Ja i prawosławie

Poniższe rozważania zostały zainspirowane lekturą artykułu z Guardiana , który wskazuje na negatywny wpływ tradycji prawosławnej (i rzymskokatolicyzmu) na anglikanizm i osobiście na Arcybiskupa Canterbury, oraz rozmową z jednym z naszych znajomych, luteraninem, który wyrażał zdziwienie z powodu mego stosunku do prawosławia (sam będąc skądinąd miłośnikiem Josepha Ratzingera i jego teologii). Do artykułu być może uda nam się jeszcze powrócić (Loukas planuje szerzej o nim napisać, jeśli pozwolą mu na to inne obowiązki), póki co chciałbym jedynie skorzystać z okazji i pozostanawiać się przez chwilę nad moim stosunkiem do tradycji prawosławnej i szerzej – wschodniej.

Sobór św. Aleksandra Newskiego w mojej rodzinnej Łodzi

“Piękno zbawi świat”
Zacznijmy apofatycznie, czyli od tego, o co NIE CHODZI. Nie chodzi ani o cerkiewny śpiew ani o ikony. Nie, żebym ich nie lubił. Wręcz uwielbiam! Jednakże to nie one stanowią istotę sprawy. Jako ilustracje można tutaj przywołać moją (naszą) niekłamaną fascynację postacią prof. Jerzego Nowosielskiego – malarza (ikon) i myśliciela religijnego. Długo trwało, zanim zacząłem doceniać ikony Profesora, natomiast nieomal od pierwszej przeczytanej litery zafascynowała mnie jego MYŚL, jego spojrzenie na religię, na chrześcijaństwo, na prawosławie. Podobnie jest zresztą z anglikanizmem. Doceniam piękno Anglican chant, anglikańską liturgię, evensong (trochę więcej na temat tej, typowej dla anglikanizmu, formy liturgicznej możecie przeczytać tutaj ). Świetnie czuję się w klasycznym, gotyckim lub przynajmniej neogotyckim, anglikańskim kościele. Z lubością daje się nieco ‘zaczarować’ tej anglikańskiej antykwarycznej stylistyce. Odpowiada mi ta zabawa, nawet jeśli zbyt dobrze znam historię anglikanizmu, by nie wiedzieć, że jest to właśnie zabawa (co prawda czasami traktowana ze śmiertelną powagą, ale na tym właśnie polega tajemnica dobrej zabawy) – tak samo jak stroje dworzan Jej Królewskiej Mości, które wyglądają na bardzo stare, a zostały w większości zaprojektowane w XIX w. Gdy tylko mam okazję w tym uczestniczyć, korzystam z niej. Jednakże, chociaż nie twierdzę, że te elementy anglikańskiego dziedzictwa nie odegrały żadnej roli w mojej osobistej drodze do anglikanizmu, to jednak nie one mnie doń doprowadziły. A co do piękna, które zbawia świat, to, jeśli potraktować zdanie Dostojewskiego, często zresztą nadużywane, jako impuls do uświadomienia sobie roli wymiaru estetycznego w religii, jestem jego gorącym zwolennikiem. Co więcej, wraz z Nowosielskim głoszę, że Kościół przez wieki zbyt wielki nacisk kładł na etykę, kosztem estetyki właśnie. Jednakże niewiele rzeczy irytuje mnie tak mocno jak sentymentalna estetyzacja religii. I z pewnym rozbawieniem patrzę zarówno na tych, którzy poszukują ‘duchowych przeżyć’ na kursach w rodzaju ‘Jak zostanę następcą Andreja Rublowa w jeden weekend’, jak i na tych, którzy zapełniają kościoły różnych tradycji w czasie evensongów, traktując je jako sale koncertowe.

