Don't Shoot the Prophet » women A few words of support for the ECUSA Mon, 26 Jan 2015 13:35:27 +0000 en-US hourly 1 /?v=4.3.17 Jerzy Nowosielski on the Woman Figure in Catacomb Frescoes /?p=7797 /?p=7797#comments Fri, 22 Nov 2013 21:42:03 +0000 /?p=7797 Continue reading ]]> It’s been a long time since we published a text by Prof. Jerzy Nowosielski, even though popularizing his thought is among the goals we set for the blog. The reason we post a fragment of the Professor’s conversations with Zbigniew Podgórzec todayCapture is the “discovery” of ancient frescoes in Roman catacombs, which provided the media with material for speculation about the role of women in the early church. Although we both are strong supporters of full participation of women in all church ministries (unlike Jerzy Nowosielski, by the way, who believed the ordination of women to be an “ecclesiological nonsense”), we admit that we don’t feel very well in the atmosphere of sensation being created around these “discoveries.” In our opinion the interpretation of the catacomb frescoes the Professor put forward in 1982 explains their meaning better than what the media has been suggesting the last few days, which resembles more Dan Brown’s fiction than a serious approach to early Christian art and its content. Therefore we decided to translate it into Polish.

Let’s take for example the catacomb frescoes depicting the scene we call Eucharist. One of them represents the scene of the Eucharist in the following manner: we see the table of oblation (prothesis) and the gifts lying on it. A man in a tunic is standing at the table and performing certain actions on the gifts, that is physically preparing them. Behind him is standing a women wearing a paenula, that is chasuble, with her hands raised, so as the orans. This is the scene we call Eucharist. It is the prototype of the actions performed during the Eucharistic Elevation or Anaphora from the Byzantine liturgy. In the Eucharistic canon of that liturgy the priest or the bishop, if he celebrates, says before the epiclesis: “We offer to You these gifts from Your own gifts in all and for all.” These words directly precede the choral singing of the Eucharistic hymn. The scene is so thought out that the Eucharistic Elevation itself, that is the action on the gifts, is performed by the deacon standing at the altar. In his left hand he holds the paten, in his right hand the chalice, and, rising them over the altar, he crosses them over his head. And behind him – precisely like in the catacomb fresco, the woman with raised hands as an orans behind the man wearing a tunic – stands the elder or the bishop with their hands likewise raised and loudly z9159535Q,Jerzy-Nowosielskiproclaiming the words “We offer to you these gifts…” Then the faithful sing the Eucharistic hymn. In the Eastern Church the Eucharistic chanting is the Eucharistic prayer sensu proprio. In this way the appropriate Eucharistic texts are proclaimed by the gathering of the faithful, represented by the figure wearing a chasuble, the elder or the bishop. If the latter, he not only wears a chasuble or a dalmatic, but also an omophorion. And as we know, the omophorion is nothing else but a women’s scarf. The scarf the Mother of God wore. In Western Christianity it symbolized the coat of St. Peter, while in the East the bishop wears it because it was the cloak of the Mother of God, and the Mother of God in her turn is a figure of the church. She has actually been one only from a certain moment on, for originally, in the first centuries, it was the figure depicted with her hands raised, the orans, the ecclesia. Only when the cult of Mary in its own right was introduced, that is following the Council of Ephesus, Mary Theotokos begun replacing the figure of the orans. So today it is believed that the Mother of God is the Mother of the Church and as such its figure. This is also the reason why Orthodox bishops wear a cross and a medallion with the Mother of God, and on less festive occasions only the medallion. I think that if the Eucharistic gathering after all the evolution of the understanding of the priesthood of all faithful, the presiding at the Eucharist, that is sacramental priesthood, returned to its original meaning, all issues concerning the ordination of women would collapse, because they are simply an ecclesiological nonsense. The woman raising her hands and singing the Eucharistic hymn, that is the hymn of thanksgiving, is actually the central figure of the church in prayer. Those who stand at the altar are only servants, or if it’s a bishop, he only presides at the gathering, but the thanksgiving, thus the Eucharist as such, is performed by the whole gathering. When the form of the Eucharistic gathering matures, it will invalidate all grudges or arguments about the sense of inferiority which women in the church now have. The reason why the whole gathering and the church in general has begun to be depicted as a woman with her hands raised will remain a mystery of early Christian mysticism and the consciousness of the faithful of the early church. And the identification of the church with a woman happens quite often. In the Shepherd of Hermas, for example, the church is also a woman. The woman appearing three times before him, first as very old, then as young with gray hair, finally completely young – is nothing else but a figure of the church.

881950_10152587564115995_173010895_o

A panoramic view of the chapel designed by Jerzy Nowosielski in Kanonicza Street in Kraków. It’s atmosphere is supposed to resemble the catacombs.

]]>
/?feed=rss2&p=7797 0
Jerzy Nowosielski o postaci kobiety w malarstwie katakumbowym /?p=7788 /?p=7788#comments Fri, 22 Nov 2013 19:42:27 +0000 /?p=7788 Continue reading ]]> Już dawno nie sięgaliśmy po teksty prof. Jerzego Nowosielskiego, chociaż popularyzacja jego myśli stanowi jeden z istotnych celów, które sobie stawiamy. Powodem, dla którego publikujemy dzisiaj fragment rozmów Profesora ze Zbigniewem Podgórcem,  jestCapture “odkrycie” starożytnych malowideł ściennych w rzymskich katakumbach, które dostarczyło wielu mediom materiału do spekulacji na temat roli kobiet we wczesnym Kościele. Aczkolwiek obydwaj jesteśmy gorącymi zwolennikami pełnego uczestnictwa kobiet we wszystkich posługach kościelnych (w odróżnieniu zresztą od Jerzego Nowosielskiego, który postulat dopuszczenia kobiet do święceń kapłańskich uważał za “eklezjologiczny nonsens”), przyznajemy, że nie czujemy się najlepiej w atmosferze sensacji tworzonej wokół tych “odkryć”. Naszym zdaniem interpretacja malowideł katakumbowych, którą Profesor zaproponował w 1982 r., lepiej oddaje ich znaczenie aniżeli medialne enuncjacje z ostatnich dni, przypominające bardziej prozę Dana Browna niż poważne podejście do sztuki wczesnochrześcijańskiej i zawartych w niej treści.  Zapraszamy zatem do lektury.

Weźmy na przykład malowidła katakumbowe przedstawiające scenę nazywaną Eucharystią. Jedno z nich ukazuje scenę Eucharystii w następujący sposób: widzimy stół ofiarny a na nim leżące dary. Przy stole stoi mężczyzna w tunice i wykonuje pewne czynności koło tych darów, to znaczy spełnia funkcję kogoś, kto fizycznie niejako zajmuje się ich przygotowaniem. Natomiast za nim stoi kobieta w penuli, czyli w ornacie, z podniesionymi rękami, a więc jako orantka. To jest właśnie scena, którą określamy mianem Eucharystii. Scena ta jest prototypem czynności wykonywanych podczas Podniesienia Eucharystycznego, albo inaczej Anafory Eucharystycznej z liturgii bizantyńskiej. W kanonie eucharystycznym tej liturgii przed epiklezą wygłaszany jest przez prezbitera albo przez biskupa, jeżeli on odprawia liturgię, tekst: „Twoje, od Twoich Tobie ofiarujemy za wszystkich i za wszystko”. Słowa te poprzedzają bezpośrednio chóralny śpiew hymnu eucharystycznego. Scena ta jest tak pomyślana, że samego Podniesienia Eucharystycznego, czyli czynności nad darami, dokonuje diakon, który stoi przy ołtarzu. W lewej ręce trzyma on patenę, w prawej zaś kielich i podnosząc je nad ołtarzem, krzyżuje je nad swoją głową. Natomiast za nim – dokładnie tak, jak na owym malowidle katakumbowym, kobieta z rękami uniesionymi typu orans za mężczyzną w tunice – stoi prezbiter albo biskup z tak samo uniesionymi rękami i donośnie wygłasza właśnie owe słowa: „Twoje, od Twoich…”. Następnie wierni śpiewają hymn eucharystyczny. W Kościele wschodnimz9159535Q,Jerzy-Nowosielski śpiew eucharystyczny stanowi właściwą modlitwę eucharystyczną. W ten sposób właściwe teksty eucharystyczne wygłasza zgromadzenie wiernych, a reprezentuje to zgromadzenie postać w ornacie, prezbiter lub biskup. Jeśli ten ostatni, to nie tylko w ornacie czy w dalmatyce, ale również w omoforionie. A jak wiadomo, omoforion to nic innego niż szal kobiecy. Szal, który nosiła Matka Boża. W zachodnim chrześcijaństwie jest on symbolem płaszcza św. Piotra, zaś na Wschodzie biskup nosi omoforion dlatego, że była to szata Matki Boskiej, a Matka Boska z kolei jest figurą Kościoła. Właściwie jest nią dopiero od pewnego momentu, bo pierwotnie, w pierwszych wiekach, była nią owa postać malowana jako kobieta ze wzniesionymi rękami, w typie orantki, czyli eklezja. Dopiero od chwili wprowadzenia samodzielnego kultu Maryi, czyli od Soboru Efeskiego, powoli zaczęto pod postacie orantki podstawiać postać Maryi Theotokos, Maryi Matki Boga. Dzisiaj uważa się więc, że Matka Boska jest Matką Kościoła i jako taka jest jego figurą. To jest też powodem, że biskup prawosławny nosi krzyż i medalion z Matką Bożą, a gdy występuje mniej uroczyście, sam tylko medalion. Wydaje mi się, że gdyby zebranie eucharystyczne po całej ewolucji pojęcia powszechnego kapłaństwa, przewodnictwa w Eucharystii, czyli sakramentalnego kapłaństwa, powróciło do swojego pierwotnego znaczenia, to upadłyby wszelkie kwestie dotyczące ordynacji kobiet, gdyż są one po prostu eklezjologicznym nonsensem. Kobieta w zgromadzeniu eucharystycznym wznosząca ręce i śpiewająca hymn Eucharystii, to znaczy pieśń dziękczynną, jest właściwie centralną postacią modlącego się Kościoła. Ci, którzy są przy ołtarzu, są tylko usługującymi, albo jeśli to jest biskup, to on tylko przewodniczy zebraniu, ale dziękczynienia, czyli aktu samej Eucharystii, dokonuje cale zgromadzenie. Po prostu dojrzałość formy zebrania eucharystycznego unieważni wszelkie pretensje czy spory o poczucie niższości, które u kobiet obecnie w Kościele występują. Powodem, dla którego całe to zgromadzenie i w ogóle Kościół zaczęto obrazować jako niewiastę z podniesionymi rękami, pozostanie tajemnicą mistyki pierwszych chrześcijan i świadomości wiernych Kościoła pierwotnego. Zresztą utożsamienie Kościoła z kobietą pojawia się dość często. U Hermasa na przykład Kościół też występuje jako niewiasta. Owa trzykrotnie objawiająca mu się niewiasta, najpierw jako bardzo stara, potem jako młoda z siwymi włosami, a w końcu całkiem młoda – to przecież nic innego jak wyobrażenie Kościoła.

