Don't Shoot the Prophet » Peter J. Gomes A few words of support for the ECUSA Mon, 26 Jan 2015 13:35:27 +0000 en-US hourly 1 /?v=4.3.17 Adwentowa nadzieja Advent Hope /?p=7086 /?p=7086#comments Sat, 01 Dec 2012 15:38:21 +0000 /?p=7086 Continue reading ]]> Jutro rozpoczyna się Adwent, ten okres w roku kościelnym, w którym najwyraźniej słyszymy echo pełnego napięcia oczekiwania na lepsze czasy, na spełnienie się Bożych obietnic, którym przepełniony jest Stary Testament, i które charakteryzowało również pierwszych chrześcijan. Gdy jednak mówimy o oczekiwaniach i obietnicach, nieuczciwie byłoby nie wspomnieć o pojawiającym się wciąż na nowo rozczarowaniu, rozgoryczeniu a nawet zwątpieniu z tego powodu, że się nie spełniają. To wszystko stanowi treść Adwentu i to wszystko powraca też w tym krótkim fragmencie kazania adwentowego ks. prof. Petera J. Gomesa zatytułowanego “The Courage to Hope” (“Odwaga żywienia nadziei”), które zaczerpnęliśmy ze zbioru “Strength for the Journey”, i którym chcemy rozpocząć tegoroczny okres adwentowy.

Przy okazji polecamy zbiór rozważań na okres Adwentu  wydany w j. angielskim i niemieckim przez Zjednoczony Kościół Metodystyczny. Znajdziecie go tutaj. Nam w każdym razie będzie on w tym roku towarzyszył w wędrówce przez Adwent. Informujemy jednocześnie, że wciąż jeszcze jest kilka wolnych miejsc na adwentowych rekolekcjach Polskiej Wspólnoty Episkopalnej, które odbędą się za dwa tygodnie w Łazach pod Krakowem. Serdecznie zapraszamy!

Adwentowa nadzieja, drodzy przyjaciele, jest pomyślana jako otrzeźwiająca odtrutka na fałszywą świąteczna wrzawę. To dlatego Kościół wlecze cię przez Adwent chociaż wierzgasz i wrzeszczysz; to dlatego zmusza cię do zmierzenia się z obietnicami wybawienia i z tym, że teraz najwyraźniej się nie spełniają; to dlatego Kościół wymaga, abyś spoglądał do przodu – a nie w przeszłość na żłóbek w Betlejem; to dlatego zapalamy te adwentowe świece: aby rozświetlić ciemność, a nie po to, aby umożliwić ci łatwiejsze patrzenie w lusterko wsteczne. To dlatego moim zadaniem i zadaniem każdego kaznodziei i kapłana w chrześcijaństwie jest w te cztery niedziele Adwentu ukazywanie ci tych faktów i tych obietnic, i tych nadziei, zaś Twoim obowiązkiem jako wierzącego w Chrystusa jest rozważanmie ich. Nie masz wyboru. Musisz to zrobić. Adwent nie jest celebracją; nie jest po to, aby tańczyć wokół latarni. Adwentowa nadzieja nie jest ćwiczeniem się w nostalgii czy sezonowym optymizmie. Adwent to nie celebracja lecz fortyfikacja przeciwko tym właśnie siłom, które będą popychać ku rozpaczy i ściągać w dół. Adwent jest ćwiczeniem się w wytrzymałości, w przygotowywaniu się na długą podróż do czasu i miejsca, w którym jeszcze nie byliśmy i do którego cała przeszłość i cała teraźniejszość są jedynie przygotowaniem. To właśnie św. Paweł, Apostoł Pogan – to znaczy nas – ma na myśli, gdy sugeruje, pisząc do Rzymian: „To zaś, co niegdyś zostało napisane, napisane zostało i dla naszego pouczenia, abyśmy dzięki cierpliwości i pociesze, jaką niosą Pisma, podtrzymywali nadzieję”. Innymi Słowy, Biblia nie jest zapisem ludzkich osiągnięć, ani nawet Bożych osiągnięć, lecz zapisem Bożych obietnic i nieustająca opowieścią o ludzkiej głupocie.

Advent begins tomorrow, the period in the church year when we can most clearly hear the echo of the tensed waiting for better times, for the fulfillment of God’s promises, with which the Old Testament is filled and which characterized also the first Christians. But when we speak of waiting and promises, it wouldn’t be honest not to mention the recurring disappointment, bitterness and even despair brought about by the fact that they are not fulfilled. This all is the content of Advent and this all returns also in this short fragment of Rev. Prof. Gomes’ Advent sermon entitled “The Courage to Hope”, which we took from the collection “Strength for the Journey”, and with which we want to begin this Advent.

We would also like to recommend a collection of Advent reflections published in English and German by the United Methodist Church. You can find it here. It will accompany us this year in our journey through Advent. We also would like to inform you that there are still a few places left at the Advent retreat of the Polish Episcopal Network which will be held in two weeks in Lazy near Krakow. Everyone is welcome!

Advent hope, my friends, is meant to be the sobering antidote to false Christmas cheer. That is why the church drags you kicking and screaming through Advent; that is why it forces you to confront the promises and their lack of apparent deliverance now; that is why the church requires that you look ahead and not back to the manger of Bethlehem; that is why we light these Advent candles: to lighten the darkness and not simply to allow you a better rearview window view That is why it is my job and that of every preacher and priest in Christendom, on these four Sundays in Advent, to place these facts and these promises and these hopes before you, and it is your duty as the faithful in Christ to consider them. You have no choice. This you must do. Advent is not celebration; it is not the moment for dancing around the light pole. Advent hope is not an exercise in nostalgia or seasonal optimism. Advent is not celebration but fortification against the very forces that would drive us to despair and drag us downward. Advent is an exercise in endurance, in preparation for the long journey to a time and a place where we have not yet been, and for which all of the past and all of the present are mere preparation. This is what Paul, the apostle to the Gentiles—that is, to us—means to suggest when he writes in Romans, “For whatever was written in former days was written for our instruction, that by steadfastness and by the encouragement of the scriptures we might have hope.” In other words, the Bible is not a record of human achievement, or even of divine achievement, but a record of divine promises and a constant tale of human folly.

Tradycyjny hymn adwentowy Rorate Coeli do muzyki Williama Byrda (1543-1623)
Traditional Advent hymn Rorare Coeli to the music of William Byrd (1543-1623)

]]>
/?feed=rss2&p=7086 0
Święto Reformacji /?p=7026 /?p=7026#comments Sun, 28 Oct 2012 22:41:16 +0000 /?p=7026 Continue reading ]]> Za trzy dni przypada 505. rocznica czegoś, co prawdopodobnie nigdy nie miało miejsca, a jednak pociągnęło za sobą falę wydarzeń znanych pod nazwą Reformacji XVI w. albo protestanckiej Reformacji. 31 października 1517 r. mnich-augustianin i profesor Uniwersytetu w Wittenberdze, Marcin Luter, przybił według tradycji swoje 95 tez przeciwko odpustom na drzwiach kościoła zamkowego. Tę tradycję ewangelicy, choć są skądinąd pryncypialnymi krytykami wielu kościelnych tradycji, pielęgnują ze szczególnym pietyzmem. Dlatego w niektórych wspólnotach ewangelickich w najbliższą środę, a w innych już dziś, obchodzono Święto (albo Niedzielę) Reformacji. W ubiegłych latach zamieszczaliśmy z tej okazji teksty ks. Erica Swenssona poświęcone mniej znanym aspektom teologii Lutra. Nadal zachęcamy do ich lektury. Znajdziecie je pod tagiem Lutheranism. W tym roku w ramach przypominania dorobku zmarłego w 2011 r. kaznodziei i etyka z Harwardu, ks. prof. Petera J. Gomesa, zdecydowaliśmy się na zamieszczenie jego kazania na Niedzielę Reformacji, zwłaszcza że Ewangelia, do której nawiązuje w swoich rozważaniach, jest Ewangelią przypadającą również na dzisiejszą niedzielę.

