Don't Shoot the Prophet » Leftism A few words of support for the ECUSA Mon, 26 Jan 2015 13:35:27 +0000 en-US hourly 1 /?v=4.3.17 To Celebrate Easter is Crazy! /?p=7961 /?p=7961#comments Mon, 21 Apr 2014 11:46:15 +0000 /?p=7961 Continue reading ]]> Here is a fragment of my reflection from the evening Easter service of my ecumenical congregation, the Kritische Gemeente IJmond. The theme of the service was “To live as never before.”

The difficult truth about the Judeo-Christian tradition is that it questions everything we see as trustworthy, rational, normal. It’s abnormal! The Pharaohs of this world don’t10265597_685589688167792_4764716156748951771_o allow for their slaves to be so easily taken from them (think about Putin, for example!). Poor roaming preachers like Jesus usually don’t change the course of history. Rather, they end up in the dustbin of history and are forgotten. This is what this world is like, and everyone who sees it otherwise hasn’t, apparently, grown up yet. And we shouldn’t think that we can make anything easier by changing the literal approach to the Paschal stories to one more metaphorical or “spiritual”. The idea that Jesus lives forth in his disciples and followers is actually equally problematic as the vision of the open, empty tomb. It only seems a little less shocking, a little easier to comprehend…

But Easter is about incongruence. Easter is a breakthrough, exodus from the world as it is, the adult world, where one incessantly estimates probability and tries to properly asses consequences. Easter is a call to build upon the least probable, least trustworthy, weakest foundation. A foundation that cannot be described otherwise than by statements that are pure absurd from the logical point of view. It was excellently put by the ancient theologian Tertullian: “I believe because it is absurd.” Easter means exodus. Exodus from reality that can be predicted. From reality that can be shaped to one’s liking if only one has enough power. To celebrate Easter is crazy. It means embracing visions of which we know that they don’t come true. Departing on a journey while knowing that we won’t achieve our goal.  Challenging systems that can crush us without any problem. And finally shouting to the face of death: “although I have no idea what it actually means, I’m nonetheless convinced that LIFE IS STRONGER THAN YOU!” Do we want to live “like never before?” Then it is the only way. For we haven’t lived like that ever before, I haven’t, because I finally believed all the stories told me to explain what it means to be adult, and cautiously started accepting the laws of adulthood. Only what seemed possible was possible. It is of course a self-fulfilling prophecy if we ignore in advance anything that seems impossible. But Easter seems to be saying: “why not try the impossible if what’s possible doesn’t work anyway?” Do you remember: “Let imagination rule?”* And actually still worse: what we cannot imagine should lead us – “the white spot”**, Mary Magdalene’s “woman talk”… Liberated slaves turned out to be the chosen people in order to give witness that God never sides with the slave drivers. The risen powerless outcast, who, with the greatest possible insubordination, was called he Son of God to show that only he is the Lord, and not the mighty emperor in Rome…

*”Let imagination rule” was the slogan of the first truly progressive cabinet in the post-war history of Holland (1973-77) led by the leader of the social democratic party Joop den Uyl and composed of social democrats, radicals, progressive democrats and two confessional parties – a Catholic and a Protestant one.

**The term “white spot” is a reference to the words of a contemporary Lutheran theologian, Marcel Barnard. In his book “Wat het oog heeft gezien” he reflects on the Apostle’s Creed inspired by masterpieces of world painting. The chapter devoted to the resurrection was inspired by Giotta di Bondone’s fresco Nori me tangere. Bernard writes: “The true Pascha escapes observation. Noting is to be seen. So nothing can also be imagined apart from the empty place, a white spot. Giotto’s Risen One tends to be like that.”

]]>
/?feed=rss2&p=7961 0
Świętować Wielkanoc to wariactwo! /?p=7958 /?p=7958#comments Mon, 21 Apr 2014 10:57:35 +0000 /?p=7958 Continue reading ]]> Fragment rozważania, które wygłosiłem w ubiegłą sobotę na wieczornym nabożeństwie paschalnym mojej wspólnoty ekumenicznej, Kritische Gemeente IJmond. Hasłem przewodnim nabożeństwa było “Żyć jak nigdy dotąd”.

Trudną prawdą o tradycji judeochrześcijańskiej jest, że narusza ona wszystko, co postrzegamy jako godne zaufania, racjonalne, normalne. Ona jest abnormalna! Faraonowie10265597_685589688167792_4764716156748951771_o tego świata nie pozwalają, by tak łatwo odbierano im niewolników (pomyślmy choćby o Putinie!). Biedni kaznodzieje wędrowni, jak Jezus, zazwyczaj nie zmieniają biegu historii. Trafiają raczej na jej śmietnik i popadają w zapomnienie. Taki jest ten świat, zaś każdy, kto postrzega go w inny sposób, nie wyrósł jeszcze, jak widać, z krótkich spodenek. I nie myślmy, że coś sobie ułatwimy, zmieniając nazbyt dosłowne podejście do opowieści paschalnych na bardziej metaforyczne czy „uduchowione”. Myśl, że Jezus żyje w oraz przez swoich uczniów i naśladowców, jest właściwie równie problematyczna jak wizja otwartego, pustego grobu. Jedynie wydaje się nieco mniej szokująca, nieco łatwiejsza do pojęcia…

Jednak Wielkanoc to właśnie niespójność. To przełom, to eksodus z takiego świata, jakim on jest, ze świata dorosłych, w którym bez przerwy szacuje się prawdopodobieństwo wydarzeń i stara właściwie ocenić skutki swoich działań. Wielkanoc jest wezwaniem do budowania na najmniej prawdopodobnym, najmniej zaufanym, najsłabszym fundamencie. Fundamencie, którego nie da się inaczej opisać aniżeli za pomocą wypowiedzi, będących z logicznego punktu widzenia czystą niedorzecznością. Świetnie wyraził to starożytny teolog Tertulian słynnymi słowami „wierzę, bo to niedorzeczność”. Wielkanoc oznacza wyjście. Wyjście z rzeczywistości, którą da się przewidzieć. Z rzeczywistości, którą można dowolnie kształtować, jeżeli dysponuje się wystarczającą władzą. Świętować Wielkanoc to wariactwo. To żyć wizjami, o których wiemy, że się nie spełniają. Wyruszyć w drogę, wiedząc, że nie osiągniemy celu. Rzucać wyzwanie systemom, które mogą nas z łatwością zmiażdżyć. A w końcu rzucić w twarz śmierci: „co prawda nie mam bladego pojęcia, co to znaczy, ale i tak jestem przekonany, że ŻYCIE JEST SILNIEJSZE NIŻ TY!” Chcemy żyć „jak nigdy dotąd”? W takim razie jest to jedyna droga. Tak bowiem jeszcze nigdy nie żyliśmy, tak jeszcze nigdy nie żyłem. Ostatecznie bowiem uwierzyłem we wszystkie te historie, za pomocą których usiłowano wyjaśnić mi, co to znaczy być dorosłym, i zacząłem ostrożnie podporządkowywać się panującym w nich prawom. Jedynie to, co wydawało się możliwe, było możliwe. To oczywiście samosprawdzająca się przepowiednia, jeżeli z góry lekceważymy to, co wydaje się niemożliwe. Wielkanoc jednak zdaje się mówić: „dlaczego nie wypróbować tego, co niemożliwe, skoro to, co możliwe, i tak nie działa?”. Pamiętacie jeszcze: „Pozwólmy rządzić wyobraźni”?* A właściwie jeszcze gorzej: to, czego nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, powinno nami kierować  – “biała plama”**, “babska gadanina” Marii Magdaleny… Obdarzeni wolnością niewolnicy, którzy okazują się ludem wybranym, aby świadczyć, że Bóg nigdy nie stoi po stronie poganiaczy niewolników. Zmartwychwstały bezsilny wyrzutek społeczeństwa, którego, z największym możliwym nieposłuszeństwem, zaczęto nazywać Synem Bożym, aby pokazać, że tylko On jest Panem, a nie potężny cesarz w Rzymie…

*„Pozwólmy rządzić wyobraźni” było hasłem pierwszego naprawdę progresywnego rządu w historii powojennej Holandii, który w latach 1973-77, pod kierunkiem przywódcy socjaldemokracji Joopa den Uyla, stworzyli socjaldemokraci, radykałowie, postępowi demokraci i dwie partie konfesyjne – katolicka i protestancka.

**Określenie biała plama jest nawiązaniem do słów współczesnego teologa luterańskiego, Marcela Barnarda. W książce „Wat het oog heeft gezien” przybliża treść apostolskiego wyznania wiary, czerpiąc inspirację z arcydzieł światowego malarstwa. Rozdział poświęcony zmartwychwstaniu zainspirowany jest freskiem Giotta di Bondone Nori me tangere. Barnard pisze w nim: „Rzeczywista Pascha wymyka się postrzeganiu. Niczego nie widać. Nie da się więc również niczego sobie wyobrazić poza pustym miejscem, białą plamą. Zmartwychwstały u Giotta zmierza właśnie w tym kierunku”.

]]>
/?feed=rss2&p=7958 0
Ojciec James O.S. Huntington /?p=7824 /?p=7824#comments Tue, 26 Nov 2013 19:49:50 +0000 /?p=7824 Continue reading ]]> W naszym ostatnim poście na Święto Chrystusa Króla opublikowaliśmy fragment książki Donalda B. Kraybilla “The Upside-Down Kingdom”. Czytamy w nim m.in.:

Mówiąc z grubsza, większość biblistów jest zgodna, iż “królestwo Boże” oznacza dynamiczne rządy Boga. Obejmują one Boże intencje, autorytet i władczą siłę. Nie odnosi się ono do terytorium czy szczególnego miejsca.  Nie jest również statyczne – jest dynamiczne, zawsze się staje, rozszerza i wzrasta. Królestwo nie wskazuje nam na miejsce, gdzie przebywa Bóg, lecz na Boże władcze działanie. Nie jest królestwem w niebie, ale królestwem z nieba, które rozkwita tu i teraz. Królestwo pojawia się tam, gdzie mężczyźni i kobiety podporządkowują swoje życie woli Bożej. (…) Aczkolwiek królestwo stanowi porządek wykraczający poza indywiduum, to osoby dokonują wyborów dotyczących królestw. Przyjmujemy je albo odrzucamy. Służymy im albo z nich drwimy. Wkraczamy do nich albo je opuszczamy. Przysięgamy im wierność albo odwracamy się do nich plecami.

Dziś chcielibyśmy poświęcić nieco uwagi komuś, kto w swój własny niepowtarzalny sposób dokonał takiego wyboru i podporządkował swoje życie woli Bożej, o. Jamesowi OtisowiHuntington Sargantowi Huntingtonowi, którego pamiątkę Kościół episkopalny obchodził w dniu wczorajszym.

James Huntington, którego w mowie pogrzebowej ówczesny prymas Kościoła nazwał “najbardziej kochanym kapłanem w Kościele episkopalnym”, urodził się w 1854 r. w Bostonie w stanie Massachusetts jako młodszy syn Fredericka Dana i Hanny Huntington. Gdy był jeszcze dzieckiem, jego ojciec, unitariański pastor, przeszedł do Kościoła episkopalnego i w krótkich odstępach czasu został wyświęcony na diakona, kapłana, a wreszcie biskupa diecezji Centralnego Nowego Jorku.

