To zależy od nas

Chociaż od poznańskich rekolekcji episkopalnych minęło prawie dwa miesiące i już przygotowujemy kolejne rekolekcje , dopiero kilka dni temu, zdopingowany przez ks. prof. Konrada M.P. Rudnickiego, który chce je opublikować w najbliższym numerze Pracy nad Sobą , odtworzyłem z pamięci rozważania, które wygłosiłem wówczas na niedzielnej Eucharystii. Uczestnicy rekolekcji, którzy wyrazili taką chęć, otrzymają ten numer “Pracy” pocztą. Dla pozostałych zainteresowanych tekst rozważania zamieszczamy poniżej.

Czytania: Pwt 4, 1-2; 6-9; Mk 7, 1-8; 14-15; 21-23.

Co po nas pozostanie? Religie nie są wieczne, chociaż robią wszystko, co w ich mocy, aby się takimi wydawać. A jednak – jak wszystko na tym świecie – maja swój początek, swoje dzieje i nierzadko również swój koniec. Wówczas stają się co najwyżej wspomnieniem, albo materiałem badawczym.

Co po nas pozostanie? Gdyby to od nas zależało, co miałby wydobyć z zapomnienia jakiś badający nasze czasy archeolog – za kilkaset czy może kilka tysięcy lat?

Tak postawione pytanie jest jednocześnie pytaniem o to, co stanowi istotę, esencję tego, w co wierzymy. Jednym z celów, dla których spotkaliśmy się tutaj, jest poznanie tradycji anglikańskiej. Nie ma w tym zatem nic dziwnego, że jako prowadzący wczoraj i przedwczoraj wciąż na nowo konfrontowani byliśmy z pytaniem o „specyfikę” tej tradycji, o jej charakterystyczne cechy. W co wierzą anglikanie?  Jak się zapatrują na taką czy inną kwestię? Jak się modlą?  To wszystko składa się na jedno podstawowe pytanie: Czym właściwie jest anglikanizm? Krok za krokiem stawało się coraz jaśniejsze, że cechą szczególną anglikanizmu jest to, że… właściwie nigdy nie chciał mieć on żadnych szczególnych cech, że chciał być po prostu chrześcijaństwem – w jakimś sensie bezprzymiotnikowym, pozbawionym zbędnych dookreśleń.  Gdy zaś jakieś przymiotniki się pojawiły, to takie, które wskazują na niemożliwość umieszczenia nas w jakiejś gotowej szufladzie, którą znamy z historii Kościoła. Mówiliśmy na przykład o tym, że Kościoły anglikańskie są (zarazem) katolickie i reformowane. Katolickie, bo podkreślają ciągłość chrześcijańskiej tradycji od jej zarania, i reformowane, bo są świadome potrzeby krytycznego obchodzenia się z nią, czego wyrazem była nie tylko reformacja XVI w., ale także wiele innych, późniejszych reform i przemian. Jeśli spełniliśmy swoje zadanie właściwie, w toku tych rozmów powinno było okazać się jeszcze coś innego – że zdaniem anglikanów na pytanie o to, czym jest chrześcijaństwo, często nie da się odpowiedzieć inaczej aniżeli następnym pytaniem, które potem zrodzi kolejne pytanie, itd., itd…

Co ciekawe, w Ewangelii na dzisiejszą niedzielę Jezus ma do czynienia z podobnym pytaniem. Chrześcijanom starotestamentowe przepisy dotyczące rytualnej czystości jawią się niekiedy jako coś pobocznego, mało istotnego. Dla wyznawcy judaizmu mają one jednak zupełnie inne znaczenie; dotykają wprost istoty jego religii, jej esencji. Tak więc w dzisiejszej Ewangelii Żyd Jezus zostaje skonfrontowany z – dość agresywnie (bo w formie zarzutu) sformułowanym – pytaniem swoich współwyznawców o to, co dla Niego stanowi istotę wiary, którą wspólnie wyznają.

Również w czasie naszych rozmów powracał temat Prawa Bożego i jego roli. Mówiliśmy o tym, że miało/ma ono wychowywać ludzi, stopniowo przygotowywać ich do osiągnięcia duchowej samodzielności. Kościoły często zapominają, że zasady, które głoszą, nigdy nie są celem samym w sobie, że mają przygotowywać do osiągnięcia takiego stopnia rozwoju świadomości, na którym właściwie nie będą już potrzebne jako zewnętrzne nakazy i zakazy, bo naprawdę zapadną nam w serca, staną się integralna częścią nas samych. Wychowanie religijne powinno być więc zawsze wychowaniem do wolności, do wewnętrznej swobody, do samodzielnego myślenia, odczuwania i rozstrzygania.

Mówiąc o rożnych rolach, jakie spełnia Prawo, nie wspomnieliśmy dotąd o tej, która zarysowuje się w pewnym stopniu w dzisiejszej lekcji starotestamentowej: Prawo jako granica oddzielająca przestrzegających go od wszystkich innych. Znamy to z autopsji. Bardzo chętnie wytyczamy takie granice. Bardzo często traktujemy świat wokół nas jako coś zasadniczo odmiennego, „nieczystego”, groźnego. Bardzo często wyobrażamy sobie to tak, że tu jest Kościół – Lud Boży – natomiast za tymi drzwiami już go nie ma. Tam są, w najlepszym wypadku ci, których powinniśmy „nawrócić” – oczywiście na nasz sposób myślenia. Jezus mówi jednak coś innego. To nie z zewnątrz pochodzi niebezpieczeństwo. To nie z zewnątrz pochodzi to, co mogłoby nas „skalać”. To nie „inni” nam zagrażają, to nie ich powinniśmy się obawiać. Źródłem tego, co naprawdę niebezpieczne, jesteśmy my sami – nasze własne serca.

