Rozmyślania nad sukcesją

W ostatnim czasie dużo zastanawiam się nad zagadnieniem sukcesji apostolskiej . Celowo nie chcę tutaj wymieniać przyczyn, które mnie do tego skłaniają, bowiem zależy mi, aby moje przemyślenia nie zostały potraktowane jako osobisty atak na kogokolwiek, czy też próbę kwestionowania „posiadania” tejże sukcesji apostolskiej przez jakąś konkretną osobę. Zależałoby mi raczej na merytorycznych reakcjach na moje przemyślenia, które noszą zresztą bardzo luźny charakter, i których świadomie nie podbudowuję odnośnikami do literatury, by nie nadawać im nazbyt fachowego, a co za tym idzie hermetycznego, charakteru. Ponadto zdaję sobie sprawę, że poniższy post będzie zawierał mnóstwo daleko idących uproszczeń. Moim celem jest jednak stworzenie szkicu a nie całościowego obrazu.

Dwa podejścia

Właściwie każdy Kościół chrześcijański podkreśla, że jest nośnikiem/spadkobiercą dziedzictwa apostołów. Dla protestantów jest to przede wszystkim (nawet jeżeli nie tylko) dziedzictwo nauczania apostołów, natomiast Kościoły szeroko pojętej tradycji katolickiej łączą sukcesję nauczania/doktryny z sukcesją urzędu. Oczywiście ten podział nie pokrywa się całkowicie z podziałami wyznaniowymi, ponieważ istnieje wiele Kośiołów ewangelickich, które zachowały również sukcesję urzędu (przykładem może być Kościół Szwecji).

Podejście katolickie jawi mi się przede wszystkim jako pełniejsze. De facto zawiera ono w sobie również to, o co chodzi protestantom, mianowicie pielęgnowanie z pokolenia na pokolenie nauczania w duchu Ewangelii przekazanej przez Jezusa Chrystusa apostołom  (zaznaczmy przy tym od razu, że „przekazywanie” nie oznacza bezmyślnego powtarzania, lecz zawiera w sobie również element krytycznej oceny). Żaden zwolennik sukcesji urzędu nie twierdzi przecież, że fakt, iż biskup jego Kościoła może wykazać się odpowiednim „drzewkiem genealogicznym” zastępuje choćby w najmniejszym stopniu udział w przekazywanej z pokolenia na pokolenie wierze Kościoła, której symbolicznym świadectwem są starożytne wyznania wiary. Można więc powiedzieć, że klasyczne podejście protestanckie zawiera się w podejściu katolickim, jednakże tradycja katolicka ma na temat sukcesji apostolskiej więcej do powiedzenia. Chodzi przede wszystkim o to, że wiary nie da się oddzielić od wyznających ją osób. Wiara to nie jest to, co zostało zawarte w Credo czy reformacyjnych księgach symbolicznych. To przede wszystkim egzystencjalna postawa, której istotą jest obcowanie z tajemnicą. Akt święceń ma więc nie tylko, ani nawet nie przede wszystkim, znaczenie przekazania prawa do głoszenia takiej czy innej nauki. Przede wszystkim jest on aktem wprowadzenia w tajemnicę, która swój punkt kulminacyjny osiąga w sprawowaniu eucharystycznego misterium. Jako chrześcijanin zaliczający się do szeroko pojętej tradycji katolickiej, miałbym ochotę powiedzieć tym moim siostrom i braciom z Kościołów ewangelickich, dla których sukcesja apostolska to przede wszystkim bądź wyłącznie sukcesja nauczania: oczywiscie macie rację, podkreślając znaczenie nauki apostołów, jednakże moim zdaniem wasze podejście może prowadzić do zawężonego pojmowania wiary jako składania bądź nieskładania podpisu pod określonymi doktrynami. Osobiście potrzebuję więcej aniżeli tylko tego – potrzebuję aktu wprowadzenia w „wielką tajemnicę wiary”, który jest czymś więcej aniżeli jedynie aktem intelektualnym czy kościelno-prawnym. Dla mnie ten akt jest przede wszystkim przejawem chrześcijańskiej mistagogii .

