Ostatnio wróciliśmy do książki „Prawosławna droga”. Jej autor, J.E. NPW Metropolita Dioklei Kallistos (Ware) jest jednym z najwybitniejszych współczesnych teologów prawosławnych – i jednym z teologicznych faworytów nas obydwu. Timothy Ware urodził się w 1934 r. w Bath (Wielka Brytania) w rodzinie anglikańskiej. Jako nastolatek przeżył głęboki kryzys wiary. Ponownie odkrył chrześcijaństwo już jako student filologii klasycznej, filozofii oraz teologii w Londynie i Oksfordzie – i było to chrześcijaństwo prawosławne. W 1958 r. oficjalnie konwertował na prawosławie, a w osiem lat później przyjął święcenia i trafił do monasteru św. Jana Teologa na Patmos. W 1982 r. został zaś wyświęcony na biskupa. Od lat 60. wykładał również prawosławie na uniwersytecie w Oksfordzie. W przedmowie do polskiego wydania „Prawosławnej drogi” wybitny znawca chrześcijaństwa wschodniego i ekumenista, o. prof. Wacław Hryniewicz OMI pisze o biskupie Kallistosie:
Niektórzy nazywają go „prawosławnym Newmanem”. Przeszedłszy na prawosławie nie odrzucił on tradycji i kultury duchowej swojego kraju. Wręcz przeciwnie, włączył ją w syntezę własnej myśli teologicznej, zachowując przy tym nadal ścisłe więzi z teologami anglikańskimi. Jego myślenie jest swego rodzaju pomostem między obydwoma Kościołami. Ileż odniesień do literatury angielskiej pojawia się w niniejszej książce, od współczesności aż po XIV-wieczne arcydzieło duchowości pt. „Obłok niewiedzy”!
O „Prawosławnej drodze” sam autor pisze: „W tej książce chciałbym pokrótce zaprezentować czytelnikowi podstawowe nauki Kościoła Prawosławnego, (…)”. Bez wtpienia ten zamiar został zrealizowany, ale książka abp. Kallistosa nie wprowadza tylko w prawosławie, lecz również do chrześcijaństwa w ogóle. Autor jest z pewnością bez reszty oddany tradycji, którą sam wybrał, pozostaje jednak cały czas szczerym ekumenistą. Może to paradoks – a może po prostu przejaw ponadkonfesyjnego charakteru tej książki, ale gdy Pradusz przygotowywał się sakramentu bierzmowania w Kościele Anglii, rozważania konwertyty z anglikanizmu na prawosławie stanowiły jeden z najważniejszych impulsów na jego drodze do anglikanizmu. Loukas odkrywał natomiast z pomocą Arcybiskupa swoje prawosławne korzenie. Zamierzamy opublikować kilka fragmentów „Prawosławnej drogi”. Zaczynamy od rozdziału „Bóg jako tajemnica”, który w naszej opinii stanowi jeden z najbardziej zwięzłych, a jednak całościowych wykładów teologii apofatycznej. Abp Kallistos ukazuje ją w sposób, ale nie popadając w symplifikację. W najbliższych dniach dołączymy do tego jeszcze rozdział dotyczący Trójcy Świętej. Ponieważ pomimo lapidarnego ujęcia pozostaje to jednak stosunkowo długi tekst, zwłaszcza jak na standardy blogowe, postanowiliśmy nie przedrukowywać fragmentów z ojców kościoła i tekstów liturgicznych, którymi kończy się każdy rozdział. Oczywiście zachęcamy również do kupna i lektury całości.
Niby nieznany, a przecież dobrze znany.
2 Kor 6, 8
Boga nie sposób zrozumieć. Gdyby Go można było zrozumieć, nie byłby Bogiem.
