Don't Shoot the Prophet » Gnosis A few words of support for the ECUSA Mon, 26 Jan 2015 13:35:27 +0000 en-US hourly 1 /?v=4.3.17 Czy religia pochodzi ze strachu? /?p=7622 /?p=7622#comments Wed, 26 Jun 2013 19:20:28 +0000 /?p=7622 Continue reading ]]> Chociaż już na przełomie XVIII i XIX w. wielki niemiecki teolog, filozof i biblista, Friedrich Daniel Ernst Schleiermacher, podkreślał, że religia stanowi niezależne i autonomiczne doświadczenie, które kieruje się swoimi własnymi prawami i nie pochodzi z żadnego innego źródła oprócz niej samej, ciągle można spotkać się z opinią, że źródłem religii jest ludzki lęk przed rzeczywistością. Ludzi religijnych postrzega się jako lękliwych słabeuszy, którzy w obliczu niebezpieczeństw i trudności wymyślają sobie boskiego obrońcę. Teza ta powraca ze zdumiewająca uporczywością również w tzw. nowym ateizmie, np. u Dawkinsa. Kilka dni temu znaleźliśmy w internecie książkę In the Pronaos of the Temple of Wisdom autorstwa niemieckiego lekarza, teozofa i okultysty, Franza Hartmanna. Poniższy fragment pochodzi ze wstępu do niej. Sądzimy, że jest wart przemyślenia.

Johannes Vermeer, Alegoria Wiary Katolickiej

Johannes Vermeer, Alegoria Wiary Katolickiej

W popularnych obecnie książkach zajmujących się pochodzeniem religii znajdujemy twierdzenie, że wywodzi się ona z lęku. Opisuje się w nich jak nasi przodkowie, znajdujący się jeszcze na prymitywnym poziomie rozwoju i nie mający dostępu do tego, co objawia nam nowoczesna nauka, widzieli błyskawicę, słyszeli odgłos gromu i obserwowali inne zjawiska naturalne, których pochodzenia nie mogli wyjaśnić, przez co dochodzili do logicznego wniosku, że muszą być one produktami jakiejś pozakosmicznej, nadnaturalnej siły intelektualnej, która może pewnego dnia zechcieć zniszczyć ich dobytek i dlatego trzeba jej schlebiać i ją przebłagać, by zachowała dobry nastrój.

Tego rodzaju naukowe wyjaśnienie pochodzenia religii i wiary w Boga może satysfakcjonować spekulatywny umysł racjonalisty i myśliciela, który, pędząc życie w księżycowej poświacie swej własnej wyobraźni, nie odbiera światła wiedzy, które przynależy do ludzkiego ducha. Taka teoria nie będzie jednak satysfakcjonowała serca, w którym wciąż znajduje się choćby iskra boskiego życia i które dlatego wyczuwa obecność uniwersalnej i wyższej siły, nie będącej produktem natury, lecz przewyższającej ją. Religia, która miałaby wyłącznie takie logiczne pochodzenie byłaby rzeczywiście całkowicie fałszywą religią diabła. Byłby to wyłącznie system, nauczający jak można oszukać Boga i wieczną sprawiedliwość. Prawdziwa religia nie ma do czynienia ani z lękiem ani z logiczną spekulacją i wywodzi się w rzeczywistości od fundamentalnej relacji ludzkiej duszy do boskiego pochodzenia duchowej siły, która ją zamieszkuje. To sam boski duch w człowieku rozpoznaje za jego pomocą obecność uniwersalnego ducha w naturze. Ta boska siła jest prawdziwie “okultystyczna”, ponieważ nie da jej się ujrzeć za pomocą żadnych zewnętrznych środków, a jej istnienia nie można logicznie udowodnić tym, którzy nie są w stanie jej poczuć. Dla ziemskiego “Adama” pozostanie ona wieczną tajemnicą, ponieważ jej boski charakter powoduje, że poznać może ją tylko człowiek, który osiągnął stan boskości.

]]>
/?feed=rss2&p=7622 0
Does religion come from fear of reality? /?p=7617 /?p=7617#comments Wed, 26 Jun 2013 18:31:47 +0000 /?p=7617 Continue reading ]]> Although already at the turn of the 18th century the great German theologian, philosopher and Biblical scholar, Friedrich Daniel Ernst Schleiermacher, insisted upon the claim that religion is an independent and autonomous experience governed by its own laws and not receiving its existence from any other source but of itself, one can still encounter the opinion that the source of religion is human fear of reality. Religious people are perceived as fearful and weak who imagine a divine protector in the face of dangers and obstacles. This returns also surprisingly persistently in the so called new atheism, for example in Dawkins. A few days ago we found the book In the Pronaos of the Temple of Wisdom by Franz Hartmann, a German physician, theosophist, occultist and author. We took the below fragment from it. We think it is worthwhile pondering on.

Johannes Vermeer, Allegory of the Catholic Faith

Johannes Vermeer, Allegory of the Catholic Faith

In the popular books of today, dealing with the origin of religion, we find it stated that they originated from fear. It is described how our ancestors, while in a savage state, and being unacquainted with the revelations made by modern science, saw the lightning flash, and heard the noise of thunder and watched other natural phenomena, whose origin they could not explain, and how they came to the logical conclusion that such things must be produced by some extra cosmic supernatural and intellectual power, which might some day take a notion to destroy their possessions; and which must, therefore, be flattered and propitiated so that it might be kept in a good humour.

Such a scientific explanation of the origin of religion and the belief in God may satisfy the speculating brain of the rationalist and thinker, who, living entirely in the moonshine of his own imagination has no perception for the light of that knowledge which belongs to the spirit of man; but such a theory will not satisfy the heart in which there is still a spark of the divine life, and which, therefore, feels the presence of a universal and higher power that is not a product of nature, but superior to her. A religion having such a merely logical origin would be truly the religion of the devil, because it would be thoroughly false. It would be merely a system teaching how God may be cheated and eternal justice be made to come to naught. True religion has nothing to do with fear nor with logical speculation, and its true origin rests in the fundamental relation which the human soul bears to the divine origin of the spiritual power by which she is inhabited. It is the divine spirit in man itself, recognising and through the instrumentality of man the presence of the universal spirit in nature. This divine power is truly “occult,” because it cannot be perceived by any external means, neither can its existence be logically proved to those who are not capable to feel it; it will for ever remain a mystery to the “Adam” of earth; because it is divine and can therefore be intellectually known to man only when he has entered into a state of divinity.

]]>
/?feed=rss2&p=7617 0
Pięćdziesiątnica jako urzeczywistnienie Nowego Testamentu /?p=7497 /?p=7497#comments Sun, 19 May 2013 21:05:54 +0000 /?p=7497 Continue reading ]]> Interesujące przemyślenia Walentyna Tomberga z okazji Pięćdziesiątnicy. Tomberg urodził się w 1900 r. w Sankt Petersburgu w rodzinie luterańskiej. Już jako młodego człowieka zainteresowała go tradycja rosyjskiego ezoteryzmu chrześcijańskiego,Tomberg_1936 który zaczął uprawiać pod wpływem Włodzimierza Sołowiowa i osobistego doświadczenia spotkania z Sofią (Boską Mądrością) w jednej z holenderskich katedr. Pod auspicjami Towarzystwa Antropozoficznego wygłaszał odczyty w Holandii i Anglii oraz pisał książki poświęcone ezoterycznemu rozumieniu Biblii i chrześcijaństwa. Opuścił jednak Towarzystwo około 1940 r. Następnie przeszedł na katolicyzm, mieszkał w Anglii i pracował dla BBC, zarazem poświęcając czas medytacji i pisaniu. Zmarł w 1973 r.

Poniższy tekst zaczerpnęliśmy z książki Tomberga Christ and Sophia. Anthroposophic Meditations on the Old Testament, New Testament and Apocalypse. Ponieważ powstała ona w tzw. okresie antropozoficznym w życiu autora, dodajemy do niego odnośniki do tekstów, zawierających rozwinięcie pewnych pojęć w duchu antropozofii. Mamy nadzieję, że dzięki temu będzie Wam łatwiej zrozumieć myśl autora. Polecamy również lekturę wprowadzenia do antropozofii autorstwa prof. Marii Ziemskiej, które znajdziecie tutaj.

W przeszłości zamieściliśmy już inny fragment tekstu Walentyna Tomberga (o chrześcijańskim hermetyzmie). Wspominał o nim także ks. prof. Rudnicki w udzielonym nam swego czasu wywiadzie.

Wiodącym tematem Starego Testamentu jest przygotowanie i urzeczywistnienie przyjścia Chrystusa w ludzkim ciele; natomiast Nowego Testamentu przyjście Chrystusa w ludzkim „ja”. „Nowy zakon” nie jest w rzeczywistości prawem, ale formowaniem istoty wolnego ludzkiego „ja”. Jest to niemożliwe dopóki ludzkie „ja” nie wchłonie tego, co stanowi „nowy zakon”. To wchłonięcie musi obejmować coś, co nie powstaje na zewnątrz, ale pochodzi z głębi świata, w którym zakorzenione jest ludzkie „ja”. Roślina przyjmuje swoje soki z gleby, w której jest zakorzeniona, tak samo istota Chrystusowego impulsu powinna wkroczyć w ludzkie „ja” z „gleby”, w której to „ja” jest zakorzenione. Za pomocą czego dokonuje się to w uczniach stanowi esencję pożegnalnych mów Chrystusa zapisanych w rozdziałach 8-17 Ewangelii wg św. Jana. Istotą tego, co tam powiedziano, jest: Byłem z wami jako wasz mistrz; teraz odchodzę do Ojca, abym mógł być w was jak Ojciec jest we mnie. Tak więc rzecz w tym, że „ja” Jezusa Chrystusa miało przejść w „ja” innych; „ja”, które żyło w jednej ludzkiej postaci, musiało znaleźć drogę do wewnętrznego „ja” innych, nie naruszając w najmniejszym stopniu wolności tego “ja”.

Przejście do innego „ja” jest możliwe jedynie przez sferę, która stanowi pierwszą przyczynę i pierwotne miejsce pobytu ludzkiego „ja” – rzeczywistość Ojca. Ludzkie „ja” pochodzi od Ojca i jedynie z Jego rzeczywistości może pochodzić taki wpływ na nie, który byłby zgodny z zasadą wolności. To dlatego Chrystus musiał  podążać drogą, która prowadzi, poprzez Ojca, do ludzkiego „ja”. Z zewnętrznego punktu widzenia była to droga śmierci, jednak z wewnętrznego oznaczała ona całkowite zjednoczenie z Ojcem. Droga śmierci doprowadziła do zmartwychwstania, droga Ojca, natomiast, do Pięćdziesiątnicy. Śmierć i Ojciec to dwa aspekty tego samego misterium; podobnie zmartwychwstanie i Pięćdziesiątnica były dwoma aspektami misterium Golgoty. W rzeczy samej, zmartwychwstanie było zwycięstwem nad Arymanem w ciele, a Pięćdziesiątnica zwycięstwem nad Lucyferem w duszy [więcej na temat Lucyfera i Arymana w antropozofii przeczytacie w tym tekście Jerzego Prokopiuka]. Zmartwychwstanie oznacza zmartwychwstanie ciała, zaś Pięćdziesiątnica zmartwychwstanie duszy.

