Obchody Bożego Narodzenia zbliżają się powoli do końca – przynajmniej w zachodnim chrześcijaństwie, bowiem nasi współwyznawcy ze Wschodu mają je jeszcze przed sobą. Pomyśleliśmy, że poniższe rozważanie może być jakimś ich podsumowaniem dla tych pierwszych, zaś dla tych drugich rodzajem przygotowania czy przedsmaku. Jarek (chyba pora już powoli zaprzestać używania blogowego pseudonimu Pradusz) wygłosił je dwukrotnie: po raz pierwszy w wieczór wigilijny w Kritische Gemeente IJmond , a w cokolwiek zmienionej formie na drugi dzień w Parklaankerk w Driebergen. Wersja, którą przetłumaczyliśmy, stanowi połączenie obydwu kazań. Chcielibyśmy jednocześnie zwrócić waszą uwagę na kilka tekstów, które stanowiły inspirację dla tego rozważania. Są to: orędzia adwentowe i świąteczne Prymas Katharine Jefferts Schori, tekst metodystycznego teologa, ks. Jasona Byassee Co z Marią? oraz rozważania islamskiego mistyka Błogosławiona Dziewica albo o receptywności duszy . Najbardziej bezpośrednim źródłem inspiracji był jednak dwuwiersz siedemnastowiecznego mistycznego poety Anioła Ślązaka, najbardziej znany w przekładzie Adama Mickiewicza:
“Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie,
Lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie.”
Chętnie czytam pisma kobiece. Uważam, że poszerzają horyzonty. W każdym razie horyzonty faceta. Poza tym zazwyczaj po prostu miło się je czyta. Niekiedy jednak ogarnia mnie głęboki wstyd, gdy znajduje w nich np. takie zwierzenia młodej matki: „Dopóki byłam w ciąży, czułam się dostrzegana i kochana. Teraz, gdy moje dziecko przyszło już na świat, uświadomiłam sobie, że bynajmniej nie chodziło o mnie. Byłam jedynie opakowaniem prezentu, na który wszyscy czekali. A co robi się z takim opakowaniem? W najlepszym wypadku odkłada do najgłębszej szuflady, bo może przydać się na następny raz”. To smutne, że wciąż jeszcze są kobiety, które spotyka coś takiego, również w naszym kraju – tak dumnym z postępów emancypacji. Jednak nie byłbym teologiem i kaznodzieją, gdyby obok tej niezbyt odkrywczej refleksji nie pojawiła się we mnie jeszcze inna. Czy właściwie nie robimy czegoś takiego wszyscy w okresie Bożego Narodzenia? W środowiskach katolickich i prawosławnych ma to na pewno miejsce na pewno w mniejszym stopniu, ale wśród protestantów jawi się jako coś oczywistego: „Nu zijt wellekome Jesu lieve Heer” („Bądź nam pozdrowiony Jezu drogi Panie” – tytuł najstarszej znanej holenderskiej kolędy; możecie wysłuchać jej np. tutaj ). A Maria? Maria może znów rozpłynąć się w tle po „dobrze wykonanym zadaniu”. Typowe? Tak, rzeczywiście typowe dla społeczeństwa patriarchalnego. Podobno jednak mamy je już za sobą…
W hymnie, który wznosi po odwiedzinach u przyszłej matki Jana Chrzciciela (Magnificat), Maria śpiewa, że odtąd „błogosławioną zwać ją będą wszystkie pokolenia”; właśnie ją, nieznaną dziewczynę z Nazaretu, tak nieważną, jak tylko taka dziewczyna mogła być. To miało być nasze zadanie, aby o niej pamiętać w proteście przeciwko światu, w którym takie dziewczyny się nie liczą; na znak naszej nadziei, że możliwy jest inny świat, na znak naszego skromnego udziału w spełnieniu marzenia, którym dzieli się z nami w tym hymnie, marzenia o wywyższeniu uniżonych i nasyceniu głodujących. Marzenia, w którym również ona, nastoletnia matka, ma swoje własne miejsce – i to nie pierwsze lepsze…
Przypomnieliśmy dzisiaj opowieść, w której Maria słyszy od anioła, że znalazła łaskę w oczach Pana. Jednak w tym miejscu chce od razu zaprotestować przeciw wszystkim tym przekładom, w których osłabia się znaczenie greckiego słowa KECHARITOMENE. Nie oznacza ono, że Maria znajduje łaskę u Boga. To słowo występuje w Biblii tylko jeden jedyny raz i właściwie nie da się go przetłumaczyć inaczej aniżeli ŁASKI PEŁNA, całkowicie przepełniona łaską. Oczywiście można próbować znaleźć inne tłumaczenie dla słowa „łaska”. Można powiedzieć „dar”, „miłość”, „oczekiwanie”, „nadzieja”, „przyszłość”. Osobiście lubię przypominać w tym kontekście, że to sam Bóg jest swoim własnym darem. Maria jest pełna obecności żywego Boga. Jest jej nosicielką – w większym stopniu aniżeli najsłynniejsi prorocy, bardziej niż ktokolwiek inny w całej opowieści o ludzie wybranym i jego Bogu.
