Kiedy kilka miesięcy temu w Kościele Episkopalnym konsekrowano Mary Glasspool na biskupkę jako pierwszą kobietę żyjącą w homoseksualnym związku partnerskim, obiekcje frakcji tradycjonalistycznej nie dotyczyły jedynie tego, co pierwsze przychodzi na myśl – płci i preferencji seksualnej biskup elekta. Impulsu do dodatkowej krytyki skandalicznej heterodoksji progresywnych środowisk anglikańskich dostarczyła forma uroczystości, w którą włączono między innymi elementy rytuałów indiańskich. Całość sprawiała faktycznie eklektyczne wrażenie, które w zamyśle organizatorów miało oddać bogactwo kultury etnicznej diecezji Los Angeles (pisaliśmy o tym wydarzeniu tutaj ). Wiele osób zinterpretowało tę aranżację jako odejście od wyłączności chrześcijaństwa ku amorficznej filozofii inkluzji, rzekomo zastępującej u wielu episkopalian prawdziwie chrześcijańską doktrynę i przesłaniającą zadanie jakie przed nami postawiono – głoszenie Dobrej Nowiny o zbawieniu. Ma to być akceptacja tego, co dla wiernych powinno być nie do zaakceptowania; zatracenie unikatowego charyzmatu chrześcijaństwa. Jak określił to pewien komentator: promocja pogańskich bzdur . Oceńcie zresztą sami.
O ile tak podejrzanie gęsta krytyka, zwłaszcza wysuwana pod adresem dobrze znanego mi Kościoła Episkopalnego, nie niepokoi mnie szczególnie w kwestii jego ewangeliczności czy ważności sprawowanego tam sakramentu, prowokuje jednak z pewnością do zastanowienia się nad kilkoma kwestiami. Przede wszystkim: jaki powinien być nasz stosunek do pogaństwa , do religii niemonoteistycznych? Czy nawiązywanie relacji z ich przedstawicielami albo włączanie w nasz kult elementów ich kultu oznacza już zdradę chrześcijaństwa? Jak możemy właściwie myśleć o roli religii pogańskich w historii i co wróżyć ludziom, którzy się z nich wywodzą? Potępienie, jak głosi wersja tradycjonalistów, usprawiedliwienie przez prawo naturalne, jak głosi List do Rzymian, czy też powinniśmy umieścić ich jednak w kręgu działania Zbawiciela? To wszystko sprowadza też ważne kwestie praktyczne. Bo jak mają postępować chrześcijanie wobec pogan? Ktoś powie, że nawracać (już zapewne nie siłą, choć mocna perswazja przecież nikomu szczególnie nie zaszkodziła) – i żałować ich, gdy nasze wysiłki zawiodą. A jeśli nie zawsze starać się nawracać, to czy możemy stwierdzić (a nawet wypowiedzieć to głośno przez nasze instytucje kościelne), że religie nie-monoteistyczne również prowadzą do Boga, do Zbawienia? Że w istocie są jedną ze ścieżek wiodących na tę samą górę , jak stwierdził kiedyś znajomy nam holenderski mnich prawosławny, o. Jewsewij (co prawda w odniesieniu do chrześcijańskiej ekumenii)? Wielu ludzi stwierdza bez ogródek, że to potwarz dla Chrystusa, który nie po to umierał na krzyżu i nauczał, by ktokolwiek te nauki ignorował i uznawał wartość jakiejkolwiek innej wiary. W tej wizji chrześcijaństwo to faktycznie życie albo śmierć , a najlepiej stałoby się, gdyby wyznawcy wszystkich innych religii konwertowali. Ma ona także tendencje do zrównywania chrześcijaństwa z Chrystusem, zupełnie tak jakby opracował on katalog jego dogmatów i zalecił wykorzystanie tych a nie innych tradycji filozoficznych, słowem dał nam gotowy produkt kulturowy.