881950_10152587564115995_173010895_o

Panorama zaprojektowanej przez Jerzego Nowosielskiego kaplicy pw. śww. Borysa i Gleba przy ul. Kanoniczej w Krakowie. Kaplica swoim wyglądem miała przywoływać atmosferę katakumb.

]]>
/?feed=rss2&p=7788 0
Czarna Madonna zostaje obrończynią lesbijek: Erzuli Dantor i Matka Boża Częstochowska /?p=7652 /?p=7652#comments Thu, 15 Aug 2013 15:08:10 +0000 /?p=7652 Continue reading ]]> union-jack-stars-and-stripesIn the past we published various texts about today’s feast on our blog (you can read them herehere and here). This year we decided to translate and reproduce the Rev. Kittredge Cherry’s post originally published on her blog, Jesus in Love (you can read more about the blog and its author in the introduction to another article Rev. Cherry allowed us to reproduce). It is as interesting as it is controversial. We realize that it will be difficult for many to read it as a positive witness of the popularity of the icon of Czestochowa. Maybe some will even think that we offended their religious feelings. Yet we hope that there will be at least a couple people who will look differently on Our Lady of Czestochowa thanks to it, and will notice the defiant, rebellious, liberating aspect of Marian devotion which has accompanied Christians in Latin America for many years. It is worth noting, by the way, that Haiti is the biggest diocese of the Episcopal Church.

polishFlagW minionych latach zamieszczaliśmy na naszym blogu różne teksty poświęcone tematyce dzisiejszego święta (można je znaleźć tutaj, tutaj i tutaj). W tym roku zdecydowaliśmy się na przetłumaczenie i zamieszczenie tekstu, którego wersja oryginalna ukazała się na blogu Jesus in Love ks. Kittredge Cherry (więcej na temat bloga i autorki znajdziecie we wstępie do innego tekstu, który udostępniła nam ks. Kittredge) i który jest tyleż interesujący, co bez wątpienia kontrowersyjny. Zdajemy sobie sprawę, że wielu będzie trudno odczytać go jako pozytywne świadectwo popularności częstochowskiej ikony. Być może znajdą się tacy, którzy uznają nawet, że urażamy ich uczucia religijne. Mamy jednak nadzieję, że znajdzie się i choć kilka osób, które dzięki niemu spojrzą innym okiem na Jasnogórską Panią i dostrzegą również ten niepokorny, buntowniczy, wyzwalający wymiar pobożności maryjnej, który od dziesiątków lat towarzyszy chrześcijanom Ameryki Południowej. Przy okazji warto też dodać, że na Haiti znajduje się największa diecezja Kościoła episkopalnego.

Czarna Madonna z Częstochowy, jedna z najsłynniejszych katolickich ikon, stanowi wzór dla haitańskiej bogini voodoo, która opiekuje się lesbijkami.

309813_231446190248813_1309

Obraz Matki Bożej Częstochowskiej w episkopalnej katedrze w Paryżu

Tradycyjne wyobrażenia Erzuli Dantor, obrończyni lesbijek w voodoo, są oparte na wizerunku Czarnej Madonny z Częstochowy. Łączą je nawet te same szramy na ciemnej skórze prawego policzka.

Każdego roku ponad 100 000 ludzi ogląda w Polsce oryginalną ikonę Czarnej Madonny z Częstochowy w jednym z najbardziej popularnych sanktuariów katolickich na świecie. Jan Paweł II, polski papież, był jej szczególnie oddany. Niewielu podejrzewa, że otoczona czcią ikona ma coś wspólnego z lesbijkami.

Matka Boża Częstochowska jest jedną z dziesiątek Czarnych Madonn obecnych w Europie od czasów średniowiecza. Nie wiadomo z jakiego powodu mają one ciemną karnację, ale istnieją spekulacje, w myśl których miało to pasować do koloru skóry tubylców, albo że poczerniały od dymu i ze starości. Niektórzy widzą ciemną skórę  jako metaforę ziemi albo nawiązanie do oblubienicy z Pieśni nad Pieśniami, która ogłasza: „Śniada jestem, lecz piękna”.

O Czarnych Madonnach mówi się, że uosabiają cień boskiej kobiecości, podświadome i nieprzewidywalne jej  aspekty, zwykle pogrzebane lub pogrążone w ciemności. Erzulie Dantor objawia ukryte więzi Marii z lesbijkami.

Legenda głosi, że częstochowski wizerunek Marii namalował św. Łukasz Ewangelista, gdy dzieliła z nim opowieści o Jezusie, które następnie zapisał w swojej Ewangelii. Ikona podróżowała z Jeruzalem, przez Turcję i Ukrainę, do Polski, gdzie dotarła w 1382 r. Jej znaczenie jest tak duże, że ma ona nawet swoje własne święto, 26 sierpnia, na pamiątkę dnia, w którym zawitała do swojego obecnego domu. W XV w. rabusie wyrwali dwa klejnoty z jej policzka, pozostawiając charakterystyczną podwójną bliznę.

Wydarzenia na Haiti pchnęły Matkę Bożą Częstochowską w nową stronę. W XVIII w. przywieziono tam z Afryki setki tysięcy niewolników, których zmuszono do ciężkiej pracy i konwersji na chrześcijaństwo. Rozwinęli oni synkretyczną, hybrydową formę chrześcijaństwa mieszanego z voodoo, religią, która odziedziczyli po przodkach z Afryki Zachodniej.

Obrazy Czarnej Madonny przywiozło ze sobą na Haiti 5000 polskich żołnierzy, walczących „po obu stronach barykady” w haitańskiej rewolucji, która rozpoczęła się w 1802 r. Madonna doznała przemiany w Erzulię Dantor, gdy Haitańczycy włączyli ją do voodoo.

Erzuli Dantor jest loa albo lwa (duchem voodoo), uznawanym za patronkę lesbijek. Jej imię pisze się na wiele sposobów, jak np. Ezili Danto. Gorącą miłością darzy ona i broni kobiety, dzieci, szczególnie lesbijki, niezależne businesswomen, niezamężne maki i tych, którzy doświadczyli przemocy domowej. Podobno mści się na agresywnych mężach i niewiernych kochankach. Wojowniczka z blizną na twarzy Erzulie Dantor wyzwoliła niewolników, dopomagając w rozpoczęciu i zwycięstwie rewolucji haitańskie. Uwielbia noże, rum i papierosy bez filtra.

Jak Matka Boża z Częstochowy, trzyma na rękach dziecko z księgą. Jednak nie jest to Jezus trzymający Ewangelie, lecz jej córka Anais. Kościół katolicki na Haiti nie utożsamia tych obrazów ani z Erzulie Dantor ani z Marią, lecz ze św. Barbarą Afrykańską. Erzulie Dantor jest samotną matką, ale niektórzy uważają, że sama jest osobą biseksualną albo lesbijką.

Dwie szramy na jej policzku wyjaśnia się jako blizny po plemiennym rytuale albo walce z Erzulie Freda, jej obdarzoną jasną karnacją i kokieteryjnie kobiecą siostrą. Erzulie Freda, bogini miłości i seksualności, jest patronką gejów, a szczególnie drag queen, i kobiecości. Kojarzy się ją z wizerunkami pogrążonej w żałobie Marii jako Matki Bożej Bolesnej.

erzulie-dantor-lwa

Erzulie Dantor

Erzulie Dantor i Erzulie Freda to jedne z wielu duchów voodoo, które wydają się LGBT, androgenicznymi lub queerowymi. Wiele innych opisali Randy P. Connor i David Hatfield Sparks w “Queering Creole Spiritual Traditions: Lesbian, Gay, Bisexual, and Transgender Participation in African-Inspired Traditions in the Americas”.

Te queerowe bóstwa voodoo to między innymi La Sirene, panseksualna syrena, która włada morzami; La Balen, jej tajemnicza męska przyjaciółka lesbijka, którą często przedstawia się jako wieloryba; transgenderowe bóstwo Mawu-Lisa, patron[ka] artystów i rzemieślników; androgeniczny Legba, rodzaj Chrystusa, który pośredniczy między żywymi a umarłymi; Ayido Wedo i Danbala, małżeństwo queerowych węży tęczowych, które przynosi powodzenie, radość i pokój; skomplikowana w sensie płciowym rodzina Gede, która kieruje przejściem na tamten świat, i wiele innych. Każdy loa albo duch może posiąść lub zawrzeć duchowe małżeństwo z praktykującymi voodoo obydwu płci, co tworzy wiele queerowych możliwości.

Czarne Madonny wciąż inspirują artystów, takich jak Christine Freeman ze Springfield w Illinois, która zgodziła się udostępnić swój obraz na blogu Jesus in Love [my ilustrujemy tekst innym wizerunkiem Erzulie Dantor, zaś obraz Christie Freeman można zobaczyć tutaj]. Jedną z najlepiej znanych a zarazem najbardziej kontrowersyjnych współczesnych wersji Czarnej Madonny jest The Holy Virgin autorstwa brytyjskiego artysty Chrisa Ofili. Otoczył on stylizowaną Czarną Madonne m.in. wizerunkami odchodów słonia i obrazami zaczerpniętymi z pornografii oraz filmów z gatunku blaxploitation. Używając szoku do krytyki rozgraniczenia na to, co sakralne i to, co profaniczne, rozwścieczył religijną prawicę.

W przeszłości wielu kościelnych oficjeli atakowało takie wizerunki jak Erzulie Dantor jako nieuprawnione i niezgodne z chrześcijaństwem. Ale wielu haitańskich chrześcijan po dziś dzień postrzega voodoo jako sposób wzmocnienia swojej wiary.