Pięćdziesiątnica była zmartwychwstaniem duszy w tym sensie, że ożywiła mądrość, która zjednoczyła się z duszą. Życie duszy nie powstawało jedynie z uczuć, ale z pełnych mocy postrzeżeń misterium Chrystusa – postrzeżeń, które wyrastają z najgłębszej głębi serca. Prawdziwe znaczenie serca można zrozumieć studiując Pięćdziesiątnicę; powszechne rozumienie serca znajduje się w tym samym związku z doświadczeniem Pięćdziesiątnicy jak Księżyc odnosi się do Słońca. Zmierzch nadziei i lęków serc został zastąpiony przez jasną światłość miłości, która poznaje. Niewzruszona wewnętrzna pewność, jaką posiadali apostołowie w odniesieniu do misterium Chrystusa, nie opierała się na autorytecie zmysłów zewnętrznych bądź wewnętrznych, ale na ich doświadczeniu rzeczywistości miłości. Ponieważ  apostołowie doświadczyli tej rzeczywistości w swojej duszy, poznali również drogi i sposoby, za pomocą których miała ona dalej wpływać na świat. Wiedzieli również, że to, co odczuwali w duszy, było tym samym doświadczeniem, które stało się udziałem Jezusa Chrystusa, gdy głosił Kazanie na Górze i uzdrawiał. Podobnie wiedzieli, że ta moc będzie trwała w ludziach przez Misterium Golgoty i pokona samotność oraz śmierć.

Z powodu tego doświadczenia apostołowie przemówili do obecnych, a ci słyszeli ich w swoim własnym języku. Było to możliwe, ponieważ w mowie apostołów podziały, które spowodował Lucyfer, zostały pokonane. Ponieważ Lucyfer został pokonany w czasie Pięćdziesiątnicy, stało się możliwe przemawiać w sposób, który stanowił rodzaj zmartwychwstania pierwotnego ludzkiego języka. To przemawiała zmartwychwstała dusza, nie używając języka podzielonych narodów, lecz języka duszy ludzkiej. Aby zrozumieć naturę języka Pięćdziesiątnicy nie wystarczy mieć ogólnego wyobrażenia o zwycięstwie nad podziałami spowodowanymi przez Lucyfera. Prawdziwą naturę procesu, dzięki któremu ten nowy język stał się możliwy w ludzkim organizmie, trzeba pojąć możliwie konkretnie.

Aby uzyskać wyraźniejsze wejrzenie w ten proces trzeba rozpocząć od tego, że istoty ludzkie dzielą swoją zewnętrzną egzystencję ze światem mineralnym, swoje życie organiczne z rzeczywistością roślin, a swoją umiejętność poruszania się ze światem zwierząt. Mimo to ludzie różnią się od tych trzech królestw za sprawą języka, czwartego atrybutu, który manifestuje się zewnętrznie. W istotach ludzkich przez ten atrybut objawił się kolejny człon (poza ciałem fizycznym, eterycznym i astralnym*): „ja”. To pozwala ludziom nie tylko na udział w egzystencji fizycznej przez życie i poruszaniepfingsten_taube się, ale również na mówienie. Aczkolwiek ludzkie „ja” jest prawdziwym źródłem umiejętności mowy, istnienie języka zależy od trójczłonowej konstrukcji ciała. Ciało astralne jest konieczne, aby łączyć orzeczenie z przydawką, czasownik z przymiotnikiem; ciało eteryczne potrzebne jest do łączenia czasownika z rzeczownikiem; wreszcie organy ciała fizycznego są potrzebne do tego, by język mówiony zabrzmiał w powietrzu. Pochodzący od „ja” impuls mowy przechodzi przez te trzy człony ciała, aby objawić się w języku mówionym. W ramach tego procesu nie tylko wpływa na ciała, ale również ulega ich wpływom. Przez drogę aż do ciała fizycznego impuls mowy ulega ogromnej przemianie. W tej metamorfozie orzeczeniowy element w ciele astralnym ulega osłabieniu przez wpływ obszaru egoistycznej sympatii i antypatii oraz przez nieświadomą sympatię i antypatia w tej sferze, które wpływają na język, ograniczając go. Ten ograniczający wpływ skutkuje potem w postaci impulsu mowy w ciele eterycznym, który nabiera charakteru kulturowego lub narodowego i ostatecznie przejawia się w brzmieniu konkretnego języka, którego nabiera on przez organy ciała fizycznego.

Tak więc, przez różne języki, pierwotny czysto ludzki impuls mowy staje się jednostronnym i relatywnym zjawiskiem; dzieje się tak ze względu na wpływ Lucyfera na organizm ludzki. Jeżeli jednak ten wpływ zostaje przezwyciężony, jak stało się to na przykład w Pięćdziesiątnicę, impuls mowy zostaje uwolniony od ograniczającego wpływu organizmu w takim stopniu, że już nie musi wyrażać się w konkretnym pojedynczym języku. Może się swobodnie poruszać przez cały wachlarz języków ludzkich. To oznacza, że impuls mowy ludzkiego „ja” może do tego stopnia wejść w kontakt z rzeczywistością wpływów, którymi zarządza krąg duchów języków (archaniołowie lucyferyczni), że uzyskuje zdolność łączenia się ze sferą wpływów zarządzaną przez duchy narodów (zwykłe archanioły). To właśnie taką jedność z kręgiem archaniołów lub duchów narodów stworzyło dwunastu apostołów w Zielone Świątki. Było to możliwe, ponieważ to właśnie zastęp archaniołów rozprzestrzenia objawienie tajemnicy Chrystusa wśród wszystkich narodów. To, co tworzy istotę objawienia Pięćdziesiątnicy dla świadomości ludzkiej, zostaje wlane w życie narodów przez archanioły, rozdzielone na części albo „słowa”. Od Pięćdziesiątnicy jest zadaniem archaniołów, jako duchów narodów, kierować wpływ Chrystusa do życia narodów. Sumę ich działań stanowi pełne zielonoświątkowe objawienie misterium Chrystusa, tak jak doświadcza go świadomość archanielska, podczas gdy sumą wiedzy dwunastu apostołów w Pięćdziesiątnicę jest pełne zielonoświątkowe objawienie misterium Chrystusa, tak jak doświadcza go świadomość ludzka. Dla kręgu apostołów stało się zatem możliwe zjednoczenie z kręgiem archaniołów. Objawienie Pięćdziesiątnicy było wydarzeniem nie tylko w świadomości ludzi, lecz również w świadomości duchów narodów. W ten sposób powstał krąg, który przyjął „apostolat” Chrystusa. Wówczas, podobnie jak ziemski ludzki krąg otoczył jedną istotę ludzką (Marię), tak krąg archaniołów otoczył jedną istotę archanielską (Sofię).

Krąg istot ludzkich na dole i krąg ognistych duchów (archaniołów) na górze tworzą razem archetyp tego, co stało się rzeczywistością dla ludzi i narodów przez Nowy Testament. Jest to prawdziwy archetyp eklezji, Kościoła, którego zadaniem jest łączyć ludzkość, podobnie jak byty z hierarchii duchowych, w jedność w Chrystusie. Ta jedność nie nastanie za pomocą organizacji czy edyktów, lecz przez żywy płomień objawienia Pięćdziesiątnicy. Istotą tego objawienia nie jest jedynie całościowa, wzmocniona znajomość misterium Chrystusa, lecz również powstanie archetypu każdej prawdziwej wspólnoty przez doświadczenie tej znajomości.

Z historycznego punktu widzenia rzeczywistość Pięćdziesiątnicy stała za ideą Kościoła; ta rzeczywistość (aczkolwiek jej wyraz stopniowo zbladł) stała się później ideą wspólnoty chrześcijan, która obejmuje wszystkie narody. Pięćdziesiątnica była prawdziwym doświadczeniem wolności w historii świata – wolności zjednoczonej z braterstwem pokornej równości wobec wzniosłego, wszechogarniającego misterium Chrystusa. Jednakże w późniejszej historii świata doświadczenie to nie było już ideą, lecz stało się zniekształconą karykaturą pod maską potwornej ludzkiej katastrofy, Rewolucji Francuskiej. Ta rewolucja była dokładnym przeciwieństwem Pięćdziesiątnicy: wspólnota ludzi świadomych swoich praw (Le droit humain) zgromadzona wokół postaci Glorii. Czym dla wydarzenia Pięćdziesiątnicy była Maria (Sofia), tym dla Rewolucji Francuskiej stała się wymyślona postać Glorii, a całkowita cisza, która przeniknęła dusze tych uczniów, którzy przeszli przez pustkę i samotność, stała się hałaśliwym domaganiem się praw.

Fakt, że Pięćdziesiątnica uległa zarówno abstrakcji, jak i zniekształceniu, jest po prostu wyrazem jejchrist_sophia_tomberg_175 znaczenia dla całej historii czasów po Chrystusie. Pięćdziesiątnica objawia prawdziwą misję okresu pochrystusowego; wszystko obraca się wokół rozumienia, przygotowania i urzeczywistnienia tego wydarzenia, jak również wokół zaniku jego wyrazu oraz zamaskowania i zniekształcenia jego zarysów. Ponieważ jest to misja piątej epoki poatlantydzkiej (szósta epoka, filadelficzna, będzie oparta na Pięćdziesiątnicy), stanie się ona przedmiotem wszelkich ataków ze strony sił, które starają się zrealizować inny cel. Aby zrozumieć wydarzenia ostatniego wielkiego okresu w historii świata, trzeba wiedzieć, że duch Pięćdziesiątnicy będzie wciąż zmagał się na przestrzeni wieków z siłami, które chcą to zaciemnić i zniekształcić. Stanowi to wypełnienie Nowego Testamentu w tym samym sensie, w jakim przyjście Chrystusa w ciele ludzkim stanowi wypełnienie Starego Testamentu. Jest tak dlatego, że cel wydarzenia nowotestamentowego (Chrystusowego) stanowi właściwie to, aby „nowy zakon” zajaśniał we wnętrzu istot ludzkich. Chrześcijaństwo naprawdę nie jest doktryną, ale wydarzeniem, które uzyska pełne znaczenia dopiero, gdy znajdzie miejsce nie tylko na arenie historii świata, ale również w ludzkich sercach.

