O mariawityzmie na urodziny

Za kilka dni przypada 150. rocznica urodzin św. Marii Franciszki Kozłowskiej – Mateczki, której objawienia dały początek ruchowi odnowy religijnej zwanemu mariawityzmem. Rocznica ta pokrywa się w tym roku z datą uroczystości zesłania Ducha Świętego, czego trudno nie nazwać szczególną koincydencją (ale o tym więcej za chwilę).

Feliksa Magdalena Kozłowska urodziła się 27 maja 1862 r. w Wielicznej koło Węgrowa w rzymskokatolickiej rodzinie szlacheckiej. Jej ojciec zginął w powstaniu styczniowym. Wychowaniem zajmowała się matka Anna oraz babcia Jakubina wraz z drugim mężem, Sewerynem Pułaskim, który pochodził z tego samego rodu co generał Kazimierz Pułaski . Feliksa odebrała nader gruntowne wykształcenie. Jako dziecko miała prywatnych nauczycieli, potem uczęszczała do pensji hrabiny Skarbek, a następnie do żeńskiego gimnazjum w Warszawie. Władała biegle językiem rosyjskim, angielskim i francuskim, a po zakończeniu edukacji podjęła pracę nauczycielki domowej. Wcześnie pojawiło się u niej pragnienie wstąpienia do zakonu, co jednak było rzeczą trudną, ponieważ władze carskie w ramach represji po powstaniu styczniowym zakazały zakonom rzymskokatolickim działającym na terenie Królestwa Polskiego przyjmowania nowych kandydatów. Ostatecznie jednak udało się jej rozpocząć życie zakonne w zgromadzeniu ukrytym. W 1883 r. Feliksa Kozłowska została franciszkanką, zaś w cztery lata później, w Płocku, założyła ukryte Zgromadzenie Sióstr Ubogich Św. Matki Klary. Jako zakonnica wybrała imiona Maria Franciszka. Zaczęto ją też nazywać „Mateczką”, tak bowiem nazywano w ówczesnej polszczyźnie przełożone zgromadzeń zakonnych.

2 sierpnia 1893 r., miało miejsce przeżycie duchowe, które nie tylko odmieniło osobiste losy Matki Marii Franciszki, ale jednocześnie dało początek mariawityzmowi. Sama opisywała to w następujący sposób:

W roku 93.dnia 2. Sierpnia, po wysłuchaniu Mszy Świętej i przyjęciu Komunii Świętej, nagle zostałam oderwana od zmysłów i stawiona przed Majestatem Bożym. – Niepojęta światłość ogarnęła moją duszę i miałam wtedy ukazane: ogólne zepsucie świata i ostateczne czasy – potem rozwolnienie obyczajów w duchowieństwie i grzechy jakich się dopuszczają Kapłani. – Widziałam Sprawiedliwość Boską wymierzoną na ukaranie świata i Miłosierdzie dające ginącemu światu, jako ostatni ratunek, Cześć Przenajświętszego Sakramentu i Pomoc Maryi. Po chwili milczenia przemówił Pan: “Środkiem szerzenia tej Czci, chcę, aby powstało Zgromadzenie Kapłanów pod nazwą Maryawitów”