Wykorzystano następujące teksty (w j. angielskim):

Black Madonnas and other Mysteries of Mary” by Ella Rozett (interfaithmary.net)

Erzulie Dantor (Qualia Encyclopedia of Gay Folklife)

Christianity and Vodou (Wikipedia)

Read online: “Queering Creole Spiritual Traditions: Lesbian, Gay, Bisexual, and Transgender Participation in African-Inspired Traditions in the Americas” by Randy P. Conner and David Hatfield Sparks

The Moonlit Path: Reflections on the Dark Feminine” edited by Fred Gustafson (9 of 16 essays are on the Black Madonna with authors such as theologian Matthew Fox)

]]>
/?feed=rss2&p=7652 1
Przemyślenia na pamiątkę święceń pierwszej kobiety we Wspólnocie Anglikańskiej /?p=7157 /?p=7157#comments Thu, 24 Jan 2013 17:13:13 +0000 /?p=7157 Continue reading ]]> 24. stycznia Kościół episkopalny upamiętnia Florence Li Tim-Oi, pierwszą kobietę ordynowaną na kapłana we Wspólnocie Anglikańskiej. Dotychczas nie poświęciliśmy ks. Florence żadnego tekstu na naszym blogu. Dziś naprawiamy to zaniedbanie, ale chcielibyśmy rozpocząć od przypomnienia fragmentu tekstu nie mającego nic wspólnego ze święceniami, które miały miejsce 25 stycznia 1944 r. w diecezji Hongkongu, chociaż odnosi się on do święceń kobiet; co więcej, do pierwszych święceń kobiet w Kościele tradycji katolickiej, o których pisaliśmy już wcześniej. 21 lutego 1929 r. zwierzchnik Kościoła Mariawitów, arcybiskup M. Michał Kowalski, wystosował list pasterski z zapowiedzią wyświęcenia w Wielki Czwartek tego roku 12 kobiet. Czytamy w nim:

Na fotogrfii Li Tim-Oi, jej matka, biskup Mok, jej ojciec, archidiakon Lee Kow Yan po jej święceniach na diakona przez biskupa Halla w katedrze św. Jana we Wniebowstąpienie Pańskie 22 maja 1941

Jakaż tedy może być pomyślana przeszkoda, żeby rodzaj niewieści nie mógł otrzymać teraz Ducha Świętego do sprawowania tej wysokiej godności kapłańskiej w Kościele? Żadna, oprócz chyba tej, że nie znany jest Tradycyi Kościelnej taki zwyczaj, ażeby święcono niewiasty na Kapłanów, chociaż je święcono na Dyakonów.

Ale brak tradycyi nie może być przeszkodą do wprowadzenia w życie kościelne tego, co się nie sprzeciwia ani zasadom wiary, ani moralności chrześcijańskiej. Wszystko bowiem może być do Kościoła Chrystusowego za sprawą i Wolą Ducha Świętego wprowadzone, co jest dobre, byleby tylko ta rzecz nowo wprowadzona przyczynić mogła Bogu chwały, a duszom zbawiennego pożytku. – Dlatego i w Apokalipsie Chrystus Pan, zapowiadając rzeczy nowe w Swym Kościele, mówi: „Oto nowe czynię wszystkie rzeczy”.

Gdy czytamy te słowa ponownie właśnie dzisiaj, przychodzi nam na myśl, że arcybiskup Michał, zresztą nie bez powodu uważany za postać kontrowersyjną, w tym wypadku “strzela w dziesiątkę”. Mamy wrażenie, że właściwie żaden “obrońca Tradycji” nie odpowiedział w zadowalający sposób na to właśnie pytanie: dlaczego tak często uniemożliwiamy Duchowi Świętemu urzeczywistnienie tego, co zostało zapowiedziane przez Jezusa Chrystusa, uczynienie wszystkiego nowym?

Powróćmy jednak do ks. Florence Li Tim-Oi. Urodziła się 5 maja 1907 r. w Hongkongu. Jej chińskie imię oznacza “Ukochaną Córkę”. Nadając je, jej ojciec chciał podkreślić, że kochał ją nie mniej aniżeli gdyby urodziła się chłopcem. Jako studentka przyjęła chrzest i wybrała imię Florence na cześć Florence Nightingale (1820-1910), reformatorki społecznej i twórczyni nowoczesnego pielęgniarstwa, niestrudzenie głoszącej, że “Ludzkość musi stworzyć Człowieczeństwo, podążając śladami Jezusa, obrazu prawdziwego człowieczeństwa”. Powołanie do służby w Kościele odczuła będąc na święceniach diakonatu w 1931 r. Po czteroletnich studiach teologicznych służyła najpierw jako osoba świecka w Kawoon i Makao a następnie sama również została ordynowana na diakonkę w 1941 r. i wysłana do pracy w parafii anglikańskiej, znajdującej się w portugalskiej kolonii Makao. Gdy kilka miesięcy później Hongkong wpadł w ręce Japończyków, uniemożliwiło to kapłanom przyjazdy do Makao  w celu przewodniczenia Eucharystii. Pomimo tego, Florence kontynuowała swoją służbę, zaś biskup Hongkongu Ronald Hall stwierdził w 1944 r., że “dzieło Boże będzie przynosiło lepsze rezultaty, jeżeli Florence uzyska odpowiadający charakterowi jej posługiwania tytuł kapłana”. Po zakończeniu II Wojny Światowej, wieść o jej święceniach wzbudziła wiele kontrowersji, wskutek czego ks. Florence dobrowolnie zrezygnowała ze swojej kapłańskiej “licencji” do momentu, gdy Wspólnota Anglikańska wypracuje wspólne stanowisko w kwestii ordynacji kobiet, aczkolwiek nie zrezygnowała z samych święceń i kontynuowała pracę w Kościele aż do zamknięcia wszystkich kościołów w ramach Rewolucji Kulturalnej, która trwała w Chinach od 1958 do 1979 r. (jej decyzja o niesprawowaniu funkcji kapłańskich również przywodzi na myśl decyzję Starokatolickiego Kościoła Mariawitów, który nigdy nie unieważnił świeceń udzielanych wcześniej kobietom, aczkolwiek zaprzestały one pełnienia posługi kapłańskiej w parafiach, posługując najprawdopodobniej nadal w Zgromadzeniu Sióstr Mariawitek w oczekiwaniu na aprobatę swych święceń przez Unię Utrechcką; obecnie większość Kościołów Unii sama również święci kobiety, a mariawici, paradoksalnie, wciąż nie powrócili do praktyki, której są pionierami). W tym czasie ks. Florence Li Tim-Oi zmuszono ją do pracy w polu i w fabryce, i karano za działalność kontrrewolucyjną. Po rewolucji powróciła do sprawowania funkcji kapłańskich w Kościele w Chinach i ponownie uzyskała “licencję” w Kanadzie, dokąd wyemigrowała. Zmarła 26 lutego 1992 w Toronto i jest tam pochowana.

Dzisiejsze święto skłania jednak nie tylko do refleksji nad kawałkiem historii Kościoła, ale również nad sytuacją, w której znajduje się on obecnie. W poruszający sposób pisze o tym Mark Harris na swoim blogu. Poniżej kilka cytatów stamtąd:

Warto zauważyć, ze biskup Hall nie miał możliwości zasięgnięcia opinii żadnego z “Instrumentów Jedności” [instrumentami jedności światowej Wspólnoty Anglikańskiej są m.in. Arcybiskup Canterbury, Anglikańska Rada Konsultacyjna oraz Konferencja Biskupów w Lambeth, przyp. DSTP] zanim podjął swoją decyzję i w istocie spotkał się później z ogólnym potępieniem. Po wojnie, pomimo dezaprobaty i nacisków ze strony Konferencji Lambeth, która odbyła się w 1948 i dwóch kolejnych arcybiskupów Canterbury, nie zażądał jednak od Tim-Oi wyrzeczenia się udzielonych jej święceń.

(…)

Powinniśmy obchodzić jej pamiątkę jako kobiety, której powołanie i posługiwanie były negowane przez Wspólnotę, wyszydzane przez jej rząd, i która do czasu pierwszej fali święceń kobiet, gdy udzielono jej licencji w Kanadzie, nie była uznawana jako kapłan przez pozostałą część Wspólnoty.

(…)

Prawdziwa lekcja wypływająca z historii święceń kobiet brzmi, że gdy jedność i wspólnota stają się najważniejszym priorytetem dla Kościoła, skutkuje to ciągłym odkładaniem decyzji i nierównym traktowaniem tych, których sprawa najbardziej dotyczy

Trudno się tutaj nie zgodzić z Markiem Harrisem. Dla tych, którzy, jak my, widzą w sobie przedstawicieli szeroko rozumianego zreformowanego katolicyzmu, jedność Kościoła jest rzeczą niezwykle ważną, i oczywiście powinniśmy być świadomi, że czasem wymaga ona kompromisów, również w odniesieniu do spraw, o których jesteśmy głęboko i gorąco przekonani. Z tego powodu odnosimy się ze zrozumieniem do tych, którzy, jak zmarły przed kilkoma dniami nasz przyjaciel Opat Klaus Schlapps OPR, uważają że decyzja o święceniu kobiet może zostać podjęta jedynie przez Kościół powszechny. Z drugiej strony nie powinniśmy też zapominać o tym, na co w marcu ubiegłego roku zwrócił uwagę prof. Daniel Joslyn-Siemiatkoski w swoim wprowadzeniu wygłoszonym na konferencji Przybliżamy Kościół Episkopalny w Krakowie:

… istotne jest, aby dostrzec jak anglikanie zachowywali swoją odrębną tożsamość, jednocześnie uznając to, co łączy ich z innymi chrześcijanami. Ta elastyczność jest wyrazem reformowanego katolicyzmu adoptowanego do kontekstu lokalnego.

I właśnie ten kontekst lokalny nakłania niekiedy do podejmowania decyzji pomimo świadomości, że Kościoły funkcjonujące w innych kontekstach nie zgodzą się z nimi. W przeciwnym razie, to znaczy gdy zabraknie mu odwagi potrzebnej do podejmowania takich decyzji i ponoszenia ich konsekwencji, Kościół lokalny nie będzie bowiem w stanie wypełnić swej misji prorockiej w miejscu, w którym został do jej wypełniania powołany. Mając to w pamięci, odmówmy wspólnie modlitwę przypadającą na dzisiejsze święto.

Łaskawy Boże, dziękujemy Ci za powołanie Florence Li Tim-Oi, umiłowanej córki, do bycia pierwszą kobietą sprawującą urząd kapłański w naszej Wspólnocie. Natchnij nas łaską swojego Ducha, abyśmy naśladowali ją, służąc Twojemu ludowi z cierpliwością i radością przez wszystkie dni naszego życia i w każdych okolicznościach składali świadectwo o naszym Zbawicielu Jezusie Chrystusie, który żyje i króluje z Tobą i Duchem Świętym, jeden Bóg, na wieki wieków. Amen.