* W tekście, do którego link zamieściliśmy we wstępnie, prof. Maria Ziemska pisze:
“Poza fizycznym (“mineralnym”) ciałem człowieka uznaje się w antropozofii także ciała: eteryczne (“roślinne”), zwane też temporalnymi, i astralne (“zwierzęce”). Pierwsze z nich jest tą nadzmysłową strukturą, którą człowiek podziela z roślinami; decyduje ono o organicznym charakterze jego ciała fizycznego (forma, dziedziczenie itp.), w swym “czasowym” aspekcie (Zeitleib) będąc podstawą ludzkiej pamięci. Drugie z nich jest również nadzmysłową strukturą, jaką człowiek podziela ze zwierzętami; stanowi ono instrument wrażeń (czuć) i doznań psychicznych człowieka, będąc podstawą zarówno jego popędów, jak świadomości i myślenia. (Jako takie posiada ono swój własny system zmysłowy, złożony z 7 tzw. “kwiatów lotosu”, czyli czakramów)”.

]]>
/?feed=rss2&p=7497 0
The Pentecost as the Realization of the New Testament /?p=7488 /?p=7488#comments Thu, 16 May 2013 13:46:55 +0000 /?p=7488 Continue reading ]]> Interesting reflections by Valentin Tomberg for upcoming Pentecost. Tomberg was born into a Lutheran family in St. Petersburg, Russia, in 1900. He entered the Russian Christian esoteric tradition at an early age, strongly influenced by Vladimir Soloviev and a personal Tomberg_1936experience of the spiritual being Sophia at a Cathedral in Holland. Under the auspices of the Anthroposophical Society (which he left around 1940), he lectured in Holland and England and wrote works based on his esoteric understanding of the Bible and Christianity. He later converted to Catholicism, resided in England, and worked for the BBC while devoting his time to meditation and writing. He died in 1973.

We took this text from Tomberg’s Christ and Sophia. Anthroposophic Meditations on the Old Testament, New Testament and Apocalypse. Because this book comes from Tomberg’s so called Anthroposophic period, we added links to articles explaining some terms the author used in the spirit of Anthroposophy. We hope that it will make it easier to understand the text.

We already publish a fragment of Tomberg’s text (about Christian Hermeticism). He was also mentioned by the Rev. Prof. Rudnicki in the interview available on our blog.

The theme of the Old Testament is the preparation and realization of the advent of Christ in the human body; that of the New Testament is the advent of Christ in the human “I.” The “new law” is, in fact, no law, but the formation of the essence of a free human “I.” This cannot happen unless the human “I” absorbs the being that is the “new law.” This absorption must involve something that does not arise externally, but that comes from the depths of the world in which the human “I” is rooted. A plant receives its sap from the soil in which it is rooted, and likewise the being of the Christ impulse should enter the human “I” from the “soil” in which the “I” is rooted. The means to effect this in the disciples is the essence of Christs farewell speeches as recorded in chapters 8 to 17 of John’s Gospel. The gist of what was said is this: I was with you as your master; now I go to the Father, so that I may be in you, as the Father is in me. Consequently, the point was that the “I” being of Jesus Christ would pass into the “I” being of others; the “I” that lived in the one human form must find a way to the inner “I” of others without encroaching, in the slightest, on the freedom of those others’ “I” being.

Passing into the being of another “I” is possible only through the sphere that is the primal cause and the original dwelling of all human “I” being—the realm of the Father. From the Father, all human “I” being originated; and only from the Father realm can any influence be exercised within human “I” that is in keeping with the principle of freedom. This is why Christ had to take the path that leads, by way of the Father, into the human “I.” Outwardly, this path was that of death; inwardly, however, it meant complete union with the Father. The path of death led to the resurrection; the Father path, however, led to the Pentecost. Death and the Father are two aspects of a single mystery; similarly, the resurrection and the Pentecost were two aspects of the Mystery of Golgotha. Indeed, the resurrection was the victory over Ahriman in the body, and the Pentecost was the victory over Lucifer in the soul. The resurrection meant a resurrection of the body, and the Pentecost meant resurrection of the soul.

Pentecost was resurrection of the soul in the sense that it brought to life wisdom that had united with the soul. Soul life did not arise out of mere feelings, but from powerful perceptions of the Christ mystery—perceptions that arise from the deepest ground of the heart. The real meaning of heart can be understood by studying the Pentecost; the common understanding of heart has the same relationship to the hearts experience of Pentecost as the Moon does to the Sun. The twilight of the hearts hopes and fears was replaced by the shining daylight of knowing love. The imperturbable inner certainty that the apostles possessed concerning the Christ mystery was not based on the authority of either the outer or the inner senses, but on their experience of the reality of love. Because the apostles experienced this reality in their souls, they also knew ways and means by which it had and would continue to influence the world. They knew, too, that what they now felt in their souls was the same experience that lived in Jesus Christ when he preached the Sermon on the Mount and performed the healings. They knew, likewise, that this force should live, through the Mystery of Golgotha, in human beings and overcome loneliness and death.

Out of this experience, the apostles spoke to those bystanders; and they all heard the disciples speak in their own language. This was possible because, in the apostles’ speech, the divisions brought about by Lucifer had been overcome. Because Lucifer was vanquished during Pentecost, it was possible to speak in a way that was a kind of resurrection of original human speech. It was the risen soul that spoke; it used th^language not of divided nations, but the language of the human soul. To understand the nature of the Pentecostal language, it is not enough to have a general idea of the victory over the divisions brought about by Lucifer. The true nature of the process by which that new language became possible in the human organism must be comprehended in a concrete way.

To get a more distinct view of this process, we must begin with the fact that human beings share their outer existence with the mineral world, their organic life with the plant realm, and their movement with the animal world. Nonetheless, human beings are distinguished from those three kingdoms by having speech, the fourth externally manifested attribute. Through this attribute, another member (aside from the physical, ether, and astral bodies) is revealed in human beings: the “I.” This makes it possible for human beings not only to participate in physical existence by living and moving about, but also to speak. Although the human “I” is the actual source of the speech faculty, the existence of language nonetheless depends on the body’s threefold makeup. The astral body is needed to combine the predicative with the attributive, the verb with the adjective; the ether body is needed to connect the verb with the substantive, or noun; and finally, the organs of the physical body are needed to make spoken language sound in the air. The pfingsten_taubespeech impulse of the “I” passes through these three members of the body to reveal itself as spoken language; in the process, it not only influences those bodies but is also influenced by them. By making it as far as the physical body, the impulse is greatly transformed. In this metamorphosis, the predicative element in the astral body is weakened by the influence of the area of egoistic likes and dislikes, and by the unconscious likes and dislikes in this sphere that exercise a restrictive influence on speech. This restrictive influence then results in the speech impulse in the ether body that takes on a cultural or national tendency, eventually expressed in the sounds of a certain language through the organs of the physical body.

Thus, through the various languages, the original purely human speech impulse becomes a one-sided and relative phenomenon; this is because of Lucifer’s influence in the human organism. If this influence is overcome, however (as it was, for example, at Pentecost), the speech impulse is freed from the restrictive influence of the organism to the degree that it is no longer forced to flow into the current of a single language; rather, it can move freely through the whole circle of human languages. This means that the speech impulse of the human “I” can contact the realm of influence governed by the whole circle of spirits of language (the luciferic archangels) to the extent that it has first acquired the faculty of uniting with the sphere of influence governed by folk spirits (the normal archangels). It was just this union with the whole circle of archangels (or folk spirits) that the twelve apostles established at Pentecost. This was possible because it is the host of archangels that spreads the revelation of the Christ mystery among all nations. What formed the essence of the Pentecostal revelation for human consciousness is poured into the life of the nations by the archangels, distributed according to the several parts or “words.” Since the Pentecost, it has been the task of archangels, as folk spirits, to direct the flow of the Christ influence into the life of nations. The sum of their activity is the full Pentecostal revelation of the Christ mystery as experienced by archangelic consciousness, whereas the sum of the twelve apostles’ knowledge at Pentecost is the full Pentecostal revelation of the Christ mystery as experienced by human consciousness. Hence, it was possible for the circle of apostles to unite with the circle of archangels. The Pentecostal revelation was an event not just in human consciousness, but also in the consciousness of folk spirits. Thus a circle was formed that received the “apostolate” of Christ. Then, just as the earthly human circle formed around one human being (Mary), the circle of archangels enclosed one archangelic being (Sophia).

The circle of human beings below and the circle of fire spirits (archangels) above together form the archetype of what is made real to human beings and nations by the New Testament. It is the true archetype of the ecclesia, the church, whose task is to bind humankind, as well as the beings of the spiritual hierarchies, as a unity in Christ. This unity is not meant to come about by means of organizations and edicts, but through the living flame of Pentecostal revelation. The essence of Pentecostal revelation is not just a comprehensive, intensified knowledge of the Christ mystery, but also the genesis of an archetype of every true community through experience of that knowledge.

Historically, the reality of the Pentecost was behind the idea of the church; that reality (though the impression of it gradually faded) became later the idea for a community of Christians that embraces all nations. The Pentecost was the real experience of freedom in world history—freedom united with the fraternity of humble equality in face of the sublime, all-embracing Christ mystery. Later in world history, however, that experience was no longer an idea, but the distorted caricature disguised as that monstrous human catastrophe, the French Revolution. That revolution was just the opposite of the Pentecost: a community of human beings, aware of their rights (Ie droit humain) gathered around the figure of Glory. What Mary Sophia was for the Pentecost event became the imaginary figure of Glory for the French Revolution; and the complete silence that pervaded the souls of those disciples who had passed through emptiness and loneliness now became a clamorous demand for rights.

The fact that the Pentecost became the object of both abstraction and distortion is simply an expression of its christ_sophia_tomberg_175importance for the whole history of post-Christian times. The Pentecost reveals the true mission of the post-Christian period; everything revolves around the understanding, preparation, and realization of that event, as well as on the fading of its impression and the disguise and distortion of its outline. Because it is the mission of the fifth post-Atlantean epoch (the sixth epoch, the philadelphic, will be based on the Pentecost), it will be the object of every assault from the forces that try to accomplish other purposes. To understand the events of the last great section of world history, it is necessary to know that the Pentecost spirit will continue to wrestle throughout the centuries, constantly engaged in combat with powers that wish to obscure and distort it. This is the fulfillment of the New Testament in the same sense that the advent of Christ in a human body was the fulfillment of the Old Testament. This is because the mission of the New Testament event (the Christ event) is actually to cause the “new law” to shine from within human beings. Christianity is really not a doctrine but an event that will receive its full meaning once it has found a place not only on the arena of world history, but also within human hearts.