Ewagriusz z Pontu
Pewnego dnia do abby Antoniego przyszło kilku braci, między innymi również abba Józef. Pragnąc ich wypróbować, starzec napomknął o pewnym fragmencie z Pisma Świętego i, począwszy od najmłodszego, zaczął ich wypytywać o sens tego cytatu. Każdy wyjaśniał go jak potrafił najlepiej, ale każdemu starzec mówił: „Nie znalazłeś jeszcze odpowiedzi”. Jako do ostatniego zwrócił się on do abby Józefa: „A według ciebie, co oznacza ten tekst? ” Ten zaś odrzekł: „Nie wiem “. Wtedy abba Antoni powiedział: „Zaprawdę, abba Józef znalazł drogę, gdyż powiedział «nie wiem» “.
Gerontikon
Jak przyjaciel z przyjacielem rozmawia człowiek z Bogiem i przybliżając się ufnie staje przed obliczem Tego, który przebywa w niedostępnej światłości.
św. Symeon Nowy Teolog
ODDALENIE CHOĆ BLISKOŚĆ WIECZNEGO
Czym lub kim jest Bóg?
Podróżujący po duchowej Drodze, im dalej się posuwa, tym bardziej uświadamia sobie istnienie dwóch kontrastowych faktów – oddalenia i bliskości Wiecznego. Przede wszystkim zdaje on sobie sprawę z tego, iż Bóg jest tajemnicą. Bóg jest „zupełnie Inny”, niewidzialny, niepojęty, absolutnie transcendentalny, ponad wszelkie słowo i ponad wszelkie pojęcie. Rzymskokatolik George Tyrell pisze: „Dopiero co narodzone niemowlę z pewnością wie tyle samo o świecie i jego drogach, co najmądrzejsi z nas mogą wiedzieć o drogach Boga, którego władanie obejmuje niebo i ziemię, czas i wieczność”. A prawosławny całkowicie się z tym zgodzi. Jak twierdzą greccy Ojcowie: „Bóg, którego można zrozumieć, nie jest Bogiem”. Inaczej mówiąc, Bóg, którego twierdzimy, że rozumiemy absolutnie dzięki naszemu rozumującemu mózgowi, okazuje się jedynie bożkiem, ukształtowanym na nasz własny obraz. Taki „Bóg” najwyraźniej nie jest prawdziwym i żywym Bogiem Biblii i Kościoła. To człowiek został stworzony na obraz Boży, a nie odwrotnie.
Jednak, po drugie, ten tajemniczy Bóg jest jednocześnie szczególnie nam bliski, wypełnia wszystko i przebywa wszędzie wokół nas i w nas. A jest On obecny nie jak atmosfera czy bezimienna siła, ale osobowo. Bóg, który jest nieskończenie ponad nasze rozumienie, objawia się nam jako osoba – przyzywa każdego z nas po imieniu, a my Mu odpowiadamy. Między nami i wszechobecnym Bogiem istnieje związek miłości, podobny do tego, jaki istnieje między nami i innymi najdroższymi nam ludźmi. Innych ludzi poznajemy dzięki naszej miłości do nich i przez ich miłość do nas. Tak samo jest również z Bogiem. Według słów Mikołaja Kabasilasa, Bóg, nasz król, jest:
„Bardziej przyjazny niż jakikolwiek przyjaciel,
bardziej sprawiedliwy niż jakikolwiek władca,
bardziej kochający niż którykolwiek ojciec,
bardziej częścią nas niż nasze własne członki,
bardziej nam potrzebny niż nasze własne serce”.
