Za trzy dni przypada 505. rocznica czegoś, co prawdopodobnie nigdy nie miało miejsca, a jednak pociągnęło za sobą falę wydarzeń znanych pod nazwą Reformacji XVI w. albo protestanckiej Reformacji. 31 października 1517 r. mnich-augustianin i profesor Uniwersytetu w Wittenberdze, Marcin Luter, przybił według tradycji swoje 95 tez przeciwko odpustom na drzwiach kościoła zamkowego. Tę tradycję ewangelicy, choć są skądinąd pryncypialnymi krytykami wielu kościelnych tradycji, pielęgnują ze szczególnym pietyzmem. Dlatego w niektórych wspólnotach ewangelickich w najbliższą środę, a w innych już dziś, obchodzono Święto (albo Niedzielę) Reformacji. W ubiegłych latach zamieszczaliśmy z tej okazji teksty ks. Erica Swenssona poświęcone mniej znanym aspektom teologii Lutra. Nadal zachęcamy do ich lektury. Znajdziecie je pod tagiem Lutheranism . W tym roku w ramach przypominania dorobku zmarłego w 2011 r. kaznodziei i etyka z Harwardu, ks. prof. Petera J. Gomesa, zdecydowaliśmy się na zamieszczenie jego kazania na Niedzielę Reformacji, zwłaszcza że Ewangelia, do której nawiązuje w swoich rozważaniach, jest Ewangelią przypadającą również na dzisiejszą niedzielę.
Protestancki dylemat
(Jr 31:7-9; Ps 126; Hb 7:23-28; Mk 10:46-52)Jeszcze całkiem niedawno przynajmniej protestanci powszechnie wiedzieli, kto to taki protestant. W ostatnią niedzielę października protestanci zbierali się, aby świętować, że protestant to nie rzymskokatolik. W Niedzielę Reformacji afirmowano spuściznę reformacyjnego i ewangelicznego protestantyzmu ze szczególnym naciskiem na wkład Marcina Lutra. Najczęściej jednak polegało to na afirmowaniu tego, co negatywne. Niczym ów Faryzeusz z opowieści o Faryzeuszu i celniku, radowaliśmy się, że nie jesteśmy jak inni – to znaczy jak katolicy.
Przypominam sobie Niedziele Reformacji z mojej młodości, ponad czterdzieści lat temu w Plymouth w stanie Massachusetts. W sensie kulturowym miasto było protestanckie. W końcu założyli je Ojcowie i Matki Pielgrzymi zaraz po opuszczeniu Mayflower, a trudno o coś bardziej protestanckiego niż to. Jednak żyła tam też liczna populacja katolików, potomków emigrantów, którzy przybyli w XIX w., aby pracować w młynach. Zapełniali oni dwa duże i żywotne kościoły.
Nie było otwartej wrogości pomiędzy tymi dwiema wspólnotami i można powiedzieć, że włoscy, irlandzcy i portugalscy katolicy dzielnie zmierzali ku spełnieniu obowiązującego wtedy w Ameryce marzenia o pełnej integracji kulturowej. Istniejąca od pokoleń wspólna edukacja, wspólne interesy ekonomiczne i narodowe oraz wzrastająca interakcja społeczna sugerowały, że dawna granica pomiędzy “rdzennymi”, tzn. jankeskimi protestantami, i wszystkimi innymi zanikała. Jedynie w sferze religii pozostawała ona trwale ustalona. Katolicy i protestanci rzadko odwiedzali nie swój kościół z wyjątkiem okazyjnych ślubów i pogrzebów, na których każdy czuł się bardzo obco.
Protestanci nie byli zresztą o wiele bardziej ekumeniczni między sobą. Rzadko się zdarzało, by baptyści dołączali do metodystów czy kongregacjonaliści spędzali czas z episkopalianami. Unitarianie, stanowiący od pokoleń zamożny establishment, przebywali we własnym gronie i czcili przodków. Tylko w Święto Reformacji protestanci na chwilę rezygnowali z delikatnej wrogości do siebie nawzajem i, w perwersyjnej parodii ruchu ekumenicznego, jednoczyli się we wrogości do katolików.