]]>
/?feed=rss2&p=7488 0
Chrześcijański hermetyzm /?p=6968 /?p=6968#comments Wed, 17 Oct 2012 21:12:40 +0000 /?p=6968 Continue reading ]]> Istnieje co najmniej kilka powodów, dla których zamieszczenie tego tekstu autorstwa Walentyna Tomberga wiąże się z pewnym ryzykiem. Nasze zainteresowanie hermetyzmem zapewne u jednych wywoła zdziwienie (“hermetyzm, ‘wiedza tajemna’: jak poważni ludzie mogą zajmować się takimi głupotami?”), u innych zaś zaniepokojenie czy nawet przerażenie (“przecież to niebezpieczne, jeżeli nie wręcz grzeszne”). Również ci nasi znajomi, którzy sami zajmują się tradycją hermetyczną, najprawdopodobniej nie będą zachwyceni wywodami Tomberga. Dla nich będą one z kolei nazbyt ortodoksyjne i “kościelne”.

Te wszystkie wątpliwości drążyły już samego autora. Walentyn Arnoldowicz Tomberg (1900-1973) był mistykiem, religioznawcą, zajmował się prawem międzynarodowym, martynizmem, teozofią, antropozofią. Od 25 roku życia związał się z Towarzystwem Antropozoficznym i stał się jego aktywnym, płodnym i niezależnie myślącym członkiem. Postrzegał antropozofię nie jako mniej lub bardziej bezkrytyczne powtarzanie twierdzeń Rudolfa Steinera, lecz jako obszar samodzielnych badań i dociekań. Niestety w tym okresie w Towarzystwie nie potrzebowano takich antropozofów. W 1940 r. poproszono go więc o to, aby zrezygnował z członkostwa. W czasie wojny był aktywny w antyhitlerowskim ruchu oporu, a w sensie duchowym starał się zbliżyć do prawosławia, jednakże zniechęciła go do niego prohitlerowska postawa kierownictwa Rosyjskiej Cerkwi Zagranicą. Pod koniec II Wojny Światowej uzyskał doktorat z prawa na Uniwersytecie w Kolonii. W tym samym czasie miała miejsce jego konwersja do Kościoła rzymskokatolickiego.

Książka, z której zaczerpnęliśmy fragment, który zamieszczamy, Meditations on the Tarot: A Journey into Christian Hermeticism, ukazała się anonimowo dopiero w 1985 r. z posłowiem wielkiego szwajcarskiego teologa podniesionego tuż przed śmiercią do rangi kardynała, Hansa Ursa von Balthasara. “Medytacje” to próba poważnego zmierzenia się przedstawiciela zachodniej tradycji hermetycznej nie tylko z chrześcijaństwem, ale konkretnie z jego (rzymsko-)katolicką formą. Oczywiście ten ostatni fakt i nam przysparza pewnych problemów. Na przykład fragment dotyczący Kościoła Piotrowego i Janowego jest bardzo wyraźnie napisany z perspektywy katolika uznającego papieża za głowę Kościoła. Zarówno z historycznego jak i z eklezjologicznego punktu widzenia tezy Tomberga o tym, że apostoł Jan podporządkował się apostołowi Piotrowi, trudno nie uznać za co najmniej dyskusyjną. Również fragment dotyczący brania przykładu ze św. Antoniego Pierwszego Pustelnika wzbudza mieszane uczucia. O ile nie mamy problemu z wezwaniem do uczenia się od innych, o tyle postawa, w ramach której każdego człowieka uznaje się za lepszego od siebie, jawi nam się jako możliwe źródło patologii. Nie zmienia to jednak faktu, że ogólny obraz, który Tomberg zarysowuje, mocno do nas przemawia: chrześcijański hermetyzm jako przejaw i stymulans wewnętrznego życia religii i Kościoła. Czy kryje się tutaj realna możliwość pogodzenia instytucjonalnego chrześcijaństwa z tradycją hermetyczną, którą prof. Gilles Quispel nazwał jednym z filarów kultury europejskiej? Być może. W tym celu potrzebne jest jednak bardzo dużo dobrej woli zarówno ze strony chrześcijan jak i hermetyków. Problem w tym, że, jak na razie, najczęściej wolą się oni wzajemnie zwalczać aniżeli współpracować ze sobą i nawzajem inspirować.

Misterium to więcej aniżeli stymulujący „zakwas”. To duchowe wydarzenie porównywalne z fizycznymi narodzinami czy śmiercią. To przemiana całej motywacji duchowej, albo całkowita przemiana sfery świadomości. Siedem sakramentów Kościoła to kolory powstałe przez przepuszczenie przez pryzmat białego światła jedynego Misterium lub Sakramentu, znanego jako Ponowne Narodziny, na które Mistrz wskazał Nikodemowi w nocnej rozmowie inicjacyjnej, którą z nim odbył. To właśnie hermetyzm chrześcijański rozumie pod pojęciem Wielkiej Inicjacji.

Hermes Trismegistos

Samo przez się rozumie się, że nikt nie inicjuje nikogo innego, jeśli jako „inicjacje” rozumiemy Misterium Ponownych Narodzin czy Wielki Sakrament. Inicjacja działa z góry i posiada wiekuistą wartość i trwałość. Inicjator znajduje sie w górze, zaś tu na dole spotykamy tylko innych uczniów, którzy rozpoznają się nawzajem przez to, że „wzajemnie sie miłują” (por. J 13, 34-35).

Nie ma juz żadnych „mistrzów”, ponieważ istnieje tylko jeden jedyny Mistrz, którym jest ów Inicjator w górze. Z pewnością zawsze są mistrzowie, którzy nauczają swoich doktryn jak również inicjowani, którzy przekazują niektóre z posiadanych tajemnic innym, przez co i oni staja sie „inicjowanymi” – to jednak nie ma nic wspólnego z Misterium Wielkiej Inicjacji.

Z tego powodu hermetyzm chrześcijański, o tyle, o ile jest rzeczą ludzką, nikogo nie inicjuje. Wśród chrześcijańskich hermetyków nikt nie przyjmuje tytułu „inicjatora” czy „mistrza”. Wszyscy są bowiem uczniami i każdy jest mistrzem każdego w jakimś wymiarze – tak samo jak każdy jest uczniem każdego w innym wymiarze. Najlepiej pójść za przykładem św. Antoniego Pierwszego Pustelnika, który z całą szczerością podporządkowywał się pobożnym ludziom, których odwiedzał, i dla swej korzyści usiłował dowiadywać się, jak każdy z nich przewyższa go w gorliwości i praktykach ascetycznych. Zauważał wdzięczność jednego, szczerość w modlitwie drugiego, uczył sie od jednego zrównoważenia a od drugiego dobroci serca; poświęcał uwagę czuwaniom odbywanym przez jednego i studiom, które odbywał inny; jednego podziwiał za wytrzymałość w cierpieniu, drugiego za posty i spanie na podłodze, przyglądał sie łagodności jednego i cierpliwości okazywanej przez innego; a we wszystkich cenił szczególnie oddanie Chrystusowi i wzajemną miłość. Nasyciwszy zaś się, powracał do miejsca, gdzie sam praktykował ascezę. Wówczas przyswajał sobie to, co otrzymał od każdego i poświęcał wszystkie swoje siły na urzeczywistnienie w sobie cnót ich wszystkich. (Św. Atanazy, The Life of Saint Anthony, rozdz. 4; przekł. R. T. Meyer, Westminster, 1950, str.21)

To właśnie podejście musi być stosowane przez chrześcijańskiego hermetyka w odniesieniu do wiedzy i nauki – przyrodniczej, historycznej, filologicznej, filozoficznej, teologicznej, symbolicznej i dotyczącej tradycji. Sprowadza sie ono do uczenia się sztuki uczenia.

(…)

Dlatego, drogi Nieznany Przyjacielu, chrześcijański hermetyzm nie rości sobie pretensji do konkurowania ani z religią ani z oficjalną nauką. Ten, kto szuka „prawdziwej religii”, „prawdziwej filozofii” lub „prawdziwej nauki”, poszukuje w niewłaściwym kierunku.  Chrześcijańscy hermetycy nie są mistrzami lecz sługami. Nie chcą się wynosić (co jest zawsze odrobinę infantylne) ponad świętą wiarę wierzących, ani ponad owoce godnych podziwu starań tych, którzy pracują naukowo, ani ponad twory artystycznego geniuszu. Hermetycy nie strzegą tajemnicy przyszłych odkryć naukowych. Nie znają, na przykład, tak jak nikt nie zna obecnie, efektywnego środka przeciwko rakowi. Co więcej, byliby potworami, gdyby strzegli tajemnicy remedium przeciwko temu przekleństwu ludzkości, nie wyjawiając jej. Nie, nie znają go, i jako pierwsi uznają wyższość przyszłego dobrodziejcy ludzkości – mędrca, który je odkryje.

Podobnie uznają bez zastrzeżeń wyższość kogoś takiego jak Franciszek z Asyżu – i wielu innych – którzy byli ludźmi tzw. „egzoterycznej” wiary. Wiedzą również, że każdy szczerze wierzący jest potencjalnie Franciszkiem z Asyżu. Ludzie wiary, nauki i sztuki przewyższają ich w wielu zasadniczych punktach. Hermetycy wiedzą o tym i nie pochlebiają sobie, że są lepsi, wierzą lepiej, wiedzą lepiej czy są bardziej kompetentni. Nie otaczają tajemnicą żadnej religii, którą uważają za odpowiednią, aby zastąpić nią istniejące religie, ani nauki, aby zastąpić nią współczesną naukę, ani sztuki, która miałaby zastąpić sztukę współczesną czy dawniejszą. To, co posiadają, nie ma żadnej namacalnej przewagi ani obiektywnie nie przewyższa religii, nauki ani sztuki; to, co posiadają, to tylko wspólnotowa dusza religii, nauki i sztuki. Czym jest ta misja zachowywania wspólnotowej duszy religii, nauki i sztuki? Odpowiem konkretnym przykładem, w następujący sposób:

Św. Antoni Wielki

Bez wątpienia wiesz, drogi Nieznany Przyjacielu, że wielu – a niejeden wśród nich jest pisarzem – we Francji, Niemczech, Anglii i gdzie indziej głosi naukę o tzw. „dwóch Kościołach”:  Kościele Piotrowym i Kościele Janowym, albo „dwóch epokach” – epoce Piotra i epoce Jana. Wiesz również, że naucza ona o końcu – mniej lub bardziej bliskim – Kościoła Piotrowego, a przede wszystkim papiestwa, które jest jego widzialnym symbolem, a także o tym, że zastąpi go duch Jana, ucznia, którego Mistrz miłował, którego głowa spoczywała na Jego piersi i który słyszał bicie Jego serca. W ten sposób nauczają, że „egzoteryczny” Kościół Piotra ustąpi miejsca „ezoterycznemu” Kościołowi Jana, który będzie Kościołem doskonałej wolności.