Protestancki dylemat
(Jr 31:7-9; Ps 126; Hb 7:23-28; Mk 10:46-52)

Jeszcze całkiem niedawno przynajmniej protestanci powszechnie wiedzieli, kto to taki protestant. W ostatnią niedzielę października protestanci zbierali się, aby świętować, że protestant to nie rzymskokatolik. W Niedzielę Reformacji afirmowano spuściznę reformacyjnego i ewangelicznego protestantyzmu ze szczególnym naciskiem na wkład Marcina Lutra. Najczęściej jednak polegało to na afirmowaniu tego, co negatywne. Niczym ów Faryzeusz z opowieści o Faryzeuszu i celniku, radowaliśmy się, że nie jesteśmy jak inni – to znaczy jak katolicy.

Przypominam sobie Niedziele Reformacji z mojej młodości, ponad czterdzieści lat temu w Plymouth w stanie Massachusetts. W sensie kulturowym miasto było protestanckie. W końcu założyli je Ojcowie i Matki Pielgrzymi zaraz po opuszczeniu Mayflower, a trudno o coś bardziej protestanckiego niż to. Jednak żyła tam też liczna populacja katolików, potomków emigrantów, którzy przybyli w XIX w., aby pracować w młynach. Zapełniali oni dwa duże i żywotne kościoły.

Nie było otwartej wrogości pomiędzy tymi dwiema wspólnotami i można powiedzieć, że włoscy, irlandzcy i portugalscy katolicy dzielnie zmierzali ku spełnieniu obowiązującego wtedy w Ameryce marzenia o pełnej integracji kulturowej. Istniejąca od pokoleń wspólna edukacja, wspólne interesy ekonomiczne i narodowe oraz wzrastająca interakcja społeczna sugerowały, że dawna granica pomiędzy “rdzennymi”, tzn. jankeskimi protestantami, i wszystkimi innymi zanikała. Jedynie w sferze religii pozostawała ona trwale ustalona. Katolicy i protestanci rzadko odwiedzali nie swój kościół z wyjątkiem okazyjnych ślubów i pogrzebów, na których każdy czuł się bardzo obco.

Protestanci nie byli zresztą o wiele bardziej ekumeniczni między sobą. Rzadko się zdarzało, by baptyści dołączali do metodystów czy kongregacjonaliści spędzali czas z episkopalianami. Unitarianie, stanowiący od pokoleń zamożny establishment, przebywali we własnym gronie i czcili przodków. Tylko w Święto Reformacji protestanci na chwilę rezygnowali z delikatnej wrogości do siebie nawzajem i, w perwersyjnej parodii ruchu ekumenicznego, jednoczyli się we wrogości do katolików.

Któregoś roku zaprosili niesławnego byłego katolickiego księdza, Emmetta McLouglina, aby przemawiał na wspólnym nabożeństwie w Święto Reformacji. Wyrobił on sobie coś w rodzaju sławy dzięki książce, w której obnażał Kościół rzymski, i przez odczyty, które wygłaszał po całym kraju. Potwierdzał najgorsze lęki i uprzedzenia protestantów na temat lubieżnych księży i zakonnic oraz niepohamowanych ambicji hierarchii, zmierzających do podporządkowania sobie szkół publicznych i uczynienia ze Stanów Zjednoczonych kolonii Watykanu. Bycie katolikiem w małomiasteczkowej protestanckiej Ameryce w ostatnią niedzielę października w tamtych czasach przypominało być może bycie Żydem w średniowiecznej katolickiej Europie w Wielki Piątek.

To, Bogu dzięki, w większości należy już do zamierzchłej przeszłości. Obecnie rzymskokatolicy regularnie śpiewają “Cudowną Bożą Łaskę” i “Warownym Grodem”, zaś dla wielu protestantów papież jest jednym z ostatnich bastionów ortodoksji. Atakowanie katolików nie jest tym “co się robi” w Niedzielę Reformacji, a protestancka tożsamość, która nadal definiuje się przez to, czym nie jest, znajduje się w pogłębiającym się kryzysie. Co więc mamy robić w Niedzielę Reformacji?

Na początek możemy upewnić się, że nie czytamy lekcji biblijnych na dzisiaj jak gdyby powstały, aby zdefiniować problemy Reformacji. To może wydawać się oczywiste, ale nie jest dość oczywiste, aby uniemożliwić beztroskim kaznodziejom i słuchaczom zakładanie, że List do Hebrajczyków 7:23, ze swoją krytyką ówczesnych kapłanów, ma coś do czynienia z klerykalnymi nadużyciami Rzymu, albo że ślepota w 10. rozdziale Ewangelii Marka to ślepota przedreformacyjnego Kościoła. To prawda, że czytamy partykularnie, to znaczy, że zawsze podchodzimy do tekstu z tego punktu widzenia, w którym się znajdujemy. Pogląd głoszący, że jesteśmy obiektywni czytając, to mit, który uczynił wiele złego, jak jasno pokazuje historia umotywowanej biblijnie nietolerancji. Tak więc jeśli musimy wejść w tekst – a nie można inaczej – róbmy to bez arbitralnej optyki reformacyjnej, bądź, przynajmniej, bądźmy świadomi, że istnieje Ewangelia sprzed roku 1517. To Ewangelia, do której się odnosimy i która do nas przemawia przez wieki.

Dlaczego mielibyśmy zdobyć się na ten wysiłek? Na pewno nie po to, by demonizować, umniejszać czy dokonywać dekonstrukcji naszego protestanckiego dziedzictwa. W naszym głoszeniu, naszym sposobie czytania i naszym nauczaniu próbujemy raczej znaleźć nasze miejsce w Piśmie i odnaleźć w nim słowo dla nas, które nie jest uzależnione od arbitralnych rozróżnień na protestancki i katolicki sposób czytania.

Jeżeli katolicy i protestanci w tych oświeconych czasach dzielą ze sobą jakąś wiarę, to jest to wiara, że Bóg i Jego słowo nie są ograniczone przez kontekst kulturowy i uprzedzenia, w których jesteśmy przyzwyczajeni działać. Jeżeli weźmiemy poważnie lament Jeremiasza, najlepszym punktem wyjścia, albo ponownego wejścia w tekst, może być zrozumienie, że jesteśmy wśród chromych i ślepych, i tych, których zgromadzono z najdalszych zakątków ziemi, aby “powrócili wielką gromadą, przyszli z płaczem”. To o nas, nie jako protestantach czy chrześcijanach, ale jako o tych, którzy byli straceni dla tego, który dość nas kocha, aby chcieć nas odzyskać.

To więc w tym sensie śpiewamy w Psalmie 126: “Wielkie rzeczy uczynił nam Pan: staliśmy się radośni”. Rozumiemy też wraz ze ślepcem, że odzyskanie wzroku umożliwiło wyruszenie w drogę za Jezusem. Tak więc Reformacja to w rzeczywistości re-kreacja [nowe stworzenie], a my otrzymujemy możliwość dalej realizować Bożą wolę w naszym życiu.