To on wyświęcił go jako dwudziestosześciolatka na diakona, a następnie kapłana. Rozpoczął pracę wśród robotników z Europy Wschodniej zamieszkujących dzielnicę Lower East Side na Manhattanie. Niedługo po swej ordynacji, w czasie rekolekcji w Filadelfii, James Huntington poczuł powołanie do życia zakonnego. Rozważał przystąpienie do Society of St. John the Evangelist (Towarzystwa Św. Jana Ewangelisty) – angielskiego zakonu, który niedawno utworzył prowincję w Stanach Zjednoczonych – ale uważał za ważne, aby być w rdzennie amerykańskiej społeczności zakonnej. W tym celu wraz z dwoma współpracownikami rozpoczął posługiwanie w Misji św. Krzyża prowadzonej przez Siostry od św. Jana Chrzciciela. Ta pracująca wśród nowojorskich imigrantów misja zajmowała się przede wszystkim opieką nad dziećmi. Po dziś dzień członkowie benedyktyńskiego Zakonu św. Krzyża otrzymują w momencie złożenia ślubów wieczystych taki sam krzyż, jakim obdarowywane są nowicjuszki zgromadzenia Sióstr od św. Jana Chrzciciela. W 1884 r. James Huntington założył Zakon św. Krzyża, pierwsze męskie zgromadzenie zakonne, które udało się powołać w Kościele episkopalnym (po dwóch nieudanych próbach w latach 40. XIX w.). Towarzyszyły mu przy tym dwóch konfratrów, Robert Dod i James Cameron. Właściwie, jak pisze br. Adam D. McCoy OHC w swoim kazaniu:

O. Huntington nie założył Zakonu św. Krzyża. Zgromadzenie zrodziło się z rozmowy, którą odbył z o. Robertem Stocktonem Dodem (…) Potem dołączył do nich o. James Cameron. Gdy w trójkę rozpoczęli życie zakonne jesienią 1881 r., o. Dod przewodził zarówno formacji zakonnej, jak i życiu wspólnotowemu. To on podjął kontakt ze znawcami tematu w Anglii, on napisał pierwszą regułę i on przewodził zakonowi u jego początku. Jednakże rok później o. Dod chronicznie zachorował zarówno fizycznie, jak i nerwowo. Przez kolejne półtora roku jego choroba stanowiła stałą przeszkodę w życiu wspólnoty. W październiku 1883 r. o. Cameron opuścił zakon, zaś w marcu 1884 r. to samo uczynił o. Dod. O. Huntington pozostał więc sam.
Źródło

Obok pracy na rzecz zgromadzenia, o. Huntington był także aktywny na polu społecznym. Zaangażował się w działalność związków zawodowych oraz na rzecz ruchu, który postulował zniesienie prywatnej własności gruntu. Następnie został założycielem Church Association for the Advancement of the Interests of Labor (Kościelnego Stowarzyszenia na Rzecz Promowania Interesów Pracujących) oraz był jednym z pierwszych członków Knights of Labor. Wraz z działaczami związków zawodowych walczył o prawa pracownicze, przyczyniając się do zaangażowania Kościoła episkopalnego w kwestie społeczne. Działo się jeszcze zanim rozpoczęły swą działalność chrześcijańskie stowarzyszenia społeczne.  “Nie wiadomo, czy kiedykolwiek czytał dzieła teologiczne Fredericka Denisona Maurice’a [jednego z anglikańskich pionierów chrześcijańskiego socjalizmu], które na pewno były znane jego ojcu, ale chrześcijański socjalizm z pewnością wywarł na niego wpływ za pośrednictwem ojca. Maurice, podobnie jak bp Huntington, przeszedł do Kościoła ze wspólnoty unitariańskiej zaledwie 25 lat wcześniej. Podobnie jak jego ojciec, James nigdy nie popierał socjalistycznej doktryny własności społecznej, ale obydwaj hołdowali tym samym doktrynom, które opisali Maurice i Charles Kingsley”.  (Źródło:  Fletcher J., Father Huntington, the National Council 1958, str. 7-8)

Huntington jako anglokatolik był w takim samym stopniu teologicznym konserwatystą, co społecznym liberałem [w amerykańskim znaczeniu tego słowa; w kontekście europejskim należałoby go raczej nazwać socjaldemokratą lub socjalistą]. Nauczał, że życie sakramentalne jest siłą motywującą do pojednania wszystkich ras i klas. Również jego wybór życia monastycznego wypływał w dużym stopniu z przywiązania do świata poza klasztornymi murami. Wierzył, że jedynie przez rygorystyczne zaparcie się samego siebie i całkowite złożenie się w ofierze można rzeczywiście służyć ubogim i pracować na rzecz złagodzenia problemów społecznych. W lecie 1889 r. pracował jako zwykły robotnik na farmie w zachodniej części stanu Nowy Jork, aby lepiej zrozumieć warunki, w jakich żyli robotnicy. Huntington był zapalonym czytelnikiem nie tylko dzieł z dziedziny teologii i historii Kościoła, ale również najnowszych publikacji socjalistycznych i postępowych pisarzy. Działał na rzecz poprawy życia robotników i robotnic, i marzył o Kościele, który stałby się, jak to ujął, wielkim “stowarzyszeniem na rzecz zwalczania ubóstwa”. Kościół musi znaleźć się po stronie ubogich, twierdził, “jeżeli w ogóle ma żyć”.
Źródło: The Episcopalians by David Hein and Gardiner H. Shattuck, Jr.

W 1884 r. o. Huntington złożył śluby wieczyste, ale kolejny mnich dołączył do niego dopiero po czterech latach. To wydarzenie wzbudziło ogromne kontrowersje w Kościele wokół zgromadzeń religijnych i ślubów zakonnych. Opozycji przewodził ówczesny prymas, bp. Lee z diecezji Delaware. Zdaniem przeciwników życia zakonnego, w Kościele episkopalnym nie było na nie miejsca. Niektórzy wciąż dziwią się istnieniu zgromadzeń zakonnych w łonie tego Kościoła, jednakże Zakon św. Krzyża przetrwał.

W latach 90. XIX w. przeniósł się do Westminster w stanie Maryland, a następnie do West Park. O. Huntington skupił się w swoim posługiwaniu w mniejszym stopniu na kwestiach społecznych, bardziej zaś na budowaniu zgromadzenia, którego członkowie nie zawsze podzielali jego wielki entuzjazm dla kwestii społecznych i odczuwali potrzebę większej koncentracji na życiu duchowym. Rozdarty pomiędzy dwoma wymiarami swej misji, o. Huntington podjął decyzję o pozostaniu w zakonie i dalszej pracy na rzecz jego przyszłości, aczkolwiek nigdy nie zmienił swoich przekonań społecznych ani poglądu na rolę Kościoła w odniesieniu do nich.

Kamień węgielny pod budowę klasztoru, który obecnie spełnia funkcję domu gościnnego, położono w roku 1902, a jego budowę zakończono już dwa lata później. Zaprojektowany przez jednego z przedstawicieli ruchu na rzecz odnowy architektury gotyckiej, Henry’iego Vaughana, był to pierwszy budynek powstały na potrzeby anglikańskiego zgromadzenia religijnego od czasów Henryka VIII. O. Huntington założył również szereg szkół oraz placówkę misyjną w Liberii.

1267342_541280702607878_2122486160_o

Br. Robert Sevensky OHC w czasie wycieczki na Słowację, na którą się z nami wybrał

Funkcję zwierzchnika Zakonu św. Krzyża o. Huntington pełnił przez kilka nie następujących po sobie kadencji. Napisał również jego kolejną regułę w 1901 r. Reguła miała “franciszkański wyraz, ale była jednocześnie benedyktyńska w odniesieniu do dyscypliny” (Fletcher J., ibid.). Aż do śmierci 28 czerwca 1935 r. poświęcił się przede wszystkim kaznodziejstwu, nauczaniu i poradnictwu.

Zetknęliśmy się z Zakonem św. Krzyża w osobie jego obecnego zwierzchnika, br. Roberta Sevensky’iego, który przebywał w Polsce na przełomie sierpnia i września. Pisaliśmy o tym tutaj. W tym krótkim poście możecie znaleźć również podstawowe informacje na temat zgromadzenia jakim jest ono obecnie. Z br. Robertem pozostajemy w kontakcie mailowym. Zazwyczaj piszemy mu o działaniach Polskiej Wspólnoty Episkopalnej, a on o swojej pracy w zakonie. Musimy przyznać, że zarówno anglokatolickie, jak i socjalistyczne korzenie zakonu św. Krzyża mocno do nas przemawiają. Gdyby nie członkostwo w Ekumenicznym Zgromadzeniu Mariawitów i duża odległość, która dzieli nas od ośrodków zakonnych, kto wie, być może pomyślelibyśmy o zostaniu członkami stowarzyszonymi. Odległość nie przeszkadza jednak jedności w modlitwie, do której każdego serdecznie zachęcamy.

]]>
/?feed=rss2&p=7824 0
Father James O.S. Huntington /?p=7817 /?p=7817#comments Tue, 26 Nov 2013 17:18:02 +0000 /?p=7817 Continue reading ]]> In our last post for Christ the King Sunday we published an excerpt from Donald B. Kraybill’s book “The Upside-Down Kingdom”. Among other things we read there:

In broad strokes, most biblical scholars agree that the “kingdom of God” means the dynamic rule or reign of God. The reign involves God’s intentions, authority, and ruling power. It doesn’t refer to a territory or a particular place. Nor is it static. It’s dynamic— always becoming, spreading, and growing.4 The kingdom points us not to the place of God but to God’s ruling activities. It is not a kingdom in heaven, but from heaven—one that thrives here and now. The kingdom appears whenever women and men submit their lives to God’s will. … Although a kingdom is a social order beyond any person, indi­viduals do make choices about kingdoms. We embrace or reject them. We serve or mock them. We enter kingdoms and leave them. We pledge our allegiance to them and turn our backs on them.

Today we would like to write about someone who in his own unique way made suchHuntington choice and submitted his life to God’s will, Fr. James Otis Sargant Huntington. His was commemorated yesterday in the Episcopal Church.

James Huntington, at his funeral called by the Presiding Bishop “the best loved priest in the Episcopal Church”, was born in Boston in 1854, the younger son of Frederick Dan and Hannah Huntington. While he was a child his father, a Unitarian minister, converted to the Episcopal Church, and in quick succession was ordained deacon and priest, and then consecrated the first Bishop of Central New York.

When he was 26 years old his father ordained him a deacon and then later, a priest. He began work among working-class immigrants from Eastern Europe on Manhattan’s Lower East Side. Soon after his ordination, he attended a retreat in Philadelphia and began to feel called to the monastic life. He considered joining the Society of St. John the Evangelist – an English order that had recently established a province in the United States, but believed it important to function in an indigenous American community. To that end, he and two colleagues came to minister at Holy Cross mission with the Sisters of St. John the Baptist on New York’s lower east side immigrants, paying particular attention to the needs of immigrant children. Parenthetically, to this day the cross given to the Order’s life professed members is the cross given to novices of the Sisters of St. John Baptist. In 1881 he founded the Order of the Holy Cross, the first male religious order in the Episcopal Church to succeed (after two aborted attempts in the 1840s) with two companions, Robert Dod and James Cameron. Or actually, as Br. Adam D. McCoy, OHC writes in his sermon,

Fr. Huntington did not “found” the Order of the Holy Cross.  It arose from a conversation he had with Fr. Robert Stockton Dod …  They were joined by Fr. James Cameron.  When the three of them began the Order’s life in the autumn of 1881, it was Fr. Dod who led the way in the formation of community life.  It was Dod who consulted the experts in England, who wrote the first Rule, and who led them in the early days. [Yet] … just a year later,  Fr. Dod entered into a cycle of chronic illness that turned out to be both emotional and physical.  For the next year and a half, his illness was the constant backdrop to their community life, and Fr. Cameron left a year later, in October, 1883.  By March, 1884, Fr. Dod had left as well, leaving Fr. Huntington alone of the first three.
Source

Alongside his activities within the Order, Fr. Huntington worked on the social plain. He became involved in the labor union and land-tax movements, and was later a founder of the Church Association for the Advancement of the Interests of Labor, as well as an early member of the Knights of Labor. He stood up with labor union organizers for workers rights, helping to establish the Episcopal Church’s involvement in social issues and ministries. It was before any Christian social action or Christian social service societies existed. Father Huntington was thus a pioneer.

“There is no direct evidence that he ever read the theological works of Frederick Denison Maurice, as his father certainly had, but the influence of Christian socialism is obvious through the father to the son. Like Bishop Huntington, Maurice had made his way into the Church from Unitarianism, just twenty five years earlier. James never endorsed the socialist doctrine of public ownership, nor did his father, but both of them stood on much the same doctrinal ground that Maurice and Charles Kingsley had described.” (Source:  Fletcher J., Father Huntington, the National Council 1958, p. 7-8)

“Huntington, an Anglo-Catholic, was as theologically conservative as he was socially liberal. He taught that the sacramental life was the motivating force behind the reconciliation of all races and classes. He also embraced monasticism in large part because of his commitment to the world beyond the monastery walls. Only through rigorous self-denial and total devotion of self, he believed, could one truly serve the poor and work to ameliorate the problems of society. During the summer of 1889, he worked as a common laborer among farmworkers in western New York to understand their condition more fully. Huntington’s reading tastes were wide-ranging; he read not only theology and church history but also the latest work of socialist and progressive writers. He campaigned for better conditions for working men and women, and he longed to see the church become, in his words, “the great Anti-Poverty Society.” The church must be on the side of the poor, he said, “if she is going to live at all.”
Source: The Episcopalians by David Hein and Gardiner H. Shattuck, Jr.