Jednakże Jan, który podporządkował sie dobrowolnie Piotrowi jako przywódcy i księciu apostołów, nie stał się jego następcą, gdy ten zmarł, chociaż przeżył go o wiele lat. Umiłowany uczeń, który wsłuchiwał sie w bicie serca Mistrza, jest i zawsze pozostanie przedstawicielem i strażnikiem tego serca – i jako taki nie był, nie jest i nigdy nie będzie przywódcą ani głową Kościoła. Tak bowiem jak serce nie jest powołane, by zastąpić głowę, tak Jan nie jest powołany, by zastąpić Piotra. Serce z pewnością strzeże życia ciała i duszy, ale to głowa decyduje, kieruje i wybiera środki służące spełnieniu zadań przez cały organizm – głowę, serce i członki. Misją Jana jest podtrzymywać życie Kościoła i życie jego duszy aż do Powtórnego Przyjścia Pana. To dlatego Jan nigdy nie zgłaszał i nie będzie zgłaszać roszczeń do urzędu kierującego ciałem Kościoła. On ożywia to ciało, ale nie kieruje jego działaniami.

Hermetyzm, żywa tradycja hermetyczna, strzeże wspólnotowej duszy wszelkiej prawdziwej kultury. Trzeba dodać: Hermetycy słuchają – i od czasu do czasu słyszą – bicie serca duchowego życia ludzkości. Nie mogą inaczej, aniżeli być strażnikami życia i wspólnotowej duszy religii, nauki i sztuki. Nie posiadają przywilejów w żadnej z tych dziedzin; święci, prawdziwi naukowcy i genialni artyści przewyższają ich. Żyją jednak dla tajemnicy wspólnotowego serca, które bije we wszystkich religiach, wszystkich filozofiach, każdej sztuce i każdej nauce – dawnych, współczesnych i przyszłych. I, zainspirowani przykładem Jana, umiłowanego ucznia, nie pretendowali i nigdy nie będą pretendować do odgrywania kierowniczej roli w religii, nauce, sztuce, życiu społecznym czy politycznym; zwracają jednak nieustannie uwagę na to, by nie przeoczyć żadnej okazji do służenia religii, filozofii, nauce, sztuce, życiu społecznemu i politycznemu ludzkości i tchnięcia w nie oddechu życia ich wspólnotowej duszy – analogicznie do udzielania sakramentu Komunii Świętej. Hermetyzm jest jedynie stymulantem, „zakwasem” albo „enzymem” w organizmie życia duchowego ludzkości. W tym sensie sam jest arcanum – tzn., można powiedzieć, antecedensem Misterium Ponownych Narodzin albo Wielkiej Inicjacji. To jest duch hermetyzmu.

Źródło: Tomberg V., “Meditations on the Tarot: A Journey into Christian Hermeticism”, tłum. Powell R., New York 2002, str. 4-7.

]]>
/?feed=rss2&p=6968 0
Christian Hermeticism /?p=6967 /?p=6967#comments Wed, 17 Oct 2012 20:19:56 +0000 /?p=6967 Continue reading ]]> There are at least several reasons why reprinting this text by Valentin Tomberg carries certain risk. Our interest in Hermeticism will without a doubt make some surprised (“Hermeticism, ‘the secret knowledge’: how can serious people deal with such stupid things?”), and others worried or even terrified (“surely it is dangerous, if not sinful!”). Also those our friends who do something with the Hermetic tradition will most likely not be amazed by Tomberg’s discourse. For them it will be too orthodox and “churchly.”

The author dealt with these doubts too. Valentin Arnoldovich Tomberg (1900-1973) was a mystic and religious scholar who practiced international law, Martinism, Theosophy and Anthroposophy. He became involved with the Anthroposophical Society when he was 25 and became an active, prolific and independently thinking member of it. He saw Anthroposophy not as a more or less uncritical repeating of what Rudolf Steiner said, but as plane of independent studies and inquiries.  Unfortunately, at that time such Anthroposophers were not needed in the Society. In 1940 he was thus asked to leave it. During the war he was active in the resistance movement against Hitler and spiritually tried to become closer to Orthodoxy, but was discouraged by the support showed to Hitler by the hierarchy of the Russian Orthodox Church Abroad. Near the end of the Second World War he obtained his doctorate in jurisprudence at the University of Cologne. At the same time he converted to Roman Catholicism.

The book from which we took the fragment we post, Meditations on the Tarot: A Journey into Christian Hermeticism, was published anonymously only in 1985 with the afterword by the great Swiss theologian made a cardinal at the end of his life, Hans Urs von Balthasar. The “Meditations” are an attempt of a representative of the Western Hermetic tradition to face not only Christianity but concretely with its (Roman) Catholic form. Obviously, the latter is problematic for us as well. For example the fragment about the Church of Peter and the Church of John is clearly written from the point of view of a Catholic acknowledging the pope to be the head of the church. Both from the historical and ecclesiological perspective Tomberg’s theses that John submitted to Peter seems to us at least debatable.  The fragment about following the example of St. Anthony the Great brings up mixed feelings in us. We don’t have a problem with the call to learn from others, but the attitude of considering yourself inferior to others may be a source of pathology. It doesn’t change the fact, however, that the general picture Tomberg draws appeals to us very much: Christian Hermeticism as a manifestation and stimulant of inner life of religion and church. Is it a real possibility to reconcile institutional Christendom with the Hermetic tradition, which Prof. Gilles Quispel called one of the pillars of European culture? Perhaps. To achieve this is needed much goodwill of both Christians and Hermeticists, however. The problem is that, for now, they usually prefer to fight one another to cooperation and mutual inspiration.

The mystery is more than a stimulating “ferment”. It is a spiritual event comparable to physical birth or death. It is a change of the entire spiritual and psychic motivation, or a complete change of the plane of consciousness. The seven sacraments of the Church are the prismatic colours of the white light of one sole Mystery or Sacrament, known as that of the Second Birth, which the Master pointed out to Nicodemus in the nocturnal initiation conversation which He had with him. It is this which Christian Hermeticism understands by the Great Initiation.

Hermes Trismegistus

It goes without saying that nobody initiates anyone else, if we understand by “initiation” the Mystery of the Second Birth or the Great Sacrament. This Initiation is operative from above and has the value and the duration of eternity. The ^initiator is above, and here below one meets only the fellow pupils; and they recognise each other by the fact that they “love one another” (cf. John xiii, 34-35).

There are no longer any more “masters” because there is only one sole Master, who is the Initiator above. To be sure, there are always masters who teach their doctrines and also initiates who communicate some of the secrets which they possess to others who thus become in their turn the “initiates”— but all this has nothing to do with the Mystery of the Great Initiation.

For this reason Christian Hermeticism, in so far as it is a human concern, initiates no one. Amongst Christian Hermeticists nobody assumes for himself the title and the function of “initiator” or “master”. For all are fellow pupils and each is master of each in some respect—just as each is a pupil of each in some other respect. We cannot do better than to follow the example of St. Anthony the Great, who subjected himself in all sincerity to the pious men whom he visited and made it his endeavour to learn for his own benefit just how each was superior to him in zeal and ascetic practice. He observed the graciousness of one, the earnestness at prayer in another; studied the even temper of one and the kindheartedness of another; fixed his attention on the vigils kept by one and on the studies pursued by another; admired one for his patient endurance, another for his fasting and sleeping on the ground; watched closely this man’s meekness and the forebear-ance shown by another; and in one and all alike he marked especially devotion to Christ and the love they had for one another. Having thus taken his fill, he would return to his own place of asceticism. Then he assimilated in himself what he had obtained from each and devoted all his energies to realizing in himself the virtues of all. (St. Athanasius, The Life of Saint  Anthony, ch. 4; trsl. R. T. Meyer, Westminster, 1950, p.21)

It is the same conduct which must be applied by the Christian Hermeticist in that which concerns knowledge and science —natural, historical, philological, philosophical, theological, symbolical and traditional. It amounts to learning the art of learning.

Dear Unknown Friend, Christian Hermeticism therefore has no pretension to rival either religion or official science. He who is searching here for the “true religion”, the “true philosophy”, or the “true science” is looking in the wrong direction. Christian Hermeticists are not masters, but servants. They do not have the pretension (that is, in any case, somewhat puerile) of elevating themselves above the holy faith of the faithful, or above the fruits of the admirable efforts of workers in science, or above the creations of artistic genius. Hermeticists are not guarding the secret of future discoveries in the sciences. They do not know, for example, just as everyone at present is ignorant of it, the effective remedy against cancer. Moreover they would be monsters if they were to guard the secret of the remedy against this bane of humanity without communicating it. No, they do not know it, and they will be the first to recognise the superiority of the future benefactor of the human race, that savant who will discover this remedy.

Likewise they recognise without reserve the superiority of a Francis of Assisi — and of many others—who was a man of the so-called ‘ exoteric” faith. They know also that each sincere believer is potentially a Francis of Assisi. Men and women of faith, of science and of art are their superiors in many essential points. Hermeticists know it well and do not flatter themselves to be better, to believe better, to know better or to be more competent. They do not secretly guard a religion, which to them is appropriate, to replace the existing religions, or a science to replace the current sciences, or arts to replace the fine arts of today or yesterday. That which they possess does not comprise any tangible advantage or objective superiority with regard to religion, science and art; what they possess is only the communal soul of religion, science and art. What is this mission of conserving the communal soul of religion, science and art? I am going to reply with a concrete example, as follows:

St. Anthony the Great

You know without doubt, dear Unknown Friend, that many— and several of them are writers —in France, Germany, England, and elsewhere, promulgate the doctrine of the so-called “two churches”: the church of Peter and the church of John, or of “two epochs’—the epoch of Peter and the epoch of John. You know also that this doctrine teaches the end —more or less at hand —of the church of Peter, or above all of the papacy which is its visible symbol, and that the spirit of John, the disciple loved by the Master, he who leaned on his breast and heard the beating of his heart, will replace it. In this way it teaches that the “exoteric” church of Peter will make way for the “esoteric” church of John, which will be that of perfect freedom.