Takie więc są te dwa „bieguny” ludzkiego kontaktu ze sferą Boską. Bóg jest zarówno dalej, jak i bliżej nas niż cokolwiek inne. I, choć to paradoksalne, odkrywamy, że te dwa bieguny nie wykluczają się nawzajem. Wręcz przeciwnie, im bardziej przyciąga nas jeden biegun, tym intensywniej odczuwamy istnienie drugiego. Poruszając się po Drodze
każdy odkrywa, że Bóg ciągle coraz bardziej się do nas przybliża i ciągle coraz bardziej się od nas oddala, nie znany a jednak znany – znany małemu dziecku, niepojęty dla najbardziej błyskotliwego teologa. Bóg przebywa w „niedostępnej światłości’, a jednak człowiek staje przed Nim z pełną ufności miłością i zwraca się do Niego jak do przyjaciela. Bóg jest zarówno Końcem, jak i Początkiem. Jest On gospodarzem, który przyjmuje nas po skończonej podróży, ale i towarzyszem, który idzie krok w krok z nami na każdym etapie Drogi. Jak wyraził to Mikołaj Kabasilas: „Jest On zarówno zajazdem, w którym nocujemy, jak i końcem naszej podroży”. Tajemnica, a jednocześnie osoba: rozważmy kolejno te dwa aspekty.
BÓG JAKO TAJEMNICA
Jeśli nie wyruszymy z uczuciem podziwu i zaskoczenia – z tym, co często nazywa się wyczuciem tego, co boskie – niewielki poczynimy postęp na Drodze. Kiedy Samuel Palmer po raz pierwszy odwiedził Williama Blake’a, starzec zapytał go, jak ten zabiera się do malowania. „Ze strachem i drżeniem” – odparł Palmer. „Zatem uda ci się” – powiedział Blake.
Greccy Ojcowie przyrównują spotkanie człowieka z Bogiem do sytuacji osoby chodzącej po górach we mgle: postąpiła ona krok naprzód i nagle znalazła się na krawędzi stromej ściany, bez twardego gruntu pod stopami, nad bezdenną przepaścią. Albo też posługują się przykładem człowieka stojącego w nocy w ciemnym pokoju. Otworzywszy okiennicę i wyjrzawszy przez okno, widzi on nagle błysk piorunu. Cofa się więc na chwilę oślepiony. Taki jest efekt zetknięcia się twarzą w twarz z żywą tajemnicą Boga – zostajemy porażeni niepewnością. Znikają wszystkie znane miejsca, na których można by postawić stopę, nie ma się czego chwycić; nasze wewnętrzne oczy oślepły, nasze zwyczajowe założenia się rozpadły.
Jako symbole tej duchowej Drogi Ojcowie podają także dwie starotestamentowe postacie – Abrahama i Mojżesza. Do Abrahama, kiedy jeszcze mieszkał w domu przodków w Ur Chaldejskim, Bóg powiedział: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu swego ojca do kraju, który ci ukażę” (Rdz 12, 1). Przyjmując Boskie wezwanie, porzuca on znajome mu otoczenie i wyrusza w nieznane, bez jakiejkolwiek jasnej koncepcji ostatecznego celu. Poleca mu się po prostu: „Wyjdź…”, a on z wiarą 16 słucha. Mojżesz miał kolejno trzy wizje Boga: najpierw ujrzał Go w postaci płonącego krzewu (Wj 3,2), następnie Bóg zostaje mu objawiony poprzez mieszaninę światła i ciemności w słupie „obłoku i ognia”, który towarzyszy I udowi Izraela na pustyni (Wj 13,21) – a wreszcie spotyka Boga w „nie–wizji”, kiedy rozmawia z Nim w „gęstych ciemnościach” na szczycie Góry Synaj (Wj 20, 21).
Abraham przenosi się ze znanego domu do nieznanego kraju, Mojżesz przechodzi ze światłości w ciemność. I tak samo jest z każdym kroczącym duchową Drogą. Wychodzimy od znanego do nieznanego, posuwamy się ze światłości w ciemność. Nie przechodzimy po prostu z ciemności niewiedzy do światła wiedzy, lecz idziemy naprzód od światła częściowej wiedzy ku wiedzy większej, która jest do tego stopnia znacznie głębsza, iż można ją opisać jedynie jako „ciemność niewiedzy”. Jak Sokrates zaczynamy zdawać sobie sprawę, jak mało rozumiemy. Pojmujemy, że celem chrześcijaństwa jest nie — dostarczenie nam łatwych odpowiedzi na wszystkie pytania, ale stopniowe uświadomienie nam istnienia tajemnicy. Bóg jest nie tyle celem naszej wiedzy, co przyczyną zdziwienia. Cytując fragment psalmu (8, 1): „Panie, Władco nasz, jak wspaniałe jest imię twoje na całej ziemi”, święty Grzegorz z Nyssy stwierdza: „Boże imię jest nie znane, ono jest podziwiane”.
