Ucząc się współczucia

King’s Chapel (Kaplica Królewska) to niezależna wspólnota chrześcijańskich unitarian w Bostonie związana z Unitarian Universalist Association (Stowarzyszeniem Unitarian Uniwersalistów), która określa się jako unitariańsko -chrześcijańska w swej teologii, anglikańska w liturgii i kongregacjonalistyczna w sposobie zarządzania. Fundatorem kaplicy kings-chapel był gubernator Sir Edmund Andros. Powstała ona w 1686 r. jako pierwszy Kościół anglikański w Nowej Anglii w okresie rządów króla Jakuba II. Oryginalna kaplica była budynkiem drewnianym, który postawiono na terenie publicznego cmentarza, ponieważ nikt nie chciał odsprzedać kawałka ziemi na budowę niekalwinistycznego kościoła. W latach 1749-1754 wokół drewnianej kaplicy powstała istniejąca po dziś dzień kaplica murowana. Po zakończeniu jej budowy drewniany kościół usunięto przez okna. W latach 1787-1836 rektorem King’s Chapel był James Freeman , pierwszy amerykański kaznodzieja, który określał się mianem unitarianina. Za swego teologicznego mistrza uważał on Fausta Socyna (1539-1604), jednego z najwybitniejszych twórców unitarnianizmu, który od 1598 r. był nieoficjalnym przywódcą polskich arian. Jego grobowiec znajduje się na terenie majątku w Lusławicach, należącym obecnie do Krzysztofa Pendereckiego. Freeman dokonał rewizji Modlitewnika Powszechnego w duchu unitariańskim. Ta wersja Modlitewnika jest w użyciu po dzień dzisiejszy. Chociaż Freeman wciąż uważał Kaplicę Królewską za kościół episkopalny, biskup Samuel Seabury odmówił wyświęcenia go. W tej sytuacji Kolegium Kościelne w 1787 r. samo zorganizowało ordynację Freemana, przypieczętowując w ten sposób zerwanie z Kościołem episkopalnym.

12 maja, gdy w Ameryce obchodzony był Dzień Matki, ks. Joy Fallon wygłosiła w Kaplicy Królewskiej kazanie, które nas bardzo zainteresowało. Postanowiliśmy udostępnić je z okazji polskiego Dnia Matki. Oczywiście poprosiliśmy autorkę o zgodę, a w odpowiedzi otrzymaliśmy mail, w którym ks. Joy napisała również kilka słów o sobie: “Przez pięć lat pracowałam w dużym kościele episkopalnym w Bostonie, kierując jego projektami społecznymi. Następnie rozpoczęłam studia teologiczne i zostałam ordynowana w United Church of Christ , a obecnie pełnię służbę w tym unitariańskim kościele w sercu miasta. Podobnie jak was fascynuje mnie współgranie różnych tradycji religijnych. A to wszystko zaczęło się od tego, że pracowałam jako doradca prawny dla progresywnych polityków. Jest wiele dróg szukania sprawiedliwości, jestem o tym przekonana”.

J 17:20-26.
“Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno.”

Jako “anthem” chór śpiewał znany song Pete’a Seegera (“Where Have All the Flowers Gone?”; angielski tekst znajdziecie w oryginalnej wersji kazania, a poniżej zamieszczamy polską wersję w wykonaniu Sławy Przybylskiej).

Jezus modlił się do Boga, abyśmy wszyscy stanowili jedno. Pete Seeger zadawał pytanie, kiedy się w końcu tego nauczymy [w polskim przekładzie słowa te zmieniły sens na “Kto wie, czy było tak”].

Moje pytanie w dniu dzisiejszym brzmi: kiedy w końcu nauczymy się, że wszyscy stanowimy jedno? Kiedy się w końcu nauczymy, że wszyscy stanowimy jedno, aby żyć ze współczuciem, nie starając się krzywdzić siebie nawzajem? Czego możemy się nauczyć o współczuciu, o byciu jednym, w Dniu Matki?

Edith skończyła w zeszłą sobotę 87 lat. Niedawno rozpoczęła dializę, a więc czuje się lepiej, odzyskując dawny kolor i swojego ducha.