Źródło

]]>
/?feed=rss2&p=7026 0
Reformation Sunday /?p=7025 /?p=7025#comments Sun, 28 Oct 2012 21:09:54 +0000 /?p=7025 Continue reading ]]> In three days we will celebrate the 505th anniversary of something that most likely never happened, and yet lead to the events we know as the 16th c. Reformation or Protestant Reformation. Tradition has it that on October 31 1517 an Augustinian monk and professor at the University in Wittenberg, Martin Luther, nailed his 95 theses to the door of the Castle Church. Protestants, even though principled critics of many church traditions, cherish this tradition very much. That is why many Protestant communities cekebrated Reformation Sunday today. In previous years, we published on this occasion articles by the Rev. Eric Swensson on less known aspects of Luther’s theology. We still encourage you to read them. You will find them under the tag Lutheranism. This year, willing to remember the legacy of the late Rev. Peter J. Gomes, preacher and professor of ethics at Harvard who died in 2011, we reprint his sermon on Reformation Sunday, also because the Gospel reading he refers to in the sermon is also today’s reading.

Protestant Dilemma
(Jer. 31:7-9; Ps. 126; Heb. 7:23-28; Mk. 10:46-52.)

Once upon a fairly recent time it was common knowledge, at least to Protestants, what a Protestant was. On the last Sunday in October Protestants gathered together to celebrate the fact that a Protestant was not a Roman Catholic. Reformation Sunday was meant to affirm the inheritance of a reformed and evangelical Protestantism, with a particular emphasis upon the contributions of Martin Luther. More often than not, however, it was an exercise in affirming the negative. Like the Pharisee in the story of the Pharisee and the Publican, we rejoiced that we were not like others — that is, like Catholics.

I recall the Reformation Sundays of my youth, 40-plus years ago in Plymouth, Massachusetts. Culturally, the town was Protestant. After all, it had been founded by the Pilgrim Fathers and Mothers fresh off the Mayflower, and you could not get more Protestant than that. But the town enjoyed a large Catholic population, descendants of immigrants who had come in the 19th century to work in the mills, and they filled two large and thriving churches.

There was no overt hostility between the two communities, and one might have argued that the Italian, Irish and Portuguese Catholics were well on their way toward the then-prevalent American dream of total cultural assimilation. Generations of common schooling, shared economic and patriotic interests and increasing social intercourse suggested that the old dividing line between “natives,” meaning the Yankee Protestants, and everybody else was vanishing. It was only in religion that the line was still firmly fixed. Catholics and Protestants rarely entered one another’s churches except for the occasional wedding or funeral, when each felt thoroughly foreign in the other’s place.

Protestants were hardly more ecumenical among themselves, and it was rare that Baptists joined up with the Methodists, or that Congregationalists spent time with Episcopalians. The Unitarians, the old moneyed establishment, stayed to themselves and worshipped their ancestors. Only on Reformation Day did the Protestants suspend their mild hostilities toward each other and, in a perverse parody of an ecumenical movement, unite in hostility toward the Catholics.

One year the Protestants invited a notorious former Catholic priest, Emmett McLoughlin, to speak at the union service on Reformation Day. He had made something of a name for himself through a book in which he denounced the Roman Church and through nationwide speaking tours. He confirmed the worst fears and prejudices of Protestants about lascivious priests and nuns and the unbridled ambitions of the hierarchy to subvert the public schools and make the U.S. a satrapy of the Vatican. To be a Catholic in small-town Protestant America on the last Sunday in October in those days was perhaps similar to being a Jew in medieval Catholic Europe on Good Friday.

That, thank God, is mostly ancient history. Now Roman Catholics routinely sing “Amazing Grace” and “A Mighty Fortress Is Our God,” and for many Protestants the pope is one of the few bastions of orthodoxy left standing. Catholic bashing is not the “done thing” on Reformation Sunday, and a Protestant identity that continues to define itself by what it is not is in an increasing state of crisis. What are we to do on Reformation Sunday?

To begin with, we can make sure we don’t read the lessons for the day as if they were written to define the issues of the Reformation. That may seem obvious, but not obvious enough to prevent careless preachers and listeners from assuming that Hebrews 7:23, with its criticism of the former priests, has to do with the clerical abuses of Rome, or that the blindness in Mark 10 has to do with the blindness of the prereformed church. It is true that we read in particular; that is, we always come to the text from where we are. The notion of our objectivity in reading is a myth, one which has done much damage, as the history of biblically based intolerance will amply demonstrate. So, if we must insert ourselves into the text, and there is no way not to do so, let us do so without the arbitrary lenses of the Reformation, or, at the very least, let us be mindful that there is a pre-1517 gospel. That is the gospel to which we appeal and which appeals across the ages to us.

Why should we make the effort? Certainly not to demonize, diminish or deconstruct our Protestant inheritance. Rather, in our preaching, our reading and our teaching we seek to find our place in the scriptures, and to find the scriptures’ word for us that is not dependent upon the arbitrary lines of a Protestant or a Catholic reading.

If Catholics and Protestants in these enlightened times share any belief, it is that God and the word of God are not constrained by the cultural context and prejudices in which we have been accustomed to operate. If we take seriously the laments of Jeremiah, the best point of departure and of re-entry into the text may be to understand that we are among the lame and the blind and those gathered from the farthest parts of the earth “a great company, they shall return here. With weeping they shall come.” This is about us, not as Protestants or Christians, but as those once lost to the one who loves us enough to want us back.

It is in that sense, then, that we sing with Psalm 126, “The Lord has done great things for us; we are glad.” Here too we understand with the blind man that the recovery of his sight made it possible for him to follow Jesus “on the way.” Thus reformation is really re-creation, and we are enabled to get on with God’s will for our lives.

Source

]]>
/?feed=rss2&p=7025 0
Wspominając Petera J. Gomesa raz jeszcze /?p=6959 /?p=6959#comments Tue, 16 Oct 2012 19:49:59 +0000 /?p=6959 Continue reading ]]> Gdyby żył, pół roku temu obchodziłby siedemdziesiąte urodziny. Niestety w ostatnich miesiącach 2010 r. zniknął z ambony Harvard’s Memorial Church, a 28 lutego 2011 r. zmarł: Peter J. Gomes, baptystyczny pastor “o anglikańskiej duszy” i honorowy duchowny Kościoła episkopalnego, wieloletni kaznodzieja akademicki i profesor etyki chrześcijańskiej w Harvard Divinity School, nazwany “jednym z wielkich kaznodziejów naszego pokolenia i żywym symbolem odwagi i przekonania”. Słuchanie kazań Wielebnego Gomesa i nabożeństw, które prowadził, było dla nas przez lata stałym punktem niedzielnego popołudnia i nie da się ukryć, że bardzo nam brakuje jego głębokiego głosu, pięknej angielszczyzny, a przede wszystkim tego, w jaki sposób za każdym razem udawało mu się pokazać, że Ewangelia stanowi niewyczerpane źródło życiowej mądrości: trudnej, oznaczającej wyzwanie dla nas wszystkich, a jednak (a może właśnie dlatego) nie do zastąpienia przez cokolwiek innego. Dzisiaj natknęliśmy się w internecie na fragmenty wywiadu, którego Peter J. Gomes udzielił Sally Quinn. Możecie je obejrzeć tutaj. Poniżej zamieszczamy transkrypt.