W nieco inny sposób wyraża to opowieść zaczerpnięta z jednej z tych Ewangelii, które nie znalazły miejsca w kanonie Nowego Testamentu, tzw. Proto-ewangelii według Jakuba. Jej autor pisze, że młodziutka Miriam z Nazaretu była jedną z tych dziewczynek, które oddawano do świątyni. Pozostawały one tam do osiągnięcia wieku dojrzewania, były kształcone przez kapłanów i wykonywały najróżniejsze zadania. Jednym z najważniejszych z nich było tkanie i ozdabianie zasłony, która miała zawisnąć przed najświętszym miejscem świątyni, miejscem, gdzie obecny był sam Bóg – jako Szechina, boska obecność wśród ludzi; jako Chochma, boska mądrość, która w myśl Starego Testamentu wybudowała sobie pałac na ziemi. To właśnie tam miało miejsce spotkanie pomiędzy Bogiem i człowiekiem raz do roku w Święto Pojednania – Jom Kippur. Nigdzie Bóg nie był tak bliski, jak właśnie tam…
Istnieje również tradycja, która mówi, iż Maria, kiedy musiała opuścić świątynię zabrała ze sobą tę boską obecność, której zresztą zawsze postrzegano jako kobiecą (zarówno Szechina, jak i Chochma są rzeczownikami rodzaju żeńskiego), i sama stała się świątynią. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to dosyć abstrakcyjnie. Spróbujmy zatem wyrazić to innymi słowami. Gdy zdarza nam się mówić, że trudno nam już wierzyć w Boga, który zasiada gdzieś nad chmurami, gdy mówimy, że nie poszukujemy Go już tylko w tej jednej jedynej świątyni, jednej jedynej religii, ale że doświadczamy Jego/Jej obecności głęboko w nas samych, w naszej własnej istocie, wyrażamy coś, co zasadniczo jest już obecne w tej dawnej tradycji. Miejsce, w którym to, co boskie, spotyka to, co ludzkie, gdzie Bóg staje się dla nas prawdziwy i wiarygodny, znajduje się w człowieku i pośród ludzi. Jak wyraża to w jednej ze swoich starszych pieśni Huub Oosterhuis:
„Nie w grobowcu przeszłości,
nie w świątyni marzeń,
lecz pośród nas jest On,
tutaj w cieniu nadziei.
Tu w tym śmiertelnym istnieniu staje się wiarygodny,
stajemy się ludźmi Boga
– miłość na śmierć i życie”.Stajemy się „ludźmi Boga”? Wydaje mi się, że właśnie o to pytanie chodzi w spotkaniu Marii z aniołem. To spotkanie odczytuję jako poetycki opis momentu, w którym zaczyna ona zdawać sobie sprawę z tego, że jest nosicielką „iskry Bożej”, żywego Słowa, pochodzącego ze źródła, którym jest sam Bóg żywy. Zostaje to ogłoszone w formie przekazu, który pochodzi z głębi jej własnej świadomości i z kolektywnej świadomości jej ludu, a być może również całej ludzkości. Ona jednak musi wypowiedzieć w tym momencie swoje TAK, musi potwierdzić ten przekaz. I potwierdza. Nie bez wątpliwości, nie bez dodatkowych pytań, nie jest bowiem uległą i posłuszną „panienką”. Prosi o wyjaśnienie, jak to możliwe. Jednak potem wypowiada swoje TAK i od tego „oto ja, służebnica Pańska” wszystko się zaczyna. Bóstwo spotyka człowieczeństwo. Słowo żywego Boga otrzymuje ludzkie ręce i nogi, a my stajemy się ludem Boga, który niczego bardziej nie pragnie aniżeli stać się człowiekiem, jak najbardziej ludzkim człowiekiem, kontynuując najlepszą tradycję wspaniałych opowieści Izraela o Bogu, który wyrusza w drogę ze swoim ludem, który opowiada się po stronie wdowy i sieroty, i czyni sprawiedliwość wobec tych, którzy pozbawieni są wszelkich praw. Dzieje się to tu w tym śmiertelnym istnieniu i wykracza poza nie ku przyszłości, której nikt z nas jeszcze nie widział, nikt z nas nie przypuszcza, która wykracza ponad wszelkie nasze oczekiwania, nasze sny i marzenia…
Zazwyczaj życzę wam w tym momencie błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Dzisiaj chciałbym sformułować to życzenie w nieco inny sposób. Życzę błogosławionego spełnienia zwiastowania Marii Panny. Życzę nam wszystkim, abyśmy słowa tego zwiastowania odnieśli do siebie samych i do ludzi wokół nas: „A oto poczniesz w żywocie i porodzisz syna, i nazwiesz imię jego Jezus. Ten będzie wielki, a Synem Najwyższego będzie nazwany”. Świętujmy narodziny, narodziny Boga z nami, Boga w nas, spójrzmy na siebie samych i na ludzi wokół nas jako na najdroższych, najbardziej wartościowych nosicieli boskiej tajemnicy tu na ziemi. Nosicieli nadziei, nosicieli przyszłości, najpiękniejsze prezenty świąteczne, które można sobie wymarzyć. Za chwilę, jak umówiliśmy się przed nabożeństwem z naszą dzisiejsza liturg, zapadnie cisza. Chciałbym jednak wypełnić tę ciszę słowami, które widzę w tym tygodniu codziennie, gdy tylko włączam swój komputer. Są to słowa Rudolfa Steinera, twórcy antropozofii. Nie są one łatwe. Zapewne będziecie musieli je przez jakiś czas „przeżuwać”, weźcie je więc proszę ze sobą:
„Czuję jakby odczarowano
duchowe dziecię w mej duszy;
w jasności mego serca
skierowane do świata święte słowo
wzbudza niebiański owoc nadziei,
który z radością wzrasta ku kosmicznym przestrzeniom
na Bożym gruncie mej własnej istoty”…