Przez 87 lat była kobietą nieugiętego ducha. Potrzebowała tego, aby wychować dziesięcioro dzieci. Aby dać wam jakieś wyobrażenie o jej sile – właśnie w Dzień Matki – powiem tylko tyle: miała trójkę dzieci, w wieku lat czterech, trzech i jednego roku, gdy urodziła trojaczki. Sześcioro dzieci w wieku poniżej czterech lat, w tym trójka niemowląt. Mój mąż Bob urodził się jako siódmy, a po nim przyszła na świat jeszcze trójka. Wiele nauczyłam się od Edith, która jest moją teściową od 32 lat, ale jedno zrobiło na mnie ogromne wrażenie – jej szczodrobliwa gościnność. Niezależnie od tego, ile osób znajduje się już w domu, przy stole zawsze jest miejsce dla kolejnego gościa. Po prostu siadamy trochę bliżej siebie i nakładamy trochę mniej na talerz. W domu Fallonów, kiedy nieoczekiwanie rozlega się głos dzwonka, Edith zawsze się cieszy, ciekawa kolejnego gościa, witająca go od razu gorąco. Jest matką, która potrafi sprawić, że czujesz się częścią rodziny, nawet jeżeli jesteś tylko zięciem lub synową.

Jesteś częścią rodziny. Zawsze jest dla ciebie miejsce przy stole.

Dzisiaj czcimy wszystkie osoby, którzy mają takie macierzyńskie cechy – niektóre z nich nazywamy “mamami”, inne inaczej. To ci, którzy szczodrobliwie dają nam poczucie, że należymy do rodziny. Którzy nas wychowali. Ci, w których towarzystwie możemy się zrelaksować, odprężyć i być sobą, którzy sprawiają, że czujemy się nieskrępowani, którzy tworzą dla nas “dom”, bezpieczną przestrzeń, w której nie musimy niczego udowadniać.

Naukowcy odkryli, że kiedy odczuwamy, że się nam w ten sposób “matkuje”, kiedy możemy się odprężyć, nie musimy skupiać się na bronieniu siebie przed zranieniem albo na gromadzeniu koniecznego do przetrwania jedzenia, nasze ciała reagują hormonalnie w taki sam sposób, jak wówczas gdy się nas przytula i uspokaja jako niemowlęta. Gdy doświadczamy tego jako dorośli, gdy doznajemy poczucia przynależności i swobody, przepływ hormonów sprawia, że pragniemy tego coraz więcej, że chcemy wślizgnąć się w znany wszystkim kulturom obraz matki i dziecka, w ramach którego starsza osoba szczodrobliwie troszczy się o młodszą i sprawia, że czujemy, iż zawsze będzie dla nas miejsce przy stole, że będziemy częścią rodziny.

Karen Armstrong, badaczka światowych religii, mówi, że słowo “współczucie” zarówno w hebrajskim jak i w arabskim związane jest z i pochodzi od słowa “łono” – i odsyła przez to do tamtego czasu, zapomnianego przez nas wszystkich, w jakiś sposób jednak ciągle znanego, bardzo, bardzo głęboko, gdy stanowiliśmy jedność z tymi, które nas zrodziły.

Czy Dzień Matki nie jest tym dniem, w którym powinniśmy zapytać, kiedy się w końcu nauczymy, że stanowimy jedno?

To niełatwe. Z jednej strony nasze mózgi rozwinęły się w kierunku, który daje nam możliwość podporządkowania własnych potrzeb opiece nad dziećmi. Ludzie rodzą się bardzo przedwcześnie; naszemu gatunkowi rozwój w kierunku samodzielności zajmuje o wiele więcej czasu niż wszystkim innym gatunkom, dlatego dorośli muszą przedkładać interesy młodych nad własne, aby mogli oni przeżyć. Możemy okazywać współczucie.

Ks. Joy Fallon

Jednakże istnieje również bardziej pierwotna i silniejsza część naszego mózgu – zwana często “gadzim mózgiem”. Obejmuje ona ludzkie instynkty nakierowane przede wszystkim i ponad wszystko na przetrwanie: nasz refleks, nakłaniający, by walczyć lub uciekać, gdy grozi nam niebezpieczeństwo, nasze instynkty zbierania pokarmu i rozmnażania. Jeśli się je pozostawi samym sobie, te gadzie instynkty będą zawsze dominować. W konsekwencji przez większość naszego życia uświadamiamy sobie zarówno naszą naturalną zdolność do współczucia, jak do egoizmu, próbując, jak ujęła to Armstrong, “wyćwiczyć te reakcje i ukształtować te zwyczaje, które są lepsze, delikatniejsze i obarczone mniejszym lękiem przed innymi” [Twelve Steps to a Compassionate Life, by Karen Armstrong (Knopf, New York) 2011, str. 25. To kazanie opiera się w znacznym stopniu na tej książce, szczególnie na stronach 3-64.]