Sally Quinn: W jaki sposób Jezus odniósłby się, Księdza zdaniem, do Kościoła i chrześcijaństwa ustanowionego w Jego imieniu?

Peter J. Gomes: Sądzę, że by zapłakał.

SQ: Dlaczego?

Ponieważ wydaje się on tak bardzo daleki od radykalnej doktryny miłości, społecznej przemiany i inkluzywności, którą Jezus reprezentował przede wszystkim w Kazaniu na Górze i swoim nauczaniu. Nieomal wygląda na to, jakby Kościół próbował znaleźć najłatwiejszą drogę obejścia tych wymagających aspektów Ewangelii. Oczekuje się od nas, że się z tym będziemy zgadzać, i to, jak sądzę, złamałoby Mu serce.

Skandal Ewangelii

PG: Wielu ludzi uważa Jezusa za o wiele bardziej zajmującego i interesującego aniżeli to, co miał do przekazania. Innymi słowy, ostatecznie skoncentrowaliśmy się na głosicielu zamiast na przesłaniu i chociaż mamy zajmować się tym, czego Jezus nauczał, ostatecznie nauczamy o Jezusie. A to jest łatwiejsze, ponieważ możemy tworzyć obrazy i wypowiadać się na tematy biograficzne, wyznaniowe i doktrynalne. One nie wymagają od nas żadnej istotnej przemiany. Możemy dyskutować, czy Jezus był Bogiem czy człowiekiem, czy istnieje Jezus historyczny, gdzie Go pochowano, o tym wszystkim. Ale treść Jego przesłania, miłuj bliźniego swego, nadstaw drugi policzek, wszystkie te rzeczy, są o wiele bardziej niebezpieczne, delikatne.

O komunizmie i chrześcijaństwie

PG: Komunizm, ten wczesny, dziewiętnastowieczny, był nieco bliższy Jezusowej Ewangelii aniżeli większość naszych Kościołów w dniu dzisiejszym. Każdemu według potrzeb, od każdego według możliwości – co w tym złego? Umieściłem to kiedyś w quizie i większość ludzi sądziła: “To powiedział Jezus”. A w rzeczywistości był to Karol Marks.

O etykietkach czarnego i homoseksualisty

PG: To było bardzo trudne [ujawnić się jako homoseksualista]. Nie dlatego, bym się tego wstydził. Trudność polegała na tym, że, wiedząc jak ten świat działa, zdawałem sobie sprawę, iż to będzie już na zawsze moja tożsamość, a swoje życie spędziłem, próbując określającą mnie tożsamością uczynić bycie chrześcijaninem. Mówiłem: “Nie chcę być znany jako czarny facet, gej, republikanin czy ktokolwiek”. Chciałem być znany jako człowiek Jezusa, tym właśnie jestem.

O naszej powierzchownej kulturze

PG: Mamy skłonność absolutyzować najbardziej powierzchowne aspekty naszej kultury. Nie jesteśmy szczególnie introspektywni, nie mamy odwagi bliżej się sobie przyjrzeć w obawie, że nie spodoba nam się to, co ujrzymy. I nieszczególnie wierzymy, że możemy uczyć się od innych ludzi. To wszystko cechy kultury trochę paranoicznej, trochę niepewnej siebie.

O niebie, piekle i tym, co boskie pomiędzy

SQ: Wszyscy poszukujemy jakiegoś sensu, jakiegoś poczucia tego, co boskie. Jakie jest Księdza poczucie tego, co boskie?

PG: Cóż, to ta doskonała jedność środków i możliwości, lub, jak to określają na wydziale prawa: środków, motywów i możliwości. Gdy te trzy rzeczy się spotkają, a wynika z tego poczucie pełni i dobra, to jest to dla mnie życie spełnione. Kiedy możesz powiedzieć: “Naprawdę robię to, co zawsze chciałem robić, o czym wiem, że musi być zrobione, co wiem, że powinienem zrobić”, a potem, robiąc to dobrze, masz tego świadomość i wpływa to jakoś nie tylko na twoje życie, ale i na życie innych – to jest dla mnie niebo. To jest dla mnie wypełnienie tego, do czego nas powołano. Wszyscy tego pragniemy. Wierzę w to…

]]>
/?feed=rss2&p=6959 0
Remembering Peter J. Gomes once again /?p=6958 /?p=6958#comments Tue, 16 Oct 2012 18:55:35 +0000 /?p=6958 Continue reading ]]> If he still lived, he would have celebrated his seventieth birthday half a year ago. Unfortunately, in the last months of 2010 he disappeared from the pulpit of Harvard’s Memory Church, and died on February 28 2011: the Rev. Prof. Peter J. Gomes, Baptist minister with “an Anglican over-soul,” honorary priest in the Episcopal Church, Pusy Minister in Memorial Church and Plummer Professor of Christian Morals at Harvard Divinity School was called “one of the great preachers of our generation, and a living symbol of courage and conviction.” Listening to sermons preached by the Rev. Gomes and the liturgies at which he presided was for us a regular element of Sunday afternoons and we  still miss his deep voice, beautiful English, and in the first place the way he managed to show each time that the Gospel is an endless source of life wisdom: difficult, challenging for us all and still (and perhaps because of that) irreplaceable. Today we came across highlights from an interview with him by Sally Quinn. You can watch them here. Below we posted the transcript. (We made the transcript and we alone are responsible for any imperfections.)

Sally Quinn: What do you think Jesus would think about the church, the established church and Christianity, which is of course established in his name?

Peter J. Gomes: My guess is he’d weep.

SQ: Why?

PG: Because it seems so far removed from the radical doctrines of love and social change and inclusiveness Jesus seemed to represent preponderantly in the Sermon on the Mountain and his teachings. It almost looks as if the church is trying to find the easiest way around those demanding aspects of the Gospel. It’s on that we’re proposed to agree and I think that would brake his heart.

The Scandal of the Gospel

PG: Many people found Jesus far more compelling and interesting than the message. In other words, we ended up focusing on the messenger as opposed to the message, and in a way, while we are supposed to be dealing with what Jesus preached, we end up preaching Jesus. And that’s easier to do, because we can draw the pictures and make the biographical, the creedal and the doctrinal statements. They don’t involve any substantial change in us. We can debate is Jesus divine, is Jesus human, is there a historical Jesus, where is Jesus buried, all that sort of thing. But the content of his message, love your neighbor, turn the other cheek, all that sort of thing, that’s far more dangerous, delicate.

On Communism as Christianity

PG: Communism, the early 19th century kind, espoused something closer to Jesus’ Gospel than most of our churches today are. To each according to his needs, from each according to his ability – what’s wrong with that? I put that on a quiz once, and most people thought, “Jesus did say this.” It was Karl Marx, actually.

On Black and Homosexual Labels

PG: It was very difficult [to come out]. Not because I was ashamed t be homosexual. The difficulty was that, knowing the way this world operates, that would be for ever my identity and I’ve spent my life making my identity as a Christian the defining one, and I said, “I don’t want to be known as the black guy or the gay guy, or the Republican guy or whatever guy.” I wanted to be known as Jesus’ guy, that’s what I am.

On Our Superficial Culture

PG: We have tended to take the most superficial aspects of our culture an exalt those as absolutes. We’re not very introspective, we don’t dare look to closely at ourselves for fear that we won’t like what we see. And we’re not particularly trusting that we can learn from other people. Those are all signs of a culture just a little paranoid, a little uncertain of itself.