Zachód i Wschód
Urodziłem się w Polsce – od wieków miejscu w którym spotykały się i mieszały rożne kultury, języki i religie, kraju, w którym można spróbować nie tylko karpia ale i szynki ‘po żydowsku’ (sic!) i którego narodowym totemem jest bizantyjsko-ruska ikona Czarnej Madonny. Po mieczu jestem Polakiem, po kądzieli – potomkiem osadników z Fryzji, Niemiec i Czech. Jako dziecko bywałem parę razy w roku (bo specjalnie praktykująca moja rodzina raczej nie była) z jednymi dziadkami do (luterańskiego) kościoła zbudowanego na wzór Gedächtniskirche w Berlinie albo – z drugimi – do neogotyckiego kościółka mariawitów . Jednak najbliżej naszego domu stały dwie dziewiętnastowieczne cerkwie prawosławne – pamiątka po rosyjskim zaborze. W czasie wakacji, spędzanych w dawnych rodzinnych Prusach (dokładnie – w tej ich części, która należy obecnie do Polski, część rosyjska bowiem – z dawnym Królewcem – była wówczas prawie całkowicie odcięta od świata zewnętrznego), odwiedzaliśmy również dom rodzinny mojego dziadka, dawną ewangelicką plebanię, zbudowaną w charakterystycznym stylu, przywiezionym na te tereny przez mennonickich osadników. Obecnie mieszka tam ukraińska rodzina, grekokatolicy. Moich przodków przegnała stamtąd nadciągającą Armią Czerwona, ich natomiast (użyjmy pewnego skrótu myślowego) przygnała. Syn tamtej rodziny rozpoczynał nowicjat w grekokatolickim zakonie, podczas gdy ja wybierałem się na studia teologiczne. Wychowując się w takim środowisko trudno nie być ‘familiar’ z kulturą Wschodu, w tym również z kulturą religijną.

Przy okazji pomogło mi to też nauczyć się rozróżniać między prawosławiem a wschodnim chrześcijaństwem, bo pierwsi wschodni chrześcijanie, których bliżej poznałem byli grekokatolikami a nie prawosławnymi. Przede wszystkim jednak właśnie w grekokatolickiej cerkwi na Słowacji, gdy miałem 11 lat, wydarzyło się coś, co jest trudne do opisania, a jednak odegrało ogromną rolę w rozwoju mojej duchowości (przy okazji nadając je nader silny akcent maryjny, który nijak nie pasował do protestantyzmu). Szybko uświadomiłem więc sobie, że nie wszystko co wschodnie jest zarazem prawosławne. Z czasem dołączyło do tego inne – już bardziej zaskakujące – doświadczenie: mianowicie, że nie wszystko co prawosławne jest wschodnie, bowiem istnieje również (nawet jeśli w raczej śladowej postaci) prawosławie rytu zachodniego. W każdym razie odziedziczyłem po tych wszystkich przeżyciach i spotkaniach sporą wrażliwość na przenikanie się kultur. Po dzień dzisiejszy z przyjemnością bywam na nabożeństwach w (głównie grekokatolickich) cerkwiach Podkarpacia i Słowacji, gdzie Zachód spotyka Wschód, a styl rusko-bizantyjski miesza się z rustykalnym barokiem. Zachwyciła mnie również, zaprojektowana przez Nowosielskiego (który sam też wychował się w końcu na kulturowo-religijnym pograniczu) cerkiew grekokatolicka w Górowie Iławeckim – mieszczącą się w dawnym kościele ewangelickim (a pierwotnie katolickim).

Cerkiew grekokatolicka w Telgarcie na Słowacji

Tak więc religijna tradycja prawosławia to dla mnie nie tyle tradycja Wschodu, co WSPÓLNE KORZENIE CHRZEŚCIJAŃSTWA I JEDNOCZEŚNIE JEDEN Z FILARÓW KULTURY EUROPEJSKIEJ. Gdy czytam greckich Ojców, nie mam wrażenia znalezienia się w innym kręgu kulturowym. Co więcej, nie mam go zasadniczo również wtedy, gdy sięgam po Ojców tradycji syryjskiej (nie bez powodu św. Izaak z Niniwy jest moim patronem w Ekumenicznym Zgromadzeniu Mariawitów ) czy koptyjskiej. Odkrywanie prawosławia (podobnie jak chrześcijaństwa orientalnego, szczera konfrontacja z którym jest jeszcze w dużym stopniu przed nami) to odkrywanie na nowo tych wspólnych, acz po części zapomnianych, korzeni.

