Naprawiać świat

Loukas zamieścił link do rozważań Bierdiajewa o piekle w kilku miejscach na FB, między innymi w grupie dyskusyjnej ‘Gnoza – poznanie duchowe’. Pod linkiem ukazało się kilka komentarzy, a jeden z nich zawierał m.in. te słowa:

Na świecie jest syf, w ludzkich głowach jest piekło, które przejawia się w rzeczywistości, a władca tego świata bynajmniej nie jest sympatycznym …tatusiem. Co najwyżej lubi gierki. A my jesteśmy tylko graczami na scenie, mamy swoje denne i nudne (zazwyczaj, bo czasem tragiczne) role do odegrania w tym żałosnym przedstawieniu.

O anglikanach mówi się często, że reprezentują raczej optymistyczne spojrzenie na świat, człowieka i jego możliwości. Pomimo oficjalnego odcięcia się od pelagianizmu (np. w art. 9. z 39 Artykułów o Religii Kościoła Anglii; artykuł ten występuje również w pod numerem VII w Artykułach Wiary Kościoła metodystycznego), duch Pelagiusza, głęboko przekonanego o tym, że człowiek, pracując nad sobą, jest w stanie przezwyciężyć grzech i osiągnąć doskonałość, głęboko przeniknął do angielskiej religijności, zaś w XVI i XVII stuleciu został jeszcze dodatkowo wzmocniony przez ideały renesansowego humanizmu (ks. Alan Jones nie bez powodu pisze o anglikanach “Jesteśmy, jeśli chcieć to tak nazwać, katolikami erazmiańskimi”).

Mauzoleum J.A. Komeńskiego w holenderskim Naarden

Dla mnie to trudna kwestia. Renesansowa wiara w rozwój człowieka, w moc jego ducha – robi ogromne wrażenie. Gdy sięgam np. po pisma Jana Amosa Komeńskiego – którego myśl stanowi swoisty pomost pomiędzy ideałami renesansu i nadciągająca nowa epoka – potrafię naprawdę zachwycić się jego przekonaniem o możliwościach, które daje “studium mądrości, które nas podnosi i czyni niezłomnymi i szlachetnymi – studium, któremu nadaliśmy imię moralności i pobożności, i za pomocą którego zostajemy wyniesieni ponad wszelkie stworzenie i zbliżamy do samego Boga”. Z drugiej strony jednak (i tu daje o sobie znać moje, w jakimś sensie jednak bardzo protestanckie wychowanie) moja ocena ludzkich (a przede wszystkim własnych) zachowań prowadzi mnie w pobliże wizji anglikańskiego kapłana i twórcy metodyzmu Jana Wesleya , która tak opisuje w swojej książce Grace Upon Grace ks. Gregory S. Neal :

Jesteśmy całkowicie niezdolni odpowiedzieć Bogu zanim Bóg jako pierwszy nas nie wezwie i nie doda nam sił, aby uwierzyć. To Boże poszukiwanie i to dodanie sił znane jest w kręgach teologicznych jako “łaska uprzedzająca” (…) Zanim otrzymamy łaskę uprzedzającą nie tylko brakuje nam zdolności powiedzenia Bogu “tak”, ale nawet pragnienia przyjścia do Boga”.