On Heaven, Hell and the Divine in between

SQ: We are all searching for some kind of meaning, some sense of the divine. What is your sense of the divine?

PG: Well, it is that perfect union of means and opportunities, as they say in the law school, means, motives and opportunity. When those three things come together, and the result is this sense of wholeness and goodness, that is for me a life fulfilled. When you’re able to say, “I really am doing what I always wanted to do, what I know needs to be done, what I know I ought to do”, and then, doing it well, I have a consciousness of this, and it makes a difference not only in my life, but in somebody else’s life, that for me is heaven. That for me is fulfilling the destiny we’ve been called to do. We all want it. I believe that…

]]>
/?feed=rss2&p=6958 0
A Matter of Interpretation /?p=5867 /?p=5867#comments Sat, 18 Feb 2012 14:44:23 +0000 /?p=5867 Continue reading ]]> The great Kant couldn’t but experience wonder and awe because of “the starry heavens above him and the moral law within him”. But we don’t always have to look that far/deep to experience awe. Sometimes it’s enough simply to listen to and read what people say. A few days ago, for example, in a discussion on a certain internet forum someone declared that “he is not interested in any human interpretation, because he follows only what the Scripture says”. Later it became clear that any vision of the Scripture other than his own is for that person such an “interpretation”. Only how he reads the Scripture himself is not an interpretation but the “pure Word of God”.

This, quite grotesque, conversation reminded us of a text written by Rev. Prof. Peter J. Gomes who died prematurely about a year ago. Let the below short fragment of The Scandalous Gospel of Jesus be our humble tribute to this Baptist minister with “an Anglican over-soul” and Harvard Professor, whose sermons we used to listen to regularly and whose writings we regularly come back to.

There is the doubtlessly apocryphal story of the accountant in a
large firm who handled a deceptively simple question put by his boss, “What is two times two?” by replying, “What would you like it to be, sir?” and thereby landed a plum job. To many people the notion of interpretation, particularly where the Bible is concerned, seems much akin to that of our wily accountant, for interpretation is somehow seen as an alien and intervening force between the reader and the truth of the text.

For many years I have taught a course in Harvard College, . “The Christian Bible and Its Interpretation,” and at the conclusion of the introductory lecture I invite questions from the hundreds of opening-day “shopping” students who might under the right circumstances decide to take the course. Invariably someone asks, “Is this a course about what the Bible says, or is it a course about what people say the Bible says?” It is a hostile question, and I don’t make the situation any easier when I say that the very act of reading is an act of interpretation, and that in a course of this sort it, is impossible not to read what people are both finding in the text and bringing to it. One does not have to be a postdoctoral student in literary criticism to know that a sixteenth-century German Lutheran and a twenty-first-century Latin American Catholic are likely to read and interpret scripture differently. My course is a survey of how readings of the same constant text have varied over the centuries, from the formation of the canon to our present time, dependent on context and subtext. A community in exile will read differently from a community in apparent full possession of all it surveys, with those who have nothing welcoming the promised overturning of the standing order, and those who have much of this world’s goods not longing for the end of the age.

Depending, then, upon how one reads and interprets, either the Bible is a textbook for the status quo, a book of quiescent pieties and promises, or it is a recipe for social change and transformation. There are churches dedicated to each point of view, each claiming its share of the good news; but what is good news for some is often bad news for somebody else.

Source: Gomes P.J., “The Scandalous Gospel of Jesus. What’s So Good About the Good News?”, 2007, p. 11-12.

The phrase that everything is a matter of interpretation can be also abused. Obviously, we should always be aware that there are different approaches, schools, traditions and doctrines. But sometimes we make the borderlines between them absolute. Then we conclude that a Protestant sees it like that and a Catholic otherwise, a Liberal in this way and a Conservative in another, and – as we also read in a recent discussion on the internet – the pope should not be criticized for the way he wrote “Jesus of Nazareth”, because he couldn’t have written it otherwise, for he… is a pope. For us these are examples of making borderlines and positions absolute, while it gets most interesting when the borderlines become porous, and positions less unchangeable than we had thought. That a sixteenth-century German Lutheran reads the Bible differently than a twentieth-century Liberation Theologian from South America, is obvious. But does it make any dialogue between them impossible? Perhaps they do have something to tell each other? And not despite the differences between their points of view and the contexts which shaped them, but BECAUSE OF THE DIFFERENCES?

A snapshot from the movie "Luther"

Today the Episcopal Church commemorates the Reformer from Wittenberg, Martin Luther. His “adventure” with God and his Word had a very contextual character, but it was because of these personal experiences and reflections of someone who in so many respects was simply a typical representative of his time, that the vision was created which till this day is able to inspire, and not only people calling themselves Lutherans.

The message of Archbishop Desmond Tutu is at the same time very Anglican, very African and very personal. But Archbishop Desmond became for many one of the most eminent spiritual teachers of the contemporary world. For context doesn’t have to be a cage where we are locked. Noticing it and realizing the role it plays when our interpretations are shaped may be a beginning of dialogue with people in other contexts and devoted to different interpretations. And the church can be a place of dialogue. One more thing can be said: this dialogue doesn’t have to be peaceful and harmonious. Sometimes it can become a hot discussion, and even a quarrel. And there is nothing odd about it. For Peter J. Gomes wrote not without a reason that what is good news for some is often bad news for somebody else…

]]>
/?feed=rss2&p=5867 0
Kwestia interpretacji /?p=5860 /?p=5860#comments Sat, 18 Feb 2012 13:32:18 +0000 /?p=5860 Continue reading ]]> Wielki Kant nie mógł się oprzeć zdziwieniu, jakie wywoływały u niego “niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”. Jednak nie zawsze musimy zapuszczać swój wzrok aż tak daleko/głęboko, by się porządnie zdziwić. Niekiedy wystarczy po prostu posłuchać i poczytać wypowiedzi ludzi. Kilka dni temu, na przykład, w czasie dyskusji na pewnym forum internetowym ktoś zadeklarował, że “nie interesują go żadne ludzkie interpretacje, bowiem opiera się wyłącznie na Pismie Świętym”. W toku dalszej rozmowy okazało się, że taką, nie interesującą owego dyskutanta, “interpretacją” jest każde inne spojrzenie na Pismo aniżeli jego własne. Natomiast to, co on sam z Pisma wyczytuje, to już oczywiście nie żadna interpretacja, tylko “czyste Słowo Boże”.

Ta, groteskowa dość, rozmowa przypomniała nam pewną wypowiedź, zmarłego przedwcześnie przed rokiem, ks. prof. Petera J. Gomesa. Niech poniższy krótki fragment The Scandalous Gospel of Jesus będzie też wyrazem naszego skromnego hołdu dla tego baptystycznego kaznodziei z “anglikańską duszą” i profesora Harvardu, którego kazań regularnie słuchaliśmy przez lata, i do którego publikacji wciąż wracamy.

Jest taka, bez wątpienia apokryficzna, historia o księgowym w dużej firmie, który poradził sobie ze zwodniczo prostym pytaniem swego szefa: “Ile jest dwa razy dwa?”, odpowiadając: “A ile by pan sobie życzył?” i w ten sposób dostał świetną pracę. Dla wielu ludzi pojęcie interpretacji, zwłaszcza gdy chodzi o Biblię, wydaje się bardzo podobne do tego, które prezentował nasz chytry księgowy, bowiem z jakichś powodów postrzegają oni interpretację jako obcą siłę wciskającą się między czytelnika i prawdę tekstu.