Alternatywę prezentuje o. Jerzy Klinger, polski teolog prawosławny, którego wielokrotnie już polecaliśmy i cytowaliśmy, w swojej egzegecie uzdrowienia paralityka (cudu w Betezda). Opierając się na odkryciach archeologicznych z terenów, na których znajdowała się ewangeliczna sadzawka, próbuje zinterpretować, co naprawdę przekazał Jezus, dokonując tego cudu. O ile dane archeologiczne czerpie z prac już opublikowanych, jego wnioski są nowatorskie i – o dziwo – jakże progresywne , nawet w stosunku do zachodnich komentatorów tych samych odkryć, choć mamy przecież do czynienia z przedstawicielem wyznania obwołanego skamieliną chrześcijańskiej teologii. Jest to zresztą fakt pomocny, ponieważ znacznie trudniej przychodzi obrzucanie takiego człowieka zarzutami o zastąpienie chrześcijaństwa amorficznym humanizmem, niż podobne oskarżenia wobec współczesnego nam episkopalianina. Dodatkowo za każdą teologiczną tezą o. Klingera kryje się ustęp biblijny (oraz wielka wiedza biblistyczna, pomocna w ustalaniu pochodzenia zmian i edycji) czy wątek tradycji Kościoła.
Pierwotnie miałem zamiar przetłumaczyć całą pracę, która na pewno na to zasługuje, niemniej na razie ograniczę się do omówienia najważniejszych elementów zawartego w niej rozumowania. A z pewnością warto sięgnąć do całości umieszczonej w zbiorze O Istocie Prawosławia (którego jedyna edycja dostępna jest tylko w antykwariatach, a i to rzadko, ale warto poświecić trochę czasu na poszukiwania); osobiście uważam tę pracę za jeden z najlepszych tekstów o. Klingera – w każdym razie a must read dla wszystkich, których oburza to czy inne przegięcie dialogu międzyreligijnego.
Fragment Ewangelii Jana, o który chodzi, to J 5;1-18:
1) Potem było święto żydowskie i udał się Jezus do Jerozolimy. (2) A jest w Jerozolimie przy Owczej Bramie sadzawka, zwana po hebrajsku Betezda, mająca pięć krużganków. (3) W nich leżało mnóstwo chorych, ślepych, chromych i wycieńczonych, którzy czekali na poruszenie wody. (4) Od czasu do czasu zstępował bowiem anioł Pana do sadzawki i poruszał wodę. Kto więc po poruszeniu wody pierwszy do niej wstąpił, odzyskiwał zdrowie, jakąkolwiek chorobą był dotknięty. (5) A był tam pewien człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat. (6) I gdy Jezus ujrzał go leżącego, i poznał, że już od dłuższego czasu choruje, zapytał go: Chcesz być zdrowy? (7) Odpowiedział mu chory: Panie, nie mam człowieka, który by mnie wrzucił do sadzawki, gdy woda się poruszy; zanim zaś ja sam dojdę, inny przede mną wchodzi. (8) Rzecze mu Jezus: Wstań, weź łoże swoje i chodź. (9) I zaraz ten człowiek odzyskał zdrowie, wziął łoże swoje i chodził. A właśnie tego dnia był sabat. (10) Toteż mówili Żydzi do uzdrowionego: Dziś sabat, nie wolno ci nosić łoża. (11) On zaś odpowiedział im: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł mi: Weź łoże swoje i chodź. (12) Pytali go: Cóż to za człowiek, co ci powiedział: Weź je i chodź? (13) A uzdrowiony nie wiedział, kto to był, bo Jezus niepostrzeżenie oddalił się od tłumu, który był na tym miejscu. (14) Później spotkał go Jezus w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś; już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało. (15) Odszedł ten człowiek i powiedział Żydom, że to Jezus go uzdrowił. (16) I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w sabat. (17) A Jezus odpowiedział im: Mój Ojciec aż dotąd działa i Ja działam. (18) Dlatego też Żydzi tym usilniej starali się o to, aby go zabić, bo nie tylko łamał sabat, lecz także Boga nazywał własnym Ojcem, i siebie czynił równym Bogu.
Wspomniane odkrycia archeologiczne to znaleziska na terenie dawnej sadzawki, a właściwie kompleksu basenów i grot, który składał się na działający tam ośrodek leczniczy. Odnaleziono tam, oprócz basenów dotychczas uważanych za miejsce ewangelicznej sceny, także mniejsze zbiorniki w grotach. To prawdopodobnie do nich odnosiło się stwierdzenie o pięciu krużgankach, bowiem duże baseny takich nie posiadały. Co istotne, w grotach odnaleziono przedmioty wotywne, a wśród nich także podobizny węża, symbolu boga-uzdrowiciela Asklepiosa. Te i inne odkrycia sprawiły, że uznano ten teren za świątynie jakiegoś pogańskiego bóstwa, najprawdopodobniej właśnie Asklepiosa, chociaż zdania badaczy są w tej kwestii podzielone. Najważniejsza jest jednak funkcja jaką sprawował – uzdrawianie, które było związane z wodą i źródłami dlatego, że wedle legendy Asklepios – a później już także inni bogowie-uzdrowiciele, jak Eshmun czy Serapis – mieli być według podania rozszarpani a ich krew przeniknąć do ziemi i nadać lecznicze właściwości wodzie. Pewne obiekcje może budzić fakt, że to pogańskie sanktuarium mieściło się tuż za murami żydowskiej świątyni, ale
Obecność takiego kultu popularnego (pogańskiego) nie powinna nas dziwić w hellenistycznej, rzymskiej Jerozolimie w początkach naszej ery. Było to zresztą za murami Świętego Miasta i ortodoksja żydowska mogła zamknąć na to oczy, tym bardziej, jeżeli starała się zaadoptować te praktyki, nieco je oczyszczając.