Przyznając, że Bóg jest nieporównywalnie większy niż cokolwiek, co bylibyśmy w stanie powiedzieć lub pomyśleć na Jego temat, odczuwamy potrzebę wypowiadania się o Nim nie w bezpośrednich stwierdzeniach, ale poprzez obrazy i wizje. Nasza teologia jest w znacznym stopniu oparta na symbolach. Same jednak symbole nie wystarczą, aby wyrazić wyższość duchową i „oddalenie” Boga. Aby wskazać na to mysterium tremendum, musimy posłużyć się twierdzeniami zarówno negatywnymi, jak i pozytywnymi, stwierdzając czym Bóg nie jest raczej niż czym On jest. Nasza wypowiedź na temat Boga staje się fałszywa, jeśli nie posługujemy się w niej tym sposobem negacji, określanym metodą apofatyczną. Cokolwiek byśmy powiedzieli na temat Boga, nawet najbardziej słusznie, wciąż będziemy dalecy od żywej prawdy. Jeśli mówimy, że jest On dobry czy sprawiedliwy, musimy natychmiast dodać, iż Jego dobroci czy sprawiedliwości nie należy mierzyć według naszych ludzkich kryteriów. Jeśli głosimy, iż On istnieje, musimy natychmiast uściślić naszą wypowiedź dodając, iż nie jest On jednym z wielu istniejących przedmiotów, ale że w Jego przypadku słowo „istnieć” ma znaczenie wyjątkowe. Tak więc sposób twierdzenia równoważony jest sposobem negacji. Jak określił to kardynał Newman, ciągle „mówimy i odmawiamy w celu uzyskania pozytywnego efektu”. Wygłosiwszy jakieś decydujące twierdzenie o Bogu, musimy wyjść poza nie, bo chociaż stwierdzenie to nie jest nieprawdziwe, jednak ani ono, ani jakakolwiek inna forma słowna nie jest w stanie zawrzeć pełni wszechobecnego Boga.
Tak więc duchowa Droga okazuje się być ścieżką pokuty w najbardziej radykalnym sensie tego słowa. Grecki odpowiednik słowa „pokuta” – metanoia oznacza dosłownie „przemianę umysłu”. Zbliżając się do Boga mamy zmienić nasz umysł, wyzbywając się wszystkich naszych zwyczajowych sposobów myślenia. Powinna się nawrócić nie tylko nasza wola, ale i umysł. Trzeba odwrócić wewnętrzną perspektywę, piramidę postawić na głowie.
A jednak ta „głęboka ciemność”, w którą wkraczamy wraz z Mojżeszem, okazuje się ciemnością świetlistą lub wręcz oślepiająco jasną. Apofatyczna droga „niewiedzy” prowadzi nas nie do pustki, ale do pełni. Nasze negacje w rzeczywistości są superpotwierdzeniami. Choć w zewnętrznej formie destruktywna, metoda apofatyczna w efekcie końcowym przynosi potwierdzenie, gdyż pomaga sięgnąć poza wszelkie wypowiedzi pozytywne i negatywne, poza wszelką myśl i mowę, ku bezpośredniemu kontaktowi z żywym Bogiem.