In 1884 Father Huntington took his final or full vows, but four years passed since another monk joined him. The act roused tremendous controversy in the church about monastic orders and permanent vows. The opposition was led by the Presiding Bishop Lee of Delaware. They thought that there was no place in the Episcopal Church for monastic life. Many are still doubtful about the issue, yet the Order of the Holy Cross survived.

In the 1890s the Order moved to Westminster, Maryland, and shortly after to West Park. The focus of Father Huntington’s ministry shifted then from social issues to building the order, whose members didn’t always share his great enthusiasm for social work and felt the need to concentrate more on spiritual life. Torn between two dimensions that constituted his vision, Fr. Huntington decided to stay with the order and work for its future, never changing his convictions about social matters and the importance of the church’s role in them, however.

The cornerstone for the Order’s monastery, which now serves as its guest house, was laid in 1902, and the building was finished in 1904. Designed by Gothic-Revival Architect Henry Vaughan, it was the first building built for an Anglican religious order since the reign of Henry VIII. Father Huntington also founded a number of schools and a mission in Liberia.

1267342_541280702607878_2122486160_o

Br. Robert Sevensky, OHC at a trip to Slovakia with us

Huntington was Superior of the order for several non-consecutive terms and wrote its second rule in 1901. The rule “had a Franciscan flavor … it was also Benedictine in its monastic discipline.” (Fletcher J., ibid.)  He devoted himself chiefly to preaching, teaching, and counselling until his death on 28 June 1935.

We encountered the Order of the Holy Cross personally thanks to meeting its present superior, Br. Robert Sevensky, who visited Poland at the turn of August and September. We wrote about this here. You can also find there basic information about the Order today. We stay in touch with Br. Robert via email – we usually write about the activities of the Polish Episcopal Network, and he about his work in the Order. We have to admit that both the Anglo-Catholic and Christian-socialist roots of the Order of the Holy Cross apeal to us very much. Who knows, if not for our membership in the Ecumenical Order of the Mariavites, and the distance to the order’s centres, we might have thought about becoming its associates. The distance doesn’t preclude union in prayer, however, to which we cordially encourage.

]]>
/?feed=rss2&p=7817 0
Ucząc się współczucia /?p=7540 /?p=7540#comments Tue, 28 May 2013 00:09:22 +0000 /?p=7540 Continue reading ]]> King’s Chapel (Kaplica Królewska) to niezależna wspólnota chrześcijańskich unitarian w Bostonie związana z Unitarian Universalist Association (Stowarzyszeniem Unitarian Uniwersalistów), która określa się jako unitariańsko-chrześcijańska w swej teologii, anglikańska w liturgii i kongregacjonalistyczna w sposobie zarządzania. Fundatorem kaplicykings-chapel był gubernator Sir Edmund Andros. Powstała ona w 1686 r. jako pierwszy Kościół anglikański w Nowej Anglii w okresie rządów króla Jakuba II. Oryginalna kaplica była budynkiem drewnianym, który postawiono na terenie publicznego cmentarza, ponieważ nikt nie chciał odsprzedać kawałka ziemi na budowę niekalwinistycznego kościoła. W latach 1749-1754 wokół drewnianej kaplicy powstała istniejąca po dziś dzień kaplica murowana. Po zakończeniu jej budowy drewniany kościół usunięto przez okna. W latach 1787-1836 rektorem King’s Chapel był James Freeman, pierwszy amerykański kaznodzieja, który określał się mianem unitarianina. Za swego teologicznego mistrza uważał on Fausta Socyna (1539-1604), jednego z najwybitniejszych twórców unitarnianizmu, który od 1598 r. był nieoficjalnym przywódcą polskich arian. Jego grobowiec znajduje się na terenie majątku w Lusławicach, należącym obecnie do Krzysztofa Pendereckiego. Freeman dokonał rewizji Modlitewnika Powszechnego w duchu unitariańskim. Ta wersja Modlitewnika jest w użyciu po dzień dzisiejszy. Chociaż Freeman wciąż uważał Kaplicę Królewską za kościół episkopalny, biskup Samuel Seabury odmówił wyświęcenia go. W tej sytuacji Kolegium Kościelne w 1787 r. samo zorganizowało ordynację Freemana, przypieczętowując w ten sposób zerwanie z Kościołem episkopalnym.

12 maja, gdy w Ameryce obchodzony był Dzień Matki, ks. Joy Fallon wygłosiła w Kaplicy Królewskiej kazanie, które nas bardzo zainteresowało. Postanowiliśmy udostępnić je z okazji polskiego Dnia Matki. Oczywiście poprosiliśmy autorkę o zgodę, a w odpowiedzi otrzymaliśmy mail, w którym ks. Joy napisała również kilka słów o sobie: “Przez pięć lat pracowałam w dużym kościele episkopalnym w Bostonie, kierując jego projektami społecznymi. Następnie rozpoczęłam studia teologiczne i zostałam ordynowana w United Church of Christ, a obecnie pełnię służbę w tym unitariańskim kościele w sercu miasta. Podobnie jak was fascynuje mnie współgranie różnych tradycji religijnych. A to wszystko zaczęło się od tego, że pracowałam jako doradca prawny dla progresywnych polityków. Jest wiele dróg szukania sprawiedliwości, jestem o tym przekonana”.

J 17:20-26.
“Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno.”

Jako “anthem” chór śpiewał znany song Pete’a Seegera (“Where Have All the Flowers Gone?”; angielski tekst znajdziecie w oryginalnej wersji kazania, a poniżej zamieszczamy polską wersję w wykonaniu Sławy Przybylskiej).

Jezus modlił się do Boga, abyśmy wszyscy stanowili jedno. Pete Seeger zadawał pytanie, kiedy się w końcu tego nauczymy [w polskim przekładzie słowa te zmieniły sens na “Kto wie, czy było tak”].

Moje pytanie w dniu dzisiejszym brzmi: kiedy w końcu nauczymy się, że wszyscy stanowimy jedno? Kiedy się w końcu nauczymy, że wszyscy stanowimy jedno, aby żyć ze współczuciem, nie starając się krzywdzić siebie nawzajem? Czego możemy się nauczyć o współczuciu, o byciu jednym, w Dniu Matki?

Edith skończyła w zeszłą sobotę 87 lat. Niedawno rozpoczęła dializę, a więc czuje się lepiej, odzyskując dawny kolor i swojego ducha.

Przez 87 lat była kobietą nieugiętego ducha. Potrzebowała tego, aby wychować dziesięcioro dzieci. Aby dać wam jakieś wyobrażenie o jej sile – właśnie w Dzień Matki – powiem tylko tyle: miała trójkę dzieci, w wieku lat czterech, trzech i jednego roku, gdy urodziła trojaczki. Sześcioro dzieci w wieku poniżej czterech lat, w tym trójka niemowląt. Mój mąż Bob urodził się jako siódmy, a po nim przyszła na świat jeszcze trójka. Wiele nauczyłam się od Edith, która jest moją teściową od 32 lat, ale jedno zrobiło na mnie ogromne wrażenie – jej szczodrobliwa gościnność. Niezależnie od tego, ile osób znajduje się już w domu, przy stole zawsze jest miejsce dla kolejnego gościa. Po prostu siadamy trochę bliżej siebie i nakładamy trochę mniej na talerz. W domu Fallonów, kiedy nieoczekiwanie rozlega się głos dzwonka, Edith zawsze się cieszy, ciekawa kolejnego gościa, witająca go od razu gorąco. Jest matką, która potrafi sprawić, że czujesz się częścią rodziny, nawet jeżeli jesteś tylko zięciem lub synową.

Jesteś częścią rodziny. Zawsze jest dla ciebie miejsce przy stole.

Dzisiaj czcimy wszystkie osoby, którzy mają takie macierzyńskie cechy – niektóre z nich nazywamy “mamami”, inne inaczej. To ci, którzy szczodrobliwie dają nam poczucie, że należymy do rodziny. Którzy nas wychowali. Ci, w których towarzystwie możemy się zrelaksować, odprężyć i być sobą, którzy sprawiają, że czujemy się nieskrępowani, którzy tworzą dla nas “dom”, bezpieczną przestrzeń, w której nie musimy niczego udowadniać.

Naukowcy odkryli, że kiedy odczuwamy, że się nam w ten sposób “matkuje”, kiedy możemy się odprężyć, nie musimy skupiać się na bronieniu siebie przed zranieniem albo na gromadzeniu koniecznego do przetrwania jedzenia, nasze ciała reagują hormonalnie w taki sam sposób, jak wówczas gdy się nas przytula i uspokaja jako niemowlęta. Gdy doświadczamy tego jako dorośli, gdy doznajemy poczucia przynależności i swobody, przepływ hormonów sprawia, że pragniemy tego coraz więcej, że chcemy wślizgnąć się w znany wszystkim kulturom obraz matki i dziecka, w ramach którego starsza osoba szczodrobliwie troszczy się o młodszą i sprawia, że czujemy, iż zawsze będzie dla nas miejsce przy stole, że będziemy częścią rodziny.

Karen Armstrong, badaczka światowych religii, mówi, że słowo “współczucie” zarówno w hebrajskim jak i w arabskim związane jest z i pochodzi od słowa “łono” – i odsyła przez to do tamtego czasu, zapomnianego przez nas wszystkich, w jakiś sposób jednak ciągle znanego, bardzo, bardzo głęboko, gdy stanowiliśmy jedność z tymi, które nas zrodziły.

Czy Dzień Matki nie jest tym dniem, w którym powinniśmy zapytać, kiedy się w końcu nauczymy, że stanowimy jedno?

To niełatwe. Z jednej strony nasze mózgi rozwinęły się w kierunku, który daje nam możliwość podporządkowania własnych potrzeb opiece nad dziećmi. Ludzie rodzą się bardzo przedwcześnie; naszemu gatunkowi rozwój w kierunku samodzielności zajmuje o wiele więcej czasu niż wszystkim innym gatunkom, dlatego dorośli muszą przedkładać interesy młodych nad własne, aby mogli oni przeżyć. Możemy okazywać współczucie.

1363805073

Ks. Joy Fallon

Jednakże istnieje również bardziej pierwotna i silniejsza część naszego mózgu – zwana często “gadzim mózgiem”. Obejmuje ona ludzkie instynkty nakierowane przede wszystkim i ponad wszystko na przetrwanie: nasz refleks, nakłaniający, by walczyć lub uciekać, gdy grozi nam niebezpieczeństwo, nasze instynkty zbierania pokarmu i rozmnażania. Jeśli się je pozostawi samym sobie, te gadzie instynkty będą zawsze dominować. W konsekwencji przez większość naszego życia uświadamiamy sobie zarówno naszą naturalną zdolność do współczucia, jak do egoizmu, próbując, jak ujęła to Armstrong, “wyćwiczyć te reakcje i ukształtować te zwyczaje, które są lepsze, delikatniejsze i obarczone mniejszym lękiem przed innymi” [Twelve Steps to a Compassionate Life, by Karen Armstrong (Knopf, New York) 2011, str. 25. To kazanie opiera się w znacznym stopniu na tej książce, szczególnie na stronach 3-64.]

Przez ostatnie kilka tygodni mieliśmy w Bostonie aż nadto powodów, aby zastanawiać się, która część ludzkich instynktów zwycięży – gadzie instynkty walki lub ucieczki czy ludzka zdolność współczucia.

Główny artykuł w czwartkowym “Boston Globe” był właśnie o tym. Po tygodniach rozpisywania się o bohaterach wśród nas, którzy w trakcie bostońskiego maratonu biegli w kierunku ofiar zamachu w bezinteresownym akcie współczucia, artykuł w tym tygodniu poświęca chwilę refleksji tym, którzy uciekli, gdy wybuchły bomby. Jest to coś, o czym sama myślałam: czy podbiegłabym do ofiar czy uciekła przed chaosem i możliwością, że sama zostanę zraniona? Który ze sposobów na życie stał się we mnie dominujący?

W artykule dokładnie przedstawiono powody – dobre i ważne – dla których nie każdy chciał lub mógł pomóc ofiarom i być może musiał się oddalić: aby chronić i ratować własne dzieci i przyjaciół; szukać zaginionych bliskich; z powodu wezwania, aby szybko opuścić teren; ponieważ nie potrafił pomóc poważnie rannym i tylko by przeszkadzał. Jednak według autora artykułu wielu, którzy uciekli, zadawało sobie następnie przez dłuższy czas pytanie, dlaczego. Dlaczego ich instynkt samozachowawczy, instynkt ucieczki, pokonał impuls współczucia?