Od lat prowadzę w Harvard College zajęcia nt. “Chrześcijańskiej Biblii i jej interpretacji” i na zakończenie wykładu wprowadzającego zapraszam setki “poszukujących” studentów, którzy pojawiają się w dniu otwarcia, i mogą, jeśli sprawa przybrałaby dobry obrót, zdecydować się na uczestnictwo w tych zajęciach, do zadawania pytań. Nieodmiennie ktoś pyta: “Czy to zajęcia o tym, co Biblia mówi, czy o tym, co ludzie twierdzą, że Biblia mówi?”.  To nieżyczliwe pytanie, a i ja nie czynię sytuacji łatwiejszą, mówiąc, że każda lektura jest interpretacją, i że na zajęciach tego rodzaju nie ma możliwości nie zapoznawać się zarówno z tym, co ludzi znajdywali w tekście jak i wprowadzali do niego. Nie trzeba mieć doktoratu z krytyki literackiej, aby wiedzieć, że szesnastowieczny niemiecki luteranin i dwudziestowieczny katolik z Ameryki Łacińskiej prawdopodobnie czytają i interpretują Biblię w różny sposób. Moje zajęcia stanowią przegląd tego, w jaki sposób odczytywanie tego samego tekstu zmieniało się na przestrzeni wieków – od uformowania kanonu do naszych czasów, w zależności od kontekstu i podtekstu. Wspólnota na wygnaniu będzie odczytywała inaczej aniżeli wspólnota, której posiadłości ciągną się, jak się zdaje, gdzie okiem sięgnąć, zaś ci, którzy nie mają nic, będą cieszyć się na obiecane obalenie istniejącego porządku, a ci, którzy posiadają wiele dóbr świata tego, nie będą wyczekiwać końca czasów.

W zależności zatem od tego jak ją ktoś odczytuje i interpretuje, Biblia może być zarówno podręcznikiem status quo, księgą pełną uspokajającej bogobojności i obietnic, jak i receptą na społeczną przemianę i transformację. Istnieją Kościoły reprezentujące każdy z tych punktów widzenia i każdy z nich rości sobie prawa do udziału w dobrej nowinie; co jednak jest dobrą nowiną dla jednych, bywa często złą nowiną dla drugich.

Źrodło: Gomes P.J., “The Scandalous Gospel of Jesus. What’s So Good About the Good News?”, 2007, str. 11-12.

Frazy głoszącej, że wszystko jest kwestią interpretacji, można jednak również nadużyć. Rzecz jasna, zawsze warto mieć na oku fakt istnienia różnych podejść, szkół, tradycji, doktryn. Niekiedy jednak dochodzi do zabsolutyzowania granic pomiędzy nimi. Wówczas zatrzymujemy się na konstatacji, że protestant widzi to tak, a katolik inaczej, liberał w ten sposób, a konserwatysta w inny, zaś – jak to również przeczytaliśmy w jeden z niedawnych dyskusji w internecie – papieża nie ma co krytykować za to, jak napisał “Jezusa z Nazaretu”, ponieważ nie mógł go napisać inaczej, dlatego że… jest papieżem. Dla nas są to właśnie przykłady absolutyzowania granic i pozycji, podczas gdy najciekawiej zaczyna robić się właśnie wtedy, gdy granice stają się porowate, zaś pozycje okazują mniej sztywne aniżeli początkowo sądziliśmy. To, że szesnastowieczny niemiecki luteranin inaczej interpretuje Biblię, aniżeli dwudziestowieczny teolog wyzwolenia z Ameryki Południowej, jest rzeczą oczywistą. Czy jednak uniemożliwia to jakikolwiek dialog między nimi? A może jednak mają oni sobie coś do powiedzenia? I to nie pomimo różnic pomiędzy ich spojrzeniami i kontekstami, w których powstały, ale właśnie ZE WZGLĘDU NA NIE?

Kadr z filmu "Luter"

Dzisiaj Kościół Episkopalny obchodzi pamiątkę wittenberskiego reformatora, Marcina Lutra. Lutrowa “przygoda” z Bogiem i Jego Słowem miała szalenie kontekstualny charakter, a jednak to właśnie te osobiste przeżycia i przemyślenia kogoś, kto pod tyloma względami był po prostu typowym przedstawicielem swojej epoki, doprowadziły do stworzenia wizji, która po dziś dzień jest w stanie inspirować, nie tylko zresztą ludzi określających się mianem luteranów.

Przesłanie Arcybiskupa Desmonda Tutu jest zarazem bardzo anglikańskie, bardzo afrykańskie i bardzo osobiste. A jednak Arcybiskup Desmond stał się dla wielu jednym z najwybitniejszych mistrzów życia duchowego współczesnego świata. Kontekst bowiem nie musi być klatką, w której się zamykamy. Dostrzeżenie go i uświadomienie sobie roli, jaką odgrywa przy powstawaniu naszych interpretacji, może być właśnie początkiem dialogu z ludźmi znajdującymi się w innych kontekstach i interpretującymi w inny sposób. A Kościół może być przestrzenią dialogiczną. Warto może jednak dodać jeszcze jedno: dialog nie musi przebiegać w spokoju i harmonii. Czasami może przerodzić się w ostrą dyskusję a nawet kłótnię. I nie ma w tym nic dziwnego. W końcu nie bez powodu Peter J. Gomes pisał, że to, co dla jednych jest dobrą nowiną, dla innych bywa złą…

]]>
/?feed=rss2&p=5860 0
Paschal Vigil – Paschal Thoughts Wigilia Paschalna – paschalne refleksje /?p=4557 /?p=4557#comments Fri, 22 Apr 2011 23:30:50 +0000 /?p=4557 Continue reading ]]> We wanted to post here the transcript of the Rev. Prof. Peter J. Gomes’ (1942-2011) Easter Sermon. The great preacher from Harvard has hoped to the very end that on Easter he would come back to his Memorial Church in order to preach that sermon. Unfortunately, something else happened. We decided nevertheless to publish a picture taken in Harvard at the Paschal Vigil, which depicts Rev. Gomes lighting the Paschal Candle – a symbol of resurrection and life, as well as two Paschal quotations from his writings. The recordings of the Rev. Prof. Peter J. Gomes’ sermons you may find on the Memorial Church’s website.

…the resurrection is a continuing event which involves everyone who dares be involved in it.  Easter is not just about Jesus, it’s about you.  Jesus has already claimed his new life. What about you?  Easter is not just about the past, it’s about the future.  Your best days are ahead of you.  The proof of the resurrection is in your hands and in your life.

Indeed, the greatest argument for the validity of the Christian life is the life of a Christian: we are the arguments for the resurrection; we are the living roots for the existence of God.

W tym miejscu miał się pojawić transkrypt wielkanocnego kazania ks. prof. Petera J. Gomesa (1942-2011). Harwardzki kaznodzieja żywił do końca nadzieję, że na Wielkanoc powróci do swojego Memorial Church, aby to kazanie wygłosić. Niestety stało się inaczej. Mimo to postanowiliśmy opublikować fotografię z Wigilii Paschalnej w Harwardzie, na której ks. Gomes zapala paschał – symbol zmartwychwstania i życia – oraz dwa cytaty o tematyce paschalnej zaczerpnięte z jego publikacji. Nagrania kazań ks. prof. Petera J. Gomesa znajdziecie na stronie Memorial Church.