Co mnie w takim razie naprawdę fascynuje?
I tu wypada pójść najpierw ‘via negativa’. To oczywiste, że nie tylko nie fascynuje mnie, ale nie mam również zrozumienia dla prawosławnego triumfalizmu eklezjologicznego, dla bizantyjskiego sojuszu tronu i ołtarza, który się odrodził w Rosji, dla – często bezrefleksyjnego – tradycjonalizmu, który charakteryzuje wielu prawosławnych. Bywając na Liturgiach, osobiście cierpię z powodu niepraktykowania gościnności eucharystycznej, co uważam za najgorszy przejaw eklezjalnej hybris , którego NIC NIE JEST W STANIE USPRAWIEDLIWIĆ – żadne względy doktrynalne ani teologiczne! Kiedyś pewien, osobiście bardzo miły i bardzo przeze mnie ceniony, mnich prawosławny, powiedział mi, że w ten sposób mogę uczestniczyć w cierpieniach Chrystusa wywołanych przez podziały w Kościele – Jego żywym Ciele. Wówczas nie zdobyłem się na odpowiedź, udzielę jej w takim razie teraz – jemu i każdemu, kto stosuje taki wybieg, by usprawiedliwić ten oburzający skandal: Ja mogę to sobie tak tłumaczyć. Pytanie czy Ty – należąc do grona oprawców, zadających to cierpienie – tez możesz sobie na to pozwolić… Obrzydzeniem napawa mnie również prawosławny prozelityzm uprawiany w Europie Zach. i w Ameryce, zwłaszcza w połączeniu z ciągłym utyskiwaniem na zachodni prozelityzm w Rosji. Nie jestem w stanie ze spokojem słuchać enuncjacji konwertytów oczerniających Kościoły, z których wyszli, a przy okazji deprecjonujących kawałek (często całkiem spory) własnego życia i swoje uprzednie wybory. Coraz rzadziej włączam Ancient Faith Radio – prawosławną rozgłośnię internetową. Chociaż cenię i nadawane w niej cerkiewne śpiewy i audycje teologiczne, jej prozelicka działalność wywołuje u mnie zdecydowanie bardziej negatywne skojarzenia niż ‘Anglicanorum coetibus’ i Ordynariaty (chociaż skądinąd lepiej rozumiem anglikanina przechodzącego na prawosławie aniżeli wybierającego jurysdykcję Rzymu). O stosunku do kobiet i osób LGBTQ rozpisywał się teraz nie będę, bo ile można pisać o tym samym? Natomiast nie mogę się powstrzymać od powiedzenia, że, chociaż nie jestem grekokatolikiem, skrajnie oburza mnie i boli skandaliczny stosunek prawosławnych do tych chrześcijan Wschodu, którzy znajdują się w unii z Rzymem. Nawet jeżeli zdaję sobie sprawę z historycznych zaszłości, uważam, że pielęgnowanie urazów, które następnie prowadzą do całkowitego odrzucania innych ludzi, jest nie do pogodzenia z Ewangelią. To, w jaki sposób prawosławni traktują unitów, zaliczam do najgorszych przejawów chrześcijańskiego antyświadectwa naszych czasów.