Ta opinia francuskiego badacza, P. Benoita, z którego głownie czerpał Klinger w kwestii pierwotnego znaczenia Betezdy, wydaje się być zadowalająca. Faktycznie, w czasie rzymskiego panowania wpływy kultury hellenistycznej musiały być już bardzo znaczące. Przyjmijmy na tym etapie, że sadzawka była w istocie pogańskim sanktuariów. Powstaje teraz pytanie, dlaczego nie ma o tym żadnej wzmianki w kanonicznym tekście Ewangelii, a wspomniany jest jedynie anioł?
Istnieją dwie wersje tej opowieści – lekcja długa, najpowszechniejsza, i krótka, tzw. aleksandryjska. W wersji aleksandryjskiej brakuje połowy wersetu 3. i całego wersetu 4., czyli wyjaśnienia, jak dokonywał się tam cykliczny cud uzdrowienia. Niektórzy badacze sądzą, że pierwotna jest wersja dłuższa, zaś krótsza redakcja jest późniejsza. Klinger zauważa jednak, że wspomniany fragment ma nie-Janowy charakter (co wynika z analizy języka), i został prawdopodobnie dodany by ukryć szokującą prawdę o odwiedzinach Jezusa w pogańskiej świątyni . Wersja aleksandryjska jest tego dodatku pozbawiona być może dlatego, że obawiano się skojarzeń poruszania wody z pewnymi rytuałami odbywanymi nad Nilem. Opis tej sceny zawiera prawdopodobnie też inne manipulacje, które wszystkie służą przeniesieniu akcentu z faktu wejścia do pogańskiej świątyni na pogwałcenie Szabatu i uzurpowanie sobie synostwa Bożego przez Jezusa, co miało ostatecznie doprowadzić potem do wystąpienia przeciwko niemu oficjalnego judaizmu. Co dodatkowo dziwi, po fragmencie o Betesda znajduje się mowa, w której Jezus ponownie akcentuje swój związek z Bogiem w prawie taki sam sposób, jak wcześniej czyni to jedynie przed najściślejszym gronem uczniów. W Ewangelii Janowej, najbardziej ze wszystkich ezoterycznej, jest to zauważalna niekonsekwencja, wprowadzona prawdopodobnie faktycznie dla zatarcie znaczenia pogańskiego epizodu. Publiczne odwiedziny pogańskiego sanktuarium były skandalem nie tylko dla współczesnych Żydów – którzy to prawdopdobnie potraktowali jako ostateczną zniewagę – ale także autora Ewangelii, który ten fakt tuszuje. Kolejną ważną kwestią, którą nasuwa samo Pismo, jest problem anioła.
Żydowska angelologia, jak twierdzi Klinger, mogła stanowić pomost między judaizmem i pogaństwem . Starożytni semici uważali źródła za żywe istoty, a w późniejszym judaizmie odnajdujemy postaci „aniołów wód” i „aniołów rzek”; także związek aniołów z duchem – powiewem, ruach , jest bardzo wyraźny ( Posłami swymi czynisz wiatry …, Ps 103,4). Z kolei chrześcijańscy pisarze pierwszych wieków przypisywali pozytywne aspekty pogaństwa właśnie aniołom; np. św. Klemens Aleksandryjski twierdził, że aniołowie nie tylko dali prawo Żydom, ale i filozofię Grekom. Aniołowie narodów stają się w ich wizji po przyjściu Chrystusa aniołami Kościołów. Wtedy odpowiedzialność za to, co pozytywne w pogaństwie, przechodzi na Chrystusa, który zastępuje aniołów jako pośredników między Bogiem a ludzkością i bierze w swoje ręce historię zbawienia (dlatego chrześcijanie, a szczególnie już koncepcja Ewangelii Jana, uwydatnia rolę Logosu):
W tej perspektywie Asklepios, Eshmun, Serapis mogli być pojęci jako niepełne przejawy tego samego Boskiego słowa, które w swej pełni przemówiło w osobie Chrystusa. Ta tendencja znalazła swój wyraz w ikonografii chrześcijańskiej w przeniesieniu na Chrystusa zewnętrznych rysów obrazu Asklepiosa.