Zaiste, myśl ta zawarta jest w samym słowie „tajemnica”. We właściwym religijnym sensie tego słowa „tajemnica” oznacza nie tylko ukrycie, ale i odsłonięcie. Grecki rzeczownik mysterion związany jest z czasownikiem myein oznaczającym „zamknąć oczy lub usta”. W pewnych tajemniczych religiach pogańskich kandydatowi do inicjacji najpierw zawiązywano oczy i prowadzono przez labirynt przejść. Potem nagle odsłaniano mu oczy i mógł on zobaczyć tajemne symbole kultu. Tak więc, już w kontekście chrześcijańskim, „tajemnicą” nazywamy nie tylko to, co frustrujące i tajemnicze, zagadkę czy problem nie do rozwiązania. Wręcz przeciwnie, tajemnica to coś, co zostaje objawione, abyśmy mogli to zrozumieć, ale czego nigdy nie rozumiemy do końca, gdyż prowadzi ono do głębi czy też ciemności Boga. Oczy są zamknięte, ale są one również otwarte.
W ten sposób mówiąc o Bogu jako tajemnicy doszliśmy do naszego drugiego „bieguna”. Bóg został przed nami ukryty, ale został On nam również objawiony – objawiony jako osoba i jako miłość.
WIARA W BOGA JAKO OSOBĘ
W Symbolu Wiary nie mówimy: „Wierzę, że jest Bóg”, lecz „Wierzę w jednego Boga”. Istnieje zasadnicza różnica między wiarą „że” i wiarą „w”. Jest możliwe bym wierzył, że ktoś lub coś istnieje i by mimo to ta wiara nie miała żadnego realnego wpływu na moje życie. Mogę otworzyć książkę telefoniczną i przejrzeć zapisane w niej nazwiska osób mieszkających w Wigan. W trakcie czytania jestem skłonny uwierzyć, że niektóre (czy nawet większość) z tych osób naprawdę istnieją. Ale żadnej z nich nie znam osobiście i nigdy nie byłem w Wigan, więc moja wiara w to, że oni istnieją, nic w moim życiu nie zmienia. Kiedy jednak mojemu ukochanemu przyjacielowi mówię: „Wierzę w ciebie”, wyrażam przez to coś więcej niż ledwie wiarę, że ta osoba istnieje. „Wierzę w ciebie” znaczy: zwracam się do ciebie, polegam na tobie, w pełni ci ufam i pokładam w tobie nadzieję. I to właśnie mówimy Bogu w Symbolu Wiary.
Zatem wiara w Boga wcale nie jest rodzajem logicznej pewności, którą zyskujemy w euklidesowej geometrii. Bóg nie jest wynikiem procesu myślowego czy rozwiązaniem zadania matematycznego. Wierzyć w Boga oznacza nie – akceptować możliwość Jego istnienia, gdyż „udowodniono” nam to w jakiejś teoretycznej dyskusji, ale – ufać Temu, kogo znamy i kochamy. Wiara to nie przypuszczenie, że coś może być prawdą, lecz pewność, że ktoś istnieje.
Ponieważ wiara nie jest logiczną pewnością lecz osobistym stosunkiem i ponieważ ten osobisty stosunek jak dotąd jest w każdym z nas bardzo niepełny i ciągle potrzebny jest jego dalszy rozwój, wcale nie jest niemożliwe współistnienie wiary i wątpliwości. One nie wykluczają się nawzajem. Być może jest ktoś, kto dzięki Bożej łasce przez całe swoje życie zachował wiarę małego dziecka, pozwalającą bez żadnego „ale” akceptować wszystko, czego go uczono. Jednak w przypadku większości obecnych mieszkańców Zachodu postawa taka jest po prostu niemożliwa. Musimy przyjąć za własne wołanie „Wierzę, zaradź menu niedowiarstwu!” (Mk 9, 24). Dla wielu z nas pozostanie ono stałą modlitwą aż do bram śmierci. Sama w sobie wątpliwość nie oznacza jednak braku wiary. Może ona akurat sygnalizować coś wręcz przeciwnego, a mianowicie, że nasza wiara jest żywa i że rośnie. Wiara zakłada bowiem nie samozadowolenie, lecz podejmowanie ryzyka, nie – zamykanie się przed wszystkim, co nieznane, ale odważne wychodzenie mu naprzeciw. Tu prawosławny może posłużyć się słowami biskupa J.A.T. Robinsona: „Akt wiary to ciągły dialog z wątpliwościami”. Słusznie stwierdza Thomas Merton: „Wiara, zanim stanie się źródłem pewności i spokoju, jest źródłem powątpiewania i walki”.