Przez ostatnie kilka tygodni mieliśmy w Bostonie aż nadto powodów, aby zastanawiać się, która część ludzkich instynktów zwycięży – gadzie instynkty walki lub ucieczki czy ludzka zdolność współczucia.

Główny artykuł w czwartkowym “Boston Globe” był właśnie o tym. Po tygodniach rozpisywania się o bohaterach wśród nas, którzy w trakcie bostońskiego maratonu biegli w kierunku ofiar zamachu w bezinteresownym akcie współczucia, artykuł w tym tygodniu poświęca chwilę refleksji tym, którzy uciekli, gdy wybuchły bomby. Jest to coś, o czym sama myślałam: czy podbiegłabym do ofiar czy uciekła przed chaosem i możliwością, że sama zostanę zraniona? Który ze sposobów na życie stał się we mnie dominujący?

W artykule dokładnie przedstawiono powody – dobre i ważne – dla których nie każdy chciał lub mógł pomóc ofiarom i być może musiał się oddalić: aby chronić i ratować własne dzieci i przyjaciół; szukać zaginionych bliskich; z powodu wezwania, aby szybko opuścić teren; ponieważ nie potrafił pomóc poważnie rannym i tylko by przeszkadzał. Jednak według autora artykułu wielu, którzy uciekli, zadawało sobie następnie przez dłuższy czas pytanie, dlaczego. Dlaczego ich instynkt samozachowawczy, instynkt ucieczki, pokonał impuls współczucia?

Dla mnie nawet ostrzejszym przykładem ludzkiego instynktu walki była straszna debata na temat pochówku Tamerlana Czarnajewa, zabitego starszego z braci, któremu przypisano atak bombowy w trakcie maratonu. Cóż za przemożny instynkt samozachowawczy powoduje, że odmawiamy pochówku zmarłemu człowiekowi? Czy chodzi o to, że musimy sprawić ból komuś, kto próbował sprawić ból nam, musimy go upokorzyć nawet po śmierci, aby bronić samych siebie?

A jeśli chodzi o tych z nas, którzy byli zdegustowani protestem przeciwko pochówkowi, ale nie wyrazili tego – jaki rodzaj potrzeby chronienia siebie mógł przyczynić się do naszego milczenia?

Kiedy wreszcie nauczymy się, że wszyscy stanowimy jedno?

Drodzy przyjaciele, jeżeli kiedykolwiek działaliście na rzecz samych siebie, gdy mogliście zrobić coś dla kogoś innego – co dotyczy nas wszystkich tutaj – nie popadajcie w rozpacz. W naszej Ewangelii jest dobra nowina. Dobrą nowinę można znaleźć również u Armstrong w jej książeczce opublikowanej w 2011 r. pod tytułem “Twelve Steps to a Compassionate Life”. Zachęcam was do przeczytania jej, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Karen Armstrong uważa, że wszyscy możemy żyć z większym współczuciem, jeżeli zaczniemy praktykować takie życie dzień po dniu.

Jej teza głosi, że każda z wielkich światowych tradycji religijnych ma za swój fundament współczucie wyrażone w tym, co na Zachodzie nazwaliśmy Złotą Regułą, głoszącą, że powinniśmy tak czynić innym, jak byśmy chcieli, aby oni czynili nam; że musimy odmawiać czynienia innym tego, czego nie chcielibyśmy od nich doświadczyć. Tego nauczali Konfucjusz i Budda, tak samo jak Jezus, Mohammed i żydowscy prorocy.

W każdej z tych tradycji ludzie znaleźli sposoby na wzmacnianie w sobie zdolności współczucia, tak aby to ona stała się dominującym motywem życiowym, a nie tylko czysty instynkt samozachowawczy. Cóż za ulga – skoro wszystkie te wielkie tradycje religijne łączy przywiązanie do współczucia, to religia nie dzieli świata, lecz może stanowić siłę, która nas ze sobą zwiąże we wzajemnym współczuciu.