Dlaczego w takim razie byłbym gotów określić siebie tak jak określa się nasz internetowy znajomy Joe Rawls – mianowicie jako ‘bizantyjski anglokatolik’? Formacja, którą odebrałem w starokatolickim seminarium teologicznym, nakazuje w tym miejscu natychmiast odwołać się do sfery eklezjologii. Wizja Kościoła, u podstaw której znajduje się lokalna wspólnota eucharystyczna skupiona wokół swego biskupa, który przewodzi jej nie przede wszystkim dlatego, że posiada nad nią władzę jurysdykcyjną, ale dlatego, że przewodniczy Eucharystii, przetrwała w Kościele właśnie dzięki prawosławiu. Na Zachodzie powróciły do niej Kościoły anglikańskie i starokatolickie, ale to, że miały do czego powracać, to zasługa prawosławnego Wschodu. Oczywiście, również prawosławni patriarchowie często się jej sprzeniewierzali. Żądza władzy dotyczy w takim samym stopniu hierarchów wschodnich jak i zachodnich. Mimo to jednak z perspektywy wschodniej powstanie doktryny(!) o tzn. “uniwersalnej jurysdykcji” któregokolwiek z patriarchów byłoby nie do pomyślenia. I nawet jeżeli w dawnych wiekach patriarcha ekumeniczny, a współcześnie patriarcha Wszechrusi, sprawuje rządy o wiele twardszą ręką niż czynił to niejeden biskup Rzymu, co właśnie między innymi prowadzi do tego, że niektóre wschodnie Kościoły lokalne wolą unię z Rzymem od rosyjskiego imperializmu, tak jak przed wiekami Koptowie w Egipcie woleli rządy arabskich wyznawców islamu od bizantyjskiego ucisku, nie powinniśmy lekceważyć tego, że jedynie Kościół rzymski podniósł uniwersalną jurysdykcję swego zwierzchnika do rangi prawdy wiary.

A jednak to nie eklezjologia podoba mi się w prawosławiu najbardziej. Chociaż często w wypowiedziach prawosławnych hierarchów i teologów długo by szukać śladów takiej postawy, myślę, że rację miał Jerzy Nowosielski, mówiąc:

Prawosławie bardzo lubi pytania bez odpowiedzi. Odwrotnie Kościół rzymskokatolicki. Lubi on odpowiadać na pytania, które zasadniczo powinny pozostać bez odpowiedzi.

Pociąga mnie pytający, poszukujący, “niedokończony” charakter prawosławnej refleksji religijnej – ta nieustannie towarzysząca jej świadomość obchodzenia się z tajemnicą, nie z zagadką, którą można by kiedyś rozwiązać, ale właśnie z nierozwiązywalna tajemnicą. Zachód w dużym stopniu utracił tę świadomość, nawet jeśli często wydaje mu się, że jest inaczej. W prawosławiu wyczuwam większą gotowość zaakceptowania faktu, że w religii nigdy nie da się wypowiedzieć ostatniego słowa. Widać to także na przykładzie podejmowania przez Kościół decyzji doktrynalnych. Gdy pojawiały się kontrowersje, zwoływano sobór, aby podjąć decyzje zmierzające do rozwiązania tych kontrowersji. Jednakże dopiero po soborze rozpoczynał się proces akceptacji i implementacji tych decyzji przez Kościoły lokalne. Ten proces niejednokrotnie prowadził do zwołania kolejnego soboru. Kształtowanie się doktryny w prawosławiu to prawdziwa niekończąca się historia, w której nie ma miejsca na żadne “nieomylne” instancje, bowiem nieomylny może być tylko Kościół jako całość, a on sam jest podmiotem w tym procesie. Ten procesualny charakter kształtowania się doktryny powoduje również, że w tradycji prawosławnej, bardziej aniżeli w tradycji chrześcijaństwa zachodniego, widać, że właściwie żaden problem, z jakim Kościół kiedykolwiek się borykał, nie został ostatecznie rozwiązany. Takim rozwiązaniem nie było nawet potępienie jakiegoś konkretnego “heretyka” i jego poglądów, bo, jak się okazuje, poglądy te powracają wciąż na nowo. Właśnie dlatego to Wschód, a nie Zachód, przechował takie kontrowersyjne wizje jak np. apokatastaza , ale również elementy gnozy chrześcijańskiej, które na Zachodzie nieomal całkowicie zostały zepchnięte do zbiorowej podświadomości Kościoła. Myślę, że Loukas ma rację, wysuwając tezę, że do pomyślenia jest, iż “prawosławie jest semi-gnostyckie” pomimo wszystkich tych batalii, które w przeszłości z gnostycyzmem stoczyło…