Tu jednak od razu muszę coś dodać. Żyjąc w ‘kalwińskiej’ (przynajmniej do niedawna ;-)) Holandii i będąc absolwentem jednej z najbardziej renomowanych szkół teologicznych tradycji reformowanej, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ŻE TAKIE PODEJŚCIE NIEJEDNEGO CHRZEŚCIJANINA WPĘDZIŁO W PATOLOGICZNE POCZUCIE WINY. Holenderska psycholog Aleid Schilder, sama pochodząca z ortodoksyjnie kalwinistycznego środowiska, napisała o tym wstrząsającą książkę zatytułowaną ‘Hulpeloos maar schuldig. Het verband tussen een gereformeerde paradox en depressie’ (‘Bezsilny, ale winny. Związek pomiędzy reformowanym paradoksem a depresją’), którą serdecznie poleciłbym do przeczytania KAŻDEMU, kto właśnie zabiera się do przygotowywania kazania o ludzkiej grzeszności (nie tylko zresztą kalwinistom i nawet nie tylko protestantom). Niestety, w Kościele nie brakuje również takich, którzy uważają, że człowieka trzeba najpierw zdeptać, odebrać mu wszelkie poczucie własnej wartości, szacunek do samego siebie, aby następnie – tym łatwiej – przedstawić mu ‘jedyną drogę wyjścia’ w postaci łaski Bożej. Nierzadko jednak trzeba już wtedy zmierzyć się nie tylko z ‘grzeszną naturą’, ale również z depresją i patologiami, które z niej wyrastają. ‘Udowadnianie’ ludziom, że ‘nie jesteśmy w stanie czynić dobra i skłonni jesteśmy wyłącznie do zła’ (jak to określa reformowany Katechizm Heidelberski ) ma w sobie coś z działań strażaka-piromana, który najpierw sam podpala, by następnie bohatersko zwalczać pożar. Osobiście, muszę przyznać, o grzechu mówię niewiele i trudno jest mi nawet przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni użyłem tego słowa w kazaniu. Moja ostrożność wynika przede wszystkim z tego, że po prostu wiem, iż we wspólnocie, której jestem duszpasterzem, wiele osób karmiono kazaniami na ten temat przez wiele lat, robiąc im przy tym ogromna krzywdę. Jako pastor chcę raczej pomoc im odbudować wiarę w siebie, aniżeli podważać ja. Niekiedy jednak – raczej w rozmowach w cztery oczy, aniżeli ‘z ambony’ – używam słowa grzech, gdy widzę, że czlowiek ‘zapętla się’ w doświadczeniu własnych błędów i niedociągnięć, i popada w poczucie beznadziejności. Mówię wówczas o grzechu, ale przede wszystkim o ŁASCE, KTÓRA, PONIEWAŻ JEST ŁASKĄ, STANOWI DAR, NA KTÓRY NIE TRZEBA SOBIE ‘ZARABIAĆ’ ANI ‘ZASŁUGIWAĆ’. Ona jest po prostu dana – nam wszystkim (wybaczcie, ortodoksyjni kalwiniści, jestem przekonanym arminianinem !). ‘Doof de hel in mijn hoofd’ (‘Gaś piekło w mojej głowie’), śpiewam w jednej z pieśni Huuba Oosterhuisa, i rzeczywiście wierzę, nawet jeśli czasami przychodzi mi to z ogromnym trudem, że Ten (albo Ta), którego/którą nazywam Bogiem, to rzeczywiście robi: bez mojego udziału, bo, gdy ja się staram je ugasić, najczęściej tylko podsycam płomienie…