Armstrong uważa, a ja się z tym zgadzam, że tym, co nas dzieli, nie jest religia, że dzieli nas to, co zawsze prowadziło do konfliktów światowych: chciwość, zawiść i ambicja. Walka o ziemie, pieniądze i władzę. Pragnienie zdominowania innych. Wszystkie te rzeczy, które wyrastają wprost z naszego gadziego mózgu, gdy się najbardziej boimy, staramy chronić nasze terytorium lub plemię. Religia dostarcza retoryki, którą wykorzystują przywódcy dla “oczyszczenia” tych motywów chciwości, zawiści i ambicji, aby przykryć ich najbrzydsze korzenie. Religia nie jest przyczyną konfliktów.

W rzeczywistości, gdyby uwolnić siłę religii współczucia – Złotej Reguły – czynilibyśmy innym tylko to, co chcielibyśmy, aby oni czynili nam. Nauczylibyśmy się, że stanowimy jedno. Czy możemy wskrzesić ten prawdziwy rdzeń wszystkich religii? Kiedy się w końcu nauczymy?

Czy wiedzieliście, że wszystkie religie światowe rozwinęły się w tym samym okresie – nazwanym [przez Karla Jaspersa] Epoką Osiową – począwszy od ok. 900 p.Ch. aż po 200 p.Ch.? Na subkontynencie indyjskim rozwinęły się hinduizm, buddyzm i dźinizm; w Chinach konfucjanizm i taoizm; na Środkowym Wschodzie judaizm, będący źródłem kolejnych monoteistycznych religii: chrześcijaństwa i islamu, które niekiedy nazywane są tradycjami abrahamicznymi, ponieważ ich korzenie sięgają Ojca Abrahama, zaś w Grecji filozoficzny racjonalizm.

Każda z nich rozwijała się w czasach, gdy społeczeństwo przeżywało kryzys – być może podobnie jak my teraz. Najpierw miała miejsce eskalacja przemocy, a broń stawała się coraz bardziej śmiercionośna. To oznaczało, że dawny trybalizm – ochrona własnego plemienia przeciwko różniącym się od niego innym – już nie wystarczał do obrony ludzkiego życia. Broń stawała się coraz bardziej śmiercionośna, a ludzie rościli sobie prawa do coraz większych obszarów. Trybalizm powodował narastanie przemocy, ponieważ więcej ludzi mogło zginąć w walce.

Po wtóre, zdobycze ekonomiczne prowadziły, jak się zdawało, do wzrostu cierpienia a nie do jego zmniejszenia. Kiedy kultura rolna pozwalała ludziom gromadzić się w większym stopniu w osiedlach i miastach, bez konieczności ciągłej migracji, umożliwiającej polowanie i gromadzenie żywności, ekonomie zaczęły się rozwijać, ale wraz ze wzrostem zasobów pogłębił się podział na biednych i bogatych.

Gdy życie codzienne stało się dla niektórych bardziej bezpieczne, mieli oni czas, by zastanawiać się nad tym, jak ludzie mogą żyć w taki sposób, który nie byłby jedynie napędzany zmysłem konkurencji i instynktem samozachowawczym, które wynosiły pod niebiosa przemoc i dominację, przez który możliwe stałoby się wsparcie cierpiących, możliwy stałby się pokój. W każdym razie, jak mówi Armstrong, “katalizatorem wielkiej przemiany duchowej był pryncypialny wstręt do przemocy, który osiągnął niespotykaną dotąd siłę”.

W tradycji hinduistycznej, na przykład, rytuały ofiar ze zwierząt i coraz bardziej przepełnione przemocą gry wojenne zastąpił nacisk na życie wewnętrzne. Na kontynencie indyjskim na długo przed naszymi odkryciami z dziedziny psychologii rozumiano podświadome impulsy i szukano drug znalezienia “atmana” albo prawdziwej jaźni, która nie reagowałaby tak po prostu na nasze instynkty i impulsy. Hinduiści wierzą, że jedna siła, nazywana przez nich Brahmanem, znajduje się za kulisami całego wszechświata, zaś znajdując naszą prawdziwą jaźń możemy się nią zjednoczyć.