„Pas transmisyjny”

W tym momencie pojawia się jednak podstawowe pytanie. Czy nośnikami tradycji apostołów wprowadzonymi w tajemnicę wiary są jedynie ordynowani duchowni? Każdy z nas po prostu musi odpowiedzieć na nie przecząco. To jasne, że nie tylko duchowni partycypują w tajemnicy. Podstawowym i niezbywalnym aktem wprowadzenia w nią jest po prostu chrzest. Tutaj kłania się charakterystyczna dla Kościoła episkopalnego eklezjologia chrzcielna , która podkreśla pełnię praw i obowiązków każdego ochrzczonego. To społeczność ochrzczonych – będąca przecież „królewskim kapłaństwem” – jest nośnikiem tradycji apostolskiej, jej sukcesorem. W zachodnim katolicyzmie przypominali o tym tak wybitni myśliciele jak Hiszpan El Tostado czy flamandzki przedstawiciel „jansenizmu eklezjologicznego” van Espen (co zresztą nie oznacza, że głosili oni dokładnie to samo). To wspólnota powierza konkretnym swoim członkom spełnianie posługi wynikającej ze święceń, cedując na nich prawa i obowiązki, które w zasadzie spoczywają na niej jako całości. Najkrócej można to sformułować za pomocą jednego zdania: nie ma biskupa poza Kościołem… Od razu trzeba też dodać, że ta zasada nie działa w drugą stronę. W tym kontekście przypominam sobie jak kiedyś na wykładach w Seminarium zadałem starokatolickiemu arcybiskupowi Utrechtu, Jorisowi Vercammenowi, pytanie o to, czy jego zdaniem Kościół może istnieć bez hierarchii. Chodziło mi przy tym oczywiście o taką wspólnotę jak np. społeczność bazowa, w której od lat pełnię posługę pastorską. Jego odpowiedź zapamiętałem bardzo dobrze. Brzmiała ona: jeżeli hierarchia ulega zwyrodnieniu, wspólnota ma prawo kontynuować działanie w oderwaniu od niej. Z punktu widzenia episkopalnego modelu Kościoła, na pewno nie jest to sytuacja optymalna, ale okoliczności mogą sprawić, że ona zaistnieje. Nawet najbardziej przekonany zwolennik ciągłości posługi diakonów/prezbiterów/biskupów nie powinien więc nigdy twierdzić, że brak tej posługi w rozpoznawalnej dla nas postaci powoduje, że Kościół przestaje być Kościołem. W tym samym duchu można, i moim zdaniem należy, interpretować także Czworobok z Lambeth , który co prawda mówi o historycznym episkopacie, ale od razu wspomina też o „warunkach loklanych”, które mogą powodować, iż posługa wynikająca ze święceń przybierze formy bardzo oddalone od tych, które znaliśmy dotychczas.

Ważne czy nieważne?