]]>
/?feed=rss2&p=7157 0
Reflections on the commemoration of the ordination of the first Anglican woman priest /?p=7146 /?p=7146#comments Thu, 24 Jan 2013 15:01:56 +0000 /?p=7146 Continue reading ]]> On January 24 the Episcopal Church commemorates Florence Li Tim-Oi, the first woman ordained to the priesthood in the Anglican Communion. Until now we have not devoted any article on our blog to the Rev. Florence. Today we make up for this omission, but we would like to begin with reminding a fragment of a text that has nothing to do with the ordination held on January 25 in the diocese of Hong Kong, even though it pertains to the ordination of women – moreover, to the first ordination of a woman in the Catholic tradition, about which we already wrote. On February 21 1929 the superior of the (Polish) Church of the Mariavites, Archbishop M. Michał Kowalski, issued a pastoral letter in which he announced the ordination, on Maundy Thursday of the same year, of 12 women. We read there:

The photograph shows Li Tim-Oi, her mother, Bishop Mok, her father, Archdeacon Lee Kow Yan after her ordination as Deacon by Bishop Hall at St John’s Cathedral HK. Ascension Day 22 May 1941

What impediment can be conceived now for the female kind to be able to receive the Holy Spirit to perform this high priestly honor in the Church? None, save perhaps for the fact that the Tradition of the Church does not know the custom of ordaining women to the priesthood, even though they were ordained as deacons.

But lack of tradition cannot be an impediment to the introduction into the life of the church what is not in conflict either with the Christian rules of faith or of morality. For everything can be introduced into Christ’s Church by the action and will of the Holy Spirit what is good, if only this new thing may increase God’s glory and be to a saving advantage to [all human] souls. – That is also why Christ our Lord says in the Apocalypse, announcing new things in his Church, “Behold, I make all things new”.

Reading these words again today of all days, the thought comes to our mind that Archbishop Michał, by the way not without a reason often considered a controversial figure, in this case “nailed it.” We think that actually no “defender of Tradition” has given a satisfying answer to this question: “Why do we prohibit the Holy Spirit so often from realizing what was announced by Jesus Christ, making all things new…”

But let us return to the Rev. Florence Li Tim-Oi. She was born on May 5 1907 in Hong Kong. Her Chinese name means “Much Beloved Daughter” as her father wanted to signify that she was not less dear to him than a son would have been. As a student she was baptized and chose the name of Florence in honor of Florence Nightingale (1820-1910), a social reformer and founder of modern nursing, tireless herald of “Mankind which must create Mankind following in the footsteps of Jesus, the image of true humanity.” She felt the call to ministry at an ordination of a deacon in 1931 and, after taking a four year course in theology, first served as a lay person in Kawloon and then Macao and then was herself ordained a deacon in 1941, and assigned to the Anglican congregation in the Portuguese colony of Macao. When a few months later Hong Kong fell to Japan, priests could not travel from Hong Kong to Macao to celebrate the Eucharist. Despite this, Florence continued her ministry and Bishop Ronald Hall of Hong Kong decided in 1944 that “God’s work would reap better results if she had the proper title” of priest. When World War II ended, her ordination aroused much controversy and Rev. Florence was forced to give up her license (as she was informed that Bishop Hall would have to resign if she didn’t do it) until the Anglican Communion would come to an agreement on the issue, but not her Holy Orders, and continued to serve the church until all churches were closed during the Cultural Revolution in China from 1958 to 1979. She was forced to work on a farm and in a factory and was punished for what were deemed to be counter revolutionary activities by the Chinese authorities (her decision to resign her license resembles what the Old Catholic Church of the Mariavites did as it has never declared the orders of women to be invalid but withdrew the licenses of all ordained women until the matter would find approval in the Old Catholic Union of Utrecht – thenceforth they probably ministered as priests only to other sisters in the Mariavite Order and not in parishes). She resumed the practice of her priesthood in the Church in China, and was licensed in Canada where she emigrated. She died on 26 February 1992 in Toronto and is buried there.

Today’s commemoration bids us not only to reflect on a piece of the history of the church, but also on its situation nowadays. Mark Harris writes about this in a moving way on his blog. Below a few excerpts from his post.

It should be noted that Bishop Hall was in no position to consult any of the “Instruments of Unity” before making this decision and, in fact, was later roundly condemned by them. After the war, despite censure and pressure from the 1948 Lambeth Conference and two successive Archbishops of Canterbury, Bishop Hall did not require Tim Oi to renounce her ordination.

We must remember her as a woman whose vocation and ministry were severely curtailed and dismissed by the Communion, held in scorn by her government, and went unrecognized as a priest by the rest of the Communion until in the first flood of ordinations of women to the priesthood she was licensed in Canada.

The real lesson derived from the story of the ordination of women is that when unity and fellowship become the first priority for the Church the result is the endless postponement of decision-making and the inequitable treatment of those most closely involved with the issue.”

We can hardly disagree with Mark Harris on this. For representatives of broadly understood reformed Catholicism the unity of the Church is extremely important, and we should be aware that this unity sometimes requires compromises, including ones regarding things about which we are convinced deeply and honestly. That is why we can understand the standpoint of those who, like for example our friend Abbot Klaus Schlapps OPR, who died a few days ago, think that the ordination of women may be introduced only by a deciscion of the universal church. On the other hand we should not forget about what Prof. Daniel Joslyn-Siemiatkoski said in March of the past year at the Conference Bringing the Episcopal Church to Cracow:

… it is important to see how Anglicans retained their distinct identity while recognizing what they held in common with other Christians. This flexibility is an expression of reformed Catholicity adapted to local contexts.

And these local contexts sometimes require taking decisions despite the awareness that churches operating in other contexts will disagree with them. In other case, that is if it doesn’t have the courage to take such decisions and accept their consequences, the local church will not be able to fulfill its prophetic mission where it is called to do it. With this in mind, let us say the collect for today’s commemoration.

Gracious God, we thank thee for calling Florence Li Tim-Oi, much-beloved daughter, to be the first woman to exercise the office of a priest in our Communion: By the grace of thy Spirit inspire us to follow her example, serving thy people with patience and happiness all our days, and witnessing in every circumstance to our Savior Jesus Christ, who liveth and reigneth with thee and the same Spirit, one God, for ever and ever. Amen.

]]>
/?feed=rss2&p=7146 2
Robert Lentz i jego ikony /?p=5235 /?p=5235#comments Thu, 11 Aug 2011 21:52:08 +0000 /?p=5235 Continue reading ]]> On the day of St. Clare, one of the first and foremost saints of the early Franciscan movement, we would like to pay some attention to a contemporary Franciscan, Br. Robert Lentz. Br. Robert is an icon painter. Besides painting, he teaches apprentices, writes, and conducts workshops on art and spirituality. He is also active in promoting dialog between Christians and Muslims. You have probably noticed that we often reproduce Br. Lentz’s icons as illustrations to our texts. For a long time we have been also thinking about dedicating a separate post to him. It became possible thanks to Rev. Kitteredge Cherry who shared with us a chapter from her latest book, Art That Dares: Gay Jesus, Woman Christ, and More, dedicated to Br. Robert Lentz. Rev. Cherry is a lesbian minister, art historian and author.  She writes about lesbian, gay, bisexual and transgender (LGBT) spirituality and the arts at the Jesus in Love Blog. She was ordained by Metropolitan Community Churches and served as its national ecumenical officer. One of her main duties was promoting dialogue on homosexuality at the National Council of Churches (USA) and the World Council of Churches. Her book “Hide and Speak: A Coming Out Guide” is available in Polish translation as Coming out: Co ukrywać, a o czym mówić.
Unfortunately, Rev. Cherry didn’t give us permission to reproduce the original text. We are sorry to disappoint our English speaking readers, but we found the material interesting enough to translate it into Polish. Of course we highly recommend the book “Art That Dares: Gay Jesus, Woman Christ, and More”, but especially the icons by Br. Robert Lentz, which you can buy via Trinity Stores.

W dzień poświęcony św. Klarze, jednej z pierwszych i najwybitniejszych świętych wczesnego franciszkanizmu, chcielibyśmy poświęcić uwagę współczesnemu franciszkaninowi, br. Robertowi Lentzowi. Br. Robert jest malarzem ikon. Poza tym udziela lekcji uczniom, pisze, prowadzi warsztaty nt. sztuki i duchowości. Jest również aktywnym promotorem dialogu pomiędzy chrześcijanami i muzułmanami. Zapewne zwróciliście uwagę, że często wykorzystujemy reprodukcje ikon Roberta Lentza jako ilustracje do naszych tekstów. Od dłuższego czasu nosiliśmy się też z zamiarem poświęcenia mu odrębnego postu. Stało się to możliwe dzięki uprzejmości ks. Kitteredge Cherry, która przekazała nam do dyspozycji rozdział ze swojej najnowszej książki Art That Dares: Gay Jesus, Woman Christ, and More poświęcony br. Robertowi Lentzowi. Ks. Cherry mówi o sobie, że jest lesbijską pastorką, historykiem sztuki i pisarką. Pisuje o lesbijskiej, gejowskiej, biseksualnej i transgenderowej (LGBT) duchowości i sztuce na blogu Jesus in Love. Jest ordynowana w Metropolitan Community Churches, gdzie pełniła posługę jako krajowy przedstawiciel ds. ekumenii. Jednym z jej podstawowych obowiązków było promowanie dialogu nt. homoseksualizmu w Krajowej Radzie Kościołów (w USA) i Światowej Radzie Kościołów. Jej książka “Hide and Speak: A Coming Out Guide” jest dostępna w przekładzie na język polski pt. Coming out: Co ukrywać, a o czym mówić. Niestety ks. Cherry nie udzieliła nam pozwolenia na publikacje oryginalnej wersji tekstu. Jest nam przykro, że musimy rozczarować naszych anglojęzycznych czytelników, ale materiał jest na tyle ciekawy, iż zdecydowaliśmy się go udostępnić w języku polskim. Oczywiście serdecznie polecamy książkę „Art That Dares: Gay Jesus, Woman Christ, and More”, jednak w szczególności ikony br. Roberta Lentza, które można nabyć za pośrednictem Trinity Stores.