Dla mnie nawet ostrzejszym przykładem ludzkiego instynktu walki była straszna debata na temat pochówku Tamerlana Czarnajewa, zabitego starszego z braci, któremu przypisano atak bombowy w trakcie maratonu. Cóż za przemożny instynkt samozachowawczy powoduje, że odmawiamy pochówku zmarłemu człowiekowi? Czy chodzi o to, że musimy sprawić ból komuś, kto próbował sprawić ból nam, musimy go upokorzyć nawet po śmierci, aby bronić samych siebie?

A jeśli chodzi o tych z nas, którzy byli zdegustowani protestem przeciwko pochówkowi, ale nie wyrazili tego – jaki rodzaj potrzeby chronienia siebie mógł przyczynić się do naszego milczenia?

Kiedy wreszcie nauczymy się, że wszyscy stanowimy jedno?

Drodzy przyjaciele, jeżeli kiedykolwiek działaliście na rzecz samych siebie, gdy mogliście zrobić coś dla kogoś innego – co dotyczy nas wszystkich tutaj – nie popadajcie w rozpacz. W naszej Ewangelii jest dobra nowina. Dobrą nowinę można znaleźć również u Armstrong w jej książeczce opublikowanej w 2011 r. pod tytułem “Twelve Steps to a Compassionate Life”. Zachęcam was do przeczytania jej, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Karen Armstrong uważa, że wszyscy możemy żyć z większym współczuciem, jeżeli zaczniemy praktykować takie życie dzień po dniu.

Jej teza głosi, że każda z wielkich światowych tradycji religijnych ma za swój fundament współczucie wyrażone w tym, co na Zachodzie nazwaliśmy Złotą Regułą, głoszącą, że powinniśmy tak czynić innym, jak byśmy chcieli, aby oni czynili nam; że musimy odmawiać czynienia innym tego, czego nie chcielibyśmy od nich doświadczyć. Tego nauczali Konfucjusz i Budda, tak samo jak Jezus, Mohammed i żydowscy prorocy.

W każdej z tych tradycji ludzie znaleźli sposoby na wzmacnianie w sobie zdolności współczucia, tak aby to ona stała się dominującym motywem życiowym, a nie tylko czysty instynkt samozachowawczy. Cóż za ulga – skoro wszystkie te wielkie tradycje religijne łączy przywiązanie do współczucia, to religia nie dzieli świata, lecz może stanowić siłę, która nas ze sobą zwiąże we wzajemnym współczuciu.

Armstrong uważa, a ja się z tym zgadzam, że tym, co nas dzieli, nie jest religia, że dzieli nas to, co zawsze prowadziło do konfliktów światowych: chciwość, zawiść i ambicja. Walka o ziemie, pieniądze i władzę. Pragnienie zdominowania innych. Wszystkie te rzeczy, które wyrastają wprost z naszego gadziego mózgu, gdy się najbardziej boimy, staramy chronić nasze terytorium lub plemię. Religia dostarcza retoryki, którą wykorzystują przywódcy dla “oczyszczenia” tych motywów chciwości, zawiści i ambicji, aby przykryć ich najbrzydsze korzenie. Religia nie jest przyczyną konfliktów.

W rzeczywistości, gdyby uwolnić siłę religii współczucia – Złotej Reguły – czynilibyśmy innym tylko to, co chcielibyśmy, aby oni czynili nam. Nauczylibyśmy się, że stanowimy jedno. Czy możemy wskrzesić ten prawdziwy rdzeń wszystkich religii? Kiedy się w końcu nauczymy?

Czy wiedzieliście, że wszystkie religie światowe rozwinęły się w tym samym okresie – nazwanym [przez Karla Jaspersa] Epoką Osiową – począwszy od ok. 900 p.Ch. aż po 200 p.Ch.? Na subkontynencie indyjskim rozwinęły się hinduizm, buddyzm i dźinizm; w Chinach konfucjanizm i taoizm; na Środkowym Wschodzie judaizm, będący źródłem kolejnych monoteistycznych religii: chrześcijaństwa i islamu, które niekiedy nazywane są tradycjami abrahamicznymi, ponieważ ich korzenie sięgają Ojca Abrahama, zaś w Grecji filozoficzny racjonalizm.

Każda z nich rozwijała się w czasach, gdy społeczeństwo przeżywało kryzys – być może podobnie jak my teraz. Najpierw miała miejsce eskalacja przemocy, a broń stawała się coraz bardziej śmiercionośna. To oznaczało, że dawny trybalizm – ochrona własnego plemienia przeciwko różniącym się od niego innym – już nie wystarczał do obrony ludzkiego życia. Broń stawała się coraz bardziej śmiercionośna, a ludzie rościli sobie prawa do coraz większych obszarów. Trybalizm powodował narastanie przemocy, ponieważ więcej ludzi mogło zginąć w walce.

Po wtóre, zdobycze ekonomiczne prowadziły, jak się zdawało, do wzrostu cierpienia a nie do jego zmniejszenia. Kiedy kultura rolna pozwalała ludziom gromadzić się w większym stopniu w osiedlach i miastach, bez konieczności ciągłej migracji, umożliwiającej polowanie i gromadzenie żywności, ekonomie zaczęły się rozwijać, ale wraz ze wzrostem zasobów pogłębił się podział na biednych i bogatych.

Gdy życie codzienne stało się dla niektórych bardziej bezpieczne, mieli oni czas, by zastanawiać się nad tym, jak ludzie mogą żyć w taki sposób, który nie byłby jedynie napędzany zmysłem konkurencji i instynktem samozachowawczym, które wynosiły pod niebiosa przemoc i dominację, przez który możliwe stałoby się wsparcie cierpiących, możliwy stałby się pokój. W każdym razie, jak mówi Armstrong, “katalizatorem wielkiej przemiany duchowej był pryncypialny wstręt do przemocy, który osiągnął niespotykaną dotąd siłę”.

W tradycji hinduistycznej, na przykład, rytuały ofiar ze zwierząt i coraz bardziej przepełnione przemocą gry wojenne zastąpił nacisk na życie wewnętrzne. Na kontynencie indyjskim na długo przed naszymi odkryciami z dziedziny psychologii rozumiano podświadome impulsy i szukano drug znalezienia “atmana” albo prawdziwej jaźni, która nie reagowałaby tak po prostu na nasze instynkty i impulsy. Hinduiści wierzą, że jedna siła, nazywana przez nich Brahmanem, znajduje się za kulisami całego wszechświata, zaś znajdując naszą prawdziwą jaźń możemy się nią zjednoczyć.

Buddyzm, który wyrósł z tradycji hinduistycznej, stara się rozwinąć zwiększoną zdolność ludzkiego współczucia na trwałej postawie, gdzie nasze pierwotne lęki już nad nami nie dominują. Siddhartha Gautama, który stał się Buddą, wyjaśniał swoim uczniom, że dla niego najwspanialszym celem nie było po prostu osiągnięcie stanu nirwany czy oświecenia dla siebie samego, ale powrót, aby nauczać innych jak żyć w sposób wolny od lęku.

W Chinach ok. 500 r. p.Ch. mędrca Konfucjusza przerażały uporczywa pogoń za luksusem ze strony elit oraz straszliwe żniwo, które zbierała śmierć, gdy wodzowie zacięcie ze sobą walczyli. Jego nauczanie mówi o traktowaniu innych z głębokim szacunkiem i czcią – zaczynając od własnej rodziny – ale miał on nadzieję, że w praktyce rozprzestrzeni się to na wszystkich. W sferze polityki wzywał władców, aby traktowali się wzajemnie tak jak chcieliby zostać potraktowani. Jeżeli pragniesz dla siebie rangi i władzy, mówił, pomóż innym również uzyskać rangę i władzę.

Wielkiego rabbina Hillela, nieco starszego od Jezusa, pewien poganin poprosił, aby wyrecytował całą Torę stojąc na jednej nodze. Hillel odparł: “Nie czyń drugiemu tego, czego nie chciałbyś, aby on uczynił Tobie. Oto cała Tora, a reszta to jedynie komentarz”. Inni słynni rabini przytaczali mądrość Pisma, która głosi, że wszyscy pochodzimy od jednego człowieka, Adama, aby pokazać, że my ludzie fundamentalnie stanowimy jedność. Bóg stworzył tylko jednego człowieka u zarania czasu, aby nauczyć nas, że zniszczenie pojedynczego życia oznacza unicestwienie całego świata, zaś uratowanie życia zbawia całą rasę ludzką. Ponieważ wszyscy jesteśmy stworzeni na obraz Boży, poniżanie kogokolwiek – nawet niewolnika czy poganina – jest profanacją boskiego obrazu.

Mahomet, założyciel islamu, otrzymał swoje objawienia w czasie, gdy na półwyspie arabskim panowała bezprecedensowa przemoc, gdy jego własne plemię handlarzy odniosło sukces, ale najbiedniejsi byli źle traktowani. W jego nauczaniu jałmużna dla ubogich i o częste upadanie na twarz przed Bogiem miały być praktykami, w których muzułmanie przyznawaliby innym pierwszeństwo przed sobą, rezygnując z własnego ego. Aczkolwiek pierwsi muzułmanie walczyli, gdy zostali zaatakowani, islam zabrania atakowania innych. Złota Reguła znajduje się zaś w słynnym hadisie, bądź powiedzeniu, w którym Mahomet mówi: “Nikt nie może być wiernym, jeżeli nie pragnie dla swojego bliźniego tego samego, czego pragnie dla siebie”.

Drodzy przyjaciele, biorąc pod uwagę wszystko to, co nas łączy, ponad granicami globalnych tradycji, kiedy wreszcie nauczymy się, że stanowimy jedno? Że przy stole jest miejsce dla nas wszystkich?

Karen Armstrong napisała swoją książkę po tym, jak otrzymała nagrodę “TED” w 2007 r. Jest to prywatna organizacja non-profit znana z promowania idei, które uznaje za warte rozpowszechnienia – prowadzą konferencje, a ja regularnie oglądam ich 18 minutowe filmy w internecie, zawierające krótkie podsumowania świetnych idei.

king-s-chapel

Wnętrze King’s Chapel

Najlepsi z wyróżnionych przez TED, jak Armstrong, otrzymują 100 tys. dolarów, których mogą użyć dla poprawy świata. Armstrong przeznaczyła swoje fundusze na powstanie Karty Współczucia, która została napisana przez przywódców religii światowych w 2009 r. Można ją znaleźć w internecie i wyjaśnia ona w bardziej szczegółowy sposób to, na co ja jedynie wskazałam. Ukazuje ona sposoby, w jakie na co dzień możemy rozwijać współczucie dla wszystkich, tak aby stało się ono naszym hasłem i zatryumfowało nad ludzkim instynktem samozachowawczym. Tak aby współczucie stało się czymś, czym obdarzymy nawet naszych wrogów.

Współczucie – codzienne praktykowanie Złotej Reguły, aby stała się ona naszą cechą dominującą – było nauczane przez mędrców na przestrzeni tysiącleci, by sprzeciwiać się ustrojom gospodarczym napędzanym w takim stopniu przez egoizm, że ludzie przestawali we właściwy sposób troszczyć się o ubogich – podczas gdy sami żyli w luksusie, inni spali na ulicy. Wspaniałe osiągnięcia duchowe Epoki Osiowej nadeszły wówczas, gdy broń stała się tak niszcząca, że mogła zetrzeć z powierzchni ziemi całe narody. Gdy przemoc stała się tak powszechna, że ludzie myślący powiedzieli: “Dosyć!”. Gdy lęk stał się tak dominujący, że zdawało się, iż współczucie zepchnięto na margines, nazywając niepraktycznym. Nieistotnym. Staroświecką ideą rozważaną jedynie przez idealistów.

Kiedy się wreszcie nauczymy, pytali ci mędrcy, że stanowimy jedność, że jesteśmy drogocenni i kochani, że zasługujemy, aby traktowano nas z delikatnością i szacunkiem? Pytali o to mędrcy łącznie z naszym Wspaniałym Mędrcem Jezusem.