Któregoś roku zaprosili niesławnego byłego katolickiego księdza, Emmetta McLouglina, aby przemawiał na wspólnym nabożeństwie w Święto Reformacji. Wyrobił on sobie coś w rodzaju sławy dzięki książce, w której obnażał Kościół rzymski, i przez odczyty, które wygłaszał po całym kraju. Potwierdzał najgorsze lęki i uprzedzenia protestantów na temat lubieżnych księży i zakonnic oraz niepohamowanych ambicji hierarchii, zmierzających do podporządkowania sobie szkół publicznych i uczynienia ze Stanów Zjednoczonych kolonii Watykanu. Bycie katolikiem w małomiasteczkowej protestanckiej Ameryce w ostatnią niedzielę października w tamtych czasach przypominało być może bycie Żydem w średniowiecznej katolickiej Europie w Wielki Piątek.
To, Bogu dzięki, w większości należy już do zamierzchłej przeszłości. Obecnie rzymskokatolicy regularnie śpiewają “Cudowną Bożą Łaskę” i “Warownym Grodem”, zaś dla wielu protestantów papież jest jednym z ostatnich bastionów ortodoksji. Atakowanie katolików nie jest tym “co się robi” w Niedzielę Reformacji, a protestancka tożsamość, która nadal definiuje się przez to, czym nie jest, znajduje się w pogłębiającym się kryzysie. Co więc mamy robić w Niedzielę Reformacji?
Na początek możemy upewnić się, że nie czytamy lekcji biblijnych na dzisiaj jak gdyby powstały, aby zdefiniować problemy Reformacji. To może wydawać się oczywiste, ale nie jest dość oczywiste, aby uniemożliwić beztroskim kaznodziejom i słuchaczom zakładanie, że List do Hebrajczyków 7:23, ze swoją krytyką ówczesnych kapłanów, ma coś do czynienia z klerykalnymi nadużyciami Rzymu, albo że ślepota w 10. rozdziale Ewangelii Marka to ślepota przedreformacyjnego Kościoła. To prawda, że czytamy partykularnie, to znaczy, że zawsze podchodzimy do tekstu z tego punktu widzenia, w którym się znajdujemy. Pogląd głoszący, że jesteśmy obiektywni czytając, to mit, który uczynił wiele złego, jak jasno pokazuje historia umotywowanej biblijnie nietolerancji. Tak więc jeśli musimy wejść w tekst – a nie można inaczej – róbmy to bez arbitralnej optyki reformacyjnej, bądź, przynajmniej, bądźmy świadomi, że istnieje Ewangelia sprzed roku 1517. To Ewangelia, do której się odnosimy i która do nas przemawia przez wieki.
Dlaczego mielibyśmy zdobyć się na ten wysiłek? Na pewno nie po to, by demonizować, umniejszać czy dokonywać dekonstrukcji naszego protestanckiego dziedzictwa. W naszym głoszeniu, naszym sposobie czytania i naszym nauczaniu próbujemy raczej znaleźć nasze miejsce w Piśmie i odnaleźć w nim słowo dla nas, które nie jest uzależnione od arbitralnych rozróżnień na protestancki i katolicki sposób czytania.
Jeżeli katolicy i protestanci w tych oświeconych czasach dzielą ze sobą jakąś wiarę, to jest to wiara, że Bóg i Jego słowo nie są ograniczone przez kontekst kulturowy i uprzedzenia, w których jesteśmy przyzwyczajeni działać. Jeżeli weźmiemy poważnie lament Jeremiasza, najlepszym punktem wyjścia, albo ponownego wejścia w tekst, może być zrozumienie, że jesteśmy wśród chromych i ślepych, i tych, których zgromadzono z najdalszych zakątków ziemi, aby “powrócili wielką gromadą, przyszli z płaczem”. To o nas, nie jako protestantach czy chrześcijanach, ale jako o tych, którzy byli straceni dla tego, który dość nas kocha, aby chcieć nas odzyskać.
To więc w tym sensie śpiewamy w Psalmie 126: “Wielkie rzeczy uczynił nam Pan: staliśmy się radośni”. Rozumiemy też wraz ze ślepcem, że odzyskanie wzroku umożliwiło wyruszenie w drogę za Jezusem. Tak więc Reformacja to w rzeczywistości re-kreacja [nowe stworzenie], a my otrzymujemy możliwość dalej realizować Bożą wolę w naszym życiu.