Mój problem ze słowami, które znalazły się pod linkiem zamieszczonym przez Loukasa polega bowiem na tym, że MAM OGROMNĄ OCHOTĘ SIĘ Z NIMI ZGODZIĆ I ‘POŁOŻYĆ LACHĘ’ NA TYM ‘ŁEZ PADOLE’, WYRUSZAJĄC NA POSZUKIWANIA LEPSZEGO MIEJSCA DLA MOJEJ ‘WYŻSZEJ JAŹNI’. Lepszego niż ten świat i lepszego niż ja sam, zarówno jedno jak i drugie bowiem raczej rzadko wzbudza mój zachwyt… Dlaczego tego nie robię? Właściwie nie wiem! Uważam, że nie ma dla tego racjonalnego wytłumaczenia. Nie jestem w stanie przeciwstawić autorowi tych słów ani jednego argumentu. Mogę tylko powiedzieć, że chociaż często trudno jest mi dziękować Bogu za to, iż mnie stworzył, że często traktuję to jako wyraz Jego poczucia humoru, którego zdecydowanie nie podzielam, mam w sobie również przekonanie, że wszelki eskapizm jest jakąś formą ZDRADY, przejawem NIEWIERNOŚCI wobec pojawiającego się może niezbyt często, ale jednak się pojawiającego, POCZUCIA (ALBO RACZEJ PRZECZUCIA), ZE MOJE/NASZE BYCIE TUTAJ MA JAKIŚ SENS, JAKIŚ CEL, ŻE MAM/MAMY ODEGRAĆ TU JAKĄŚ ROLE, KTÓRĄ NIE JEST ROLĄ W KIEPSKIEJ, SZMIROWATEJ KOMEDII, NAPISANEJ PRZEZ JAKIEGOŚ ZŁOŚLIWEGO (LUB NIEKOMPETENTNEGO) DEMIURGA. To przeczucie jest bardzo słabe, a przede wszystkim często wydaje się CAŁKOWICIE BEZPODSTAWNE. Jednakże właśnie ta słabość i ten brak podstaw mnie w nim pociągają. Piekielnie(!) łatwo jest ulec przeczuciom, które mają jakieś racjonalne przesłanki, ‘pójść za głosem rozsądku’. Rzecz jednak właśnie w tym, by posłuchać innego głosu – tego bodaj najsłabszego i mówiącego najbardziej zwariowane rzeczy: że jest jakiś Bóg, który się w nas bez pamięci zakochał i że trzeba jakoś odpowiedzieć na Jego miłość. Może właśnie w tym przeciuciu, przejawia się w moim życiu ‘laska uprzedzająca’?

Jeden z moich najważniejszych nauczycieli duchowych, rabin-kabalista, Lawrence Kushner , pisze:

Rabbi Lawrence Kushner

W szesnastowiecznym Safed rabbi Izaak Luria zauważał, że w jego świecie, jak w naszym, wiele rzeczy wydaje się złe. Ludzie cierpią z powodu głodu, chorób, nienawiści i wojny. “Jak Bóg może pozwolić, aby działy się tak straszne rzeczy?”, pytał Luria. “Być może”, wysunął sugestię, “to dlatego, że Bóg potrzebuje naszej pomocy”. Swoją odpowiedź wyjaśniał za pomocą mistycznej opowieści.

Zabierając się do tworzenia świata, Bóg zaplanował umieścić we wszystkim Święte Światło, aby wszystko było rzeczywiste. Przygotował naczynia, które miały zawierać Święte Światło. Coś jednak poszło nie tak jak należy. Światło było tak jasne, że naczynia popękały, rozpadając się na miliony kawałków niczym naczynia upuszczone na podłogę. Hebrajskie określenie, którego Luria użył na to “rozbicie naczyń”, brzmi sh’virat ha-kaylim.

W naszym świecie panuje nieład, ponieważ jest on pełen połamanych kawałków. Gdy ludzie walczą ze sobą i ranią się nawzajem, pozwalają światu pozostać rozbitym. To samo można powiedzieć o ludziach, którzy mają spiżarnie pełne jedzenia, a innym pozwalają głodować. Według Luri żyjemy w kosmicznej stercie połamanych kawałków, a Bóg nie może naprawić ich sam.

To właśnie dlatego stworzył nas i dał nam wolność wyboru. Jesteśmy wolni, aby uczynić z tym światem cokolwiek nam się podoba. Możemy pozwolić rzeczom pozostać połamanymi albo, jak wzywał Luria, spróbować naprawić chaos. Hebrajskie określenie Luri na naprawianie świata brzmi tikkun olam.

Naszym najważniejszym zadaniem w życiu jako Żydów jest znaleźć to, co połamane w naszym świecie, i naprawić. Przykazania Tory instruują nas nie tylko jak żyć jako Żydzi, ale jak naprawiać stworzenie.