Jezus, postać historyczna. Prawdziwy człowiek, jak my, który w obliczu biedy i przemocy zapraszał wszystkich do swego stołu, zawsze gotów dostawić dodatkowe krzesło – dla bogatych i biednych, dla wyrzutków i dla elity, dla brudnych żebraków i wystrojonych kapłanów, dla własnych żydowskich przyjaciół i dla wrogiej Samarytanki. Jezus, który wciąż powtarzał, że nie musimy żyć lękiem, bo nawet najgorsze, co może się przydarzyć nam samym i naszym ukochanym – nasza śmierć – nie będzie naszym końcem. Który mówił, że miłość – że współczucie – jest silniejsze. Że zawsze będziemy stanowić jedno, ze sobą nawzajem i z Bogiem.

W dzisiejszej Ewangelii Jezus modlił się o to, abyśmy nauczyli się, że stanowimy jedno.

Kiedy nauczymy się wreszcie, że stanowimy jedno? Dzisiaj, w Dzień Matki, zaproś każdego, kto – z matczyną miłością – kiedykolwiek powiedział ci, że jest dla ciebie miejsce przy stole w naszej jednej wielkiej rodzinie.

Obyśmy się wszyscy nauczyli, począwszy od dzisiejszego dnia.

To nadzieja Jezusa. To nadzieja świata.

Amen.

 

]]>
/?feed=rss2&p=7540 3
Learning Compassion /?p=7544 /?p=7544#comments Tue, 28 May 2013 00:09:16 +0000 /?p=7544 Continue reading ]]> King’s Chapel is an independent Christian unitarian congregation affiliated with the Unitarian Universalist Association that is “unitarian Christian in theology, Anglican in worship, and congregational in governance.” It was founded by Governor Sir Edmund Andros in 1686 as the first Anglican Church in New England during the reign ofkings-chapel King James II. The original King’s Chapel was a wooden church situated on the public burying ground, now King’s Chapel Burying Ground, because no resident would sell land for a non-Calvinist church. In the years 1749-1754 the stone church was built around the wooden church. The wooden church was disassembled and removed through the windows of the new church. James Freeman, the first American preacher who identified himself as an Unitarian, was rector of King’s Chapel in the years 1787-1836. He considered Fausto Sozzini (1539-1604), one of the most prominent fathers of Unitarianism and from 1598 leader of Polish Arians, to be his theological master. His tomb is located in the estate of Luslawice, which now belongs to Krzysztof Penderecki. Freeman revised the Book of Common Prayer in the spirit of Unitarianism. This version of the Prayerbook is still used today. Although Freeman considered King’s Chapel to be an Episcopal church, Bishop Samuel Seabury refused to ordain him. The Church Wardens decided then to organize Freeman’s ordination on their own, thus confirming the break with the Episcopal Church.

On May 12, when Mother’s Day was celebrated in American (in Poland it’s May 26), the Rev. Joy Fallon preached in King’s Chapel a sermon that we found very interesting. We decided to reproduce it on Polish Mother’s Day. We asked the author’s permission, of course, and in response receive an email where she wrote also a few words about herself: “I worked for five years at the large Episcopal Church here in Boston, King’s Chapel, overseeing their social justice programs. I went to divinity school, was ordained in the United Church of Christ, and now serve this Unitarian Church in the heart of the city. Like you, I am fascinated with the interplay of the different religious traditions. And all from being a former attorney working in government for progressive politicians. There are many paths to seeking justice, I am convinced.”

John 17:20-26

”I ask not only on behalf of these, but also on behalf of those who will believe in me through their word, that they may all be one.”

“Where Have All the Flowers Gone?” by Pete Seeger. (Choir Anthem)
Where have all the flowers gone? Long time passing
Where have all the flowers gone? Long time ago
Where have all the flowers gone? Girls have picked them every one
When will they ever learn? When will they ever learn?
Where have all the young girls gone? Long time passing
Where have all the young girls gone? Long time ago
Where have all the young girls gone? Taken husbands every one
When will they ever learn? When will they ever learn?
Where have all the young men gone? Long time passing
Where have all the young men gone? Long time ago
Where have all the young men gone? Gone for soldiers every one
When will they ever learn? When will they ever learn?
Where have all the soldiers gone? Long time passing
Where have all the soldiers gone? Long time ago
Where have all the soldiers gone? Gone to graveyards every one
When will they ever learn? When will they ever learn?
Where have all the graveyards gone? Long time passing
Where have all the graveyards gone? Long time ago
Where have all the graveyards gone? Covered with flowers every one
When will we ever learn? When will we ever learn?

©1961 (Renewed) Fall River Music Inc All Rights Reserved.

+++++

Jesus prayed to God that we “all might be one.” Pete Seeger asked, “When will we ever learn?”

My question today is this: When will we ever learn, that we are all one? When will we ever learn, that we are all one, so we live with compassion, not bent on hurting one another? What can we learn about compassion, about all being one, this Mother’s Day?

+++++

Edith turned 87 last Saturday. She has recently begun dialysis, so she’s feeling better now, getting back more of her color, more of her spirit.

For 87 years, she’s had an indomitable spirit. She needed that to raise her ten children. To give you a sense of her strength — on this Mother’s Day — all you need to know is this: she had three children, ages 4,3 and 1 when she delivered her triplets. Six children ages 4 and under, 3 of them infants. My husband Bob was number 7, and three more followed after him.

I’ve learned many things from Edith, my mother-in-law of 32 years, but one that has made a huge impact on me is her generous welcome. No matter how many are already in her house, there is always room for one more at the table. We just push in closer and put a little bit less on our plates. At the Fallon home, when the doorbell rings unexpectedly, Edith is always delighted, excited to see who might be stopping by, a warm greeting ready. She’s a mother who makes you feel like you belong, even if you’re only an in-law.

That you all are part of the family. There’s room at the table for you.

+++++

Today is a day we honor all those who have these mothering qualities – some of whom we have called “mom” and others we’ve called by different names. Those who generously made us feel that we belong. Who have nurtured us. Those in whose presence we have been able to relax and be ourselves, those who make us comfortable, who make some “home” for us, a safe space, where we don’t have to prove ourselves.

Scientists have found that when we feel “mothered” in this way, when we can relax not fixated on defending ourselves from harm, or foraging for the food we need to survive, our bodies have hormonal responses just like those when we are soothed and comforted as babies. As adults, when we experience those feelings — of belonging and comfort — the flow of hormones again makes us yearn for more of it, to slip into the image, found in all cultures, of the mother and child, where the elder generously cares for the younger, makes us feel there will be room at the table for us, that we will be part of the family.

Karen Armstrong, a scholar of world religions, says that the word for “compassion” in both Hebrew and Arabic is related, in its derivation, to the word womb — that time, lost in memory to us all, but somehow still known, deep deep down, when we and those who birthed us were one.

On Mother’s Day, isn’t it the day to ask, When will we ever learn, that we are all one?

+++++

It’s not easy. On the one hand, our human brains have evolved to provide us the capacity to subordinate our own needs, in order to care for our young. Humans are born very prematurely; we’re the species that takes by far the longest to develop to self-sufficiency, so adults must put the interests of the young ahead of their own if the young are to survive. We’ve can be compassionate.

1363805073

The Rev. Joy Fallon

But there is an even more primal and powerful part of our brains – often called our “reptile brain.” This holds our human instincts, consumed first and foremost with self-preservation: our reflexes for “fight or flight” when we are threatened; and our instincts toward finding food and reproduction. Left alone, these reptile instincts will always predominate. As a consequence, we spend much of our lives becoming aware of our natural capacities for both compassion and selfishness, trying to, in Armstrong’s words, “retrain our responses and form habits that are kinder, gentler, and less fearful of others.”1

+++++

In the last few weeks, we here in Boston have had ample reason to question which part of our human instinct will prevail – the reptilian instincts for fight or flight, or our human capacity for compassion.

The lead story in The Boston Globe on Thursday was about this. After weeks of articles extolling the heroes among us at the Boston Marathon – all those who ran towards the victims, in selfless acts of compassion – this week’s story reflected with those who fled the scene after the bombs erupted. It’s been something I’ve thought about myself: would I have run towards the victims, or away from the chaos and possibility that I would be hurt next? Which way of living has become most dominant in me?

The article carefully laid out reasons – good and valid reasons – why not everyone would or could run to help victims, and may have needed to depart: to protect and save children or friends with them; to search for their missing loved ones; because they were instructed by first responders to quickly evacuate the area; because they had no skills to help severely wounded people and might only have been in the way. But according to the article, many who did flee have spent hours since wondering why they did. Why their instincts for self-preservation – for flight – overcame their impulse to be compassionate.

For me, the even more damning example of our warring human instincts has been the awful debate over the burial of Tamerlin Tsarnaev, the deceased older brother

[1 Twelve Steps to a Compassionate Life, by Karen Armstrong (Knopf, New York) 2011, p. 25. This sermon is based in large part on this book, especially pp. 3-64.]

to whom the Marathon bombing has been attributed. What powerful, self-protective instinct makes us refuse to bury a dead man? Is it the notion that we must hurt someone who tried to hurt us? We must humiliate him, even after his death, in order to protect ourselves?

And for those of us who were appalled by the protests against his burial, but did not speak up about it, what need to protect ourselves may have played a role in our silence?

When will we ever learn that we are all one?

+++++

Dear Friends, if you have ever acted for yourself, when you could have acted for another — which must be all of us in this room -– do not despair. There is good news, in our gospel. There is also good news from Karen Armstrong, the scholar of world religions, in her little book, published in 2011, entitled Twelve Steps to a Compassionate Life. I urge you to read it, if you haven’t already. She is convinced that we can all live with greater compassion, if we choose to practice living that way, day by day.

Armstrong’s thesis is that in every single one of the world’s major religious traditions, the bedrock principle is compassion, spelled out in what we in the West call the Golden Rule. That we are to do for others that which we hope they would do for us. That we must refuse to do to others anything that we would not want done to us. This is what was taught by Confucius and Buddha, as well as by Jesus, Mohammed, and the Jewish prophets.

Through each of these traditions, humans have found ways to nurture within ourselves the habit of being compassionate, so that it becomes the dominant driver in our lives, rather than pure self-preservation. What a relief –- because if all the great world religious traditions share this commitment to compassion, then religion is not what divides our world, but can be a force that binds us as one, in compassion for one another.

Armstrong argues, and I agree, that what divides us is not religion. What divides us is what always has led to world conflict: greed, envy and ambition. Battles over land and money and power. Desires to dominate others. The things that grow right from our reptile brains, when we are most afraid, trying to protect our territory or tribe. Religion is the rhetoric that leaders use to “sanitize” these motives of greed, envy and ambition, to cloak the more ugly roots. Religion is not the cause of the conflicts.

In fact, if the power of compassionate religion — the Golden Rule — were unleashed, we’d do only to others what we’d want done to ourselves. We’d have learned that we are all one. Can we resurrect this true core of all religions? When will we ever learn?

+++++

Did you know that all the great world religious traditions were developed during the same time period – called the Axial Age – from about 900 BCE to 200 BCE? On the Indian subcontinent, there developed Hinduism, Buddhism and Jainism; in China, Confucianism and Daoism; in the Middle East, Judaism, the root of the other monotheistic religions Christianity and Islam, sometimes called the Abrahamic traditions because they all trace their roots back to Father Abraham; and in Greece, philosophical rationalism.

Each developed at a time when society faced a crisis – perhaps as we do now.

First, violence had escalated with the increased deadliness of weaponry. That meant that old tribalism – keeping our own tribe secure against others who are different – no longer worked to protect most human life. Weapons were more and more deadly, and the territories humans could claim as their own became bigger and bigger. Tribalism created increasing violence, as more people could be slayed in conflicts.

Second, economic advances seemed to lead to more suffering, not less. As agriculture allowed people to cluster more in towns and cities, no longer having to migrate to hut and gather their food, economies developed, but with greater resources came larger divides between the rich and poor.

As day to day existence became more secure for some, there was finally time for some to ponder how people could live in ways that were not driven simply by our competitive, self-preservation instinct, glorifying violence and dominance, but could support those who suffer, could allow for peace. In every case, says Armstrong, “the catalyst for major spiritual change was a principled revulsion from the violence that had reached unprecedented heights.”

In the Hindu tradition, for example, external rites of animal slaughter for sacrifice, and increasingly violent war games were replaced with an emphasis on the interior life. On the Indian continent, far before our insights of psychology, they understood about unconscious impulses, and sought ways to find the “atman,” or true self, who did not react simply to our instincts and impulses. They believe that one force — which they called Brahman — lies behind the whole universe, and by finding our true selves we can unite with that one force.

