJWAZNIEJSZYCH WYBOROW ZYCIOWYCH. Odpowiedz, ktorej udzielil Orygenes, nie polegala na udowadnianiu racjonalnosci wiary, ale na wykazaniu Celsusowi, ze poganie ‘maja tak samo’. Rowniez wybor szkoly filozoficznej nie opiera sie na przeslankach racjonalnych. Skoro bowiem nauczyciele obiecuja ‘Nauczymy Was myslec’, implikuje to przeciec, ze kandydaci w momencie wyboru mistrza myslec jeszcze nie potrafia. Pamietam, ze, gdy bylem dzieckiem, kazdy szanujacy sie inteligent mial w swojej biblioteczce ‘Opowiesci biblijne’ Zenona Kosidowskiego (czasami tez ‘Opowiesci ewangelistow’). Kosidowski nie byl biblista ani nawet znawca jezykow starozytnych, tylko literatem (co prawda, po staroswiecku porzadnie wyksztalconym na poznanskiej Alma Mater i na UJ), zainteresowanym antykiem. Czy osobiscie zaliczylby sie zreszta do grona ateistow, tez trudno powiedziec. Byl raczej takim ‘oswieconym pozytywista’ w stylu XIX stulecia, w ktorym sie jeszcze zdazyl zreszta urodzic. W swoich ksiazkach w calkiem zgrabny (a w kazdym razie ciekawy) sposob opowiadal na nowo biblijne narratywy, przy okazji ukazujac racjonalne ‘wyjasnienia’ cudow (z typowa dla ludzi o tej formacji intelektualnej sklonnoscia do, niezbyt wyszukanej, ‘demitologizacji’). Iluz to ludzi, pytanych o przyczyne porzucenia wiary chrzescijanskiej, od razu bieglo do ‘mebloscianki’ i chwytalo za ‘Opowiesci…’ niczym tonacy za kolo ratunkowe! Wielu duchownych tez sie dalo zwariowac i np., chodzac po koledzie’, odmawialo poswiecenia mieszkania, w ktorym znajdowala sie ta ‘wywrotowa literatura’. Malo kto wiedzial, ze 90% swego materialu Kosidowski czerpal… od tegologow, a zwlaszcza od przedstawicieli niemieckiej teologii liberalnej, z ktorych ‘zzynal zywcem’ (byl Poznaniakiem i germanista, wiec jezyk znal swietnie). Tylko, ze ci, z ktorych ‘zzynal’, raczej ateistami sie nie stawali, co do niego samego – jako sie rzeklo – trudno powiedziec, natomiast ‘masowy odbiorca’… No wlasnie… Smieszne bylo to, ze, jesli chodzi o wiedze biblijna i wyrobienie literacko-historyczne, ktos taki jak np. Roman Brandstaetter przewyzszal Kosidowskiego wielokrotnie, zas u prof. Anna Swiderkowny (by ograniczyc sie jedynie do ‘polskiego poletka’) mozna bylo znalezc o wiele wiecej dobrej biblistyki – i to takiej ‘z pierwszej reki’. No ale Brandstaetter i Swiderkowna byli wierzacy (Swiderkowna pod koniec zycia wypowiadala sie nawet na antenie ‘wiadomego radia’), wiec w oczach wielu ‘z natury’ nie mogli byc lepsi od Kosidowskiego. Ot, ‘samodzielnosc’…

        Reply
  8. Pradusz says:

    Powiem wprost – w moim przekonaniu powtarzasz komunaly. Zyje w Holandii, gdzie ponad 50% spoleczenstwa nie przyznaje sie do zadnej zorganizowanej religii. Sadzisz, ze to wymaga ‘odwagi cywilnej’ albo jakiegos szczegolnego wysilku intelektualnego czy duchowego? Wymagalo – jakies pol wieku temu jeszcze i jestem pelen respektu dla ludzi, ktorzy WOWCZAS poszli ta droga, ale dzis… To po prostu najbardziej narzucajacy sie ‘wybor’ (jesli w ogole da sie mowic o jakims wyborze).
    Jesli ktos jest niesamodzielny, to znajdzie dla swojej niesamodzielnosci wyraz i w religii i w ateizmie. Jesli jest natura autonomiczna, albo dazy ku samodzielnosci, religia nie bedzie w tym dazeniu przeszkoda – wrecz przeciwnie: moze mu pomoc. Zapraszam po prostu do lektury bloga, sadze, ze sie – w jakims stopniu przynajmniej – o tym przekonasz…

    Reply

Leave a Reply