Nieco dalej zaś wyciąga z tego bardzo proste i niesamowicie konkretne wnioski:

Gdy widzisz coś, co jest zepsute, napraw to. Gdy znajdujesz coś, co zostało zgubione, zwróć to. Gdy widzisz coś, co powinno zostać zrobione, zrób to. W ten sposób będziesz się troszczył o swój świat i naprawiał stworzenie. Gdyby wszyscy ludzie na świecie tak czynili, byłby on prawdziwym ogrodem Eden, takim, jakim Bóg chciał, aby był. Gdyby wszystko, co zepsute, mogło zostać naprawione, wszyscy i wszystko pasowałoby do siebie jak jedna gigantyczna układanka. Zanim jednak ludzie rozpoczną wielkie dzieło naprawy stworzenia, najpierw muszą wziąć na siebie odpowiedzialność.

Ciekawe jak ta idea naprawy/przemiany świata przewija się w myśli prymas Kościoła Episkopalnego, bp Katharine Jefferts Schori :

Jaki rodzaj religii praktykujesz? Nie wyprostujemy wszystkiego przed Powtórnym Przyjściem, ale zawsze mamy inną możliwość. Ta wspólnota nazywana Kościołem jest laboratorium dla kochających. Jeżeli nauczymy się kochać siebie nawzajem tutaj, możemy przemienić świat.

Już słyszę gromki śmiech niektórych czytelników (a może to mój własny?): ‘Kościół jako laboratorium dla kochających’? Sorry, ale czy nasza PB ma oczy i uszy i czasami używa ich zgodnie z przeznaczeniem? Dla milionów ludzi Kościoły to ostatnie miejsca, gdzie można nauczyć się praktykowania miłości, to miejsca, w których ludzi i świat traktuje się w sposób całkowicie z miłości wyzuty! Nie ma wątpliwości że biskup Katharine opisuje Kościół ‘w najlepszym wydaniu’, który raczej rzadko pojawia się w praktyce – również w anglikanizmie. A jednak trudno odmówić racji (a może nawet nie dać się porwać?) temu, co pisze dalej:

W najlepszym wydaniu anglikanizm podtrzymywał “szerokozakresowość” [comprehensivenss] jako jedną ze swoich najwyższych wartości. Nie musimy się wszyscy ze sobą zgadzać. Może istnieć więcej niż jedna właściwa odpowiedź. To Boża murawa, nie nasza, i jest ona szersza i rozciąga się dalej – a także jest bardziej zielona – aniżeli jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Od naszych celtycko-chrześcijańskich początków, a explicite co najmniej od czasów Elżbiety Wielkiej, mówiliśmy, że droga środka jest najważniejsza, ponieważ istnieje coś istotnego do uzyskania i nauczenia się od ludzi po obydwu stronach. Gamaliel, wieczny pragmatyk z Dziejów Apostolskich, mówi: “Coż, to, o co ci chodzi, może nie być słuszne, ale powinniśmy poczekać i zobaczyć, co z tego wyniknie. Jeśli jest to z Boga, nie da się tego zatrzymać”.

Bóg w Chrystusie jest naszym pokojem. W Jezusie zostaliśmy uczynieni ciałem, jednym ciałem. Ale nie zrobiono z nas zuniformizowanych stworzeń, wyposażonych w te same cechy, dary i sposoby bycia. Czy wyobrażacie sobie zespół futbolowy, którzy tworzą jedynie zawodnicy grający na tych samych pozycjach? Przegraliby każdy mecz. Co się dzieje, gdy rolnik uprawia to samo zboże na tym samym polu rok za rokiem? Szybko wyczerpuje to żyzność gleby lub pojawiają się szkodniki i choroby – bądź dzieje się jedno i drugie. George Orwell, w swojej powieści Rok 84, przedstawił nam jak wyglądałaby monochromatyczna kultura ludzka. Takie społeczeństwo jest totalitarne, skłonne do przemocy, i bardzo trudno przychodzi mu bycie twórczym albo wydawać nowe życie.