Źródło

To pierwsze objawienie rozpoczęło cały cykl przeżyć mistycznych, który trwał aż do 1918 r. Jednocześnie był to okres stopniowej realizacji zadania, które według Mateczki powierzył jej Jezus Chrystus, a także starań o uznanie nowego ruchu religijnego przez władze kościelne. Starania te spełzły na niczym. W sierpniu 1904 r. rzymska Inkwizycja zdelegalizowała Zgromadzenie, zaś w kwietniu 1906 r. ogłoszono encyklikę „Tribus circiter” potępiającą mariawitów. Wreszcie 31 grudnia 1906 r. ogłoszono klątwę na Mateczkę i przełożonego Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów, o. M. Michała Kowalskiego. Po dwudziestu dniach miała ona objąć wszystkich tych, którzy pozostaną wierni Marii Franciszce i jej objawieniom. Ta groźba nie zniechęciła jednak 45 tysięcy świeckich zwolenników mariawityzmu, 33 księży i grona sióstr zakonnych opowiadających się po stronie Mateczki. Co więcej, w następnych latach ich liczba wielokrotnie wzrosła. W 1909 r. mariawici, tworzący już w tym momencie odrębny Kościół, zostali przyjęci do Unii Utrechckiej Kościołów Starokatolickich . 5 października tego roku o. M. Michał Kowalski przyjął w katedrze św. Gertrudy w Utrechcie sakrę biskupią. Warto zauważyć, że Kościół mariawitów był jedyną starokatolicką wspólnotą kościelną w tym okresie, która rzeczywiście nosiła charakter szerokiego ruchu ludowego. W tym sensie jej pojawienie się tworzyło nową jakość i zrobiło ogromne wrażenie, np. na holenderskich biskupach starokatolickich. Tym bardziej, że ruch nadal rósł liczebnie i rozwijał nowe formy aktywności. W roku 1918 Kościół posiadał m.in. 42 ochronki, 47 szkół, 11 tanich kuchni, własne banki udzielające tanich kredytów, gospodarstwa rolne i zakłady produkcyjne.

Chociaż zwierzchnikiem Kościoła był bp. M. Michał Kowalski, Mateczka pozostawała niekwestionowaną przywódczynią duchową mariawitów i cieszyła się wśród nich ogromnym autorytetem. Gdy zmarła po chorobie nowotworowej 23 sierpnia 1921 r. w Płocku, została uznana za świętą.

Każdy, kto poświęci mariawityzmowi nieco uwagi, bez wątpienia zauważy ogromną dyskrepancję pomiędzy szacunkiem, jakim otaczają Mateczkę mariawici, a niekłamaną nienawiścią, jaką obdarzają ją przeciwnicy. Dla tych pierwszych jest ona Matką Założycielką, dla tych drugich „zwariowaną szwaczką”, „pomyloną babą”, zaś jej objawienia to „urojone mamidła”. I to od razu wyznacza pole napięć, w których każdy, kto chce jakoś określić swój stosunek do mariawickiego fenomenu, musi się odnaleźć. Dotyczy to również nas. Pytanie o to, kim właściwie była Maria Franciszka Kozłowska, i jakie znaczenie mają dla nas jej objawienia, drążyło nas od lat i drąży nadal. W minionych latach przeszliśmy długą drogę, którą do pewnego stopnia można prześledzić na podstawie tego, co piszemy na blogu. Ta droga doprowadziła nas obydwu do Ekumenicznego Zgromadzenia Mariawitów , którego członkami zostaliśmy latem ubiegłego roku. Nie jesteśmy jednak, i raczej nie zamierzamy zostać, członkami ani Starokatolickiego Kościoła Mariawitów ani Katolickiego Kościoła Mariawitów. I nie wynika to jedynie z faktu, że Kościoły te nie działają w miejscu, w którym mieszkamy. Mariawityzm pozostaje dla nas ogromnie ważnym źródłem inspiracji, ale jednocześnie trudnym wyzwaniem. A może właśnie dlatego jest źródłem inspiracji, że stanowi też wyzwanie? Poniżej postaramy się w kilku punktach zarysować nasz stosunek do mariawityzmu i jego Założycielki.