S.N. Trubeckoj
Wydaje się więc, że autor wersetu 3. i 4. w dłuższej redakcji nie miał intencji zafałszowania treści przekazu – dla niego było rzeczą zrozumiałą, że uzdrawiającą siłę objawiającą się w pogańskim sanktuarium można przedstawić za pomocą metafory anioła. Tradycyjna interpretacja tego uzdrowienia mówi, że Chrystus przeciwstawia się pogaństwu, polemizuje z nim. O. Klinger twierdzi jednak, że
Nasz tekst (…) sugeruje (…), że wszystko to, co było pozytywne w poganizmie, teraz przechodzi do chrześcijaństwa przez osobę Chrystusa, który jest nie tylko wypełnieniem tradycji Starego Testamentu, lecz również wypełnieniem najlepszych tradycji poganizmu.
oraz:
W całym tekście nie widzę najmniejszego elementu, który by mógł być odczytany jako wyraz jakiejś polemiki. Przeciwnie, fakt cudownego burzenia się wody i jego zbawcze skutki nie jest kwestionowany. Miejsce jest wyraźnie wskazane. Tylko imię obcego boga jest zastąpione przez postać Anioła. I oto do tego miejsca, wszystkim znanego, wchodzi Jezus i dokonuje cudu, bynajmniej nie kwestionując cyklicznie dziejących się tam uzdrowień, lecz dokonuje cudu niejako poza programem, ale będącego na tej samej linii ludzkich pragnień, co inne cuda mające tam miejsce. Chrystus wykazuje jedynie większą moc, bo nie związaną z uwarunkowaniem żadnego kairos (…) nie uzależnioną od żadnej pomocniczej akcji Anioła czy człowieka, w czym można widzieć odpowiednik wyniesienia Chrystusa ponad wszystkie moce niebieskie i ziemskie (…), ale trudno się dopatrzyć jakiejś akcji przeciwstawnej do siły dobra działającej również w poganizmie (…). Wprost przeciwnie, samo wejście Jezusa do jakiegoś ośrodka lub domu jest zawsze (…) wyrazem jakiejś akceptacji.
Klinger przeciwstawia się także tezie niektórych badaczy, że przypisanie Jezusowi tytulatury właściwej Asklepiosowi ( Zbawca Świata ) stanowi wyraz polemiki z pogaństwem, ponieważ analogicznie za polemiczny należałoby uznać związek Jezusa ze Starym Testamentem, co nauka chrześcijańska wyraźnie odrzuca, mówiąc o wypełnieniu obecnych tam figur i symboli. Również:
wiemy, że ośrodek w Betezda istniał i nadal po Chrystusie, o czym nam mówią właśnie wykopaliska. I autor czwartej Ewangelii musiał także o tym wiedzieć. W tej perspektywie przytoczony epizod nie mógł być wyrazem polemiki. Jeżeli nawet autor nam chciał powiedzieć, że odtąd już nie Aniołowie, ale sam Chrystus będzie działał, to znaczyłoby to, że będzie działał również w elementach pozytywnych poganizmu, czego symbolem stał się epizod w Betezda.
Wydaje się, że badacze utożsamili późniejszą postawę apologetów chrześcijańskich z poglądami samego Chrystusa i przez to zatarciu uległo pierwotne znaczenie wydarzenia w Owczej Sadzawce.
Najciekawsze jest to, w jaki sposób cud w Betezda został przedstawiony na tle innych epizodów, które znajdują się w kanonie czytań w okresie wielkanocnym w tradycji prawosławnej – uzdrowieniem ślepego od urodzenia i spotkaniem z Samarytanką. Otóż składają się one w zdumiewający sposób na przedstawienie historii zbawienia w odniesieniu do różnych ludzi i kultur. Historia ślepego od urodzenia dotyczy sprawy Żydów – ten, który przejrzał reprezentuje część Izraela jaka uznała Jezusa za Mesjasza – przejrzała – zaś uczeni w Piśmie i faryzeusze tę, która uważała się za widzącą, a w istocie była ślepa. Ewangelia o Samarytance dotyczy nawiązania przymierza z uważaną za odstępczą Samarią, zaś uzdrowienie paralityka – nawiązania przymierza ze światem pogańskim. W równie zdumiewający sposób czytaniom tym odpowiadają fragmenty z Dziejów Apostolskich przewidziane na ten okres, w których mowa o rozszerzaniu się Kościoła: „Weźmiecie moc Ducha Świętego (…) i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1;8).