Pisarz i kapłan Henri Nouwen, słynny, lecz borykający się ze skrywaną homoseksualną tożsamością, przyszedł do br. Roberta Lentza w 1983 r. ze specjalną prośbą: “Zrób mi ikonę, która symbolizowałaby złożenie w ofierze mojej własnej seksualności i oddanie Chrystusowi”. Ten projekt był jakby stworzony dla Lentza, światowej klasy ikonografa, który po tym, jak pozostawił życie klasztorne tworzył nowatorskie ikony w San Francisco. Badania i rozmyślania sprawiły, że namalował on Chrystusa w objęciach Jego ukochanego ucznia, Jana. Nazwał ją „Chrystus Oblubieniec”.

„Henri wykorzystał to, aby pogodzić się ze swoją własną homoseksualnością”, mówi Lentz, który powrócił do franciszkanów jako brat w 2003 po dwudziestoletniej nieobecności. „Opowiadano mi, że wszędzie nosił tę ikonę ze sobą i była ona jedną z najcenniejszych rzeczy w jego życiu”. Celem Nouwena był celibat i nie przyznawał się on do bycia gejem aż do śmierci w 1996 r. Wówczas biograf, Michael Ford, napisał o jego homoseksualizmie – i o tym jak umieścił „Chrystusa Oblubieńca” naprzeciw swego łóżka, aby patrzeć na niego przed snem i zaraz po przebudzeniu.

Ikona podejmuje biblijny temat Chrystusa jako oblubieńca i łączy go z średniowiecznym motywem Chrystusa i św. Jana. Powstał w ten sposób obraz wyrażający ze wspaniałą subtelnością ich intymna przyjaźń. Lentz twierdzi, że oparł swoje dzieło na ikonie pochodzącej ze średniowiecznej Krety. Artyści tamtego okresu stworzyli również różne zespoły rzeźb przedstawiających Jana spoczywającego na piersi Jezusa. Godnym odnotowania przykładem jest naturalnej wielkości wersja stworzona przez Mistrza Heinricha z Konstancy we wczesnym XIV stuleciu dla potrzeb pewnego konwentu w Szwajcarii. Przedstawieni tu dwaj mężczyźni trzymają się za ręce, a Jezus z miłością obejmuje Jana ramieniem.

Jeżeli „Chrystus Oblubieniec” wydaje się płaski, jest tak dlatego, że ikony stanowią stylizowaną formę sztuki, stworzoną po to, aby prowadzić oglądającego w wymiar duchowy. Często nazywa się je „oknami prowadzącymi do nieba”. Lentz jest kluczową postacią w ogólnoświatowej odnowie ikon, mającej miejsce w drugiej połowie XX w.

Uczynił starożytną formę sztuki istotną dla współczesności – i niekiedy kontrowersyjną – stosując ją do współczesnych „świętych”, takich jak Ghandi, Martin Luther King, Jr. i Harvey Milk, pierwszy otwarty homoseksualista wybrany na publiczny urząd. Ikony Lentza prezentują rewolucyjne wizje Chrystusa i pokazują oficjalnych świętych w historycznie adekwatnych parach jednopłciowych, jak np. Dawida i Jonatana.

„Okna do nieba czy drogi do piekła?”, trąbiło konserwatywne czasopismo katolickie w lutym 2005 r. W artykule oskarżano Lentza i jego podopiecznego, o. Williama Hart McNicholsa o wykorzystywanie ikon do przeinaczania faktów i gloryfikowania grzechu. Krytyka spowodowała takie poruszenie, że w celu zachowania pokoju między swoją prowincją franciszkańską i Arcybiskupem Santa Fe w Nowym Meksyku, Lentz zrzekł się praw do dziesięciu kontrowersyjnych wizerunków na rzecz swego dystrybutora, Trinity Stores. Usunął swoje nazwisko z tych obrazów na stronie internetowej Trinity, jednakże przy tej okazji na nowo potwierdza swoje autorstwo.

„Fakt, że je namalowałem należy do historii. Uznanie ich jest uznaniem historii”, mówi Lentz swoim spokojnym i odmierzonym tonem. „Nie możesz odwrócić historii. Bez względu na to jak bardzo biskupi nie zgadzają się z tym, co zrobiłem w przeszłości, nie mogą nie zgodzić się z faktem, że już więcej tego nie robię. Jeśli to dla nich niewygodne, będą musieli z tym żyć”.

Jego osobista historia rozpoczyna się od dzieciństwa w rodzinie imigrantów. Jego dziadkowie przybyli do Ameryki z carskiej Rosji. Lentz wzrastał wśród historii o świętych i związkach zawodowych opowiadanych zamiast bajek, zaś ikony pokrywały ściany salonu w domu jego rosyjskiej babci. Gdy dorósł, studiował ikonografię bizantyjską w greckim klasztorze prawosławnym założonym przez mnichów z Góry Athos. Pierwsze osiemnaście lat dorosłego życia spędził w prawosławnych i rzymskokatolickich klasztorach.

Opuścił klasztor w 1982 r. i rozpoczął malowanie ikon „full-time” w San Francisco. Z początku był zszokowany, spotykając otwarcie homoseksualnych mężczyzn i kobiety, feministki, anarchistów, nielegalnych imigrantów i wielu innych ludzi niepodobnych znanym mu z życia klasztornego. Po kilku miesiącach już tworzył ikony wyrażające świętą pasję na rzecz sprawiedliwości, którą odkrył na ulicach San Francisco.

Stosunkowo tradycyjny „Chrystus Oblubieniec”, stworzony w początkach poszukiwań Lentza, nie znalazł się na liście dziesięciu niezaakceptowanych ikon. Lista zawiera cztery pary homoseksualnych świętych, żeńską Trójcę celtycką, trzy osoby, które Kościół instytucjonalny uważa za niegodne miana świętych (Merlina, Harveya Milka i rdzennie amerykańską postać transgenderową We-Wha z Zuni) oraz dwa wizerunki Chrystusa. Jeden z obłożonych tabu wizerunków to Chrystus-kobieta, a drugi jest radośnie nagi.

Na ikonie „Władca Tańca” Chrystus siedzi nagi, zaś jego skrzyżowane nogi z ledwością ukrywają genitalia. Ma aureolę – i rogi – i uderza w bęben, siedząc w jaskini pokrytej obrazami z epoki kamienia, przedstawiającymi rogate bóstwo. Ten śniady, wąsaty facet nie wygląda jak Jezus, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, ale nosi Chrystusowe rany, a inicjały nad Jego głową mówią, kim jest. Ta zdumiewająca ikona powstała na zamówienie geja-kolekcjonera sztuki, który pozostawił Lentzowi swobodę wyboru takiego tematu, jaki chciał.

„Spytał mnie, co chcę zrobić. Byłem zainteresowany tradycją celtycką i rogatym bogiem”, mówi Lentz.

W tekście towarzyszącym obrazowi, Lentz wyjaśnia, że „łagodna, rogata postać” jest jednym z najstarszych męskich obrazów boga w Europie. Rogate bóstwo ochrania zwierzęta i prowadzi dusze do celu po śmierci. Ucieleśnia on męską seksualność i płodność. Misjonarze chrześcijańscy próbowali usunąć rogatego boga, tworząc zeń postać demoniczną.

Lentz znalazł szczęśliwsze rozwiązanie, przedstawiając rogatego Chrystusa, który nie wstydzi się swego ciała. „Jego pewna siebie nagość podkreśla, że to, co Bóg uczynił, jest dobre”, czytamy w jego opisie. W historii sztuki nagość Chrystusa zazwyczaj przedstawiała jego kruchość, ale są też wyjątki, takie jak zupełnie nagi tryumfujący „Chrystus Zmartwychwstały” Michała Anioła.

„Władca Tańca” Lentza spotkał się z szerokim odgłosem. „Właściwie o wiele lepiej odbierali go heteroseksualni mężczyźni i zamężne kobiety aniżeli geje. Wielu gejów już się zmierzyło ze swoimi ciałami w taki sposób, w jaki heteroseksualni mężczyźni tego nie uczynili”, mówi.

Pewna psycholog powiedziała mu, że mężczyźni byliby lepszymi towarzyszami życia, gdyby zachowali kontakt ze swoimi ciałami w taki sam sposób jak rogaty Chrystus z „Władcy Tańca”. Lentz wciąż przypomina jej wypowiedz: „Jeśli więcej mężczyzn żyłoby z tym obrazem, więcej kobiet by tańczyło”.

Inna jego zakazana ikona Chrystusa posługuje się prehistorycznymi wyobrażeniami w celu afirmacji żeńskiej seksualności i świętej kobiecości. „Chrystus Sofia” ukazuje żeńskiego Chrystusa w mandali o kształcie jaja, który trzyma „Wenus z Willendorf”, figurkę bogini płodności sprzed 25 tysięcy lat. Jednym z używanych w Biblii imion Boga jest gramatycznie żeńskie określenie Mądrość (po Grecku „Sophia”, po Hebrajsku „Chochmah”). Uczeni twierdzą, że prefiguracją Mądrości była egipska bogini Izyda. W Biblii Mądrość jest boską zbawicielką, która stworzyła świat i pełni rolę gospodyni świąt.

Jak wszyscy artyści, którzy podjęli ten temat, Lentz zmierzył się z wyzwaniem, jak uczynić Chrystusa kobiecym, ale jednocześnie ciągle rozpoznawalnym. Postanowił namalować Sofię jako ciemnoskórą kobietę z Bliskiego Wschodu, którą można rozpoznać jako Chrystusa jedynie dzięki inskrypcjom wokół niej i być może poprzez jej niewysłowione, magnetyczne spojrzenie [by zobaczyć ten wizerunek, kliknij tutaj].

]]>
/?feed=rss2&p=5235 1
We will become Ecumenical Mariavites /?p=5078 /?p=5078#comments Fri, 01 Jul 2011 10:57:37 +0000 /?p=5078 Continue reading ]]> Cracow, as usually at this time of the year, is pulsing with life. The examination session has not yet ended (not for everyone, by the way; Loukas completed his education at the honorable Jagiellonian University two days ago, earning his Bachelor degree), the crowds in the streets, however, indicate that the summer tourist season has already begun. Apart from “ordinary” tourists, one’s attention is drawn by an extraordinarily high number of men wearing kippot. It’s not surprising since the Jewish Culture Festival is now taking place. The ancient synagogues in the Jewish District, Kazimierz, are filled with festival guests. We too are going tonight to welcome the Shabbat with the progressive Jewish congregation Beit Krakow, which will be lead by Rabbi Tanya Segal.