Arcybiskup M. Michał Kowalski

1. To, co u wielu ludzi wywołuje już na samym początku co najmniej lekki sceptycyzm, ironię, jeśli nie otwarty opór, to oczywiście sama kwestia objawień. Dla osób wywodzących się z tradycji rzymskokatolickiej tzw. „objawienia prywatne” nie są rzecz jasna niczym nieznanym. Niektóre z nich stanęły u zarania zgromadzeń zakonnych. Jednakże w wypadku mariawityzmu mamy do czynienia ze zgromadzeniem zakonnym, które stało się samodzielnym Kościołem, a to już zasadniczo komplikuje sprawę. Powstaje bowiem od razu pytanie, jaką rolę odgrywają w tym Kościele te objawienia. Na pewno nie da się ich potraktować jako objawień prywatnych, to znaczy takich, które, będąc mariawitą, można przyjąć albo odrzucić, tak jak rzymskokatolik ma prawo przyjąć lub odrzucić np. objawienia fatimskie czy objawienia z Lourdes. Przyjęcie treści objawień, zwanych „Dziełem Wielkiego Miłosierdzia”, jest nierozerwalnie związane z mariawityzmem. Tu pojawia się jednak pytanie, co oznacza właściwie „przyjąć objawienia”? To pytanie wiąże się z naszą  wizją Boga. Czy Bóg, w którego wierzymy, traktuje ludzi jako bezwolne narzędzia w swoim ręku, którymi się dowolnie posługuje, czy też jako świadomych partnerów. Jeśli człowiek jest bezwolnym narzędziem, wówczas Mateczka była w najlepszym wypadku „żywym edytorem tekstu”, a więc przyjęcie „Dzieła” oznaczałoby uznanie całości jego zapisu za Boże przesłanie, które za jej pośrednictwem „spadło z nieba”. Rzecz jednak w tym, że w taki sposób nie traktujemy również tekstu Pisma Świętego. A nie traktujemy go tak dlatego, że to samo Pismo świadczy o tym, iż Bóg nie traktuje ludzi jako bezwolnych narzędzi. Wierzymy w Boga, który stara się nawiązać dialog z człowiekiem, a to oznacza, że w odniesieniu do żadnego „świętego tekstu” nie da się tak po prostu oddzielić tego, co boskie od tego, co ludzkie. Dlatego uznać „Dzieło Wielkiego Miłosierdzia” oznacza dla nas, że dostrzegamy w objawieniach Mateczki zapis autentycznego spotkania człowieka z Bogiem i dlatego właśnie po nie sięgamy i czerpiemy z nich inspirację. Być może wielu mariawitów uzna takie podejście za niewystarczające. Nam umożliwiło ono jednak otworzenie się na treści w objawieniach zawarte.

Jeśli mówimy o znaczeniu objawień dla wiary mariawitów, trzeba dodać jeszcze jedną istotną rzecz. Mariawici zawsze podkreślali swoją wierność wobec Pisma Świętego i zasad wiary Kościoła pierwszych wieków, wyrażonych w postanowieniach soborów powszechnych. W tym kontekscie nasuwa się pytanie o Niepokalane Poczęcie N.M.P. Wiara w nie odgrywa ogromną rolę w duchowości mariawickiej (inna kwestia to jego rozumienie, które u niejednego mariawity mocno odbiega od oficjalnej treści „dogmatu” z 1854 r.). W tym sensie mamy tu do czynienia z czymś więcej aniżeli jedynie opinią teologiczna. Należałoby raczej mówić o pewnym głębokim przeświadczeniu, które jest mocno zakorzenione w mariawickiej duchowości i znalazło również wyraz w oficjalnych dokumentach Kościołów mariawickich. Jednocześnie trzeba jednak podkreślić, że dla mariawitów niepokalane poczęcie nie jest doktryną w takim znaczeniu, w jakim stanowią ją dogmaty soborów powszechnych.

2.  Powróćmy jeszcze do owego „pola napięć” wyznaczanego przez skrajne opinie odnoszące się do osoby Mateczki. W jaki sposób określamy w jego ramach swoją pozycję? To bardzo szeroki temat, w którym spotyka się wiele różnych wątków. Należałoby zacząć od tego, że Feliksa Kozłowska była osobą, obok której trudno było przejść obojętnie. Sile jej osobowości poddawało się wielu bardzo różnych ludzi: od starokatolickich biskupów, przez przyszłych świętych w Kościele rzymskokatolickim, luterańskich pastorów, aż po prostych włościan z Mazowsza. Mariawici nazywają ją świętą. I tu od razu pojawia się pytanie: kim właściwie jest osoba święta? Świętość jest kategorią religijną, której istota zawiera się w odniesieniu do Boga – Jedynego Świętego. Dla mariawity istotną wskazówką może być tutaj odniesienie do osoby Matki Bożej, a zwłaszcza do jej „niech mi się stanie według słowa Twego”, wypowiedzianego w momencie zwiastowania. Święty to człowiek, który słyszy Boże wezwanie, odnosi je do siebie i realizuje w praktyce w taki sposób, że staje się szczególnym (aczkolwiek często tak zwyczajnym, że aż prawie niezauważalnym) znakiem Bożej obecności. Warto tutaj przytoczyć słowa br. M. Pawła Rudnickiego odnoszące się do matki Jezusa:

Była zewnętrznie zwykłą kobietą. Ewangelia Św. Mateusza (13,55) świadczy, że nie tak lud wyobrażał sobie matkę proroka. Ale pod zewnętrzną postacią zwykłej kobiety, tkwiła tu największa świętość. Tylko ją Pismo Święte nazywa przepełnioną łaską (Łk 1,28) jeszcze przed poczęciem Jezusa, jeszcze przed początkiem dzieła zbawienia.

Źródło

To, co nazywamy łaską Bożą, a co w ostatecznym rozrachunku nie jest niczym innym aniżeli obecnością Boga w człowieku, pośród ludzi, stanowi klucz do świętości. Samo wręcz nasuwa się w tym kontekście reformacyjne hasło “Sola Gratia” (“Jedynie Łaska”). W tym momencie pojawia się jednak kolejna kwestia. Niektórzy mariawici, a zwłaszcza wyznawcy Katolickiego Kościoła Mariawitów (nurt felicjanowski) nie wahają się nazywać Mateczki „Wcielonym Duchem Świętym”. Dlatego np. w Wikipedii, można ją odnaleźć w kategorii osób uznawanych za bogów. Dla wielu to powód, aby nie uznawać KKM za Kościół chrześcijański, a reprezentowany przezeń nurt mariawityzmu za formę chrześcijaństwa. Czy słusznie? Św. Juliana z Norwich modliła się: „Boże, w swej dobroci daj mi Siebie, bowiem Ty mi wystarczasz. I tylko w Tobie mam wszystko”. W języku mistyki Bóg, który daje się człowiekowi, „zamieszkuje” w nim. To sprawia, że można mówić o wcieleniu nie jako o jednorazowym akcie, który dokonał się w osobie Jezusa Chrystusa, ale o czymś, co ma się dokonać w każdym z nas. Bardzo mocno podkreślał to śląski mistyk Angelus Silesius. Ta myśl pojawia się również w “Codziennej modlitwie o uświęcenie” używanej w The Mariavite Mission Society (niezależnego od głównych ośrodków mariawityzmu):

Wiem, że przez Ciebie mogę wcielać Słowo
aby odnawiać ten upadły Świat;
że przez Ciebie mogę być światłem dla tych, którzy są w ciemności,
I przynosić nadzieję tym, którzy rozpaczają.


Teologia precyzuje to (albo, jak kto woli, komplikuje…). Przywołajmy raz jeszcze br. M. Pawła:

Ciało Mateczki po śmierci

W terminologii teologicznej istnieją dwa różne terminy: incarnatio i incorporatio. Po polsku oba oddaje się terminem wcielenie. (…)  Otóż arcybiskup Kowalski używał polskiego, dwuznacznego słowa wcielenie nie pisząc wcale incarnatio. Niedawno w książce prawosławnego teologa Włodzimierza Łoskiego znalazłem zdanie, że „w Maryi z Nazaretu Bóg Ojciec zbudował sobie dom”. „Dom”, w języku mistyki, to ciało. A więc mowa tu o wcieleniu (incorporatio) Boga Ojca w Bogurodzicę, w jej ciało. Ten pogląd funkcjonuje w prawosławiu, ale pojawia się także w katolicyzmie zachodnim, gdzie się to wyraża stwierdzeniem, że w Maryi skoncentrowały się stwórcze siły Boga Ojca, że Ona jest Panią przyrody. Mógłbym ten temat rozwinąć.