I teraz chciałbym postawić krok w kierunku, który być może niektórych z Was zdziwi. Zebraliśmy się dzisiejszego ranka, by wspólnie świętować Eucharystię. Za chwilę przejdziemy do drugiego pomieszczenia i staniemy wokół ołtarza. Bardzo pragnęliśmy i dołożyliśmy wielu starań, by byli wśród nas kapłani, pod kierunkiem których moglibyśmy ją celebrować. Jesteśmy bardzo wdzięczni bratu Pawłowi i ks. Tony’emu Litwinskiemu, że znaleźli na to czas i przyjechali do Poznania, bo posługa kapłańska jest dla nas ważna i to nie tylko w sensie funkcjonalnym. Kapłaństwo to nie tylko funkcja, która umożliwia robienie czegoś zgodnie z kościelnymi przepisami, to przede wszystkim rodzaj soczewki, w której skupia się to, czym Kościół właściwie jest – to żywy symbol unaoczniający nam istotę powołania nas wszystkich. To dlatego anglikanizm, również w samym środku reformacyjnych burz, utrzymał ciągłość trójdzielnej posługi duchowej diakonów, prezbiterów i biskupów. Dla nas ich posługa nie jest jakimś drugorzędnym „dodatkiem” do Kościoła, lecz tkwi w jego istocie, nawet jeśli zawsze podlegała i będzie podlegać historycznym przemianom i kształtować się pod wpływem lokalnej specyfiki. Najlepiej widać to właśnie, gdy sprawujemy Eucharystię. Z drugiej strony jednak nasi kapłani staną za chwilę wokół ołtarza ramię w ramię z nami, po prostu jako jedni z nas. I to wskazuje na inny – nie mniej podstawowy – wymiar Eucharystii. Nie tylko oni dźwigają ją na swoich barkach. Nie tylko od nich, a nawet nie od nich przede wszystkim, zależy autentyzm tego, co za chwilę będziemy robić. Sakrament Rzeczywistej Obecności Chrystusa wśród nas jest zakorzeniony w Jego obietnicy („Będę z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata”), ale również w naszej reakcji na nią. Jadąc tutaj odmawialiśmy w samochodzie modlitwy brewiarzowe przeznaczone na, charakterystyczną dla mariawityzmu, a jednocześnie wzbudzająca wiele nieporozumień i kontrowersji, Pamiątkę Ustania Ofiary. O co w niej chodzi? Otóż, w ostatnim z serii objawień, które Założycielka mariawityzmu, bł. Maria Franciszka, zapisała własną ręką, jest powiedziane, że Chrystus nie będzie zstępował na ołtarz tam, gdzie ofiara Mszy Świętej będzie sprawowana niegodnie. Co to znaczy?

W tym momencie chciałbym powrócić do dzisiejszej Ewangelii. Faryzeusze i uczeni w Piśmie pytają o rytualną czystość, ale odpowiedź Jezusa nadaje temu pytaniu zasadniczo inny wymiar i znaczenie. Jezus przenosi całe zagadnienie z płaszczyzny kultowej na płaszczyznę moralną – tzn. tę, która dotyczy naszego stosunku do innych ludzi. Kiedy bowiem padają takie słowa jak: zło, kradzież, zabójstwo, chciwość, przewrotność, niewierność, to przecież nie chodzi o nic innego, aniżeli o nasz stosunek do bliźnich! To stanowi dla Jezusa istotę religii. W jednej z rozmów, które prowadziliśmy tu w dniu wczorajszym, brat Paweł zacytował pewnego prawosławnego teologa, podkreślającego, że każdy człowiek jest, jeżeli dobrze zapamiętałem te słowa, anteną przyciągającą Ducha Świętego. Tu powstaje pytanie: jak traktujemy ludzi, wiedząc o tym? Jak traktujemy innych, wiedząc, że są oni – tak jak my – nosicielami tego samego Ducha, że w ich nozdrzach znajduje się ten sam Boży oddech, który i nas ożywia? To właśnie stanowi sedno moralności, a nie wierne przestrzeganie takich czy innych reguł i zasad. I to stanowi również sedno naszego wkładu w Rzeczywistą Obecność Pana Jezusa Chrystusa w sakramencie Eucharystii. Ta Obecność nie zależy przede wszystkim od obecności kapłana. Kapłan niczego nie gwarantuje, niczego nie „załatwia” – o tym właśnie przypomina nam mariawicka Pamiątka, którą obchodziliśmy w miniony piątek. Ta Obecność zależy od nas wszystkich, od naszej otwartości na słowa Jezusa i naszej gotowości obrócenia ich w czyn. I to nie tylko dziś. Prawdziwy sprawdzian nadejdzie, gdy stąd wyjedziemy, gdy powrócimy do naszych codziennych obowiązków, naszego normalnego życia. Czy będziemy gotowi podejść do innych ludzi jako do ożywianych tym samym Bożym oddechem, który pulsuje również w nas? Czy będziemy gotowi potraktować ich jak nasze siostry i naszych braci? Czy podzielimy się z nimi naszym chlebem i naszym winem i przyjmiemy z ich rąk chleb i wino? Za każdym razem, gdy tak będzie, On będzie wśród nas. Jak to bowiem ujął pewien rabin: Bóg mieszka tam, gdzie my – ludzie – Go wpuścimy…

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , , , . Bookmark the permalink .

Leave a Reply