Wiara oznacza zatem osobisty stosunek do Boga, związek choć niepełny i niepewny, tym niemniej realny. Oznacza ona znać Boga niejako teorię czy abstrakcyjną zasadę, lecz jako osobę. A znać osobę to znacznie więcej niż znać fakty jej dotyczące. Znać osobę znaczy przede wszystkim ją kochać, gdyż bez wzajemnej miłości nie może być mowy o poznaniu tej drugiej osoby. Nie posiadamy przecież rzetelnej wiedzy o tych, których nienawidzimy. I w tym kontekście istniejądwa najmniej może mylące sposoby wypowiadania się o Bogu, dla nas niepojętym: jest On osobowy i jest On miłością. W gruncie rzeczy są to dwa sposoby na powiedzenie tego samego. Droga wiodąca ku tajemnicy Boga prowadzi nas przez osobistą miłość. Jak twierdzi Obłok niewiedzy: „Można Go kochać, ale nie myśleć o nim, gdyż miłością może On być pochwycony i utrzymany, myśleniem zaś nigdy”.
Mglistym dowodem tej osobistej miłości wiernego do Podmiotu jego wiary niech będą trzy przykłady czy też obrazy słowne. Pierwszy z nich pochodzi ze sporządzonego w II wieku opisu męczeńskiej śmierci świętego Polikarpa. Oto właśnie przybyli rzymscy żołnierze, aby starego już biskupa Polikarpa aresztować i doprowadzić do gubernatora. Starzec wiedział o zbliżającej się śmierci:
„Kiedy usłyszał o ich przybyciu, zszedł i rozmawiał z nimi. Wszyscy byli zaskoczeni jego podeszłym wiekiem i spokojem, i dziwili się, dlaczego władzom tak bardzo zależało na pochwyceniu człowieka tak starego jak on. Natychmiast, pomimo późnej pory, polecił, by podano im jedzenie i picie, ile tylko chcieli, i poprosił, by pozwolono mu przez godzinę bez przeszkód się pomodlić. Kiedy oni się zgodzili, wstał i modlił się, a tak był pełen łaski Bożej, iż przez dwie godziny nie mógł zamilknąć. Słuchając go pełni byli zdumienia, a wielu z nich żałowało, że przybyli aresztować tak świętego starca. Wymienił on po imieniu wszystkich, których kiedykolwiek spotkał, wielkich i małych, sławnych i nieznanych, i cały Kościół powszechny na całym świecie”.
Jego miłość do Boga i do całej ludzkości w Bogu była tak wszechogarniająca, że w momencie kryzysu święty Polikarp myślał nie o grożącym mu niebezpieczeństwie, ale wyłącznie o innych. Na propozycję rzymskiego gubernatora, by ocalić życie w zamian za wyrzeczenie się Chrystusa odpowiedział on: „Osiemdziesiąt sześć lat byłem Jego sługą i nigdy nie wyrządził mi On żadnej krzywdy. Jak mógłbym znieważyć mego Króla, który mnie zbawił?”
Drugi przykład to XI-wieczny opis autorstwa świętego Symeona Nowego Teologa dotyczący tego, jak Chrystus objawił się w smudze światła:
„Zaświeciłeś nade mną jasnym światłem i, tak się wydawało, ukazałeś mi się w całej swej pełni kiedy ja całym sobą otwarcie wpatrywałem się w Ciebie. A kiedy powiedziałem: «Panie, kim jesteś?», wtedy po raz pierwszy raczyłeś rozmawiać ze mną, marnotrawnym. Z jakąż delikatnością przemawiałeś do mnie, podczas gdy ja stałem zaskoczony i drżący, kiedy zadumawszy się odrobinę w sobie, powiedziałem: «Co oznacza ta chwila i ta oślepiająca światłość? Jak to się stało, iż zostałem wybrany do otrzymania tak wielkich błogosławieństw?» Ty zaś odpowiedziałeś: «Jam jest Bóg, który stał się człowiekiem dla Ciebie. A ponieważ szukałeś mnie z całego serca, będziesz odtąd moim bratem, moim współspadkobiercą, moim przyjacielem»”.