Ojciec Klinger zauważa także:
Dwie pozostałe Ewangelie (…) kończą się nawróceniem (…). Nic podobnego nie mamy w opowiadaniu o paralityku (…). Pozornie przeciwko proponowanej interpretacji może jeszcze świadczyć fakt, że Jezus spotkał uzdrowionego paralityka w świątyni (…). Nie musi to jednak być argument decydujący (…). Wiadomo, jak szerokie było pojęcie „świątynia”, obejmujące przecież dwa podwórza, z których jedno było „podwórzem pogan”. (…) Żydzi czekali na Mesjasza. Samarytanie oczekiwali na przyjście wielkiego Proroka, będącego drugim Mojżeszem. Dlatego Chrystus stykając się z nimi budzi w nich świadomość spełnienia się ich oczekiwań. Czynnikiem pozytywnym w poganizmie było z natury czynienie tego, co zakon nakazuje (…) i Chrystus od pogan nie żąda niczego więcej, niż pozostania w ramach ich najlepszych możliwości, pełnienia dobra w ramach etyki naturalnej. A więc przy końcu epizodu nie znajdujemy żadnego nawrócenia, żadnego prozelityzmu w myśl zasady, że „nikt nie może przyjść do mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec” (J 6;44).
Z wszystkich powyższych dowodów i interpretacji można wyciągnąć kilka istotnych wniosków praktycznych. Chrystus jawi się jako wypełnienie tradycji pogańskich, które jednak nie przestają obowiązywać, działać – staje się dla nas tylko jasne, że w istocie to On stoi za tym, co w nich dobre , że jest w nich obecny i można w nich zaznać Jego mocy. Samo stwierdzenie, że w religiach pogańskich tkwi coś dobrego, że są one przyczyną czegoś dobrego, dla wielu gorliwych chrześcijan jest rzeczą nie do zaakceptowania, bo wolelibyśmy widzieć wszystko co leży poza granicami naszego objawienia jako igraszkę Szatana. Może czujemy się wtedy odrobinę czyściej ?
W każdym bądź razie religie nie-chrześcijańskie jako takie nie powinny być dla nas obiektem ataku. Nie były nim dla Chrystusa. Podobnie nie powinniśmy myśleć o ich wyznawcach jako o zadaniu nawrócenia . Można natomiast zastanowić się, czy to, co stało się w maju w Los Angeles, nie było po części po prostu wejściem z Chrystusem do pewnej Betezdy , a nie porzuceniem Go dla zabobonu i magii?
Od dawna mysle o roznych sciezkach duchowych i religiach w ten sposob: rozne drogi do tega samego celu. Co nie znaczy, ze wszystkie sa identyczne. Jedne sa dluzsze niz inne; jedne prostsze i latwiejsze, inne trudniejsze. Nie ma jednej uniwersalnej sciezki dla kazdego. Kazde z nas przechodzi proces duchowego rozwoju indywidualnie. Droga, ktora jest najlepsza dla mnie nie musi byc najlepsza dla Ciebie. Zadaniem wspolnoty – kosciola – jest wzajemne wspieranie sie w takim duchowym wzroscie, a nie osadzanie innych wedlug naszej miarki.
A Jag, jak zwykle krótko, prosto i do rzeczy :)) ( chociaż długo też jest OK )
Kościół jako miejsce wzajemnego wspierania się w duchowym wzroście… zgadzam się i dodam: taka przestrzeń, gdzie można swobodnie oddychać, bez lęku być sobą…
Indywidualnie, ale i wspólnotowo w takim razie.
Pozdrowienia,
( blogowe chłopaki, przynajmniej w 50%, bardzo ostatnio zajęte 😉
Kilka dni temu ‘odszedł’ od nas Raimon Panikkar. Np. te kilka słów o nim wydaje mi się pięknie oddawać istotę tego, o czym również piszesz/piszecie( zwłaszcza ten ‘dialogiczny dialog’ podoba mi się ) choć zapewne z wieloma jego tezami można byłoby dyskutować, ale może też i o to chodzi:
‘ In Panikkar, philosophy, which is constantly open to human reflection, finds an original thinker devoid of complexes because he “knows” what he is talking about and also because he proposes relationships and accepts differences which can only be debated by those who have experienced and understood them from within each tradition. Panikkar, who has wandered the world, proposes pilgrimage as a symbol of life but not as life itself because a pilgrimage should not only be an exterior experience but also an interior one.