Jeżeli przyjmujemy, że to nie jedynie duchowieństwo stanowi „pas transmisyjny” sukcesji apostolskiej, lecz cały Kościół, musimy konsekwentnie zadać pytanie o ważność sukcesji apostolskiej, którą rzekomo legitymują się ci duchowni/biskupi, którzy działają w oderwaniu od wspólnoty, bądź skupiają wokół siebie mniej lub bardziej efemeryczną grupę swoich osobistych „fanów” nazywaną przez nich Kościołem. Wielu z nich ma nienaganne „drzewka sukcesyjne”, bowiem naprawdę nie stanowi żadnego problemu znalezienie biskupa gotowego udzielić komuś święceń. Osobiście dziwi mnie łatwość z jaką wielu katolików uznaje takie świecenia za „ważne”. Z kolei oni dziwią się, że ja, mający często opinię „liberała”, wykazuję się w tej kwestii daleko posuniętą powściągliwością. Niektórzy traktują to jako wyraz nieekumenicznej postawy czy wynoszenia się nad inne wspólnoty. Chodzi jednak o coś innego. Gdy widzę, że dana grupa bez większego problemu zmienia wszystko: nazwę, skład osobowy, treść nauczania, itd., a tylko osoba lidera, otrzymującego kolejne stopnie święceń, pozostaje niezmienna, jest mi trudno uznać, że mam do czynienia ze wspólnotą, która poważnie traktuje samą siebie jako nośnik sukcesji apostolskiej. Wygląda raczej na to, że za taki nośnik uważa się ów lider, zaś otaczająca go grupa ludzi stanowi jedynie – mniej lub bardziej przypadkowy – jego osobisty entourage. W moich oczach taki duchowny pozostaje „duchownym” (i ten cudzysłów jest tutaj bardzo wymowny!), nawet jeśli na jego głowę złożyliby ręce biskup Rzymu, patriarcha ekumeniczny do kompletu z arcybiskupem Canterbury czy Utrechtu. To nie ma żadnego znaczenia, ponieważ jego posługa nie jest faktycznie zakorzeniona w realnie istniejącej wspólnocie!

Polska specyfika

W polskich warunkach mamy niestety do czynienia z niedostatkiem solidnej refleksji eklezjologicznej. Jak to określił w rozmowie ze mną pewien teolog z Kościoła polskokatolickiego, podstawowym problemem w polskim nurcie starokatolicyzmu była ważność święceń a nie refleksja nad tym, czym właściwie jest Kościół. Pytanie tylko, jak można te dwie sprawy od siebie rozdzielać… Rozdzielając je bowiem, traktujemy święcenia jako magiczny akt odnoszący się wyłącznie do wyświęcanego i wyświęcających. Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której ktoś otrzymuje od kogoś innego na własność pewną magiczną moc i uprawienia do korzystania z niej przed „publicznością” złożoną najczęściej z „krewnych i znajomych królika”. To jest stawianie sprawy na głowie. Właściwie trudno się dziwić, że w konfrontacji z takim podejściem tak wiele osób odrzuca ideę sukcesji apostolskiej jako taką, traktując ją jako jakiś niezrozumiały wymysł teologów, służący przede wszystkim zaspokajaniu osobistych ambicji, a przecież w założeniu chodzi o coś zupełnie innego. W słowie „hierarchia” wprawne ucho odnajdzie greckie słowo „arche”, oznaczające zarazem początek jak zasadę wiodącą. Hierarchia ma nam przypominać o naszych wspólnych początkach, które stanowią istotę naszego powołania także i dziś. Chodzi o to, aby Kościół rozpoznawał się w swoim biskupie, postrzegając jego posługę jako osobistą konkretyzację i aktualizację tego – odnoszącego się do nas wszystkich -powołania, którego źródłem jest to, że „Pan kiedyś stanął nad brzegiem, szukał ludzi gotowych pójść za nim, by łowić serca słów Bożych prawdą”…

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , . Bookmark the permalink .

8 Responses to Rozmyślania nad sukcesją

  1. Aldona says:

    Przepraszam, za ten komentarz, ale naprawdę wolę nie być łowiona, ani nie łowić;) tak odnośnie cytatu z pieśni…może tylko takie złe skojarzenie. Sprawa sukcesji apostolskiej mało mnie fascynuje, ale przypomina mi się pod wpływem tego co, napisałeś, sytuacja, gdy pewien znany (katolicki)Protestant, mnie i nie tylko mnie, ale mówić mogę za siebie, nałożył ręce na głowę w takim geście jak to się czyni przy święceniach, było to, coś niesamowitego i nie będę próbować nawet wyjaśniać dlaczego, było jak jakiś rodzaj sakramentu niesamowitego przeżycia, można to uznać tylko za błogosławieństwo, ale ja miałam wrażenie, że to było coś więcej i to jakoś trwa we mnie do dziś.To nie był magiczny akt, ale…hmm…no właśnie, pewne rzeczy trudno jest w słowach wyrazić…czym właściwie jest Kościół: moja odpowiedź: zdarza się spotykać ludzi bliskich świętości i oni są jak sukcesja apostolska, nawet księżmi nie będąc…przekazują, sieją, nakładają ręce, a potem od nas samych zależy czy przekażemy to dalej, czy uda nam się.