Może wygodniej jest żyć tam, gdzie wszyscy się z nami zgadzają, ale bardzo szybko okazuje się to nudne, ulega stagnacji i martwocie. Żyć z ludźmi, którzy nie zgadzają się z nami, może stanowić wyzwanie, ale jest zarazem jedyną drogą ku kreatywności. Plon takich stanowiących wyzwanie relacji będzie o wiele większy aniżeli ktokolwiek z nas mógłby uzyskać w pojedynkę. Gdy Jezus mówi, że gniew na naszych braci i siostry sprowadza na nas sąd, ma na myśli, że tracimy naszą zdolność, aby prawdziwie żyć i być kreatywnymi budowniczymi Królestwa Bożego. Gdy obrażamy i odrzucamy ludzi, z którymi się nie zgadzamy, jedynie pogarszamy sprawę – wykluczamy siebie samych z tej twórczej wspólnoty religijnej. Umieszczamy siebie samych w piekle.

To ‘w najlepszym wydaniu’ jest ważne – byśmy przypadkiem nie sądzili, ze ‘realnemu anglikanizmowi’ się to wszystko tak świetnie udaje! Jeśli ktoś tak twierdzi, oszukuje – siebie i innych. Ale czegoś z tego jednak doświadczam w rzeczywistości Kościoła, w tym w rzeczywistości wspólnot anglikańskich. I przemilczanie tego doświadczenia byłoby również oszustwem… Pozostawmy jednak na moment instytucję kościelną i wszystkie te niezliczone zarzuty, które można jej postawić! Powróćmy do nas samych – do tego jak sami sprawujemy się w roli ‘miłujących’. W swych rozważaniach na kanwie modlitw z BCP jeden z poprzedników biskup Katharine, bp Edmond Lee Browning, pyta:

(…) Bóg wzywa nas, abyśmy pokazali światu czym jest miłość, miłując naszych nieprzyjaciół. Jak to jednak zrobić? Jak pokochać kogoś, kto cię zranił i prawdopodobnie zrani ponownie, samo wspomnienie czyjego imienia wywołuje w tobie gniew?

W tym momencie myślę o ludziach naprawdę w straszliwy sposób skrzywdzonych przez innych ludzi (również przez ludzi Kościoła!). ‘Przykazanie miłości bliźniego’ bywa dla nich ciężarem nie do zniesienia. A może ci, którzy uważają, ze Jezus oczekuje od nas rzeczy niemożliwych, mają po prostu racje? Bp Edmond pisze dalej:

Być może pomocne będzie zauważyć, że nie musimy lubić człowieka, aby ukazać mu miłość Chrystusa; to kwestia decyzji a nie uczucia. W rzeczywistości niekłamana antypatia, którą czujesz, może stanowić podstawę twojej modlitwy za tego, z którym znajdujesz się w niezgodzie. Ta wrogość sprawia ci ból i może zostać ofiarowana kochającemu Bogu w modlitwie.

Może być tak, że ty i ten człowiek już nigdy nie znajdziecie się ze sobą w bliskich stosunkach. Być może będziecie wzbudzać w sobie irytację do końca życia. Nie da się być najlepszym przyjacielem każdego. Ale modlitwa za nieprzyjaciela usuwa jad z twego serca, a nikomu nie jest potrzebne serce wypełnione jadem. Miłość, którą Bóg zasiewa w Twoim sercu, może być miłością na znaczny dystans, ale nie ma takiego serca, w którym Bóg nie mógłby zasiać miłości, jeżeli tego chcemy.