Our presence in the royal city has a special reason this time, however. This Sunday, July 3rd, at 2 pm in St. Martin Lutheran Church in Grodzka street we will be received as members of the Ecumenical Congregation of the Mariavites.

We wrote about Mariavitism more than once on our blog, and on various occasions. You can find the posts related to it by clicking on the tag Mariavitism. Originally, it was a revival movement, born within the Roman Catholic Church. It was initiated by the revelations received by Sister Maria Franciszka Kozlowska, called “Mateczka” by the Mariavites (it’s a diminutive of the word “mother”, literally meaning “little mother”; it was used as a title for mother superior in various religions congregations of the time). The core of this movement was monastic orders. Contemporary Mariavite theologian, Rev. Deacon M. Daniel Mames, writes:

The revelation received by St. Maria Franciszka Kozlowska gave birth to the Congregation of Mariavite Priests. Soon the congregations whose superior was Mateczka (…) changed their name for the Congregation of Mariavite Sisters. This way there was, apart from the male, also the female branch of the congregation. Soon the Mariavite Congregation extended, receiving members of the third order and of the brotherhood.

Mames T.D., “Mysteria Mysticorum: Szkice z duchowości i historii mariawitów”, Nomos, Kraków 2009, p. 141.

The aim of Mariavitism was to renew the religious and social life, which was based upon two pillars: the Eucharistic adoration and imitating the life of Theotokos. But, as it has often happened in history, the church authorities, instead of acknowledging a chance for the future in a new spiritual movement, became afraid and decided to put an end to it. On December 5th 1906 Maria Franciszka Kozlowska and Fr. Maria Michal Kowalski were excommunicated. Mother Maria Franciszka, by the way, was “honoured” to be the first women ever on whom the Roman Inquisition Tribunal imposed an excommunication. It was written about them then:

A poorly educated chaplain and a not-at-all educated little peasant found for themselves a seer woman from Plock.

Mames T.D., ibid., p. 100.

People would accuse her of “female hysteria” or ordinary madness. Deacon Mames cites a fragment of an article by a Mariavite Sister, Maria Adela, who is right to point out that:

The anti-feministic elements were (and still are) obvious in the anti-Mariavite actions. The Roman [Catholic] Church, as an organization ruled by men, couldn’t come to terms with the fact that right and acknowledged claims about the corruption of clergy were proclaimed by a woman. In the whole anti-Mariavite action echoed the complex of a man deprived of the privilege to lead. This aspect played also an important role in the legal proceedings of the Mariavite movement before the church authorities.

Mames T.D., ibid., p. 101.

Neither the papal excommunication, nor the anti-Mariavite witch-hunt, which accompanied it, was able to put an end to the new religious movement. Bishop Urs Küry, Swiss Old Catholic theologian, wrote:

Using the mediation of Russian Orthodox general A. Kireyev, the Mariavites attempted to join the Old Catholic Church. In 1909 the Rev. Jan [Maria Michal] Kowalski was consecrated as a bishop by the Archbishop of Utrecht and received into the community of the Old Catholic bishops.

Küry U., “Kościół starokatolicki: Historia, nauka, dążenia”, Warszawa 1996, p. 109.

The communion between the Mariavites and the Union of Utrecht lasted until 1924. It was then that the ways of the Mariavites and the rest of the Old Catholic Churches parted because of several reforms introduced by Archbishop Kowalski. Today, however, there is intercommunion between the Old Catholic Church of the Mariavites and the Old Catholic Church in Holland again, its bishops are invited to participate in the meetings of the International Bishop Conference, and the present Presiding Bishop, Maria Ludwik Jablonski, took part in the consecration of the Bishop of Haarlem, Dr. Dirk Jan Schoon.

Becoming an independent church, Mariavitism began to gradually loose many elements of its original monastic spirituality. Lutheran author, Dariusz Bruncz, writes:

The fact that the monastic spirit was fading away worried some priests. Among them were the late Fr. M. Waclaw Urbas and the priest and world renowned astronomer, Fr. Prof. [Konrad] M. Pawel Rudnicki. Also a Lutheran professor, whose name is not revealed in the sources, took part in the discussions about the Mariavite spirituality. The activity of the small Mariavite circle was welcomed with great interest of the faithful and some priests. It originated from the conviction that the Work of Great Mercy needs a Mariavite Congregation that would focus on cultivating the common prayer and the mystical spirit.

Source

Rev. Prof. Rudnicki, in his article commemorating the recently departed Vicar General, Rev. Polikarp Zaborek, describes the beginnings of the Ecumenical Congregation as follows:

He [Rev. Zaborek] wanted to revive among the priests as well – in the new, existing circumstances – the zeal of original Mariavitism. Usually he was not understood. Or it was believed that the existing external conditions weren’t appropriate for spiritual work, or it was attempted to cultivate the Roman monastic forms from the 19th century despite the fact that the external conditions had changed. … When, in the 60s, Brother Priest [the title Mariavite priests are addressed with instead of “Reverend” or “Father”] M. Wieslaw Urbas, having concluded that the spiritual revival of the whole Mariavite clergy was temporary impossible, focused on organizing a group of several priests around himself and creating the embryo of the future, revived branch of the Mariavite Congregation, Brother Polikarp immediately became a member of this spiritually active group. In order not to give rise for gossip and not to cause a sensation, we would meet regularly on the days of the monthly adorations, which surprised no one. We prayed the hours together, concelebrated the Eucharist and studied the matters of the spirit. A serious illness, and later death of Brother Wieslaw had for some time suppressed our activity.

So it was understandable that when in 1979 – encouraged to act by two persons from outside our group – we decided to make the old group of Brother Wieslaw a new branch of the Mariavite Congregation and received appropriate permissions from Archbishop Rafael and the Presiding Bishop Tymoteusz, we held the founding chapter in Brother Polikarp’s new parish. During the session was expressed the doubt whether, grouping only about a dozen people, we were able to became a new branch of the Congregation. And then Brother Polikarp said that we were indeed only a few and we weren’t worthy to take up such a work, but if we didn’t do it, we would be to be blamed if the Mariavite Congregation disappeared in a few decades, and if we decided to act, Providence would help us. It was the decisive advice. We took it. And so during the chapter held on November 4th and 5th 1979, by permission of the then monastic superiors, was established a new, later growing in number, vital branch of the Mariavite Congregation founded in 1893.

Rudnicki K.M.P (“Brat Paweł”), “O Bracie Kapłanie Marii Polikarpie Zaborku: Wspomnienie”, in “Praca nad Sobą”, issue 59, 2010, p. 1 n.

At the moment, Christians of various denominations are members of the Congreagtion: clergy and laity, women and men. We are bound by the Eucharistic worship, the will to imitate the life of Mary, common (even though said in many different places) prayer, ecumenism. Apart from that, of course, many things divide us – we come from various traditions, we have different views on many matters. It doesn’t prevent us from drawing inspiration from the same source, which is the Holy Scripture, the tradition of the church of the first centuries and the Work of Great Mercy, as Fr. Michal Maria Kowalski called the revelation given to St. Maria Franciszka.

Visiting our blog, it is difficult not to notice that Mariavitism is something important for us, that we deal with it, that it provides us with material for reflection and inspiration. As it happens more often in life, what is important is not always easy. Some elements of the Mariavite spirituality are challenging us, which we also expressed in various posts. But why the decision about joining the Congregation?

Looking for the answer, we cannot begin otherwise than by mentioning the Minister General, Brother Pawel [Rev. Prof. K.M.P. Rudnicki]. We wouldn’t like to write a panegyric praising him, but once more we recommend the interview that he gave us. His personality, his intellect, vivid and creative approach to faith, the ability to connect people of different views and types of spirituality, the way he celebrates the liturgy, the way he preaches – this all became a bridge making it possible for both of us to “enter into Mariavitism”, and in such a way that we don’t loose anything that already belongs to our spirituality, but rather are able to add new elements to it. Rev. Prof. Rudnicki himself is a Mariavite priest, ministering for both the Mariavite churches (the Old Catholic and the Catholic one) as well as a member of the Christian Community, which is inspired by anthroposophy. During his stay in the United States he ministered as a priest in the Episcopal Church, and in the 80s, while working in the observatory in Castel Gandolfo, he celebrated the Holy Mass in Pope John Paul’s II private chapel. He also writes about himself:

I would also like very much to become a member of the Orthodox Church. But its exclusive regulations don’t allow it. Yet when there is time, I still enjoy taking part in Orthodox rituals. They brought me up to faith.

Rudnicki K.M.P., “Moja droga do religii”, Kraków 2008, p. 30.

Although, as we indicated above, we aren’t writing a panegyric, it’s hard not to mention that Brother Pawel is one of the Righteous Among the Nations.

The early Mariavitism was in the first place a prayer movement. The Ecumenical Congregation managed to renew that spirit. That is why we can join a community of people who, in various places of the world, say the same prayers, and we have to admit it gives praying a special quality. We experience that every day praying together – via Skype – the Vespers from the Eucharistic Breviary of the Mariavite Congregation (for the Morning Prayer we use the Book of Common Prayer). But a special experience was the Vespers we prayed two days ago together with other members of the Congregation in Rev. Rudnicki’s home chapel. This sense of belonging to a prayer community gives one strength, especially in difficult times… When, two days ago, we celebrated the Eucharist and then recited the breviary in Brother Pawel’s house, we couldn’t resist the reflection that this is perhaps what will be the church’s future in the post-Constantinian era, that our time is not the time of big religious communities, but of such small centres of Christian spirituality scattered across the whole world, where people gather to pray, celebrate the Eucharist, give thanks, plea and intercede for others. Perhaps the point for Christians is to act together with other people, day by day, for the world to become a place where people (and not only they) can live a better, fuller life, and at the same time to gather in their relatively small (but always open to new members) circle in order to continue their spiritual work?

Last Thursday we chose our religious names – Loukas decided to take on the name Seraphim, in reference to St. Seraphim of Sarov, and Pradusz – Isaac (St. Isaac of Syria). On Sunday, during the Eucharist at St. Martin’s, where Pradusz will preach the sermon, we will take the following vows:

I, Brother Maria Seraphim (Maria Isaac), pledge before God Almighty, who is present in this Most Holy Sacrament, the Blessed Mother Maria Franciszka, the Blessed Father Francis, the Blessed Mother Clara, the Blessed Alphonsus de Liguori and all the Saints, for one (three) years to examine God’s will concerning me and fulfill it according to my best intentions and abilities, serving the Work of Great Mercy in all situations and decisions of my life.