Buddhism, which grew from the Hindu tradition, seeks to develop an increased capacity for human compassion, on a sustained basis, where our primal fears no longer dominate us. And Siddhartha Gautama, who became the Buddha, made clear to his followers, for him the greatest goal was not simply reaching this state of nirvana or enlightenment for himself, but returning to teach others how to live in ways freed of fear.

In China, about 500 BCE, the sage Confucius was horrified by the unrelenting pursuit of luxury by the elite and the devastating loss of human life as warlords fought viciously with one another. His teachings spoke of treating others with deep respect and reverence– beginning in one’s family – but in a practice he hoped with ripple out to everyone. In politics, he urged leaders to treat one another as they would like to be treated. If you yourself desire rank and power, he said, then help others get rank and power also.

In Judaism, the great rabbi Hillel, an older contemporary of Jesus, was asked by a pagan to recite the whole Torah while standing on one foot. Hillel said, “Do not do to others what you would not want them to do to you. This is the whole of the Torah and the rest is only commentary.” Other famous rabbis cited the scriptural wisdom that we all descend from one man, Adam, to show that we humans are all fundamentally united as one. God created only one man at the beginning of time to teach us that destroying a single life is equivalent to annihilating the world, while to save a life redeems the entire human race. Because we are all made in God’s image, to humiliate anyone – even a slave or a non-Jew – is a desecration of God’s image.

Mohammed, the founder of Islam, received his revelations at a time of unprecedented violence on the Arabian peninsula, when his tribe of traders had succeeded but the poorest were ill treated. His teachings of alms for the poor, and of frequent prostrations before God, were to be practices where Muslims put others before themselves, surrendering their ego. Although early Muslims fought when attacked by others, Islam specifically prohibits pre-emptive violence. And the Golden rule is a famous hadith, or saying, in the Qur’an: “No one of you can be a believer,” said Mohammed, “unless he desires for his neighbor what he desires for himself.”

My dear friends, with all this that we share, across our global traditions, when will we ever learn that we all are one? That there is room at the table for us all?

+++++

Karen Armstrong’s little book was written after she received a “TED” award in 2007. It’s a private nonprofit organization best known these days for highlighting ideas they think are worth spreading – they have conferences and I regularly watch their 18 minute videos on the web, quick synopses of remarkable ideas.

king-s-chapel

Inside King’s Chapel

The very best of the TED thinkers, like Armstrong, receive a $100,000 grant to use towards a wish they have for a better world. Armstrong used her funds to start a Charter for Compassion, which was written by the leaders of all the major world religions and completed in 2009. It can be found on the internet, and explains in far more detail what I have just hinted at here. And it suggests ways we can daily begin to develop compassion for all – so that compassion becomes our watchword, over our human instinct for self preservation. So that compassion is something we can offer even our enemies.

Compassion – daily practice of the Golden Rule, so it becomes our dominant habit – has been taught by wise ones over the millennia, to counter economies that were so driven by self-interest that peoples stopped caring adequately for the poor – while some lived in luxury, others slept in the streets. The great spiritual advances of the Axial Age came about when weapons became so destructive that they could wipe out whole peoples. When violence became so commonplace that thoughtful people said “Enough!” When fear became so dominant, that compassion seemed pushed to the margins, said to be impractical. Irrelevant. An old fashioned idea that only idealists could consider.

When will we ever learn, these wise ones said, that we are all one, precious and beloved, deserving to be treated with kindness and reverence? Wise ones, said it, including our own Wonderful Wise One, Jesus.

Jesus, an actual figure in history. An actual man, like us, who in the face of poverty and violence chose to invite everyone to his table, always pulling up an extra chair –-for the rich and the poor, for the outcasts and the elite, for the dirty beggars and the well-robed priests, for his own Jewish friends and for the rival Samaritan woman. Jesus, who said over and over, that we do not need to live from fear, because even the worst that can happen to us or to our beloveds – our deaths – will not be our end. Who said that love –- that compassion — is stronger still. That we will always be one, with each other, and with God.

In today’s gospel lesson, Jesus prayed that we will learn that we are all one.

When will we ever learn that we are all one? Today, on Mother’s Day, ask anyone who — with a mother-like love — has ever told you, There is room at the table for you in our one, big family.

May we all learn, beginning today.

It’s the hope of Jesus. It’s the hope of the world.

Amen.

]]>
/?feed=rss2&p=7544 0
Gerettet von Sozialismus? Uratowani przez socjalizm? Saved by Socialism? /?p=7451 /?p=7451#comments Thu, 02 May 2013 00:13:34 +0000 /?p=7451 Continue reading ]]> german_flagGestern war der Erste Mai. Zum feier des Tages ein Zitat aus dem umfangreichen Werk von Marion Gräfin Dönhoff. Schon passend, nicht wahr?

[…] man fragt sich, ob nun als nächster absurder Einfall der41AcbWUji2L._SL500_AA300_ Geschichte vielleicht der Kapitalismus zugrunde geht und von einem geläuterten Sozialismus gerettet wird. Das ist gar nicht so unvorstellbar, wie es klingt.

Gewiß, als wirtschaftliches System ist der Sozialis­mus im Wettstreit mit der Marktwirtschaft geschei­tert. Aber als Utopie, als Summe uralter Menschheits­ideale: soziale Gerechtigkeit, Solidarität, Freiheit für die Unterdrückten, Hilfe für die Schwachen, ist er unvergänglich.

polishFlagWczoraj był Pierwszy Maja. Z tej świątecznej okazji cytat z pokaźnego dorobku publicystycznego hr. Marion Dönhoff. Nieźle pasuje, nieprawdaż?

(…) człowiek się zastanawia, czy aby w ramach następnego absurdalnego pomysłu historii z kolei nie zginie z kapitalizm i czy ratunek nie przyjdzie ze strony oczyszczonego socjalizmu. To wcale nie takie niewyobrażalne, jak się wydaje. 

Oczywiście, jako system gospodarczy socjalizm poniósł porażkę w rywalizacji z gospodarka rynkową. Jednakże jako utopia, jako suma prastarych ideałów ludzkości: sprawiedliwości społecznej, solidarności, wolności dla uciśnionych, pomocy słabym, ma walor nieprzemijalności.

union-jack-stars-and-stripesYesterday was May 1. On this festive occasion a quotation from the impressive legacy of countess Marion Dönhoff. Quite appropriate, isn’t it?

one wanders whether, as a result of another absurd idea of history, capitalism won’t perish and whether succour won’t come from purified Socialism. This is not as unimaginable as it may seem. Of course, as an economic system Socialism suffered a defeat in competition with market economy. Yet as a utopia, the sum of ancient human ideals: social justice, solidarity, freedom for the oppressed, help for the weak, it is imperishable.

]]>
/?feed=rss2&p=7451 0
Do przemyślenia… Something to think about…(2) /?p=6419 /?p=6419#comments Thu, 31 May 2012 17:53:14 +0000 /?p=6419 Continue reading ]]> … na przypadającą dziś Pamiątkę Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny.

To święto, które wywodzi się z tradycji franciszkańskiej (w Zakonie św. Franciszka obchodzono je już w pierwszej poł. XIII w, zaś w 1263 r. stało się ono świętem obchodzonym przez cały Zakon) i w 1389 r., decyzją papieża Urbana VI, znalazło sie w Rzymskim Kalendarzu Liturgicznym, mogłoby stać się świętem chrześcijańskich socjalistow. Błogosławiona Dziewica po spotkaniu ze św. Elżbietą (którą ‘nawiedza’ na wieść, że obydwie oczekują dziecka) wyśpiewuje jeden z najbardziej rewolucyjnych tekstów całego Pisma Świętego – Magnificat

Wielbi dusza moja Pana. I rozradował się duch mój w Bogu Zbawicielu moim.
Iż wejrzał na niskość służebnicy swojej, albowiem oto odtąd błogosławioną mnie zwać będą wszystkie narody.
Albowiem uczynił mi wielkie rzeczy Ten, który możny jest i święte imię Jego.
I miłosierdzie Jego od rodzaju do rodzaju nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc ramieniem swoim, rozproszył pysznych myślą serca ich.
Złożył mocarzy ze stolicy, a podwyższył niskich.
Łaknących napełnił dobrami, a bogaczy z niczym puścił.
Przyjął Izraela sługę swego wspomniawszy na miłosierdzie swoje.
Jako mówił ojcom naszym Abrahamowi i nasieniu jego na wieki.
Z Brewiarza Ekumenicznego Zgromadzenia Mariawitów

W porównaniu z Magnificat bledną społeczne manifesty socjalistów, komunistów i anarchistów.

“W Magnificat widoczny jest mocny i niepodważalny ideał socjalistyczny”, pisze na swoim blogu Christopher Orczy z Anglikańskiej Diecezji Newcastle (Australia). I nieco dalej:

Magnificat nazwano “Chrześcijańskim Manifestem”; Stuart Headlam nazywal go “hymnem powszechnej rewolucji społecznej” oraz “Marsylianką człowieczeństwa”. Słyszymy w nim o nawym ładzie Boga dla biednych i uciśnionych, Jego szczególnej trosce o biednych. Mówi on nam, że musimy objąć wzrokiem całą ludzkość. Doktryna społeczna Kościoła powinna rozpoczynać się od owego “złożył mocarzy ze stolicy”. Magnificat pokazuje nam, że sam Bóg podejmuje sprawę biednych. Jesteśmy po ich stronie, aby walczyć przeciwko wyzyskowi i uciskowi. Wzywa do położenia kresu dyktaturze i władzy pieniądza. Przede wszystkim zaś oczekuje solidarności z biednymi. “Jeden z papieży ogłosił Błogosławioną Dziewicę wielkim wrogiem socjalizmu. Jeśli Magnificat był jej pieśnią, znacznie rozsądniej byłoby nazywać Ją jego Matką”.

Najpiękniejsze w Magnificat jest to, że, jak byśmy sie nie starali, po prostu nie da się go, bez zadawania gwałtu jego treści, w żaden sposób ‘uduchowić’. Ten hymn głosi fundamentalną przemianę stosunków społecznych i ekonomicznych – jednoznacznie i wprost. Każdy, kto nadużywa chrześcijaństwa jako podstawy ideologicznej dla społecznego konserwatyzmu, powinien wziąć sobie do serca to, co śpiewa Błogosławiona Dziewica.

Poniżej zamieszczamy Magnificat śpiewany przez s. Marie Keyrouz, zakonnicę-bazyliankę z Libanu. Jeśli Magnificat rzeczywiście został kiedyś zaśpiewany przez Marię, a nie tylko przypisany jej przez Ewangelistę Łukasza, musiał brzmieć mniej więcej tak jak brzmi w wykonaniu s. Marii.

… for today’s commemoration of the Visitation of the Blessed Virgin.

This feast, which stems from the Franciscan tradition (in the Franciscan Order observed as early as in the first half of the 13th century, and since 1263 by the whole Order) and in 1389, by the decision of Pope Urban VI, was introduced to the Roman Liturgical Calendar, could become the feast of Christian Socialists. The Blessed Virgin, after the meeting with St. Elisabeth (whom she visited upon the news that they both were expecting a child), sings one of the most revolutionary texts of the whole Scripture – the Magnificat.

My soul doth magnify the Lord,
And my spirit hath rejoiced in God my Saviour.
For he hath regarded the low estate of his handmaiden: for, behold, from henceforth all generations shall call me blessed.
For he that is mighty hath done to me great things; and holy is his name.
And his mercy is on them that fear him from generation to generation.
He hath shewed strength with his arm; he hath scattered the proud in the imagination of their hearts.
He hath put down the mighty from their seats, and exalted them of low degree.
He hath filled the hungry with good things; and the rich he hath sent empty away.
He hath helped his servant Israel, in remembrance of his mercy;
As he spake to our fathers, to Abraham, and to his seed for ever.

The social manifests of Socialists, Communists and Anarchists don’t stand up when compared to the Magnificat.

“In the Magnificat, the socialist ideal is strong and irrefutable”, Christopher Orczy from the Anglican Diocese of Newcastle, Australia, writes on his blog. And a bit further:

The Magnificat has been called a ‘Christian Manifesto,’ Stuart Headlam called it “the hymn of the universal social revolution” and the “Marseillaise of humanity.” In it, we hear God’s new deal for the poor and oppressed, His special concern for the poor. It tells us that we must embrace all humanity; the social doctrine of the church should begin at “he has bought down”. The Magnificat shows us that God himself takes up the cause of the poor. We are to be on their side; to struggle against exploitation and oppression. It calls for an end to dictatorship, or of money being a master. Most of all, it expects solidarity to the poor. “A Pope has declared that the Blessed Virgin is the great foe of Socialism. If the Magnificat be her song, it would be far more reasonable to call her the Mother of it.”