This is exactly why he accepts the supremacy of practice, of life, of a life which unfolds in the present, in every moment and which is able to find the universal in the practical, in every detail. “My aspiration” – he has confided – “does not consist so much in defending my truth but rather to live it out”. His thought, inspired by the principle of advaita (neither monist, nor pantheist, nor dualist), suggests a vision of harmony and of concord which endeavors to discover the “human invariant” without destroying cultural diversities which all aim at the realization of the individual in a continuing process of creation and recreation. “The more we have the courage to walk new paths – he said – the more we must remain rooted in our own tradition, open to others who let us know that we are not alone and permit us to acquire a wider vision of reality”.
Dialogue is important for Panikkar but not purely mechanical or informative dialogue but rather what he calls “dialogical dialogue” which leads to recognizing difference but also to what we have in common, which in the end produces mutual fecondation. Dialogue is not a luxury for mankind, it is something absolutely necessary and inter-religious dialogue plays an important role. By this Panikkar does not mean an abstract theoretical dialogue, a dialogue about beliefs, he means a deep-reaching human dialogue in which one seeks the collaboration of the other for mutual realization since wisdom consists in being able to listen. Religion is not an experiment for him, it is an experience, an experience of life through which one is part of the cosmic adventure, with neither worry nor anxiety. This, for example, leads him to put forward the notion of “identity”. He was once asked during an interview: “Where do you find your identity?” His answer was:” By losing it rather than looking for it: by not wanting to hold onto an identity which has not yet been fulfilled and therefore is impossible to find in the past because it would only be a copy of something old. Life is a risk; adventure is radical innovation; creation comes about day after day, it is something absolutely new and unforeseeable”.
With his concrete yet also global vision of existence Panikkar defends harmony among one and the other, our harmony with that of nature and naturally with ourselves. He defends the sacredness of life as sacred secularity. Because everything is sacred, everything is inviolable and denounces how sensitivity towards the sacredness of matter has been lost. Ecosophy is the new wisdom of the earth. That which is human, that which is infinite or divine and that which is material are not three separate realities but three aspects of a unique and identical reality. This is his cosmotheandric or theandropocosmic intuition which reveals the ambiguity and the limits of any strictly scientific or cultural question. Finally we have come to experience the pathology of safety, that present day obsession, through the obsession with certainty. This is why Panikkar urges that philosophy should be alive, that it focus attention on polysemy, ambiguity, openness: because it can only foster awareness of freedom if it itself places itself above any type of servitude even if it is rational or rationalizing servitude.
ze strony:
http://www.raimon-panikkar.org/english/laudatio.html
Uwazam, ze wspomnienie w tym kontekscie wlasnie Raimona Panikkara jest bardzo na miejscu. Byl on jednym z tych ludzi, ktorych publikacje ´leczyly´ i mnie z tendencji do religijnego ekskluzywizmu (ktorym w jakims tam stopniu podlega chyba wiekszosc z nas w jakims momencie swego zycia).