Buddyzm, który wyrósł z tradycji hinduistycznej, stara się rozwinąć zwiększoną zdolność ludzkiego współczucia na trwałej postawie, gdzie nasze pierwotne lęki już nad nami nie dominują. Siddhartha Gautama, który stał się Buddą, wyjaśniał swoim uczniom, że dla niego najwspanialszym celem nie było po prostu osiągnięcie stanu nirwany czy oświecenia dla siebie samego, ale powrót, aby nauczać innych jak żyć w sposób wolny od lęku.

W Chinach ok. 500 r. p.Ch. mędrca Konfucjusza przerażały uporczywa pogoń za luksusem ze strony elit oraz straszliwe żniwo, które zbierała śmierć, gdy wodzowie zacięcie ze sobą walczyli. Jego nauczanie mówi o traktowaniu innych z głębokim szacunkiem i czcią – zaczynając od własnej rodziny – ale miał on nadzieję, że w praktyce rozprzestrzeni się to na wszystkich. W sferze polityki wzywał władców, aby traktowali się wzajemnie tak jak chcieliby zostać potraktowani. Jeżeli pragniesz dla siebie rangi i władzy, mówił, pomóż innym również uzyskać rangę i władzę.

Wielkiego rabbina Hillela, nieco starszego od Jezusa, pewien poganin poprosił, aby wyrecytował całą Torę stojąc na jednej nodze. Hillel odparł: “Nie czyń drugiemu tego, czego nie chciałbyś, aby on uczynił Tobie. Oto cała Tora, a reszta to jedynie komentarz”. Inni słynni rabini przytaczali mądrość Pisma, która głosi, że wszyscy pochodzimy od jednego człowieka, Adama, aby pokazać, że my ludzie fundamentalnie stanowimy jedność. Bóg stworzył tylko jednego człowieka u zarania czasu, aby nauczyć nas, że zniszczenie pojedynczego życia oznacza unicestwienie całego świata, zaś uratowanie życia zbawia całą rasę ludzką. Ponieważ wszyscy jesteśmy stworzeni na obraz Boży, poniżanie kogokolwiek – nawet niewolnika czy poganina – jest profanacją boskiego obrazu.

Mahomet, założyciel islamu, otrzymał swoje objawienia w czasie, gdy na półwyspie arabskim panowała bezprecedensowa przemoc, gdy jego własne plemię handlarzy odniosło sukces, ale najbiedniejsi byli źle traktowani. W jego nauczaniu jałmużna dla ubogich i o częste upadanie na twarz przed Bogiem miały być praktykami, w których muzułmanie przyznawaliby innym pierwszeństwo przed sobą, rezygnując z własnego ego. Aczkolwiek pierwsi muzułmanie walczyli, gdy zostali zaatakowani, islam zabrania atakowania innych. Złota Reguła znajduje się zaś w słynnym hadisie, bądź powiedzeniu, w którym Mahomet mówi: “Nikt nie może być wiernym, jeżeli nie pragnie dla swojego bliźniego tego samego, czego pragnie dla siebie”.

Drodzy przyjaciele, biorąc pod uwagę wszystko to, co nas łączy, ponad granicami globalnych tradycji, kiedy wreszcie nauczymy się, że stanowimy jedno? Że przy stole jest miejsce dla nas wszystkich?

Karen Armstrong napisała swoją książkę po tym, jak otrzymała nagrodę “TED” w 2007 r. Jest to prywatna organizacja non-profit znana z promowania idei, które uznaje za warte rozpowszechnienia – prowadzą konferencje, a ja regularnie oglądam ich 18 minutowe filmy w internecie, zawierające krótkie podsumowania świetnych idei.

Wnętrze King’s Chapel

Najlepsi z wyróżnionych przez TED, jak Armstrong, otrzymują 100 tys. dolarów, których mogą użyć dla poprawy świata. Armstrong przeznaczyła swoje fundusze na powstanie Karty Współczucia , która została napisana przez przywódców religii światowych w 2009 r. Można ją znaleźć w internecie i wyjaśnia ona w bardziej szczegółowy sposób to, na co ja jedynie wskazałam. Ukazuje ona sposoby, w jakie na co dzień możemy rozwijać współczucie dla wszystkich, tak aby stało się ono naszym hasłem i zatryumfowało nad ludzkim instynktem samozachowawczym. Tak aby współczucie stało się czymś, czym obdarzymy nawet naszych wrogów.

