Gdy afirmowanie wieloznaczności staje się cechą szczególną wspólnoty kościelnej, prędzej czy później pojawia się pytanie/zarzut “czy jeszcze w ogóle sami wiecie, w co wierzycie?”. Obydwaj spotkaliśmy się z tym zarzutem już wielokrotnie i wiemy, że znajdujemy się w dobrym towarzystwie, bo jest to zarzut bardzo często wysuwany pod adresem anglikanów w ogóle.
Poniższy tekst, który zaczerpnęliśmy z książki Alana Jonesa zatytułowanej Common Prayer on Common Ground. A Vision of Anglican Orthodoxy (przy okazji serdecznie namawiamy do zakupu tej naprawdę świetnej książki!), wydaje się nieomal kontynuacją tekstu ks. Johna H. Westerhoffa, który opublikowaliśmy przedwczoraj.
Pierwsza i prawdopodobnie najpopularniejsza karykatura anglikanizmu wygląda tak: Anglikanie za niczym się szczególnie nie opowiadają. Ci zaś, którzy tworzą karykatury, należą do dwóch różnych szkół. Po jednej stronie znajdują się sekularyści – owi wykształceni gardzący chrześcijaństwem – a po drugiej dogmatyści, którzy uważają naszą niechęć dookreślania się jednocześnie za żałosną i zdradziecką. Obydwie strony uważają nas w najlepszym wypadku za śmiesznych, a w najgorszym za godnych pogardy. Po stronie religijnej znajdują się bohaterowie stronniczej ortodoksji w lewicowym i prawicowym wydaniu, którzy uważają, że zdradza się Ewangelię będąc umiarkowanym, słuchając, wyrzekając się pośpiechu, zachowując otwartość na przeciwstawne spojrzenia. Mają jakąś rację. Ale drażni ich, gdy to przyznaję. Jeśli bowiem mają rację, naciskają pytając, dlaczego nie pójdę za nią? Sprawy przybrały już tak zły obrót, wydają się mówić, że jedyna droga naprzód wiedzie przez opowiedzenie się po którejś ze stron i usypanie barykad. “Na miłość boską”, nalegają, “opowiedz się za czymś!”.
Mój przyjaciel rabbi Stephen Pearce zwykł opowiadać historyjkę o rozpadającym się małżeństwie, które przyszło do swego rabina po radę. Najpierw kobieta wylewa wszystkie swe żale, a mąż słucha ponury. Gdy skończyła, rabin spogląda na nią z uwagą i mówi: “Masz rację”. Teraz kolej na męża. Po jego opowieści pełnej żalów rabin spogląda na niego z uwagą i mówi “Masz rację”. Żona wpada w furię. “Jak możesz tak do niego powiedzieć? Jak możemy oboje mieć rację?”. Rabbi spogląda na nią i mówi: “Wiesz – masz rację!”. W anglikanizmie musi być coś żydowskiego! Jesteśmy w stanie dostrzec wszystkie strony sporu.
Bertrand Russell zarzucał swemu koledze filozofowi Alfredowi Northowi Whiteheadowi, że ma zamęt w głowie. Whitehead odpierał, że Russell był prostacki. Whitehead był anglikaninem, a Russell ateistycznym purytaninem. Paul G. Kuntz twierdzi, że potrzebowali rozmowy ze sobą. Obydwaj mieli swe tragiczne strony. “Russell chce przede wszystkim przepowiedzieć jaśniejszą przyszłość dla ludzkości. Ale historycznie znalazł się w roli Kassandry (…) Podobnie, filozofia twórczego porządku Whiteheada miała do czynienia z entropicznym zanikiem wszelkich porządków oprócz przypadkowości”. W końcu Kuntz zadaje filozofii pytanie, które z jeszcze większą mocą można postawić religii: “Jeśli dzielimy się ideologicznie na prawicę i lewicę bądź jakakolwiek inna polaryzacja sprawia, że lgniemy do jednego a nienawidzimy drugiego, czyż nie ma filozoficznego środka, który skrajności utrzymywałby przy sobie?”. Anglikanie w najlepszym wypadku tak właśnie robią. Nie znaczy to, że nie mamy przekonań. Uznajemy jednak, że każdy, kto z poświęceniem poszukuje prawdy powinien zachować “poczucie humoru w odniesieniu do rozeznania czy walczyć do zwycięstwa czy rozpocząć negocjacje pokojowe”. Mieć rację to ważna rzecz, ale możliwe, że czasami są rzeczy ważniejsze niż racja.
Zdolność utrzymywania skrajności przy sobie ma wiele praktycznych zastosowań w Kościele. W pewnym kościele, który odwiedziłem niedawno, wisiał transparent proklamujący: “Jesteśmy Kościołem pro-choice” [opowiadającym się za prawem wyboru dla kobiet czy urodzić dziecko czy dokonać aborcji]. Budzi to moje głębokie obrzydzenie – nie dlatego, iżbym był przeciwko wyborowi, ale dlatego, że wyklucza to ludzi, dla których – jak dla mnie – to zagadnienie jest nie tylko bolesne, ale również skomplikowane. Jestem za wyborem, ale nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Chcę zachować w Kościele przestrzeń dla sporu i rozmowy o wszystkich problemach związanych ze świętością życia, które rodzi zagadnienie wyboru. Ale wydaje się, że przyjęliśmy teologię napędzaną przez urażoną i toksyczną pewność. Jak powiedział Nelson Mandela: “Zachowywanie urazy jest niczym picie trucizny z nadzieją, że to zabije twoich wrogów”.
Jeżeli nie będę uważał, mogę wpaść w tę samą pułapkę. Dlatego próbuję – dla Chrystusa – być “paranoikiem na odwyrtkę” – przeciwieństwem paranoika – i bardzo staram się przyjmować, że wszystko stanowi część intrygi zawiązanej na moją korzyść. Próbuję nie żywić urazy w stosunku do tych, co żywią urazę. Jestem pasjonatem umiarkowania.
Źródło : Jones A., “Common Prayer on Common Ground. A Vision of Anglican Orthodoxy”, 2006, str. 46.
Zmarły przed kilku laty wybitny polityk, prawnik i publicysta, Stanisław Stomma , gdy w polskiej polityce rozpoczynał się okres polaryzacji po upadku komunizmu wystąpił z hasłem “umiarkowani wszystkich ugrupowań łączcie się”. Stomma był co prawda oddanym katolikiem, ale czy to nie świetne hasło dla anglikanina?
Może jest to także dobre wezwanie dla Chrześcijan różnych nurtów, którzy stale poszukują własnej drogi?