The most beautiful thing about the Magnificat is that, however hard we try, we can’t in any way “spiritualize” it without perverting its message. This hymn proclaims a fundamental transformation of social and economic relations – unequivocally and straightforward. Everyone who abuses Christianity as an ideological basis for social conservatism should take to heart what the Blessed Virgin sings about.

Below you can listen to the Magnificat sung by Sister Marie Keyrouz, a Basilian nun from Lebanon. If Magnificat was truly sung by Mary, and not only ascribed to her by Evangelist Luke, it had to sound more or less like it sounds performed by Sister Marie.

]]>
/?feed=rss2&p=6419 0
Richard Hooker i 100% /?p=5607 /?p=5607#comments Fri, 11 Nov 2011 15:25:28 +0000 /?p=5607 Continue reading ]]> 3 listopada Kościoły anglikańskie obchodziły pamiątkę Richarda Hookera (1554-1600), jednego z najważniejszych twórców “anglikańskiej drogi”. W ubiegłym roku pisaliśmy o historycznym znaczeniu tej postaci i jej dzieła. Czy znaczenie to wykracza jednak również poza historię Kościoła, ma coś wspólnego z wyzwaniami, z którymi mierzymy się obecnie? Czy Richard Hooker ma coś do powiedzenia aktywistom z Ruchu Occupy? Czy Kościół, który poszukuje swojego miejsca w czasach kryzysu, może się czegoś od niego nauczyć? Jeśli bowiem upamiętnianie naszych przodków w wierze ma w ogóle jakiś sens, to polega on na tym, że powinni mieć oni znaczenie teraz, w okolicznościach, w których żyjemy, w obliczu wyzwań, z którymi się mierzymy. Jeśli tak nie jest, wypada po prostu zgodzić się z Tomaszem Mertonem, który powiedział: “Męczą mnie ci barokowi święci”. Dan Joslyn-Siemiatkoski próbuje czytać Hookera na nowo, jednocześnie obserwując i biorąc udział w Occupy Oakland…

Dr Dan Joslyn-Siemiatkoski jest Associate Professor (tytuł porównywalny z polską habilitacją) historii Kościoła w Church Divinity School of the Pacific (Kościół episkopalny) oraz członkiem Core Doctoral Faculty (grupa doświadczonych pracowników naukowych legitymujących się dużym dorobkiem i zatrudnionych na stałe) w Graduate Theological Union w Berkeley w Kaliforni. Jego główny obszar badań obejmuje historię stosunków żydowsko-chrześcijańskich od IV do XII w., teologię porównawczą judaizmu i chrześcijaństwa oraz historię i eklezjologię anglikanizmu.

Ks. Syracha 44:10-15
Psalm 19:1-11
1 Kor. 2:6-10, 13-16
J 17:18-23

“Ich głos się rozchodzi na całą ziemię i aż po krańce świata ich mowy”. (Psalm 19:4)

Żyjemy w czasach kryzysu.
Mógłbym teraz poświęcić uwagę kryzysowi w seminariach albo kryzysowi wynikającemu ze zmniejszającej się liczby episkopalian.
Dzisiejszego wieczoru chcę jednak mówić o kryzysie, który ma miejsce poza naszymi murami.
Mamy w tym kraju do czynienia z nasilającym się poczuciem, że coś się popsuło w naszych systemach gospodarczych i finansowych, ale nie robiono niczego, by to naprawić.
Mówię o poczuciu, że nasz system, nasza polityka i nasz rząd zawiodły przeciętnego obywatela.
Mówię o poczuciu, które narastało przez lata, że uprzywilejowani i ustosunkowani profitowali, podczas gdy innych pomijano.
To wszystko osiągnęło tej jesieni stan wrzenia wraz z powstaniem ruchu “Occupy”.
Rozpoczęty przez Occupy Wall Street w połowie września, ruch ten rozrastał się w kraju i za granicą, przez co zarówno małe miasteczka jak metropolie są świadkami tego, że obywatele mówią o ułomności naszego wspólnotowego życia.
Może to prawda, że ruch jako całość nie posiada jasnego głosu, że jego przesłanie jest nazbyt amorficzne.
Dostarczył jednak ludziom sposobu na przemówienie w wirze kryzysu.
Hasło “Stanowimy 99%” to krzyk tych, którzy czują się porwani przez wir chciwości, korupcji i władzy sprawowanej przez 1%.
Ten wir dotarł do naszych własnych progów w Church Divinity School of the Pacific.
We wtorek podczas przerwy jesiennej siedziałem przykuty do komputera.
Siedząc wygodnie w swoim domu, czytałem na Twitterze sprawozdania o tym, że protestujących potraktowano gazem łzawiącym.
Słyszałem o strzelaniu gumowymi kulami.
Oglądałem nagrania z helikopterów, na których ludzi rozpędzały odziały zwarte policji.
Kryzys zawitał do domu.
Zawitał do domu w taki sposób, który zmusił mnie, aby przyjrzeć się nieco bliżej [ruchowi] Occupy Oakland.
I tak wczoraj demonstrowałem pokojowo wraz z innymi członkami naszej społeczności w ramach Strajku Generalnego w Oakland.
I kryzys zawitał do domu w nowy sposób.
Podczas gdy tysiące maszerowały i demonstrowały w pokoju, nie wszyscy trzymali się ścieżki protestu bez użycia przemocy.
Złości mnie, że mała grupa ludzi szukała starcia z policją i z premedytacją dokonywała wczoraj aktów wandalizmu.
Ruch Occupy nie tylko przemawia w czasach kryzysu, ale również sam osiągnął moment kryzysowy – czy pozostanie zjednoczony wokół protestu bez użycia przemocy czy też ulegnie rozłamowi za sprawą grupy, która nie troszczy się o wspólne dobro? 
W jaki sposób domaganie się ekonomicznej i społecznej sprawiedliwości, którego byłem świadkiem wczoraj w ramach Occupy Oakland, oraz problem przemocy na jego obrzeżach da się zrozumieć w świetle Bożej mądrości objawionej nam w Chrystusie?
Sądzę, że w tym dniu jest rzeczą właściwą zastanowić się nad spotkaniem Kościoła z Ruchem Occupy.
Jest to istotne, ponieważ ten ruch przyciąga anglikanów w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Anglii.
W Nowym Jorku, Providence i Bostonie episkopalne duchowieństwo i parafie aktywnie służą protestującym w obozach.
Czytamy sprawozdania duchownych, którzy udają się do obozów Occupy i są konfrontowani z pytaniem: “Dlaczego zajęło wam to tak dużo czasu, aby tu dotrzeć?”.
Oto karmi się ubogich i otacza otacza troską chorych, a Kościół pozostaje na uboczu.
W Londynie protestujący przed miejscową giełdą rozbili swoje namioty przez wejściem do katedry św. Pawła.
Z kolei zarządzający katedrą początkowo próbowali usunąć protestujących, a teraz zmienili zdanie.
Gdzie znajduje się Kościół w tym kryzysie?
Jest rzeczą właściwą w tym dniu zastanowić się nad spotkaniem Kościoła z Ruchem Occupy, ponieważ Hooker nie był kimś, kto odsuwał się od wydarzeń swoich czasów.
Wręcz przeciwnie. Hooker żył, podobnie jak my, w czasach kryzysu.
Koniec epoki elżbietańskiej, gdy Hooker pisał swoje “Laws of Ecclesiastical Polity”, był okresem kryzysu, w którym ważyła się przyszłość Kościoła Anglii.
W rzeczy w samej, “Laws of Ecclesiastical Polity” było odpowiedzią na kryzys wynikający z konfliktu pomiędzy rzecznikami Kościoła Anglii i purytanami, którzy starali się go fundamentalnie przebudować na wzór kalwińskiej Genewy.
Hooker pisał z pasją i w polemicznym stylu.
Zajmował stanowisko i zgłaszał pretensje.
Wypowiadał się przeciwko temu jak purytanie ostro odróżniali czysty Kościół od Kościołów heretyckich.
Dla purytanów istnieli zwycięzcy i pokonani, ci, którzy byli w posiadaniu Bożej prawdy, i ci, których purytanie starali się pozbawić prawa udziału w tej prawdzie.
Hooker kładł nacisk na jednoczącą wizję, w której całe stworzenie miało udział w Bożej prawdzie.
Tak jak Psalm 19, Hooker był zdania, że całe stworzenie objawia Boga jako stworzyciela.
Rzeczywiście, porządek samego wszechświata objawia wiekuistą prawdę Bożą.
Dla ludu Izraela i dla chrześcijan ciągłe objawienie Boże w stworzeniu intensyfikuje się i pogłębia w unikatowym objawieniu Bożym w Piśmie.
To przez to objawienie chrześcijanie mogą mówić wraz z Pawłem: “głosimy tajemnicę mądrości Bożej, mądrość ukrytą, tę, którą Bóg przed wiekami przeznaczył ku chwale naszej” (1 Kor 2:7).
To objawienie osiąga punkt kulminacyjny w uczestnictwie chrześcijanina w Chrystusie, a zatem w prawdziwym życiu Boga (J 17:21b).
Według Hookera to przez nasz udział w życiu Boga, szczególnie za pośrednictwem sakramentów, możemy powiedzieć z apostołem Pawłem, że “my zmysł Chrystusowy mamy” (1 Kor 2:16).
Wszyscy chrześcijanie, we wszystkich Kościołach, czy to zakorzenionych w Canterbury, czy w Rzymie, czy w Genewie, czy w Lagos, czy w Singapurze, czy w Nowym Jorku, wszystkie Kościoły biorą udział w Bożym dziele w świecie.
Dla Hookera Kościół istnieje, by troszczyć się o wspólne dobro społeczeństwa, w którym się znajduje.
Kościół nie istnieje po to, by podtrzymywać siebie samego, ale po to, by służyć wszystkim ludziom.
I tutaj powróciliśmy do kwestii naszych czasów kryzysu – jak możemy jako Kościół przemawiać do, być z, składać świadectwo pośród Ruchu Occupy i tych, którzy spotykają się na swoich zgromadzeniach, strajkach i akcjach?
Tu trzeba pamiętać, że chociaż Hooker mówi o znaczeniu wspólnego dobra, nie był on demokratą.
Jako dobry anglikanin swoich czasów, był lojalnym monarchistą i bynajmniej nie zwolennikiem kontrolowania życia Kościoła przez świeckich.
Tym niemniej jego wiza jedności stworzenia, prowadząca do uczestnictwa w Bogu przez Chrystusa Jezusa, znajduje się w centrum myśli anglikańskiej i stamtąd powoduje powiązanie ścieżek naszej teologii i nauczania społecznego.
To właśnie tutaj napotykamy prawdę zawartą w modlitwie na dzisiejszy dzień – że mamy dążyć do “pojmowania prawdy, a nie kompromisu dla pokoju”.
Jeżeli rzeczywiście mamy zmysł Chrystusa i poszukujemy wspólnego dobra dla wszystkich w imię Bożej wizji jedności całego stworzenia, co powinniśmy robić w obliczu kryzysu, który znajduje się przed nami?
To kryzys na skalę kraju.
Mamy do czynienia z ogromną nierównością dochodów,
mamy do czynienia ze spekulanctwem,
mamy do czynienia z korporacyjną i polityczną kulturą, która staje się w coraz większym stopniu nieczuła na interesy ubogich i pracujących rodzin.
Co mamy zrobić?
Zwykli ludzie porozumieli się, zorganizowali i ogłosili, że są 99%, pozbawionymi głosu, którzy nie chcą już znosić chciwości i drapiestwa 1%.
I co zrobimy?
Jeżeli rzeczywiście chcemy uczcić pamięć Hookera i to, co najlepsze z naszej teologii i nauczania społecznego, powiedziałbym, że powinniśmy być Kościołem i przedrzeć się do tych, którzy okupują.
I wtedy będziemy uczciwi.
Będziemy uczciwi tak jak Tripp Hudgins, doktorant z liturgiki tutaj w GTU, który dołączył do naszej wspólnoty, był uczciwy w niedawnym artykule dla Sojourners, w którym zadeklarował, że jesteśmy 100%.
Ja powiedziałbym to tak.
Jeśli mamy być uczciwi, powiemy:
Jesteśmy 99%.
Jesteśmy 99% –
są wśród nas tacy, którzy wiele stracili,
którzy stracili domy,
którzy stracili pracę,
którzy urodzili się na marginesie [społeczeństwa] i z tej pozycji zmagają się z życiem,
którzy żyją od wypłaty do wypłaty,
którzy są obarczeni długami, których być może nigdy nie uda się spłacić,
którzy czują się bezsilni,
których głos jest dyskredytowany przez możnych,
których pragnienie Bożej sprawiedliwości nie zostało wciąż zaspokojone.
Jeśli mamy być uczciwi, powiemy:
Jesteśmy 1% –
mamy wśród nas tych, którzy profitowali z globalnej gospodarki, ślepi na wyzysk ekonomiczny, niszczenie środowiska i chciwość, która służyła rachunkom księgowym naszych firm i naszym rachunkom emerytalnym.
Mamy wśród nas uprzywilejowanych, którzy nie dostrzegają, że takimi są.
Którzy mocno przywiązali się do swoich przywilejów i nie chcą się do tego przyznać, aby ich nie stracić.
Jesteśmy Kościołem, który narzeka na utratę pozycji i przywilejów, gdy Duch Święty pociąga go ku Bożej misji.
I, jeżeli mamy zmysł Chrystusa, powiemy:
Jesteśmy 100% –
Jesteśmy bogaci i biedni.
Jesteśmy grzeszni i sprawiedliwi.
Tęsknimy za sprawiedliwością i dbamy tylko o siebie.
Staramy się zaprezentować całą tę ułomność, ale i prawdę, cały gniew, ale i uzdrowienie.
Szukamy tego, co dobre i prawdziwe, co ostatecznie spoczywa jedynie w Bogu.
To wszystko powiemy jeżeli mamy zmysł Chrystusa –
być Kościołem oznacza być 100% –
zawierać zarówno 99 jak i 1.
I mieć zmysł Chrystusowy, poszukiwać jedności Bożego stworzenia, oznacza czasami wstawiać się jako 100% za te 99%.
Oznacza to wstawiać się za tymi, którzy stali się ofiarami wyzysku i żądać sprawiedliwości od 1% spośród nas, który nie chce wyrzec się swych przywilejów.
Jest rzeczą właściwą stanąć wśród tych 99% i nieść świadectwo o drodze Jezusa, wyrzekając się zemsty na rzecz postępowania, które ukazuje Boże pragnienie pojednania wszystkich ludzi.
Jest rzeczą właściwą wzywać ten 1% do nawrócenia na rzecz tych 99%, abyśmy mogli być 100%.
Tak więc kończę słowami, że jeżeli Hooker ma rację,
jeżeli Pismo ma rację,
jeżeli Bóg pragnie jedności całego stworzenia w Słowie, które rozbiło swój namiot wśród nas,
wyjdziemy poza te mury ku namiotom rozbitym wśród nas i będziemy Kościołem wśród nich
dla tych 100%.