Tak się składa, że nieomal co niedziela modlę się w liturgii eucharystycznej za kogoś, kto twierdzi, że nasz polski projekt episkopalny narusza prawa innego Kościoła anglikańskiego. To nie łatwe, nawet jeśli jestem jak najdalszy od postrzegania tej osoby jako za osobistego wroga. Wręcz przeciwnie – spotkaliśmy się co prawda tylko raz, ale mam z tego spotkania jak najlepsze wspomnienia. Jednak jego stosunek do tego, co robimy w przekonaniu, że do tego właśnie jesteśmy w tej chwili powołani, sprawia mi ból. To niezwykle pouczające doświadczenie. Nawet w takiej sytuacji, w której nie da się mówić o żadnej osobistej krzywdzie, gdy w gruncie rzeczy chodzi jedynie o różnicę zdań, nie jest łatwo naprawdę szczerze się za kogoś pomodlić. Gdy się jednak na to zdobędę, czuję, ze coś się zmienia. Może udaje mi się naprawić choćby jakiś najmniejszy trybik poruszający tym zwariowanym światem?

Loukas wynotował właśnie i zamieścił na FB następujący fragment tekstu Bierdiajewa:

Radykalna zmiana moralna może być jedynie zmianą stosunków do samych „złych”, do skazanych na zgubę, pragnieniem zbawienia także dla nich, tj. przyjęciem na siebie również losu „złych”, podzieleniem ich losu. To znaczy, że nie mogę zbawiać się indywidualnie, w izolacji, przedostawać się do Królestwa Bożego licząc na swoje zasługi. Takie rozumienie zbawienia niszczy jedność kosmosu. Raj nie jest dla mnie możliwy, jeśli moi bliscy, moi krewni lub nawet po prostu ludzie, z którymi wypadało mi być razem w życiu, będą w piekle (…) Otóż to właśnie stało się dla nas niemożliwym, a ta niemożliwość jest wielkim osiągnięciem świadomości moralnej. (…) Świadomość moralna zaczęła się od Bożego pytania: „Kainie, gdzie jest twój brat Abel?”. Zakończy się ona innym Bożym pytaniem: „Ablu, gdzie jest twój brat Kain?”.

Zastanawiam się czy jestem w stanie jeszcze coś do tego dodać. Chyba nie…

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , , , , , . Bookmark the permalink .

2 Responses to Naprawiać świat

  1. Brat says:

    Drogi Bracie Mario Izaaku, Drogi Bracie Mario Serafinie!

    Postanowiłem się przełamać i napisać:)

    To wszystko co napisaliście naprawa mnie wielką radością, nie mniej jednak muszę coś dodać od siebie.

    2 sierpnia 1893 roku w Płocku, święta Maria Franciszka Kozłowska miała objawione DZIEŁO WIELKIEGO MIŁOSIERDZIA. Pan Jezus ukazał Jej wówczas “ogólne zepsucie świata i ostateczne czasy, – rozluźnienie obyczajów w duchowieństwie i grzechy, jakich dopuszczają się kapłani” następnie widziała “Sprawiedliwość Boską wymierzoną na ukaranie świata i MIŁOSIERDZIE dające ginącemu światu jako OSTATNI RATUNEK – CZEŚĆ PRZENAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU I POMOC MARYI”.

    I tutaj zaczyna się coś nowego, przełom. Powstaje wpierw męskie zgromadzenie zakonne powołane do głoszenia tego Dzieła, do nich dołączają się żeńskie zgromadzenia. Wszystko to kierowane jest przez Mateczkę. Nie będę tu już przytaczać tej znanej Wam dobrze historii ale chciałem zwrócić uwagę na pewne fragmenty Dzieła Wielkiego Miłosierdzia.

    Mateczka widziała “Wielką Chwałę Bożą, a cały świat jakby ogarnięty adoracją Przenajświętszego Sakramentu”, poznała że “wielka Chwała Boża polegać będzie na “wskrzeszeniu i rozpowszechnieniu czci Przenajświętszego Sakramentu”. Wtedy dał jej Bóg poznać, że “mimo przeszkód, cześć ta musi się rozpowszechnić do tego stopnia, że OGARNIE CAŁY ŚWIAT”.