Now, John, who submitted himself voluntarily to Peter as leader or prince of the apostles, did not become his successor after his death, although he outlived Peter by many years. The beloved disciple who listened to the beating of the Master’s heart was, is, and always will be the representative and guardian of this heart —and as such he was not, is not, and never will be the leader or head of the Church. Because just as the heart is not called upon to replace the head, so is John not called upon to succeed Peter. The heart certainly guards the life of the body and the soul, but it is the head which makes decisions, directs, and chooses the means for the accomplishment of the tasks of the entire organism — head, heart and limbs. The mission of John is to keep the life and soul of the Church alive until the Second Coming of the Lord. This is why John has never claimed and never will claim the office of directing the body of the Church. He vivifies this body, but he does not direct its actions.

Now Hermeticism, the living Hermetic tradition, guards the communal soul of all true culture. I must add: Hermeticists listen to — and now and then hear — the beating of the heart of the spiritual life of humanity. They cannot do otherwise than live as guardians of the life and communal soul of religion, science and art. They do not have any privilege in any of these domains; saints, true scientists, and artists of genius are their superiors. But they live for the mystery of the communal heart which beats within all religions, all philosophies, all arts and all sciences —past, present and future. And inspired by the example of John, the beloved disciple, they do not pretend, and never will pretend, to play a directing role in religion, science, art, in social or political life; but they are constantly attentive so as not to miss any occasion to serve religion, philosophy, science, art, the social and political life of humanity, and to this to infuse the breath of life of their communal soul — analogous to the administration of the sacrament of Holy Communion. Hermeticism is — and is only — a stimulant, a “ferment” or an “enzyme” in the organism of the spiritual life of humanity. In this sense it is itself an arcanum — that is to say the antecedent of the Mystery of the Second Birth or the Great Initiation. This is the spirit of Hermeticism.

Source:  Tomberg V., “Meditations on the Tarot: A Journey into Christian Hermeticism”, trans. Powell R., New York 2002, p. 4-7.

]]>
/?feed=rss2&p=6967 0
Pytania o „Ewangelię Żony Jezusa” /?p=6748 /?p=6748#comments Thu, 20 Sep 2012 17:58:58 +0000 /?p=6748 Continue reading ]]> W ostatnich dniach media obiegła wiadomość o odkryciu koptyjskiego papirusu, który rzekomo wskazuje na to, iż Jezus mógł być żonaty. Poniżej zamieszczamy dyskusję, która miała miejsce na Facebookowej “ścianie” Prof. Daniela Joslyna-Siemiatkoskiego, autora bloga All Things Necessary. Dan wykłada w Church Divinity School of the Pacific (więcej na jego temat znajdziecie we wprowadzeniu do tego postu). Jest jednym z inicjatorów projektu Przybliżamy Kościół Episkopalny w Polsce.

For the last few days the news that a Coptic papirus containing what is believed to be a reference to Jesus’ wife has been found has been circulating in the media. Below we reproduce, with his permission, the discussion which took place on Dr. Daniel Joslyn-Siemiatkoski’s Fecebook “wall” and whose transcription he posted on his blog. Dan is the author of the blog All Things Necessary, professor in Church history at the Church Divinity School of the Pacific and one of the initiators of the project Bringing the Episcopal Church to Poland. At the bottom of the post we added as a commentary the concluding fragment of Fr. James Martin’s NYT column, which we found on Episcopal Cafe.

Sądzę, że większość z was słyszała już, iż dr Karen King z Harvardu ogłosiła wczoraj odkrycie fragmentu papirusu, który, jak się zdaje, nawiązuje do żony Jezusa. Zachęcam każdego, kto się tym interesuje, do przeczytania szkicu eseju King dostępnego na tej stronie w formacie PDF. Warto się z nim zapoznać.

Wczoraj i dzisiaj miała miejsce na moim wallu na Facebooku żywa dyskusja pomiędzy mną, dr Scottem Carollem i dr Rebeccą Lyman. Carroll był moim pierwszym nauczycielem historii starożytnej, gdy studiowałem w Gordon College, i to on nauczył mnie koptyjskiego. Lyman jest moją poprzedniczką jako wykładowca historii Kościoła w Church Divinity School of the Pacific i Graduate Theological Union. Oboje są znakomitymi badaczami wczesnego chrześcijaństwa.

Poniżej zamieszczam transkrypt rozmowy, którą ze sobą prowadziliśmy. Są w niej podnoszone pytania o źródła i cel tego papirusu oraz złożoność ruchów wczesnochrześcijańskich. Wraz z rozwojem rozmowy zobaczycie, że pojawiają się pytania o zastosowanie, odbiór i przydatność kategorii takich jak ortodoksja i herezja. (…)

Dan Joslyn-Siemiatkoski
W odniesieniu do pochodzącego z II w. fragmentu papirusu o żonie Jezusa cytuję poniżej Karen King, badaczkę, która go ujawniła:
”To jednak nie dostarcza dowodu, że Jezus historyczny był żonaty, zważywszy, że ten fragment i prawdopodobny czas jego pierwszego skomponowania datuje się na drugą połowę II w. Jednakże jeśli to datowanie jest poprawne, fragment ten dowodzi, że twierdzenia o statusie cywilnym Jezusa zaczęły powstawać dopiero ponad sto lat po Jego śmierci w kontekście wewnątrzchrześcijańskich sporów wokół seksualności, małżeństwa i statusu Jego uczniów”.

Mój pierwszy wykładowca historii starożytnej i osoba, która nauczyła mnie koptyjskiego, Scott Carroll, opublikował następujące uwagi o „Papirusie Żony Jezusa”. Można debatować nad tym, jaką wagę przyłożyć do jego poszczególnych stwierdzeń, ale warto je tutaj przedstawić:

1. Papirus datuje się na okres pomiędzy 400 a 450 r. (co sprawia, że trudno nazwać go wiarygodnym pojedynczym świadectwem).
2. Zapis i format tekstu jest bardzo podejrzany i dziwnie przypomina amulet (wybaczcie, potrzeba tutaj więcej wyjaśnień i miejsca na nie).
3. Koptyjskie słowo na „żonę” jest zapisane błędnie – może pochodzić z dialektu, co wskazuje na jego marginalność, bądź nawet że jest to inne słowo.
4. Papirus współwystępuje z najwcześniejszymi tradycjami związanymi z Marią Magdaleną.
5. Jest on prawdopodobnie gnostycki (heretycki).
6. Kościół był wówczas mocno pod wpływem ascetyzmu, co sprawia, że jest bardzo mało prawdopodobne, by papirus był ortodoksyjny.
7. Jeżeli jednak jest, wówczas nawiązanie do żony może oznaczać Kościół bądź biblijną „oblubienicę Chrystusa”.

Scott Carroll
Więc… podebatujmy! Bardzo zajmują mnie sprawy związane z paleografią i źródłami pisanymi.

Dan Joslyn-Siemiatkoski
Czy mógłbyś wyjaśnić punkt 6 i to, co rozumiesz przez związek czy rozróżnienie ascetyzmu i ortodoksji?

Prof. Scott Carroll

Prof. Scott Carroll

Scott Carroll
Tak, Kościół był ukierunkowany na ascetyzm, co obrazuje rozwój monastycyzmu (oczywiście nie był to jedyny bodziec). Chodzi w tym kontekście o to, że – zwłaszcza ponieważ papirus został najprawdopodobniej spisany w kontekście monastycznym – taka anty-ascetyczna wizja Jezusa zostałaby odrzucona.

Dan Joslyn-Siemiatkoski
Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Więc twierdzisz, że najbardziej prawdopodobna jest interpretacja duchowościowa?

Scott Carroll
O ile nie żył w małżeństwie jako celibatariusz – co stanowi sprawdzian najwyższej cnoty – ale tekst nie pozwala na taką interpretację.

Scott Carroll
Oczywiście, zważywszy na panujące wtedy napięcia, jest on albo duchowościowy albo wyraża stanowisko gnostyckie (o którym, chociaż było bardzo ascetyczne, są świadectwa – o ile można darzyć je zaufaniem – Epifaniusza i ludzi w rodzaju fibionitów oraz przynajmniej jeden traktat z Nag Hammadi, „Grzmot”, które mówią o wywyższaniu rozwiązłego życia). Jest to coś do przemyślenia.

Dan Joslyn-Siemiatkoski
Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o paleograficznych i piśmienniczych dowodach i pytaniach, które nasuwają ci się na ich temat?

Scott Carroll
(…) Jeśli chodzi o dowody paleograficzne i kodeksologiczne: 1. Zachowało się niewiele tekstu; 2. W oparciu o ortografię – kształt liter – papirus datuje się wyraźnie na pierwszą połowę V w; 3. Pismo jest, jak się to nazywa, ‘sub-literary’ [teksty, które nie były sporządzane jako literatura czy dokument, nieformalne, prywatne], tak jakby był to oryginał a nie kopia, ale ta kategoria może być podważona i jest niepewna; 4. Papirus jest małego formatu i zapisany tylko na jednej stronie – porównywalny z amuletycznymi i magicznymi formułami, być może dla kobiety? 5. Ślad rylca jest tępy a tusz nierówny – jest to dziwne, więc nie zaskakuje, że zastanawiano się długo i intensywnie, czy nie jest to fałszerstwo (moje życie toczy się wokół takich dylematów, więc są mi BARDZO znajome); 6. Podczas gdy wielu ludzi kwestionuje pochodzące z II w. rękopisy Nowego Testamentu ze względu na ich pochodzenie – tutaj nikt nie zwraca na to uwagi. Nie satysfakcjonuje mnie stwierdzenie, że papirus pochodzi od prywatnego właściciela, który nie chce być nagabywany – czy pochodzi on z Egiptu po 1970 r.? Jeżeli tak, jest na rynku nielegalnie – i należy w ogóle zapytać o szczegóły jego zakupu i pochodzenia. Nie podoba mi się promowanie czegoś podobnego i okrywanie tego tajemnicą – pozbądźmy się fasady. Chodzi o to, że ten tekst wręcz krzyczy, iż jest prywatny i marginalny. Nieważny? Nie. Istotny historycznie? Nie.

Rebecca Lyman
Cóż, biorąc pod uwagę, jak dużo zostało utracone, nie powinniśmy śpieszyć się z kategoryzowaniem tego papirusu, ale zastanowić, co jeszcze może on nam powiedzieć. Nie jestem gotowa na przejście do punktów 5-7. Egzegeza duchowościowa i oparta na języku duszy może być kreatywna i nie dawać się łatwo zamknąć w pojęciach ortodoksji, herezji czy koniecznie Kościoła jako oblubienicy. Wziąwszy późne datowanie zgadzam się, że nie mówimy o przekazie faktu z pierwszego stulecia, ale pozwólmy temu trochę pooddychać.

