Konieczne minimum

Anglikanizm jest rudymentarnym sposobem bycia chrześcijaninem, a nie ideologią. Stara się dać wierzącym konieczne minimum, którego potrzebuje każdy, aby podążać za Chrystusem. Nie rościmy sobie pretensji do posiadania pełni wiary, której nikt inny nie posiada. Mogę delektować się całym chrześcijaństwem: reformowanym, prawosławnym i rzymskim, będąc w swoim Kościele. Co jednak najważniejsze, mogę “z bojaźnią i drżeniem sprawować moje zbawienie”, jak pisze Paweł w Liście do Filipian. Nie jest konieczne, abym podzielał każdą opinię Kościoła, a jedynie, abym mógł czcić Bogu z przekonaniem i autentyzmem poprzez liturgie zawarte w Modlitewniku Powszechnym. Wraz z Biblią, Modlitewnik zawiera minimum tego, co konieczne dla życia chrześcijańskiego.

Ten fragment kazania zwierzchnika Konwokacji Kościołów Episkopalnych w Europie , ks. bp. Pierre’a Whalona , przyszedl mi do głowy dziś po (tzw. ‘cichym’) nabożeństwie komunijnym w anglikańskim kościele pw. św.św. Jana i Filipa. Hascy anglikanie maja chyba najbardziej rozwinięte życie wspólnotowe i liturgiczne ze wszystkich parafii anglikańskich w Holandii. Wystarczy tylko odwiedzić ich stronę internetową , by się o tym przekonać (a jeśli kiedyś będziecie w Hadze, warto po prostu zajrzeć na Ary van der Spuyweg 1 i wziąć udział w którymś z nabożeństw). Pierwsze nabożeństwo niedzielnego poranka jest pomyślane “jako quiet and reflective start to the day” (“spokojny i refleksyjny początek dnia”). Przychodzi na nie stosunkowo niewiele osób, nie śpiewa się pieśni, liturgię można określić właśnie mianem “rudymentarnej” ( Common Worship Order One ). Do tego celebrans, ks. Roland Price, na co dzień profesor Politechniki w Delft (specjalista z zakresu hydro-informatyki; kto wie co to takiego, niech pisze, bo wstydzę się przyznać do swej indolencji i zapytać jego samego ;-)), reprezentuje ewangelikalne ‘skrzydło’ anglikanizmu, którego przedstawiciele nie są znani ze szczególnego umiłowania liturgii, i to widać po sposobie w jaki celebruje. Mimo to jednak (a może WŁAŚNIE DLATEGO) nabożeństwo stanowi bardzo spójną całość, którą można uznać za świetny wyraz RUDYMENTARNEGO charakteru anglikanizmu (w znaczeniu ‘elementarny’, ‘podstawowy’, ‘bazowy’ a nie ‘szczątkowy’). To, co robimy i mówimy wszyscy w trakcie, to właśnie pewne minimum, na podstawie którego dla każdego powinno być rozpoznawalne, że znajduje się na nabożeństwie komunijnym Kościoła reprezentującego dziedzictwo “reformowanego katolicyzmu” (by nawiązać z kolei do jednego z wiodących wątków krakowskiej prezentacji prof. Daniela Joslyna-Siemiatkoskiego). Zarazem każdy uczestnik może UZUPEŁNIĆ tę podstawę formami odpowiadającymi jego własnej pobożności: może w stosownym momencie uczynić znak krzyża (nie obawiając się konfrontacji ze zdziwionymi spojrzeniami innych obecnych), uklęknąć, skłonić głowę – nawet jeśli celebrans (przynajmniej ten konkretny celebrans) tego nie robi. Dlatego, chociaż mój własny ideał liturgii jest zdecydowanie bardziej “katolicki” (albo “wysokokościelny”, jak kto woli), naprawdę chętnie bywam na tych nabożeństwach i nie odczuwam ich – w pewnym sensie “ascetycznej” – formy jako przejawu liturgicznego ubóstwa. “Ciche” nabożeństwo komunijne u św.św. Jana i Filipa w Hadze jest dla mnie nie tylko “cichym i medytatywnym początkiem dnia”, ale również rodzajem punktu wyjścia do przeżywania tego czym niedzielna liturgia (moim zdaniem KAŻDA liturgia niedzielna) w każdym razie być powinna: jednością Słowa i Sakramentu. Zarazem zaś, choć doceniam liturgiczne bogactwo anglikanizmu i chętnie uczestniczę w bardziej “wysokokoscielnych” celebracjach, stanowi ono w moich oczach swoistą kwintesencję anglikanizmu jako formy chrześcijaństwa, która stawia sobie za cel “dać wierzącym konieczne minimum, którego potrzebuje każdy, aby podążać za Chrystusem”…

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , , . Bookmark the permalink .

Leave a Reply