    Reply
  2. Aldona says:

    Gdy uda się chocby okruch tego napotkanego sacrum przekazać, to myślę, że już jest to, coś:)

    Reply
  3. Aldona says:

    “Brzmiała ona: jeżeli hierarchia ulega zwyrodnieniu, wspólnota ma prawo kontynuować działanie w oderwaniu od niej.” Ale co do tego mam pewne wątpliwości. Bardzo łatwo lubimy porzucać wszystko i wszystkich, co naszym zdaniem ulega ‘zwyrodnieniu’…naprawdę nie wiem, czy coś takiego jest godne polecenia. Nie wiem…duże wątpliwości.

    Reply
  4. Aldona says:

    a Jezus Chrystus nie porzuca tylko…przemienia…OK, nie jesteśmy Chrystusami, no ale jeśli nie to właściwie do kogo się odwołujemy przynajmniej?

    Reply
  5. Aldona says:

    Może bolesne, ale nasuwa się też pytanie: co zostało ze wspólnot bazowych? Jak im udało się coś przekazać dalej? Ja rozumiem, że nie wszystko da się zmierzyć, mimo to…

    Reply
  6. Aldona says:

    A tak poza tym to krytyka innych to chyba faktycznie coś, co Ci wychodzi ‘najlepiej’ 😛 w sam raz na to wielkopostne spopielanie się ego!:P

    Reply
  7. WITAM!

    CZY KOŚCIÓŁ EPISKOPALNY W POLSCE/JAKO”GAŁĄŻ”/KOŚCIOŁA ANGLIKAŃSKIEGO W USA.
    MA NA KRWI MĘCZENNIKÓW/NP.ŚW.TOMASZ MORUS/ODRABIAĆ”STRATY”OSOBOWE?BO W
    ANGLII,ANGLIKANIE,BISKUPI,PASTORZY WIERNI WRACJĄ PO LATACH DO KOŚCIOŁA RZYMSKO-
    KATOLICKIEGO.A ZATEM NIE MA ICH W KOŚCIELE ANGLIKAŃSKIM…
    A NIKT W POLSCE,NIE CHCE KOBIET PATOREK CZY BISKUPEK/SĄ JUŻ W KOŚCIELE MARIAWICKIM/
    A CO KOŚCIÓŁ EPISKOPALNY,CHCE ”ZAOFEROWAĆ”POTENTALNYM WIERNYM…
    CZY W/W PASTORKI,BISKUPKI HERERO CZY HOMO,GEJO-SODOMISTÓW,BO TYCH OSTANIO WYŚWIĘCZCIE
    NA BISKUPÓW/WIDZIAŁEM FILM ZE ŚWIĘCEŃ BISKUPICH,GEJO-SODOMISTY/
    ALE CZARNY ARCYBISKUP KONSEKRATOR,JAKOŚ NIE WYKAZAŁ,ŻE PIŚMIE ŚW.CZYTAMY O TYM ŻE BÓG
    BŁOGOSŁAWI ZWIĄZKI LEZBIJEK,GEJO-SODOMISTÓW…







    MICHAŁ HAZY

    Reply
  8. admin says:

    Chyba jednak nie do konca ‘nikt’, p. Michale! A co Kosciol episkopalny chce ‘zaoferowac’? No coz, na to pytanie chyba najlepiej odpowie Pan sobie sam, biorac udzial w nabozenstwie czy rekolekcjach, rozmawiajac z ich uczestnikami. Oni najlepiej wyjasnia, czego szukaja.

    Reply

Leave a Reply