I tutaj więc, w prawdziwie mariawickim duchu, Błogosławiona Dziewica służy za przykład wcielenia rozumianego właśnie jako „incorporatio”. Nieco dalej br. Paweł mówi:

W czasie wypowiadania objawienia Duch Święty „zamieszkuje” w proroku, następuje incorporatio. Jeśli to dotyczy Starego Testamentu, to tym bardziej świętych żyjących w świecie odkupionym przez Chrystusa…

Źródło

Trudno powiedzieć, czy taka interpretacja zadowoliłaby przedstawicieli nurtu felicjanowskiego. Pokazuje ona jednak, iż z samego głoszenia wcielenia Ducha Świętego w Mateczkę, w sensie „incorporatio”, nie musi wynikać odejście od zasad chrześcijańskiej ortodoksji.

To wszystko nie zmienia jednak faktu, że, jeżeli uwolnimy Mateczkę od ciężaru sentymentalnej, przesłodzonej hagiografii, która niestety wydaje się specjalnością wielu mariawitów, uzyskamy obraz człowieka z krwi i kości, ukształtowanego w pewnej atmosferze duchowej, charakterystycznej dla określonej epoki. I, nawet jeżeli w wielu kluczowych momentach Marii Franciszce udało się przełamać schematy, w których się wychowała (przede wszystkim schemat bezwzględnego posłuszeństwa wobec kościelnych przełożonych) pozostaje ona jednak nieodrodną córką tej epoki, a to nie ułatwia nam, żyjącym półtora wieku później, nawiązania z nią dialogu. Osobiście uważamy, że należy to nareszcie jasno i wyraźnie powiedzieć, miast udawać, że problem nie istnieje. Pomiędzy nami i Założycielką istnieje ogromna przepaść, której nie da się opisać jedynie za pomocą frazesu, że “ona jest tak święta, a my tak nie-święci”. To jest po prostu przepaść historyczna. Współczesny mariawityzm albo rzeczywiście zajmie się jej pokonywaniem albo będzie dalej zaczarowywał, lub raczej przekłamywał, rzeczywistość i na siłę wtłaczał swoich wyznawców w ramy dziewiętnastowiecznej pobożności.

3. Bardzo chcielibyśmy podzielić ostrożny optymizm, jaki przebija z artykułu na 150. urodziny Mateczki, który br. Paweł zamieścił w aperiodyku mariawickim Praca nad Sobą :

Dziś marazm i mariawicka tęsknota za przeszłością, choć stale w niej trwają jeszcze pewne grupy polskich uczestników Dzieła Miłosierdzia, a nawet niektórzy wyżsi duchowni, coraz częściej się przekształca w pozytywne działanie, a przynajmniej w chęć takiego działania.

Jedynym sposobem na pokonanie przepaści historycznej dzielącej nas od czasów, w których żyła Mateczka, nie jest bezmyślne powtarzanie jej słów ani tym bardziej głoszenie jej osobistej chwały. Tu znowuż można pokusić się o pewną paralelę z naszym odniesieniem do Matki Bożej. W odróżnieniu od pobożności charakteryzującej wielu polskich rzymskokatolików, mariawici nigdy nie celowali w kulcie maryjnym. Istotą ich podejścia do osoby Marii była chęć Jej naśladowania. Droga mariawity nie jest drogą wiodącą do któregoś z maryjnych sanktuariów, lecz drogą którą szła Ona sama, drogą posłuszeństwa Bożemu głosowi, Bożemu powołaniu, Bożej łasce. To samo można, mutatis mutandis , odnieść do osoby Mateczki. Podstawowym zadaniem mariawity nie jest czczenie założycielki, ale pójście jej śladem i stanie się świadkiem „bezgranicznego miłosierdzia Bożego, które zlikwiduje wszelkie przeszkody między Bogiem i człowiekiem” (Jerzy Nowosielski). Br. Paweł ma rację, pisząc, że „trzeba tu gruntownie wniknąć w całość objawień Dzieła Wielkiego Miłosierdzia, wielkiej akcji Bożej dla ratunku obecnej ludzkości”. Przy czym „wniknąć” nie oznacza tutaj jedynie gruntownych studiów. W tym kontekście warto chyba raz jeszcze przywołać kategorię wcielenia. Dzieło Bożego Miłosierdzia powinno „stać się ciałem” w nas – przez to, kim jesteśmy, przez nasz sposób myślenia o sobie i o innych, przez nasze działanie. Dopiero takie „wcielenie” czy też zinternalizowanie Dzieła może prowadzić do realizacji tego, co (jak dalej pisze br. Paweł)