(…) zmartwychwstanie jest ciągłym wydarzeniem, które angażuje każdego, kto odważy się pozwolić w nie zaangażować. W Wielkanocy nie chodzi tylko o Jezusa, chodzi o ciebie. Jezus już sięgnął po swoje nowe życie. A co z tobą? W Wielkanocy nie chodzi tylko o przeszłość, chodzi o przyszłość. Twoje najlepsze dni są jeszcze przed tobą. Dowód na zmartwychwstanie jest w twoich rękach i w twoim życiu.

W istocie, największy argument na rzecz zasadności życia chrześcijańskiego to życie chrześcijanina: jesteśmy argumentami na rzecz zmartwychwstania; jesteśmy żywymi korzeniami istnienia Boga.

]]>
/?feed=rss2&p=4557 0
Remembering the Rev. Prof. Peter J. Gomes /?p=4378 /?p=4378#comments Thu, 31 Mar 2011 19:57:20 +0000 /?p=4378 Continue reading ]]> According to the announcement we found at the Memorial Church website, a memorial service celebrating the life and ministry of The Reverend Professor Peter J. Gomes will be held in The Memorial Church, Harvard on Wednesday, April 6th, at 11:00 a.m.

The service will be webcast live as video and can be viewed online worldwide on the church’s website. The video will also be also available for viewing after the event on the website.

The service will also be broadcast live on Harvard’s radio station, WHRB 95.3 FM. Here you can listen to the broadcast.

]]>
/?feed=rss2&p=4378 0
Skandalizująca Ewangelia /?p=4138 /?p=4138#comments Fri, 04 Mar 2011 01:10:36 +0000 /?p=4138 Continue reading ]]> Z książki Petera J. Gomesa “The Scandalous Gospel of Jesus: What’s So Good About the Good News?”:

Zmieniając perspektywę

Radykalna natura Jezusowej opowieści nie leży ani w sposobie Jego śmierci – via dolorosa – ani nawet w Jego chwalebnym zmartwychwstaniu, instynktowną odpowiedzią na które są kościoły wypełnione na Wielkanoc ludźmi, w inne dni do kościoła nie chodzącymi. Radykalny wymiar Jezusowej opowieści ma do czynienia z zawartością Jego nauczania, naturą radosnej nowiny, której bliskie wypełnienie zapowiadał. Potrzeba by było cudu i człowieka o geniuszu oraz bezczelności Mela Gibsona, aby nakręcić film o tym, co biblista Thomas D. Hanks nazywa wywrotową Ewangelią. To jest dobra nowina, która dla wielu w czasach Jezusa była złą nowiną, tak bardzo złą, że na początku Jego działalności kaznodziejskiej prawie go zabili, zaś na końcu Jego służby się im to wreszcie udało.

Jest taki słynny obrazek satyryczny z New York Timesa, który pokazuje parę bogaczy, wychodzących z kościoła po wypowiedzeniu paru miłych głupstewek do stojącego przy drzwiach kaznodziei. W podpisie, przyodziana w futra i klejnoty, żona mówi do męża w cylindrze: „Niełatwo mu przychodzi nie obrażać nas ”. W bardzo popularnej brytyjskiej komedii „The Vicar of Dibley”, pastorka, nonkonformistyczna Geraldine Granger, bywa często oskarżana przez swego konserwatywnego starszego zboru o głoszenie „socjalistycznych bredni”. „Dlaczego nie ograniczyć się do Ewangelii?”, pyta on, zaś ona odpowiada słodko: „To jest Ewangelia”. Jeżeli prawie zawsze skupiamy się na człowieku [żyjącym] dla innych, który na krótką metę przegrywa, ale któregoś dnia tryumfalnie powróci aby zwyciężyć, to nic dziwnego, że tak wiele w wierze chrześcijańskiej albo wykazuje obsesję przeszłością, albo daje się zwieść perspektywom wspaniałej przyszłości. W międzyczasie wszystko dzieje się na swój dawny zły sposób, a my żyjemy jako realiści w świecie, w którym realizowany jest prawie zawsze najgorszy scenariusz.

Ostatnią rzeczą, której chce wierzący, to aby go niepokojono. Dlatego łatwo jest przedkładać Biblię nad Ewangelię, ponieważ wówczas można patrzeć na Ewangelię jako na te słodkie, nawet wciągające, historie o Jezusie, które nie mają prawie nic wspólnego z nami „aż On przyjdzie”.

Na moich zajęciach z kaznodziejstwa wyznaczam moim studentom teksty na niedzielne kazania. Nie lubią tego, ponieważ woleliby wybierać własne, albo głosić na podstawie lekcjonarza swojego Kościoła, a ja to rozumiem. Wybieram jednak kontrowersyjne teksty, fragmenty, z którymi nigdy nie zmierzyliby się z własnej woli, i często są to niektóre z tych eschatologicznych opowieści z Ewangelii, które traktują o sprawiedliwości i odwróceniu się koła fortuny. Jedną z moich ulubionych jest opowieść o bogaczu Divesie [w Ewangelii bogacz nie ma imienia, ale w języku angielskim utarło się nazywać go „Dives”; jest to słowo pochodzące z Wulgaty, które po łacinie oznacza bogacza] i biednym żebraku Łazarz – przerażająca historia bogacza, który na ziemi dysponuje wszelkimi dobrami, ale po śmierci kończy w piekle, podczas gdy Łazarz, żebrak u jego bram, trafia na łono Abrahama. Bogacz jest przyzwyczajony, że się go słucha, nawet w piekle, tak więc prosi Łazarza aby przyniósł mu trochę wody dla zwilżenia jego wyschniętych warg. Nie jest to jednak możliwe. Wówczas prosi, aby jego bracia, będący wciąż na ziemi, zostali ostrzeżeni aby czynić dobro i nie iść za jego przykładem, by mogli uniknąć jego losu. Ojciec Abraham odmawia jednak, mówiąc, że mają Mojżesza i proroków i wszelkie możliwości, aby pokutować. Teraz jest za późno.

Moi studenci uważają, że ta opowieść da się relatywnie łatwo zegzegezować, ale jest niemal niemożliwe wygłosić kazanie na jej podstawie. „Dlaczego?”, pytam. „Nasi ludzie nie znieśliby tego”, odpowiadają; albo „To nie jest wystarczająco motywujące”; albo „Nie wierzę, że Bóg postępuje w taki sposób”. Gdy zwracam uwagę, że Jezus najwyraźniej brał tę historię wystarczająco poważnie, aby ją opowiedzieć, i że ewangeliści brali ją wystarczająco poważnie, aby ją zapisać i przypisać Jezusowi, w najlepszym wypadku odpowiadają, „No cóż, tak było wtedy, a teraz jest inaczej”. Da się tu znaleźć jakieś dobre słowo? Jest to część dobrej nowiny? Jak to pogodzić z całą resztą Jezusowego kaznodziejstwa i nauczania? Myślę, że znamy odpowiedź. Ewangelię można łatwo zagubić w Biblii. W przypadku Jezusa tak nie było, ponieważ uważał on Biblię hebrajską, jedyną jaką znał, za środek [prowadzący do] Ewangelii. Jeśli dokładnie przyjrzymy się temu, co tworzyło jego kaznodziejstwo, jego definicji Ewangelii, może nas zaskoczyć jak wiele z Ewangelii kłóci się z konwencjonalnym chrześcijaństwem. Bardzo trudno głosić Ewangelię tak, jak czynił to Jezus, nie obrażając nikogo, a świat jest pełen ludzi, którzy doskonale nadają się do tego, aby zostać obrażeni.