Rebecca Lyman
Zgadzam się, że King ma jakiś zamiar z tym związany – nie jest jeszcze dla mnie jasne, dlaczego wybrała to. Co do ascetyzmu, pamiętajmy, że Julian z Eklaneum, pelagiański biskup, który spierał się z Augustynem około 430 r., był żonaty i oskarżał go o przenoszenie manichejskich poglądów na seks. Ambroży i Jowian również dyskutowali o małżeństwie/celibacie, więc nie jest to temat rozstrzygnięty nawet w środowiskach mainstreamu. Sprzeciwiam się uporządkowanej, jednostronnej historiografii – teksty i idee krążą, nauczyciele i egzegeci są kreatywni. Mogą pojawiać się dziwne strzępki, które nie pasują do żadnej kategorii.

Scott Carroll
DAN: Co więcej, nie sadzę, by King w Harvardzie pracowała z prywatnymi zbiorami – więc kto przyszedł do niej i co wiedział? Jest to tekst łatwy do odczytania z wygodnie umieszczonymi na samym środku Jezusem (IC) i żoną (Teime – sic)?! Działy się dziwniejsze rzeczy. Jeśli jest to autentyczne – mamy fragment zapisany na jednej stronie, nie stosuje się już zwoju – a więc naprawdę bardzo krotki tekst i zapewne, chociaż taki się wydaje, nie pomyślany jako literacki. Inną sprawą jest, że jeśli ten papirus reprezentuje tradycję, pokazuje to jak ogromnie powszechny był pogląd, że Jezus nie miał żony, ponieważ to nigdy nie ujrzało światła dziennego. W odniesieniu do tych, którzy mogą powiedzieć, że ta idea została stłumiona, należy stwierdzić, że to niedorzeczny pogląd, ponieważ historia pokazuje, że tłumione teksty i idee były bardzo rozpowszechniane.

Scott Carroll
Dziękuję wszystkim – oczywiście wiemy bardzo mało. Pracuję z kolegami z Oksfordu nad chemiczną analizą składników tuszu na papirusach – nowym sposobem potwierdzania pochodzenia – a to byłby interesujący papirus to zbadania. Co do zwoju – mówiąc bardziej technicznie, arkusza, który miał ograniczoną długość – przy założeniu, że moglibyśmy obliczyć, ile tekstu na nim było – sądzę, że mogło chodzić o wiele zwojów, ale jest to dziwny format dla czegoś, co mielibyśmy uznać za KANONICZNE w świadomości tej wspólnoty. Księgę lub kodeks kojarzy się z Ewangeliami jako pewien widzialny twór obdarzony autorytetem, jednakże ten tekst nie wpisuje się w tę tradycję. Widywałem podobne, jeżeli uznać ten za autentyczny, a ręka się taką wydaje, wycinki najprawdopodobniej wyciągnięte z kontekstu – zazwyczaj z Ewangelii – i używane jako amulety czy przedmioty magiczne zapewniające ochronę.

Scott Carroll
Coś jeszcze do przemyślenia: wielu badaczy pracujących nad późniejszymi, szczególnie koptyjskimi, tekstami ma w zwyczaju twierdzić, że pochodzą one z „zagubionego greckiego oryginału z II w.”, a więc ich zawartość posiada niepowtarzalną wartość historyczną i znaczenie – tak jakby koptyjski tekst z V w. nie był ważny na swój sposób i we własnym kontekście, lecz jedynie gdy czyni się z niego grecki tekst z II stulecia. Takie twierdzenia trzeba udowodnić, co jest z oczywistych przyczyn skomplikowane. Podobieństwa do Ewangelii wg Tomasza i Marii są interesujące, ale w tym momencie nie można o tym powiedzieć nic więcej. Dotyczy to również ogólnego problemu tekstów koptyjskich przełożonych z greki i, między innymi, zapotrzebowania na grecką literaturę po koptyjsku.

Prof. Rebecca Lyman

Rebecca Lyman
Zgoda – za pochodzącym z IV w. skrawkiem nie musi stać oryginał z II w., podobnie jak nie musi być poprawne założenie, że był on przeznaczony do użytku prywatnego – to już dotyczy kwestii „autorytetu” i „herezji”, które są stosowane mniej zręcznie w debatach niż zdobycze paleografii.

Scott Carroll
Kilkakrotnie podniosłaś kwestię zamierzonego przeznaczenia tego do prywatnego użytku. To uzasadniona uwaga. Ręka wskazuje na taki cel (i nie zgadzam się z twierdzeniem King, że wskazuje to na braki w wykształceniu, zubożenie Kościoła czy prześladowania chrześcijaństwa – po V w.?). Sam format oczywiście wskazuje na przeznaczenie do prywatnej lektury (albo użytku a nie lektury – zwykłe posiadanie tekstu przywoływało od czasów starożytnego Egiptu moce – co oznaczałoby, że stworzono go jako amulet lub przedmiot magiczny – byłoby interesujące, gdyby ten czworokątny kształt zastosowano celowo, tak że niegdyś literacki tekst użyto powtórnie dla innych celów, co obserwowałem już wielokrotnie – nie ze względu na to, co mówił, ale dlatego że to było pismo). (…)

Rebecca Lyman
Co w takim razie z argumentem, że, ponieważ nie jest on zwinięty, nie był używany jako amulet? Zgadzam się, że kształt sugeruje, iż był stosowany jako magiczna ochrona – pojawia się więc pytanie o to, jakich tekstów chętnie używano w IV/V w., bynajmniej nie z powodu gatunku czy przynależności do kanonu. Kwestia użycia publicznego czy prywatnego została nadużyta retorycznie jako herezja, podczas kiedy tak mało wiemy o starożytnych wspólnotach, dlatego to podniosłam.

Scott Carroll
Zgadzam się. Jeśli chodzi o uwagę na temat „niezwinięcia” – papirus jest szalenie odporny. Jest dla mnie jasne, że badacze, którzy pracowali nad tym w niemieckich(?) zbiorach rozwinęli papirus – ostrożnie nasączyli i osuszyli oraz rozciągnęli pod szkłem (szkłem, które widać na zdjęciu, bez wątpienia – byłym bardzo zdziwiony, gdyby zrobili to profesorowie pracujący nad tym obecnie). Włókna zostały ostrożnie wyprostowane, co widać. Chodzi o to, że trudno byłoby stwierdzić, czy był on zrolowany albo złożony bez dokładnego zbadania – niektóre teksty używane do takich celów bywały po prostu wycinane i nie zwijano ich. Kształt jest bardzo symetryczny.

Rebecca Lyman
Wreszcie przeczytałem dziś rano cały artykuł – sądzę, ze należy wziąć poważnie to wszystko, co dzieje się na polu religii poza polem widzenia zakreślanym przez podręczniki i Kościoły, dzieje się w sposób, który trudno nazwać nieprawomocnym; to mieszanie historii ze zbyt szybkim upychaniem rzeczy w różne kategorie pokazuje bardziej nasze potrzeby niż historyczną prawdę. Jak twierdzi David Brakke w swojej niedawno wydanej książce The Gnostics, kategorie są zamazane. Tak więc tego typu spory dotyczące rodzaju/wizji przekraczają narzucone granice – Hipolit, który broni modlitwy po stosunku, Ireneusz piszący o typologiach Adama i Ewy, czy mnóstwo materiału na temat analogii pomiędzy Chrystusem i duszą w rozwoju duchowym a seksem/małżeństwem.

Za komentarz do powyższej dyskusji niech posłuży fragment felietonu, który ks. James Martin, jezuita, zamieścił w New York Times:

Nie zaniepokoiłoby mnie, gdyby okazało się, że Jezus był żonaty. Jego życie, śmierć i, co najważniejsze, zmartwychwstanie, wciąż nie straciłyby na ważności. Również nie pozostawiłbym swego życia w czystości, które jest sposobem, który znalazłem, aby kochać wielu ludzi w wolności i głęboko. Jeśli dostanę się do nieba i Jezus zapozna mnie ze swoją żoną, będę się cieszył Jego (i jej) szczęściem. Potem jednak odszukam Mateusza, Marka, Łukasza i Jana, którzy pisali, tak niedługo po Jezusie, i zapytam, dlaczego opuścili coś tak istotnego.

]]>
/?feed=rss2&p=6748 3
Wykład w Klubie Gnosis /?p=5837 /?p=5837#comments Sun, 12 Feb 2012 21:03:42 +0000 /?p=5837 Continue reading ]]> Prawie trzy tygodnie temu miał miejsce w Klubie Gnosis, spotykającym się w kawiarni Tarabuk na warszawskim Powiślu, mój wykład pt. “W poszukiwaniu zaginionej Bogini-Matki. Maryja jako Bóg Wcielony”. Ta, trwająca prawie półtorej godziny, pogadanka to zapis moich poszukiwań własnej drogi dojścia do tajemnicy Bożego macierzyństwa. Rozpoczęły się one ponad trzydzieści lat temu u stóp ikony Theotokos w grekokatolickiej cerkwi w słowackiej wsi Telgart (wówczas Svermovo), wiodły śladami wyznaczonymi przez antyczne misteria, kabałę, duchowość prawosławia i katolicyzmu, gnozę maryjną, teo- i antropozofię, mariawityzm, i trwają nadal. Wykład z Tarabuka to jedynie coś w rodzaju “tymczasowego sprawozdania”.

Poniżej zamieszczamy zapis filmowy wykonany przez Tadeusza Serwatkę. Podzieliliśmy go na dwie części (po obejrzeniu pierwszej, program sam wyświetli sugestię drugiej; jeśli coś poszłoby jednak nie tak, albo chcielibyście zobaczyć tylko 2, znajdziecie ją tutaj). Całość możecie ściągnąć, wraz z zapisami innych wykładów i spotkań klubu Gnosis, tutaj.

The below is a recording of my lecture entitled “Seeking the Lost Mother Goddess. Mary as God Incarnate” given in Club Gnosis in Warsaw last month. Unfortunately, I did it only in Polish 😉

]]>
/?feed=rss2&p=5837 0
On my nature /?p=5397 /?p=5397#comments Fri, 07 Oct 2011 00:17:57 +0000 /?p=5397 Continue reading ]]> Today, once again, we publish a statement originally written in another context. It was my contribution to a discussion on the relations between church and state at www.ekumenizm.pl. I wrote it in answer to one of the interlocutors who called me “a person with Protestant nature.”