Br. M. Paweł Rudnicki, fot. Piotr Kalinowski

(…) jest nowością w Kościele, co może być zrealizowane dopiero w obecnym okresie ewolucji dusz ludzkich, co jest najważniejszym mariawickim wezwaniem. Jest to świadomość i wyciągnięcie wniosków z faktu, że wewnętrzny rozwój, nazywany przez jednych rozwojem duchowym, przez innych – mistycznym, nie jest dziś zarezerwowany dla jednostek odgrodzonych od społeczeństwa murami kontemplacyjnych klasztorów, lecz nie tylko może, ale powinien stać się dążeniem wszystkich chrześcijan, aby naśladując życie Matki Boskiej, Marii z Nazaretu potrafili, jak ona, być zewnętrznie zwykłym człowiekiem, być z ludźmi weselącymi się, jak Ona na weselu w Kanie Galilejskiej, oraz z płaczącymi jak była podczas Drogi Krzyżowej, aby wypełniali swoje obowiązki wobec świata tak, jak Ona wypełniała swoje, należące do zwykłych zajęć, gospodyni domu, żony i matki. A przy tym wszystkim rozwijali w sobie wszystkimi siłami świętość. Nie bójmy się słowa „Świętość”. Mariawityzm, to naśladowanie życia Maryi (Po łacinie Mariae Vita ) . Zewnętrzna zwyczajność -wewnętrzna świętość. Po Maryi pierwsza przebyła tę drogę w dzisiejszych czasach i wskazała ją nam święta Maria Franciszka Kozłowska – nasza Mateczka.

Dobrze byłoby, aby członkowie Kościołów mariawickich, a zwłaszcza ich zwierzchnicy, uświadomili sobie przy tym, że, aby tego dokonać, potrzebują również mariawitów, którzy do tych Kościołów nie należą. Jak pisze teolog mariawicki młodego pokolenia, br. M. Daniel Mames:

W szeregach Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów byli duchowni nie tylko mariawiccy. Szary habit z monstrancją był przyjmowany przez księży starokatolickich, Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego czy pastorów protestanckich. W Ekumenicznym Zgromadzeniu Mariawitów są bracia i siostry, którzy jurysdykcyjnie podlegają prawie dziesięciu różnym Kościołom.

Źródło : Mames T., “Mysteria Mysticorum. Szkice z duchowości i historii mariawitów”, Kraków 2009, str. 140.

Pora potraktować to poważnie! Pora potraktować poważnie ekumeniczny wymiar mariawityzmu. Pora nareszcie uświadomić sobie, iż z faktu, że istnieją mariawici prawosławni, anglikańscy i protestanccy, wynika ogromna szansa dla Dzieła Wielkiego Miłosierdzia. My nie tylko wnosimy mariawicki impuls do swoich wspólnot, ale chcielibyśmy również podzielić się bogactwem tradycji, z których się wywodzimy, z innymi mariawitami. Tylko wspólnie i na równych prawach możemy rzeczywiście kontynuować Dzieło Wielkiego Miłosierdzia, a tym samym w najlepszy z możliwych sposobów uczcić stupięćdziesięciolecie urodzin św. Marii Franciszki.

Br. M. Izaak i br. M. Serafin

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , , , , . Bookmark the permalink .

Leave a Reply