Rzecz nie w tym, byśmy byli ignorantami. Wiemy, co wywołuje obrazę o to jest prawdopodobnie przyczyna tego, że poświęcamy tyle czasu mówieniu o seksie, podczas gdy Jezus poświęcał tyle czasu mówieniu o pieniądzach. Gdy cesarz Konstantyn zaprzestał prześladowania chrześcijan i z tolerowania ich religii uczynił zasadę rzymskiej polityki, wiedział, że sposobem na udomowienie rodzącego się rywala jego własnej najwyższej władzy było danie Kościołowi poczucia wygody i samozadowolenia, i że w tym celu radykalny charakter Jezusowego kaznodziejstwa i nauczania Ewangelii musiał ulec stępieniu. Kościół stał się wówczas raczej narzędziem ciągłości, aniżeli zmiany, a konformizm bardziej niż transformacja stał się wiodącą ideologią tamtego czasu. Kościół zaś, który wygodnie aranżuje się z istniejąca władzą, nie stanowi dla niej zagrożenia.

Najwcześniejszych tłumaczy Biblii na nasz rodzimy angielski, Williama Tyndale’a i Johna Wycliffe’a, uważano za niebezpiecznych i skazano na śmierć jako heretyków, ponieważ utrzymywali, że, jeżeli ludzie będą sami czytać Ewangelię i zobaczą, co Jezus mówił i czynił oraz porównają biblijną ewangeliczną postawę z zachowaniem biskupów, kapłanów i diakonów, którzy powinni byli głosić w Jego imieniu nieświadomemu ludowi, stanie się to powodem rewolucji społecznej. Dumna proklamacja z Magnificat, że „głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia” oznacza, iż status quo nie jest tym, co wypływa z Ewangelii, ale dziełem sprytnych i egoistycznych ludzi. Ci chytrzy biskupi i urzędnicy państwowi rozumieli, że w tych przekładach Biblii na angielski tkwiło zagrożenie dla wszystkiego, co sobie cenili, i byli zdeterminowani nie dać się zastraszyć.

Gdy szacowne duchowieństwo chrześcijańskie z Birmingham w Alabamie wezwało Martina Luthera Kinga, Jr., aby zaprzestał swych protestów z tego powodu, że taktyka, która według białego duchowieństwa była zasadniczo niechrześcijańska, mogłaby przestraszyć, a nawet wywołać negatywne emocje u dobrych ludzi, ten odpowiedział:

W waszym oświadczeniu stwierdzacie, że nasze działania, nawet jeżeli są prowadzone w sposób pokojowy, muszą zostać potępione, ponieważ wywołują przemoc. Czy to nie jest tak, jakby potępiać obrabowanego, ponieważ fakt, że posiada pieniądze, wywołał zło rabunku? (…) Czy to nie jest tak, jakby potępić Jezusa, ponieważ Jego niepowtarzalna świadomość Boga i nieustające oddanie Bożej woli wywołało zło Ukrzyżowania?

Od najdawniejszych czasów każdy ruch na rzecz sprawiedliwości społecznej był oskarżany o niezrozumienie prawdziwych intencji Jezusa. Marcin Luter, ojciec Reformacji, był przerażony, gdy niemieccy chłopi uczynili podstawą swojej rewolty przeciwko ustanowionemu porządkowi to, co darował im w postaci reformacyjnej Biblii, zaś tych, którzy w osiemnastowiecznej Anglii i dziewiętnastowiecznej Ameryce Północnej występowali przeciwko posiadaniu niewolników na podstawie tego, że było to obrazą Ewangelii, dosięgła ostra krytyka tych, którzy uważali siebie samych za dobrych, wiernych Biblii chrześcijan. W dwudziestym wieku odwołanie się do Ewangelii zaskutkowało tzw. teologiami wyzwolenia w najbardziej uciśnionych miejscach na ziemi, a następnie bataliami na rzecz zmiany podejścia i polityki w stosunku do mniejszości seksualnych. Ci, którzy byli za tymi zmianami, mieli Ewangelię po swojej stronie, ale bywali zazwyczaj odpierani przez tych, którzy argumentowali na podstawie Biblii.

Nikt nie jest winny oprócz nas samych

Za ten opłakany stan, w którym się znajdujemy, Kościół nie powinien winić nikogo oprócz siebie. Nowy papież, Benedykt XVI, potępił kulturę świecką w swoim kazaniu wygłoszonym przed Kolegium Kardynałów, wypowiadając się z elokwencją i pasją przeciwko kulturze arogancji i egoizmu, „dyktaturze relatywizmu”. To jest jednak dokładnie ten sam papież, który jako Joseph Kardynał Ratzinger ogłosił teologie wyzwolenia – przez krótki czas rozkwitającymi w Kościołach Ameryki Łacińskiej i Afryki – wyzbytymi Boga i zrównał je z komunizmem. Nieomal wszyscy jego poprzednicy na tronie piotrowym mieli do czynienia z tym nierozwiązywalnym dylematem doktryny, która wspiera status quo, w opozycji do radykalnych słów Jezusa, którego Ewangelia nie stanowiłaby przeciwieństwa słynnego hasła społecznego z dziewiętnastego wieku: „Od każdego według zdolności, każdemu według potrzeb”.

Kościół chrześcijański rzadko ryzykował swoją doczesną pozycję, aby ogłaszać radosną nowinę [z] Jezusowego kaznodziejstwa i nauczania, bowiem stanowi to prawie zawsze zbyt wielkie ryzyko dla status quo. Niebezpieczeństwo Ewangelii polega na tym, że, jeśli weźmiemy ją poważnie, podobnie jak Jezus, to zaryzykujemy wszystko, a nawet możemy wszystko stracić. Z drugiej strony, nie znamy nazwisk strażników, którzy dokonali egzekucji na Dietrichu Bonhoefferze w Niemczech pod koniec II Wojny Światowej, natomiast nazwisko samego Bonhoeffera i, co ważniejsze, jego przykład, żyje cały czas. Czy to możliwe, iż poświęcamy tyle czasu próbie zrozumienia sensu Biblii, czy też raczej dopasowania jej do sumy naszych społecznych oczekiwań, że nie starczyło nam go na wzięcie sobie do serca zawartości głoszenia i nauczania Jezusa? Gdy uczący się kaznodziejstwa mają wygłosić swoje pierwsze kazanie, przypomina im się: „Pamiętajcie, macie głosić Ewangelię, a nie Biblię”. Być może teraz oraz na kolejnych stronach jest czas i miejsce, aby przyjrzeć się właśnie temu, co Jezus głosił i czego nauczał. Jak przyjmowali to Jego słuchacze? Czy łatwiej słuchać tego nam niż nim? Nawet jeżeli przy tej okazji nie nauczymy się niczego innego, to odkryjemy, że Jezus zawsze troszczył się bardziej o dzień jutrzejszy aniżeli o wczorajszy, i że jednocześnie implikacje dnia jutrzejszego przeżywamy dzisiaj, tu i teraz. Jeśli szczerze chcemy wiedzieć, co uczyniłby Jezus, musimy zebrać się na odwagę i zapytać, co mówi, o co prosi i czego wymaga. Tylko wtedy będziemy w stanie przejść, nawet jeśli ostrożnie i niedoskonale, od Biblii do Ewangelii.

Źródło: Gomes P.J., The Scandalous Gospel of Jesus: What’s So Good About the Good News?, HarperOne 2008, dostępna na przykład tutaj.

]]>
/?feed=rss2&p=4138 2