    W innym miejscu Pan Jezus mówi do św. Marii Franciszki: “Ukazał mi Pan Jezus Chwałę, jaką Mu oddają Święci w Niebie i rzekł: Chcę, aby na ziemi ludzie oddawali Mi taką Chwałę w Przenajświętszym Sakramencie, łącząc się ze Świętymi, ABY ZIEMIA STAŁA SIĘ ODBICIEM NIEBA”.

    Wg. objawień Mateczki, do mariawitów mają odnosić się słowa św. Ludwika Gryniona (patrz: http://www.malirycerze.koszalin.opoka.org.pl/start/index.php/pl/przekazy/proroctwa-apokaliptyczne/1421-apostoowie-czasow-ostatecznych )

    Mateczka wyjęta była spod namiętności, a później Pan Jezus uwolnił Ją od pychy i zmysłowości (dwóch głównych przyczyn grzechu). Przechodziła 15 stopni oczyszczenia. Następnie została utwierdzona w łasce, przez co nie mogła zgrzeszyć. Przeżyła noc ciemności (śmierć mistyczną) i zjednoczenie swej woli z Wolą Boga.

    “Przez Ofiarę Mateczki ustanie grzech nieczysty między kapłanami. DLA INNYCH ZAŚ LUDZI WARUNKIEM PRZEBACZENIA I POWSTRZYMANIA [od grzechu] MA BYĆ NASZA ADORACYA UBŁAGANIA”.

    “Podczas Podniesienia kazał mi Pan Jezus Przenajświętszą Hostyę ofiarować Ojcu Niebieskiemu, jako Ofiarę błagalną za grzechy całego świata. Ofiarowałam tak, a Pan mi powiedział: “Ile razy w taki sposób ofiarowujesz mnie Ojcu Niebieskiemu, zawsze powstrzymasz Sprawiedliwość i odwrócisz gniew Jego.”
    Podczas Podniesienia Krwi Przenajdr. rozkazał, abym “BŁAGAŁA O ODNOWIENIE KOŚCIOŁA I ODNOWIENIE OBLICZA ZIEMI.”…”

    “Dalej wyjaśnił mi Pan, że choć przez mękę Swoją i śmierć zbawił świat, zwyciężył grzech i szatana, jednak pozostawił mu jeszcze moc kuszenia do grzechu; ale teraz dając światu Swoje Miłosierdzie, powiedział: “ODJĘTA MU BĘDZIE MOC KUSZENIA WYBRANYCH”.

    W roku 1918 Mateczka usłyszała w duszy następujące słowa: 1. “modlić się mamy, żeby się WYPEŁNIŁA WOLA BOŻA, W NAS, NAD NAMI i PRZEZ NAS.” 2. “ŻEBY USTAŁ GRZECH MIĘDZY NAMI.” 3. “ŻEBY SZATANOWI ZOSTAŁA ODJĘTA MOC KUSZENIA.”

    Na zakończenie dodam tylko że Mateczka, a następnie św. Arcybiskup Michał wiele miejsca poświęcają nauce o Królestwie Bożym na Ziemi, które to jest celem Mariawityzmu i wypełnieniem Dzieła Wielkiego Miłosierdzia. Św. Maria Franciszka, która doszła do doskonałości dzięki Łasce Bożej i PRZEZ WŁASNĄ PRACĘ NAD SOBĄ . W “Rozmyślaniu o poprawie życia” napisała następujące słowa: “czasy powszechnej bezbożności, żeby się zamieniły na czasy najwyższej gorliwości”.

    Reply
  2. admin says:

    Drogi Bracie Mario Felicjanie,
    To swietnie, ze sie przelamales i podzieliles sie z nami swymi przemysleniami. Piszac ten tekst, kilkakrotnie myslalem rowniez o paralelach z mariawityzmemi i pierwotnie mialem w planach umiescic te watki, ale w koncu zrezygnowalem, aby tekst nie byl zbyt dlugi. Dlatego traktuje Twoje slowa jako uzupelnienie moich.

    Z goracymi pozdrowieniami,

    M. Izaak

    Reply

Leave a Reply