Ikonostas Jerzego Nowosielskiego w cerkwi w Górowie Iławeckim

Powróćmy jeszcze na moment do liturgii, bo przecież, jak mawia wielu, “prawosławie to jest liturgia”. Często spotykam ludzi, którzy ulegają czarowi wschodniej liturgii. Oczywiście ikony, śpiew, kadzidło, stroje liturgiczne, tworzą niepowtarzalną atmosferę. Pamiętam jak sam po kilku latach przerwy trafiłem na Boską Liturgię sprawowaną przez członków katolickiego Bractwa Rytu Bizantyjskiego w Hadze . Wrażenie było piorunujące. To było rzeczywiście wejście w inny świat, w “Błogosławione Królestwo Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Wrażenie potęgował dodatkowo fakt, że Liturgia miała miejsce w salonie nie wyróżniającego się z zewnątrz niczym szczególnym domu. Z drugiej strony, gdy zadaję sobie pytanie, dlaczego kocham wschodnie Liturgie, jako pierwsze nie przychodzą mi do głowy względy estetyczne, ale przede wszystkim ich zawartość teologiczna. Zachód przez wieki pielęgnował przede wszystkim biblijny charakter swoich Liturgii, które w rezultacie często sprawiają wrażenie misternej mozaiki ułożonej z fragmentów Pisma Świętego. Liturgie Wschodu natomiast to oddana językiem poetyckich symboli refleksja teologiczna – częstokroć najwyższego lotu. Będąc na wschodniej Liturgii właściwie nigdy nie brakuje mi kazania. Ona sama jest najlepszym kazaniem i najlepszą mistagogiczną katechezą.

Pomiędzy irytacją a poczuciem bliskości
Często bardzo denerwuje mnie postawa wielu zachodnich chrześcijan, w tym anglikanów, wobec prawosławia. Z ust brodatych panów w czarnych riasach przyjmujemy bez słowa sprzeciwu rzeczy, których nigdy nie przyjęlibyśmy np. z ust papieża. Osobiście życzyłbym również arcybiskupowi Canterbury nieco tej stanowczości, którą swego czasu wykazała się była ewangelicka biskup, dr Margot Kässmann , która zrezygnowała z pracy w Centralnym Komitecie Światowej Rady Kościołów, protestując w ten sposób przeciwko antyekumenicznej postawie hierarchów prawosławnych. Pragnąłbym, abyśmy dialog z prawosławiem prowadzili z większą pewnością siebie. Pewnością siebie, która nie wynika z przekonania o tym, że jesteśmy “lepsi”, ale z wiary w to, że, mimo że reprezentujemy inne poglądy, w nie mniejszym stopniu niż nasi prawosławni partnerzy pozostajemy zakorzenieni w tradycji Kościoła pierwszych wieków. Pragnąłbym, abyśmy, tak jak czasami  (może też za rzadko?) potrafimy rzymskiemu modelowi katolicyzmu przeciwstawić inny model – “katolicyzm reformowany”, potrafili rownież powiedzieć, że mamy własny anglikański model ortodoksji, własną wizje tego czym ortodoksja może i powinna być naszym zdaniem. To nie zmienia jednak faktu, że, inaczej niż memu luterańskiemu rozmówcy, jest mi zasadniczo bliżej do Konstantynopola czy Antiochii aniżeli do Rzymu bądź do wielu wspólnot reformacyjnych. I uważam, że to poczucie jak najbardziej wynika z mojej anglikańskiej tożsamości.

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , , , . Bookmark the permalink .

Leave a Reply