]]>
/?feed=rss2&p=5607 1
Richard Hooker and the 100% /?p=5588 /?p=5588#comments Thu, 10 Nov 2011 23:28:42 +0000 /?p=5588 Continue reading ]]> Last week (November 3) the Anglican churches commemorated Richard Hooker (1554-1600), one of the most prominent authors of the “Anglican Way”. Last year we wrote about the historic significance of him and his work. But does he also have significance exceeding the history of the church alone, in context of the challenges that we are struggling with now? Does Richard Hooker have something to say to the activists of the Occupy Movement? Can the church which looks for its place in times of crisis learn something from him? For if commemorating our ancestors in faith has any sense at all, it is that they should be important for us now, in the circumstances we live in, in the face of the challenges we struggle with. If it isn’t so, there is nothing left but to agree with Thomas Merton, who said: “I’m tiered of those baroque saints.” Dan Joslyn-Siemiatkowski attempted to read Hooker anew, at the same time observing and taking part in Occupy Oakland…

Dan Joslyn-Siemiatkoski, Ph.D. is Associate Professor of Church History at Church Divinity School of the Pacific (Episcopal Church) and a member of the Core Doctoral Faculty at the Graduate Theological Union in Berkeley, CA. His primary areas of research are the history of Jewish-Christian relations from the fourth to twelfth centuries, comparative theology between Judaism and Christianity, and Anglican history and ecclesiology.

Sirach 44:10-15
Psalm 19:1-11
1 Corinthians 2:6-10, 13-16
John 17:18-23

“Their sound has gone out into all lands, and their message to the ends of the world.” (Psalm 19:4)
We are living in times of crisis.
Now, I could stand here and direct our attention to the crisis in the seminaries or the crisis in the shrinking numbers of Episcopalians.
But I want to speak tonight about the crisis beyond our walls.
There has been a growing sense in this country that something has gone wrong in our economic and financial systems but nothing was being done to fix it.
I am speaking about the sense that our systems, our policies, and our government have failed the average citizen.
I am speaking about the sense that the privileged and connected profited while others fell between the cracks has simmered for years.
All this came to a boil this fall with the Occupy movement.
Starting first with Occupy Wall Street in mid-September, the movement has grown nationally and internationally so that small towns and metropolises are witnessing citizens giving voice to the brokenness of our common life.
It might be rightly said that the movement as a whole does not have a clear voice or its message is too amorphous.
But it has provided a way for people to speak into the whirlwind of this crisis.
The cry “We are the 99%” is the cry of those who feel swept up in the whirlwind of greed, corruption and power wielded by the 1%.
And this whirlwind has come to our own doorstep at CDSP.
The Tuesday of reading week, I was riveted to my computer.
Sitting comfortably in my home I was reading Twitter reports of protestors being tear gassed.
I heard of rubber bullets being fired.
I watched video shot from helicopters of humans being scattered by riot police.
The crisis had come home.
The crisis came home to me in a way that compelled me to look more closely at Occupy Oakland.
And so yesterday I marched peacefully with other members of this community as part of the General Strike in Oakland.
And the crisis came home again in a new way.
While thousands marched and demonstrated peacefully, not all were committed to the path of nonviolent protest.
It angers me that a small group of people sought out conflict with police and willfully engaged in vandalism yesterday.
Just as the Occupy movement is speaking in a time of crisis, it itself has reached a crisis point – will it stay unified around non-violent protest or will it be fractured by a splinter group that pays no heed to the common good?
How can the demand for economic and social justice that I saw yesterday at the Occupy Oakland and the problem of the violence around its edges be understood in light of the wisdom of God revealed to us in Christ?
I think it is appropriate to meditate on the meeting of the Church with the Occupy movement on this day.
It is important because Anglicans in the United States, Canada and England have been drawn into the Occupy movement.
In New York City, Providence, and Boston, Episcopal clergy and parishes have been actively ministering to those encamped.
We read reports of clergy going into Occupy encampments to be confronted with the question: “What took you so long to get here? “
The poor are being fed and the sick cared for while the Church sits on the sidelines.
In London, protesters at the London Stock Exchange have pitched their tents in front of St. Paul’s Cathedral.
In turn, the leadership of St. Paul’s at first sought to evict the protestors and now have reversed themselves.
Where is the church in this crisis?
It is appropriate to meditate on this meeting between the Church and the Occupy Movement on this day because Hooker was not someone removed from the events of his time.
On the contrary, Hooker himself lived like us – in a time of crisis.
The end of the Elizabethan reign when Hooker wrote his Laws of Ecclesiastical Polity was a period of crisis in which the future of the Church of England was up for grabs.
Indeed, the Laws of Ecclesiastical Polity is a response to crisis between promoters of the Church of England and Puritans who sought to fundamentally remake it into the image of Calvin’s Geneva.
Hooker wrote passionately and polemically.
He took a stand and staked his claim.
Hooker spoke against the drive advocated by Puritans to create stark differences between a pure church and heretical churches.
For Puritans there were the winners and losers, those who possessed God’s truth and those whom Puritans sought to dispossess of a share in that truth.
But Hooker emphasized a unified vision in which all creation shared in God’s truth.
As in Psalm 19, Hooker understood that all creation is revelatory of God as creator.
Indeed the ordering of the cosmos itself reveals God’s eternal truth.
For the people of Israel and for Christians, God’s ongoing revelation in creation is heightened and deepened in God’s unique revelation in the Scriptures.
It is out of this revelation that Christians can say with Paul, “we speak God’s wisdom, secret and hidden, which God decreed before the ages” (1 Cor 2:7).
This revelation culminates in the Christian’s participation in Christ, and thus in the very life of God (John 17:21b).
According to Hooker, it is by the Christian’s participation in the life of God, particularly through the sacraments, that we can again say with Paul that “we have the mind of Christ” (1 Cor 2:16).
All Christians in all churches, whether rooted in Canterbury, or Rome, or Geneva, or Wittenberg, or Lagos, or Singapore, or New York, all churches participate in God’s work in the world.
For Hooker, the church exists specifically for the ordering of the common good of the society in which it finds itself.
The Church exists not to sustain itself but to minister to all people.
And here we have come back to the question of our time of crisis –
How can we as church speak to, be with, witness among, the Occupy movement and those who gather at their General Assemblies, their strikes, their days of action?
Now keep in mind, although Hooker speaks of the importance of the common good, he was no democrat.
As a good Anglican of his time, he was a staunch monarchist and no fan of lay control of the life of the church.
Nonetheless, his vision of the unity of all creation leading to the fullness of participation in God through Christ Jesus lays at the center of Anglican thought and from it emanates the intertwined paths of our theology and social teachings.
It is here that we encounter the truth for the collect of this day – that we are to pursue “comprehension for truth, not compromise for peace.”
That is, if we have indeed put on the mind of Christ and are driven to seek the common good of all for the sake of God’s vision of the unity of all creation, what are we to do in the face of the crisis before us?
It is a national crisis.
We are faced with massive income inequality,
we are faced with profiteering,
we are faced with a corporate and political culture that is increasingly callous towards the poor and working families.
What are we to do?
Ordinary people of their own accord have organized and declared themselves as the 99%, as the voiceless themselves who will no longer stand for the greed and depredations of the 1%.
And what will we do?
Some among the 99% themselves act violently and refuse to uphold the common good.
And what will we do?
If we really want to honor the memory of Hooker and honor the best of our theology and social teachings, I say we should be Church and wade into the midst of those who occupy.
And then we will be honest.
We will be honest in the way that Tripp Hudgins, a doctoral student in liturgy here at the GTU who has become part of our community, has been honest in a recent essay for Sojourners in which he declared that we all are the 100%.
I would put it this way.
If we are honest, we will say:
We are the 99%.
We are the 99% —
we have within us those who have lost much,
those who have lost homes,
those who have lost jobs,
those who were born on the margins and struggle from there,
those who live from paycheck to paycheck,
those burdened by debts that might never be repaid,
those who feel powerless,
those whose voice is discounted by the powerful,
those whose thirst for God’s justice has not yet been quenched.
If we are honest, we will say:
We are the 1% —
we have among us those who have profited from the global economy, turning a blind eye to the economic exploitation,
environmental destruction,
and greed that service our companies’ balance sheets and our retirement accounts.
We have among us those who live in privilege and do not see it.
Those who cling to their privilege mightily and will not acknowledge it lest it slip away.
We are a church that mourns for its lost position of privilege while being dragged by the Spirit into the mission of God.
And if we have the mind of Christ, we will say:
We are the 100% —
We are rich and poor.
We are sinful and righteous.
We yearn for justice and we look out for ourselves alone.
We seek to bring in all the brokenness, all the truth, all the anger, all the healing.
We seek the good and the true that ultimately rest in God alone.
We will say this if we have the mind of Christ –
to be Church is to be the 100% —
to contain both the 99 and the 1.
And to have the mind of Christ, to seek the unity of God’s creation, means sometimes to stand as the 100% for the 99%.
It means to stand for those who have been victimized and exploited and to require justice from the 1% among us who will not surrender their privilege.
It is right to stand amid the 99% and witness to the way of Jesus, past revenge to the way that shows God’s desire to reconcile all people.
It is right to call the 1% to repentance for the sake of the 99% so we may be the 100%.
And so I end by saying that if Hooker is right,
if Scripture is true,
if God desires the unity of all creation in the Word that pitched its tent among us,
then we will go beyond these walls to the tents pitched in our midst
and be Church among them
for the sake of the 100%.

]]>
/?feed=rss2&p=5588 1