]]>
/?feed=rss2&p=5078 2
Zostajemy ekumenicznymi mariawitami /?p=5062 /?p=5062#comments Thu, 30 Jun 2011 21:37:54 +0000 /?p=5062 Continue reading ]]> Kraków, jak zwykle o tej porze roku, tętni życiem. Na tutejszych uczelniach trwa jeszcze sesja egzaminacyjna  (nie dla każdego zresztą; Loukas zakończył wczoraj swoją edukację na szacownej Jagiellonce, zdając egzamin licencjacki), tłumy na ulicach wskazują jednak jednocześnie na to, że letni sezon turystyczny już się rozpoczął. Oprócz „zwyczajnych” turystów w oczy rzuca się szczególnie dużo mężczyzn w jarmułkach. Nic dziwnego, bo trwa właśnie Festiwal Kultury Żydowskiej. Stare synagogi na Kazimierzu pełne są gości festiwalowych. My również wybieramy się jutro na powitanie szabatu z Beit Kraków, postępową społecznością żydowską, które poprowadzi Rabin Tanya Segal.

Jednak nasza obecność w królewskim grodzie ma tym razem szczególny powód. W najbliższą niedzielę, 3. lipca, o godz. 14 w luterańskim kościele św. Marcina przy ul. Grodzkiej, zostaniemy przyjęci do Ekumenicznego Zgromadzenia Mariawitów.

O mariawityzmie pisaliśmy na naszym blogu już wielokrotnie i przy różnych okazjach. Teksty związane z tym tematem można odnaleźć, klikając na tag Mariavitism. Pierwotnie był to ruch przebudzeniowy, powstały w łonie Kościoła rzymskokatolickiego. Początek nadały mu objawienia, które otrzymała s. Maria Franciszka Kozłowska, zwana przez Mariawitów Mateczką. Trzon tego ruchu stanowiły zgromadzenia zakonne. Współczesny teolog mariawicki, diakon M. Daniel Mames, pisze:

Objawienie, którego doznała św. Maria Franciszka Kozłowska, daje początek Zgromadzeniu Kapłanów Mariawitów. Niebawem kongregacje, których Mateczka jest przełożoną (…), zmienią swą nazwę na Zgromadzenie Sióstr Mariawitek. W ten sposób istnieje już, obok męskiej, żeńska gałąź kongregacji. Wkrótce kongregacja mariawicka rozszerzy się o tercjarzy i bractwo.

Mames T.D., “Mysteria Mysticorum: Szkice z duchowości i historii mariawitów”, Nomos, Kraków 2009, str. 141.

Celem Mariawityzmu była odnowa życia religijnego i społecznego, opierająca się na dwóch fundamentach: adoracji eucharystycznej i naśladowaniu życia Matki Bożej. Jak to jednak wielokrotnie bywało w historii, władze kościelne, miast dostrzec w nowym prądzie duchowym szansę na przyszłość, przestraszyły się go i postanowiły położyć mu kres. 5 XII 1906 r. Maria Franciszka Kozłowska i o. Maria Michał Kowalski zostali ekskomunikowani. Matce Marii Franciszce przypadł zresztą w udziale „zaszczyt” bycia jedyną kobieta obłożoną klątwą przez Rzymski Trybunał Inkwizycyjny. Pisano o niej wówczas:

Niedouczony zaś wikary i wcale nieuczony chłopek wynaleźli sobie jasnowidzącą z Płocka.

Mames T.D., ibid., str. 100.

Nie wahano się przypisywać jej „kobiecej histerii” czy zwykłego szaleństwa. Diakon Mames przytacza fragment artykułu mariawitki, s. Marii Adeli, która trafnie zauważa:

Elementy antyfeministyczne były (i są nadal) czytelne w akcjach antymariawickich. Kościół Rzymski, jako organizacja rządzona przez mężczyzn, nie mógł się pogodzić z faktem, że słuszne i uznane tezy o upadku stanu duchownego głosiła kobieta. W całej antymariawickiej akcji odezwał się kompleks mężczyzny pozbawionego prawa przywództwa. Ten aspekt odegrał też istotną rolę w postępowaniu legislacyjnym ruchu mariawickiego wobec władz kościelnych.

Mames T.D., ibid., str. 101.

Ani papieska klątwa, ani towarzysząca jej antymariawicka nagonka nie położyły jednak kresu nowemu ruchowi religijnemu. Ks. biskup Urs Küry, szwajcarski teolog starokatolicki, pisał:

Korzystając z pośrednictwa rosyjskiego, prawosławnego generała A. Kirejewa, mariawici starali się następnie o przyłączenie do Kościoła starokatolickiego. W 1909 r. ks. Jan [Maria Michał] Kowalski został wyświecony na biskupa przez Arcybiskupa Utrechtu i przyjęty do wspólnoty biskupów starokatolickich.

Küry U., “Kościół starokatolicki: Historia, nauka, dążenia”, Warszawa 1996, str. 109.

Wspólnota pomiędzy mariawitami i Unią Utrechcką Kościołów Starokatolickich trwała do 1924 r. Wówczas to drogi mariawitów i pozostałych Kościołów starokatolickich rozeszły się w wyniku szeregu reform wprowadzonych przez Arcybiskupa Kowalskiego. Dzisiaj jednak Kościół Starokatolicki Mariawitów ponownie znajduje się w interkomunii z Kościołem Starokatolickim w Holandii, toczy się oficjalny dialog teologiczny, jego biskupi są zapraszani na posiedzenia Międzynarodowej Konferencji Biskupów Starokatolickich, zaś obecny biskup naczelny, ks. Maria Ludwik Jabłoński, brał udział w świeceniach starokatolickiego biskupa Haarlemu, ks. dra Dirka Jana Schoona.

Już jako odrębny Kościół, mariawityzm zaczął powoli zatracać wiele elementów pierwotnej duchowości zakonnej. Luterański publicysta, Dariusz Bruncz, pisze:

Zanikanie monastycznego ducha niepokoiło kilku kapłanów. Wśród nich był śp. kapłan M. Wacław Urbas oraz krakowski duchowny i światowej sławy astronom, ks. prof. [Konrad] M. Paweł Rudnicki. W rozmowach nad duchowością mariawicką uczestniczył również pewien luteranin, profesor, którego dane w tekstach źródłowych, nie są ujawnione. Działalność małego kręgu mariawitów spotkała się z żywym zainteresowaniem wiernych oraz niektórych kapłanów. Wyrosła z przekonania, że Dzieło Wielkiego Miłosierdzia wymaga Zgromadzenia Mariawitów, które skoncentrowałoby się na pielęgnowaniu wspólnej modlitwy oraz mistycznego ducha.

Źródło

Ks. prof. Rudnicki w artykule wspomnieniowym poświeconym pamięci zmarłego niedawno Wikariusza Generalnego, ks. Polikarpa Zaborka, tak opisuje początki Ekumenicznego Zgromadzenia:

Chciał [ks. Zaborek] obudzić również wśród kapłanów – w nowych, istniejących warunkach – zapał pierwotnego mariawityzmu. Przeważnie go nie rozumiano. Albo uważano, że istniejące warunki zewnętrzne nie nadają się do pracy duchowej, albo usiłowano mimo zmienionych warunków zewnętrznych pielęgnować rzymskie formy zakonne z XIX wieku. (…) Gdy w latach sześćdziesiątych brat kapłan M. Wiesław Urbas, stwierdziwszy, że pobudzenie do duchowej aktywności całego duchowieństwa mariawickiego jest tymczasem niemożliwe, skupił się na zorganizowaniu wokół siebie grupy kilku kapłanów tworząc zaczątek przyszłej odnowionej gałęzi Zgromadzenia Mariawitów, brat Polikarp natychmiast stał się członkiem tego aktywnego duchowo grona. Aby nie dawać powodów do plotek i sensacji spotykaliśmy się systematycznie w dni adoracji miesięcznych, co nie budziło niczyjego zdziwienia. Odmawialiśmy przy tej okazji wspólnie brewiarz, koncelebrowali Mszę Świętą i studiowali sprawy ducha. Ciężka choroba, a potem śmierć brata Wiesława na pewien czas stłumiła naszą działalność.

(…)

Było więc zrozumiałe, że gdy w roku 1979 – pobudzeni do działania przez dwie osoby z zewnatrz – postanowiliśmy nadać byłej grupie brata Wiesława status nowej gałęzi Zgromadzenia Mariawitów i uzyskaliśmy odpowiednie zezwolenia arcybiskupa Rafaela i biskupa naczelnego Tymoteusza, założycielską kapitułę odbyliśmy w nowej parafii brata Polikarpa. W czasie obrad pojawiły się obawy czy grupując wówczas ledwie kilkanaście osób mamy siłę stać się nową gałęzią Zgromadzenia. I wtedy brat Polikarp powiedział, że jest nas wprawdzie mało i nie jesteśmy w istocie godni podjąć się takiego dzieła, ale jeśli tego nie zrobimy, to będziemy winni, gdy za kilkadziesiąt lat Zgromadzenie Mariawitów przestanie istnieć, a jeśli się zdecydujemy działać, to Opatrzność nam pomoże. To była decydująca rada. Przyjęliśmy ją. I tak na kapitule odbytej 4 i 5 listopada 1979, za zgodą dotychczasowych przełożonych zakonnych, powstała nowa, rosnąca później liczebnie, żywa gałąź istniejącego od roku 1893 Zgromadzenia Mariawitów.

Rudnicki K.M.P (“Brat Paweł”), “O Bracie Kapłanie Marii Polikarpie Zaborku: Wspomnienie”, [w:] “Praca nad Sobą”, nr 59, 2010, str. 1 n.

Obecnie do Zgromadzenia należą chrześcijanie różnych wyznań: duchowni i świeccy, mężczyźni i kobiety. Łączy nas kult eucharystyczny, wola naśladowania życia Maryi, wspólna (choć odmawiana w wielu różnych miejscach) modlitwa, ekumenizm. Poza tym, oczywiście, wiele nas dzieli – wywodzimy się z różnych tradycji, na wiele spraw mamy różne zapatrywania. Nie przeszkadza nam to jednak w czerpaniu inspiracji z tego samego źródła, jakim jest Pismo Święte, tradycja Kościoła pierwszych wieków i Dzieło Wielkiego Miłosierdzia, jak objawienie dane św. Marii Franciszce nazwał o. Michał Maria Kowalski.