Współczucie – codzienne praktykowanie Złotej Reguły, aby stała się ona naszą cechą dominującą – było nauczane przez mędrców na przestrzeni tysiącleci, by sprzeciwiać się ustrojom gospodarczym napędzanym w takim stopniu przez egoizm, że ludzie przestawali we właściwy sposób troszczyć się o ubogich – podczas gdy sami żyli w luksusie, inni spali na ulicy. Wspaniałe osiągnięcia duchowe Epoki Osiowej nadeszły wówczas, gdy broń stała się tak niszcząca, że mogła zetrzeć z powierzchni ziemi całe narody. Gdy przemoc stała się tak powszechna, że ludzie myślący powiedzieli: “Dosyć!”. Gdy lęk stał się tak dominujący, że zdawało się, iż współczucie zepchnięto na margines, nazywając niepraktycznym. Nieistotnym. Staroświecką ideą rozważaną jedynie przez idealistów.

Kiedy się wreszcie nauczymy, pytali ci mędrcy, że stanowimy jedność, że jesteśmy drogocenni i kochani, że zasługujemy, aby traktowano nas z delikatnością i szacunkiem? Pytali o to mędrcy łącznie z naszym Wspaniałym Mędrcem Jezusem.

Jezus, postać historyczna. Prawdziwy człowiek, jak my, który w obliczu biedy i przemocy zapraszał wszystkich do swego stołu, zawsze gotów dostawić dodatkowe krzesło – dla bogatych i biednych, dla wyrzutków i dla elity, dla brudnych żebraków i wystrojonych kapłanów, dla własnych żydowskich przyjaciół i dla wrogiej Samarytanki. Jezus, który wciąż powtarzał, że nie musimy żyć lękiem, bo nawet najgorsze, co może się przydarzyć nam samym i naszym ukochanym – nasza śmierć – nie będzie naszym końcem. Który mówił, że miłość – że współczucie – jest silniejsze. Że zawsze będziemy stanowić jedno, ze sobą nawzajem i z Bogiem.

W dzisiejszej Ewangelii Jezus modlił się o to, abyśmy nauczyli się, że stanowimy jedno.

Kiedy nauczymy się wreszcie, że stanowimy jedno? Dzisiaj, w Dzień Matki, zaproś każdego, kto – z matczyną miłością – kiedykolwiek powiedział ci, że jest dla ciebie miejsce przy stole w naszej jednej wielkiej rodzinie.

Obyśmy się wszyscy nauczyli, począwszy od dzisiejszego dnia.

To nadzieja Jezusa. To nadzieja świata.

Amen.

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , . Bookmark the permalink .

3 Responses to Ucząc się współczucia

  1. Aldona says:

    Mam i miałam zaszczyt poznać ludzi, którzy w dużym stopniu się tego nauczyli. To jest rzeczywistość wyzwalająca i zbawiająca. Trudno do określenia w słowach, może im prościej, tym łatwiej: tlen, sens, życie, nadzieja, poczucie bliskości, radość, piękno, inny wymiar, czasem trochę trudny ( ale to tak jakby z tym ‘lekkim brzemieniem’ Chrustusa), który się przedziera i pozwala dotknąć. Jak dla mnie to jedyna rzecz warta ‘gry’ i w Kościele (choć Kościół, Kościoły są w coraz większym kryzysie) i poza. I gdyby takich ludzi i takiej rzeczywistości nie było (nawet w mniejszości) ten świat nie istniałby ani sekundy dłużej. To może być na razie mała trzódka, wystarczy, bo nie w sile i liczbach ‘moc’. Ale to wszystko musi dziać się w wolności i każdymusi zacząć od siebie. Nie należy też mylić całej sprawy z naiwnością, miłość i współczucie nie są i nie mogą być naiwne…to też ważne.

    Reply
  2. Aldona says:

    I nawet nie wiem, czy tego można się nauczyć, to jest rodzaj łaski.

    Reply
  3. Aldona says:

    A z tą naiwnością, to podam taki przykład: żona może kochać męża i mu współczuć, ale gdy ją maltretuje po prostu nie da się…

    Reply

Leave a Reply