W jakis sposob koresponduje z tym podejsciem kazanie Jana Wesleya, ktore wlasnie dzis zamieszczamy. Osobiscie takie ujecia utwierdzaja mnie w przekonaniu, ze ludzie naprawde oddani duchowosci zawsze sie jakos odnajda, chociaz calkowicie zgadzam sie z Jagiem: drogi, ktorymi idziemy, nie sa identyczne. Sa rozne. I dzieki Bogu…
Dzięki za to kazanie Odkąd się o tym Wesleyu dowiedziałam od Ciebie :-), to choć napisałeś o nim kilka zdań, wiedziałam, że to ‘swój człowiek’ 😉
To naprawdę coś nowego i znanego jednocześnie. Może to właśnie jest to odnalezienie się pomimo różnych miejsc, czasu, historii życia, Kościoła. Mnie osobiście potrzeba takich słów…
A ja wczoraj odnalazłam na facebooku znajomego z dawnych lat, z którym kiedyś spędziliśmy pod jednym ekumenicznym dachem kawałek życia. To niesamowite poczytać co pisał na swoim blogu, po tak wielu latach braku kontaktu i nie być zdziwionym i zdziwionym jednocześnie. Nie pytałam go o pozwolenie, ale myślę, że nie obraziłby się. Dlatego umieszczam taki tekst, który z kolei zdaje się korespondować dalej z tym co tu…
Pozdrowienia,
1. oikomene | ekumenia jest ruchem na rzecz jedności kościoła. Jedność ta jest jednak niespieszna, bo przynależy do czasów eschatycznych, jest tym samym niemożliwa do ukończenia przez człowieka (owoc takiej ewentualności jest opisany w narracji „babelskiej”); jedność, o której mowa, może być jedynie owocem bożej działalności w nas. W czym się przejawia ta działalność? O jaką jedność tu chodzi i jak można jej doświadczyć? Autentyczne chrześcijaństwo wymaga ogromnej odwagi i jest umiejętnością niezachowywania stanu, jest zdolnością otwierania się na to, co jest dane; a to co dane, jest najczęściej nie-po-mojej-myśli; świat wokół nas się wyDARza a my chcąc go przemienić, musimy się na niego najpierw zgodzić; chrześcijaństwo ekumeniczne będzie tedy wejściem w okoliczności ode mnie niezależne; a odwaga chrześcijańska będzie polegała na (od)daniu się, w wierze i przekonaniu, iż to co się przydarza, jest mi powierzone. Trudność wynikająca z „otwierania się” jest niestety jednocześnie przyzwoleniem i legitymizacją zachowawczej postawy „zamykanie się” z ewentualną pielęgnacją pobożnościowych form kultu religijnego, zadość bynajmniej czyniącym naturalnemu pragnieniu „bycia otwartego” na sacrum; miarą natomiast obecności JCH we mnie jest (nie)stety wyraz zdolności do bycia i życia w relacji, nawet jeśli na-ten-czas bezowocnej w naszej opinii. Ekumenia jest więc zwykłą konsekwencją życia otwartego, jest (nie)zwykłym relacjonowaniem się z kimś-innym. Nie ma potrzeby tworzenia postulatów, aby robić coś dodatkowego, ze względu na obrany kierunek ekumeniczny; nierzadko można mieć jednak wrażenie, że to człowiek w momencie kiedy zatraca zdolność (w)słuchania, nawołuję innych postulatami quasi-ekumenicznymi. Ciekawym jest natomiast – gdy się przyjrzymy doktrynom, dzielącym chrześcijan – że są one „jedynie i aż” świadectwem interpretacji treści objawionej, jakkolwiek absolutyzowane będą zniewalać, nie wyzwalać; a jak można być zniewolonym w wierze? To absurd, to nie ma sensu, bo to właśnie wiara wymaga od nas przyzwolenia, się powierzenia – by się móc na obietnicę wyzwolenia otworzyć.
2. communio | skoro w ekumenii chodzi o umiejętność otwierania się na to, co jest dane; to napotkanie kogoś, kogo charakteryzuje podobna postawa, będzie spotkaniem się w przestrzeni, która do żadnej ze stron nie należy. Będzie odnalezieniem się w rzeczywistości dialogu; Ciekawe, że już starożytna Grecja wiedziała, że w dogadywaniu się (nazywając to dia logos) o „otwieranie siebie” a nie „zamykanie ciebie” chodzi. Takie wyjście z siebie i z własnych przekonań jest tworzeniem środowiska, które nie jest prowadzone i koordynowanenowane przez zwierzchników, lecz samo się prowadzi – jak dojrzewające dziecko wypuszczone spod nadzoru rodzica, tak ma się dojrzewająca wspólnota do kontrolowanej społeczności; Zatem w oikomene chodzi o communio; Tak jak dom jest na tyle oikomene, na ile jest communio; nie każdy bowiem schron jest domem, tak jak nie każda społeczność wspólnotą; wspólnota jest owocem „ekumenicznego” się otwierania; to rzeczywistość-w-pomiędzy; dialog odbywa się więc wewnątrz tego „uwspólnienia” a konkretny „ja” może się jedynie w to włączyć, albo temu udzielić; tzn. nie ma tendencyjności stricte subiektywizującej „ja i Bóg mój”, nie ma też tendencji umniejszającej rolę jednostki, jest raczej akcent stawiany na wymiar wspólnoty. Jest w tym oczywiście miejsce na własność, na własną ciszę, spokój, skupienie; są miejsca, gdzie ja mogę być „sam na sam” z Bogiem, ale nie są one absolutyzowane, akcent położony jest „wspólnotorodność”. Na ile jestem częścią tego uwspólnienia, na tyle otwieram się na dzieła Boga we mnie. To stan gotowości na „wszystko” – pre-pour-tout, ze względu na wiarę, iż jest się przez Boga przyjętym, przez co też i konkretnie do czegoś posłanym, komuś powierzonym; Powierzenia owe odczytuje się wewnątrz danej wspólnoty i razem z nią przydziela się konkretne „odpowiedzialności”; Tu nie ma miejsc na protekcję, owocność w poszczególnych odpowiedzialnościach weryfikuje sama kompetencja – widać kto do czego się nadaję i co mu najlepiej wychodzi; To ciekawe, ale z czasem też odkrywa się osobową potencjalność człowieka do bycia poza sobą; Wyłania się taki twór, który „jedna” wiele bytów osobowych, tj. podmioty, które na podstawie określonych relacji konstytuują dla siebie nawzajem „ciąg dalszy” – przedłużenie siebie poza sobą. Skoro realizacja własnego „ja” jest możliwa dzięki wspólnocie, to odnajdywanie siebie i jedność wewnątrz wspólnotowa wzrastają wprost, a nie odwrotnie proporcjonalnie. Coś nas jedna, coś powoduje owe wyjścia z własnych przekonań i wprowadza w spotykania; owa „wspólnotorodność”.