“Protestant nature”? Well… There are people who would vigorously deny this. You wouldn’t know just how vigorously… Take for example a Catholic friend of mine – a theologian – with whom I regularly talk and have discussions, and who reproaches me for being such a “Bead Rattler”, for instance when we talk about Mariavitism and discuss texts from the Eucharistic Breviary of the Ecumenical Mariavite Congregation, which I daily say as its member. Yet I won’t reject your “diagnosis” myself. I’m carrying in myself what my Lutheran, United Protestant and Mennonite ancestors believed in, and, frankly, I became even more aware of this when… I stopped thinking of myself as a Protestant.

I consider the most accurate description of myself  what I once read in an e-mail from an Episcopal priest, who, after a longer exchange of thoughts, called me “anima naturaliter Anglicana.” I think I should give thanks to Our Lord every day that there is such thing as Anglicanism, because it’s in fact the only reason that people like me have any “ecclesial attachment.” People who are not able in any way to put themselves into a scheme based upon the Protestantism-Catholicism dichotomy (even with Orthodoxy somewhere in the background)…

In a sense Nowosielski, whom I had mentioned, was one of them as well. On the one hand Orthodox in heart and soul, knowing this Christian tradition painfully (literally!) well, living it, breathing it… On the other hand always somehow carrying in himself the Byzantine Catholic roots, which too shaped him, and the fascination with Oriental Christianity (Ethiopia!), which he considered to be closest to the ideal, and gnosis (which filled the way he was looking at the world) and Luther (in my opinion even among Lutherans it would be very difficult to find someone who understood Luther that profoundly, with his whole being, as “Nowosiel” did). And, in addition to all that, convinced that for the contemporary human being those divisions within Christianity don’t have any sense at all, that everyone is to some extent Catholic, Orthodox, Protestant.

I think, however, that you are wrong accusing me of insensitivity to the spiritually-mystical dimension of the Catholic vision of the church. This is precisely the dimension I am very sensitive to. If to anything, I can be insensitive to its earthly, mundane one. Or on the contrary – I am very sensitive to it, because I’m afraid of it, just as I am afraid of every uncontrollable earthly power which can take control over a human being and enslave him or her. That is why, together with Simone Weil, I will always remain at the side of the Cathari and not their oppressors, responsible for exterminating thousands of people and destroying one of the most interesting cultures of medieval Europe: despite the fact that theologically I have more in common with Catholicism than with Catharism…

My ideal is “the church of John”*, which was also proclaimed by Archbishop M. Michal Kowalski, the first leader of the Mariavites. The church of the Holy Spirit, whose power cannot be expressed in earthly terms. The Temple carried by everyone in their heart… I adore medieval cathedrals, gothic is my style. At the same time, like the almost forgotten Dutch Lutheran theologian, C.W. Mönnich, I’m embarrassed when I look at them, because they are also symbols of oppression and the church’s desire to rule, turned into stone. And, even though I feel the beauty of the liturgy with every nerve, I often feel like crying out, together with the Orthodox Staint, Maria of Paris (Skobtsova) : “Open the doors for the homeless thieves, let the world come in, let it destroy your beautiful liturgy!”…

*You know without doubt, dear Unknown Friend, that many … promulgate the doctrine of the so-called ‘two churches’: the church of Peter and the church of John, or of two ‘epochs’ – the epoch of Peter and the epoch of John. You know also that this doctrine teaches the end – more or less at hand – of the church of Peter, or above all of the Papacy which is its visible symbol, and that of the spirit of John, the disciple loved by the master, he who leaned on his breast and heard the beating of his heart, will replace it. In this way it teaches that the ‘exoteric’ church of Peter will make way for the ‘esoteric’ church of John, which will be that of perfect freedom.

Valentin Tomberg

Source: Valentin Tomberg, Meditations on the Tarot (Tarcher, 2002)

When I was thinking about an image to include in my text, I remembered the polychrome from the Old Catholic church in Leiden (Holland), a few hundred meters from my home. It was painted by Chris Lebeau (1878-1945), a Dutch artist, theosophist, anarchist. In it, the author depicted a worker who may symbolize Christ. He is accompanied, among other figures, by Lenin and the famous anarchists Sacco and Vanzetti. The people surrounding them point their fingers at them, indignant, not wanting to have anything to do with them. Only children look at them with reverence. A naive childish idealism? Or perhaps a prophetic vision?

]]>
/?feed=rss2&p=5397 0
O mojej naturze /?p=5380 /?p=5380#comments Wed, 05 Oct 2011 20:18:28 +0000 /?p=5380 Continue reading ]]> Dziś znów zamieszczamy wypowiedź, która pierwotnie ukazała się w innym kontekście. Poniższy tekst napisałem jako głos w dyskusji toczącej się wokół tematu stosunków państwo-Kościół na portalu www.ekumenizm.pl. Jest on odpowiedzią na stwierdzenie jednego z dyskutantów, który nazwał mnie “osobą o naturze protestanckiej”.

‘Natura protestancka’? Hmmm… Byliby tacy, którzy by temu gorąco zaprzeczyli. Sam Pan nie wie jak gorąco… Na przykład pewna moja katolicka znajoma – teolog – z którą regularnie prowadzę rozmowy i dyskusje, i która wytyka mi jaki to ze mnie ‘katol’, choćby wtedy, gdy rozmawiamy o mariawityzmie i dyskutujemy teksty z Brewiarza Eucharystycznego Ekumenicznego Zgromadzenia Mariawitów, które codziennie odmawiam jako jego członek. A jednak osobiście nie zaprzeczę Pańskiej ‘diagnozie’. Noszę w sobie to, w co wierzyli moi luterańscy, unijni i mennoniccy przodkowie, i, szczerze mówiąc, stałem się tego jeszcze bardziej świadom od momentu, gdy… przestałem myśleć o sobie jako o protestancie.

Dla mnie najbardziej trafnym opisem mojej osoby było to, co przeczytałem kiedyś w mailu od pewnego amerykańskiego kapłana episkopalnego, który, po dłuższej wymianie myśli, nazwał mnie ‘anima naturaliter Anglicana’. Sądzę, że powinienem każdego dnia dziękować Panu Bogu za istnienie anglikanizmu, bo w gruncie rzeczy tylko ono sprawia, że ludzie jak ja mają jakiekolwiek ‘umocowanie eklezjalne’. Ludzie, którzy w żaden sposób nie potrafią wbić siebie samych w schemat oparty na dychotomii ‘protestantyzm-katolicyzm’ (nawet dodatkowo jeszcze gdzieś z prawosławiem w tle)…

W pewnym sensie do takich ludzi należał również wspomniany przeze mnie Nowosielski. Niby prawosławny z krwi i kości, do bólu (dosłownie!) obeznany z tą tradycją chrześcijańską, żyjący nią, oddychający… Z drugiej strony zawsze jakoś noszący w sobie i te korzenie unickie, które go też ukształtowały, i fascynacje chrześcijaństwem orientalnym (Abisynia!), które uważał za najbliższe ideałowi, i gnozą (która przepełniała jego spojrzenie na świat) i Lutrem (jestem zdania, że nawet wśród luteranów ze świecą szukać takiego, kto by Lutra pojął tak dogłębnie, całym sobą, jak ‘Nowosiel’). A do tego przekonany, że dla współczesnego człowieka wszystkie te podziały w chrześcijaństwie nie maja sensu, że każdy jest w jakimś stopniu katolikiem, prawosławnym, ewangelikiem.

Myślę jednak, że myli się Pan zarzucając mi niewrażliwość na duchowo-mistyczny wymiar katolickiego spojrzenia na Kościół. To jest właśnie ten wymiar, na który jestem jak najbardziej wrażliwy. Niewrażliwy to ja mogę ewentualnie być właśnie na wymiar ziemski, doczesny. Albo przeciwnie – jestem nań bardzo wrażliwy, bo się go obawiam, tak jak obawiam się każdej nieokiełznanej ziemskiej potęgi, która może zawładnąć człowiekiem i zniewolić go. Dlatego, wraz z Simone Weil, będę zawsze po stronie katarów a nie ich ciemiężycieli, których sumienia obarcza wymordowanie tysięcy ludzi i zdławienie jednej z najciekawszych kultur średniowiecznej Europy. I to pomimo, że teologicznie jest mi bliżej do katolicyzmu niż kataryzmu…

Moim ideałem jest ‘Kościół Janowy’*, który głosił również abp. M. Michał Kowalski, pierwszy zwierzchnik mariawitów: Kościół Ducha Świętego, którego potęgi nie da się wyrazić w ziemskich kategoriach. Świątynia, którą każdy nosi w swoim sercu… Uwielbiam średniowieczne katedry, gotyk to mój styl. Jednocześnie,  z – prawie już zapomnianym – luterańskim teologiem holenderskim, C.W. Mönnichem, odczuwam zakłopotanie na ich widok, bo są one również zakutymi w kamień symbolami uciemiężenia i kościelnej woli panowania. I, chociaż każdym nerwem odczuwam piękno liturgii, mam często ochotę wołać, wraz z prawosławną św. Marią z Paryża (Skobcową): ‘Otwórzcie drzwi przed bezdomnymi złodziejami, wpuśćcie do środka świat, niech zniszczy Waszą piękną liturgię!’…

* Wiesz bez wątpienia, drogi Nieznany Przyjacielu, że wielu … krzewi doktrynę tak zwanych „dwóch Kościołów”: Kościoła Piotrowego i Kościoła Janowego, czy też dwóch epok: epoki Piotra i epoki Jana. Wiesz także, że ta doktryna naucza o końcu – mniej czy bardziej bliskim – Kościoła Piotra, czy też przede wszystkim papiestwa, które stanowi jego widzialny symbol, i że duch Jana, umiłowanego ucznia mistrza, tego, który spoczywał na Jego piersi i słyszał bicie Jego serca, zastąpi go. W ten sposób uczy, że „egzoteryczny” Kościół Piotra ustąpi miejsca „ezoterycznemu” Kościołowi Jana, Kościołowi doskonałej wolności.

Valentin Tomberg,

Źródło: Valentin Tomberg, Meditations on the Tarot (Tarcher, 2002)

Gdy zastanawiałem się, czy zilustrować swoją wypowiedz, przypomniała mi się polichromia znajdująca się w kościele starokatolickim w Lejdzie o kilkaset metrów od mojego domu. Jej autorem jest Chris Lebeau (1878-1945), holenderski artysta, teozof, anarchista. Autor przedstawił na niej robotnika, który być może symbolizuje postać Chrystusa. Towarzyszą mu między innymi Lenin oraz słynni anarchiści Sacco i Vanzetti. Otaczający ich ludzie wytykają ich palcami, oburzeni, nie chcący mieć z nimi nic wspólnego. Tylko dzieci są w nich wpatrzone w nabożnym skupieniu. Naiwny dziecinny idealizm? A może prorocza wizja?

]]>
/?feed=rss2&p=5380 28