Odwiedzając naszego bloga, trudno nie zauważyć, że mariawityzm jest dla nas czymś ważnym, że nas zajmuje, dostarcza materiału do przemyśleń i inspiracji. Jak to częściej bywa w życiu, to, co ważne, nie zawsze jest łatwe. Pewne elementy mariawickiej duchowości stanowią dla nas prawdziwe wyzwanie, czemu też dawaliśmy wyraz w różnych tekstach. Skąd jednak ta decyzja o przystąpieniu do Zgromadzenia?

Poszukiwania odpowiedzi na to pytanie trudno nie rozpocząć od osoby Ministra Generalnego, Brata Pawła [ks. prof. K.M.P. Rudnickiego]. Nie chcielibyśmy tworzyć tutaj laurki na jego cześć, ale po raz kolejny polecamy lekturę wywiadu, którego nam jakiś czas temu udzielił. Jego osobowość, jego intelekt, żywe i twórcze podejście do wiary, umiejętność nawiązywania kontaktu z ludźmi o różnych poglądach i typach duchowości, sposób w jaki sprawuje liturgię, głosi kazania – to wszystko stało się dla nas obydwu pomostem, umożliwiającym „wejście w mariawityzm” i to takie wejście, które nie prowadzi do utraty niczego, co się już posiada w swoim duchowym bagażu, ale raczej do wzbogacenia go o nowe elementy. Sam ks. prof. Rudnicki jest jednocześnie kapłanem mariawitą, pełniącym posługę w imieniu obydwu mariawickich Kościołów (starokatolickiego z siedzibą w Płocku i katolickiego z siedzibą w Felicjanowie) oraz członkiem zainspirowanej antropozofią Wspólnoty Chrześcijan. W czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych pełnił służbę kapłańską w Kościele episkopalnym, zaś w latach 80., gdy pracował w obserwatorium astronomicznym w Castel Gandolfo, odprawiał Mszę Świętą w prywatnej kaplicy papieża Jana Pawła II. Jednocześnie pisze o sobie:

Najchętniej zostałbym też członkiem Kościoła prawosławnego. Ale jego ekskluzywne przepisy nie pozwalają na to. Ale gdy czas mi pozwala, stale biorę z radością udział w rytuałach prawosławnych. One mnie wychowały do wiary.

Rudnicki K.M.P., “Moja droga do religii”, Kraków 2008, str. 30.

Chociaż, jak zaznaczyliśmy powyżej, nie piszemy laurki na cześć prof. Rudnickiego, trudno nie wspomnieć również i o tym, że Brat Paweł jest jednym ze Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Wczesny mariawityzm był przede wszystkim ruchem modlitewnym. Ekumenicznemu Zgromadzeniu udało się odnowić tego ducha. Dzięki temu możemy dołączyć do wspólnoty ludzi, którzy w różnych miejscach świata odmawiają te same modlitwy i trzeba powiedzieć, że nadaje to modleniu się szczególny wymiar. Doświadczamy tego odmawiając codziennie – przez Skype’a – wspólnie nieszpory według Brewiarza Eucharystycznego Zgromadzenia Mariawitów (do modlitwy porannej używamy anglikańskiego Modlitewnika Powszechnego). Szczególnym doświadczeniem były jednak nieszpory, które odmówiliśmy wczoraj z innymi członkami Zgromadzenia w kaplicy domowej prof. Rudnickiego. To poczucie przynależności do modlitewnej wspólnoty dodaje sił, zwłaszcza w momentach trudnych…Gdy wczoraj braliśmy najpierw udział w Mszy Świętej, a następnie odmawialiśmy brewiarz w domu u Brata Pawła, nie mogliśmy oprzeć się refleksji, że być może to właśnie jest przyszłością Kościoła w epoce pokonstantyjskiej, że obecny czas to nie czas masowych wspólnot religijnych, ale właśnie takich niewielkich liczebnie, rozsianych po całym świecie centrów chrześcijańskiej duchowości, w których ludzie gromadzą się na modlitwę, sprawują Eucharystię, wspólnie dziękują, proszą, wstawiają się za innymi. Może rzecz w tym, by na co dzień, działając wspólnie z innymi na rzecz tego, aby świat stał się miejscem, w którym ludziom (i nie tylko im) żyje się lepiej, pełniej, chrześcijanie jednocześnie w stosunkowo niewielkim (ale zawsze otwartym na nowych uczestników) kręgu kontynuowali swoje duchowe posłannictwo?

W ubiegły czwartek wybraliśmy nasze imiona zakonne – Loukas zdecydował się na imię Serafin, w nawiązaniu do św. Serafina z Sarowa, zaś Pradusz Izaak (św. Izaak Syryjczyk). W niedzielę, w czasie Eucharystii w Kościele św. Marcina, na której Pradusz wygłosi kazanie, złożymy następujące śluby:

Ja brat Maria Serafin (Maria Izaak) ślubuję Bogu Wszechmogącemu, który jest obecny przede mną w tej Przenajświętszej Hostii, Błogosławionej Matce Marii Franciszce, Błogosławionemu Ojcu Franciszkowi, Błogosławionej Matce Klarze, Błogosławionemu Alfonsowi Liguryjskiemu i wszystkim Świętym przez rok (trzy lata) najbliższy/sze we wszystkich sytuacjach i postanowieniach mojego życia badać Wolę Bożą względem mnie i ciągle według najlepszych moich chęci i umiejętności ją wypełniać, służąc Dziełu Miłosierdzia Bożego.

]]>
/?feed=rss2&p=5062 27
Girls At The Traditional Altar /?p=4994 /?p=4994#comments Fri, 10 Jun 2011 22:07:23 +0000 /?p=4994 Continue reading ]]> The text below is a slightly extended and revised version of what I wrote in the discussion which took place on ekumenizm.pl in regard to the news that the Pontifical Commission Ecclesia Dei declared that girls may not be altar servers at mass celebrated in the extraordinary form according to the 1962 rite.

Gender equality is not a goal in itself in the church, and neither is “self-fulfillment.” The fundamental question is a different one: what should the church do in order to be a channel of God’s will rather than an obstacle blocking that channel? The following story comes to my mind – one of the si non è vero è ben trovato kind. It is said that when the ordination of women was being discussed in the Church of England, one young bishop delivered two speeches. In the first one he defended this idea, and in the second one criticized it mercilessly, often using the same arguments. The aim was to show that there is no place for being sure that “we are following the right path.” The more arguments, the more doubts. The question is, however, what the church should do in this situation. There are two possibilities: to say that we don’t know it for sure, and we forbid it just in case, or that we don’t know it for sure, so we allow it just in case. I don’t think they are equal, because even though the first one protects us from what the traditionalists call an “abuse”, it makes also impossible the sovereign work of the Holy Spirit. The Holy Spirit is in a sense “deprived of the right” to act in a way the church hasn’t foreseen. A strange deal, isn’t it? The second one does make abuse (in the eyes of traditionalists) possible, but at same time allows the Spirit of God to act freely. And in the end this seems to me a lot more important. For we don’t have to “protect God”; I’m convinced that he will protect himself from our possible abuse. Under one condition, though: IF WE LET HIM ACT. “Give thanks to God, do not put out the Spirit’s fire.” (1 Thessalonians 5:18-19) We should remember about this, especially a few days before Pentecost: we are REALLY able to put out the Spirit’s fire in our community! The space for him to act depends on how much we are ready to BE SURPRISED. Not only as individuals, but also as community!

P.S. That young bishop’s name was Rowan Williams…

 

]]>
/?feed=rss2&p=4994 0
Dziewczyny przy tradycyjnym ołtarzu /?p=4984 /?p=4984#comments Fri, 10 Jun 2011 21:00:05 +0000 /?p=4984 Continue reading ]]> Poniższy tekst jest nieco rozszerzoną i poprawioną wersją mojej wypowiedzi w dyskusji, która miała miejsce na portalu ekumenizm.pl w związku z informacją, iż Papieska Komisja Ecclesia Dei wyjaśniła, że dziewczęta nie mogą sprawować posługi ministranckiej podczas mszy sprawowanej w ekstraordynaryjnej formie, czyli według mszału z 1962 roku.

Równość płci nie jest w Kościele celem samym w sobie, podobnie jak nie jest nim ‘samorealizacja’. Podstawowe pytanie brzmi inaczej: co powinien zrobić Kościół, by być kanałem woli Bożej a nie przeszkodą ten kanał zapychającą? Przypomina mi się taka historia – z cyklu si non è vero è ben trovato. Otóż podobno, gdy w Kościele Anglii dyskutowano nad kwestią święceń kobiet, pewien młody biskup wygłosił dwa referaty. W pierwszym bronił tej idei, w drugim bezlitośnie się z nią rozprawiał, często za pomocą tych samych argumentów. Celem było pokazanie, że nie ma tu miejsca na pewność, iż ‘oto idziemy właściwą drogą’. Im więcej argumentów, tym więcej niepewności. Pytanie jednak, co w tej sytuacji ma uczynić Kościół. Możliwe są dwie drogi: powiedzieć, że nie wie na pewno, więc na wszelki wypadek zabrania, albo że nie wie na pewno, więc na wszelki wypadek zezwala. Według mnie to nie są drogi równorzędne, ponieważ pierwsza co prawda zapobiega temu, co tradycjonaliści uważają za nadużycie, ale uniemożliwia również własne, suwerenne działanie Ducha Świętego. Duch Święty w pewnym sensie zostaje ‘pozbawiony prawa’ działania w sposób, którego Kościół nie przewidział. Dziwny układ, nieprawdaż? Druga i owszem, czyni możliwymi nadużycia (w oczach tradycjonalistów), ale jednocześnie pozostawia przestrzeń do swobodnego działania Ducha Bożego. I to wydaje mi się w ostatecznym rozrachunku o wiele istotniejsze. My bowiem nie musimy ‘bronić Boga’; jestem przekonany, że On się sam obroni przed naszymi ewentualnymi nadużyciami. Pod jednym warunkiem jednakowoż: JEŚLI MU POZWOLIMY DZIALAĆ. ‘Bogu dziękujcie, Ducha nie gaście!’ (hasło IV pielgrzymki Jana Pawła II do Polski) O tym wypada pamiętać, zwłaszcza na kilka dni przed Zielonymi Świętami: RZECZYWIŚCIE jesteśmy w stanie zagasić Ducha w naszej wspólnocie! Przestrzeń dla Jego działania jest wprost proporcjonalna do tego, jak dalece jesteśmy gotowi DAĆ SIĘ ZASKOCZYĆ. Nie tylko jako indywidua, również jako wspólnota!

P.S. Ów młody biskup nazywał się Rowan Williams…

 

]]>
/?feed=rss2&p=4984 1