3. reunion | otwarcie się na dialog, na wsłuchiwanie w drugiego, na tworzenie relacji to zgoda na spotkanie; to podjęcie wyzwania na otwarcie się, aby kogoś (kto może być w okolicznościach zamkniętych) zainspirować do podobnego; spotkanie zakłada, że przynajmniej jedna ze stron, nie ma ambicji zwojowania czegoś; przekonania kogoś za pewną cenę, czasem wszelką; W spotkaniu nie ma dwóch nieprzejednanych obrońców swojego stanowiska; ktoś musi podjąć wysiłek i znaleźć sposób, aby do spotkania mogło dojść. Czy „ja” potrafię znaleźć miejsce na „się spotkanie”, tzn. pomimo treści, które nas różnią, pomimo tego że ten drugi jest dla mnie trudny, czasem nie do zniesienia? Swoje chrześcijaństwo spróbuję odczytać jako zdolność do spotkania się pomimo tych trudności, bo na treści trudne, potrafię odpowiedzieć nie tylko treściami jeszcze trudniejszymi (na argument wygenerować silniejszy kontrargument); jako chrześcijanin, mam zdolność znaleźć „sposób i miejsce”, aby się spotkać, aby z Tobą pobyć, nawet jeśli nie uda nam się dogadać. To jest też właśnie konsekwencja „wspólnotowości” przed „ortodoksją”. Takie skromne moje otwarcie się na eschatologiczną wizję rekapitulacji w JCH; tego, że skoro jedność jest rzeczywistością upragnioną i eschatyczną jednocześnie, można jej skromne formy przeżywać już w czasach docześnie nam zadanych. To jest również pierwotne pojęcie Kościoła – eklesia – jako gromadząca się społeczność wokół treści ich jednoczących. To dopiero na kolejnych etapach będę potrzebował rad, wsparcia, doktryny, ale pierwszym etapem jest potrzeba, aby się wzajemnie wysłuchać, pobyć ze sobą. Doktryna jest wyrazem dojrzałości a nie warunkiem inicjacji.
Masz naprawde interesujacych znajomych ;-). Swoja droga moze bys sie z nami ‘zalubila’ (‘zalike’owala’?) skoro masz konto na facebooku? Wowczas mogli by sie nami zainteresowac Twoi znajomi.
My pomalutku zaczynamy nadrabiac zaleglosci. Teraz chyba przez kilka dni ‘odsapniemy’, a na potem pozostal jeszcze ‘w szufladzie’ jeden moj tekst, jeden tekst obchodzacej jubileusz holenderskiej teolog feministycznej i Twoje tlumaczenie (pomimo Twej wydatnej pomocy to jednak zajmie nam troche czasu, by go przelozyc na angielski).
Kamila wspominam bardzo miło, a tak naprawdę wszystkich stamtąd. Ależ ja już jestem z Wami ‘zalubiona’ 😉 Nie mam ! On po prostu podał namiar do swojego bloga tak że mogłam dostać się bez logowania.
Powoli ‘dorastam’ do odnowienia paru znajomości/przyjaźni, a wtedy założę konto i się przyłączę.
Taka tam pomoc… 😉
Pozdrowienia,