Trzeci przykład to modlitwa żyjącego w XVII wieku rosyjskiego biskupa świętego Dymitra z Rostowa:
Przyjdź, Światłości moja, i rozświetl moją ciemność.
Przyjdź, Życie moje, i przywróć mnie do życia.
Przyjdź, Lekarzu mój, i uzdrów moje rany.
Przyjdź, Płomieniu boskiej miłości, i popal ciernie moich grzechów, ogrzewając moje serce płomieniem Twojej miłości. Przyjdź, Królu mój, zasiądź na tronie mego serca i zapanuj tam. Albowiem Ty jeden jesteś moim Królem i Panem.
TRZY „WSKAZÓWKI”
Zatem to Bóg jest Tym, kogo kochamy, naszym osobistym przyjacielem. „Bóg” – jak mówi 01ivier Clement – Jest nie zewnętrznym świadectwem, lecz tajemnym wołaniem wewnątrz nas”. Jeśli wierzymy w Boga, to dzieje się tak dlatego, że znamy Go bezpośrednio z naszego doświadczenia, a nie ze względu na dowody logiczne. Należy jednak rozróżnić „doświadczenie” od „doświadczeń”. Bezpośrednie doświadczenie niekoniecznie musi być związane z jakimiś szczególnymi przeżyciami. Wielu uwierzyło w Boga pod wpływem jakiegoś głosu lub wizji, podobnie jak stało się to ze świętym Pawłem w drodze do Damaszku (Dz 9, 1-9). Ale jest też wielu innych, którzy nigdy nie przeżyli niczego podobnego, a mimo to mogą stwierdzić z całą pewnością, że odczuwają obecność Boga w ich życiu jako całości, a przekonanie to istnieje na poziomie bardziej fundamentalnym niż wszelkie ich wątpliwości. I nawet jeśli nie mogą oni, jak błogosławiony Augustyn, Pascal czy Wesley, wskazać dokładnego miejsca czy chwili, wciąż jednak mogą twierdzić z ufnością: znam Boga osobiście.
Taki jest zatem podstawowy „dowód” istnienia Boga: odwołanie się do bezpośredniego doświadczenia (choć niekoniecznie do doświadczeń). I choć mogą nie istnieć logiczne dowody boskiej rzeczywistości, to są jednak pewne „wskazówki”. W otaczającym nas świecie, jak i w nas samych, mają miejsce wydarzenia wołające o wyjaśnienie, a pozostające bez wytłumaczenia dopóki nie zaangażujemy się w wiarę w osobistego Boga. Trzy takie wskazówki zasługują na szczególną wzmiankę.
Po pierwsze, jest świat wokół nas. I cóż widzimy? Dużo nieporządku i ewidentnego marnotrawstwa, wiele pełnej tragizmu rozpaczy i pozornie niepotrzebnego cierpienia. Czy to już wszystko? Z pewnością nie. Jeśli istnieje „problem zła”, istnieje też i „zagadnienie dobra”. Gdziekolwiek się spojrzy, widać nie tylko zamieszanie, ale i piękno. W płatku śniegu, liściu czy owadzie odkrywamy usystematyzowane wzorce subtelności i równowagi, którym nie równa się nic wyprodukowanego przez człowieka. Nie musimy się nad tym rozczulać, ale taż nie możemy tego ignorować. Jak i dlaczego wzorce te powstały? Jeśli wziąwszy dopiero co wyprodukowaną talię kart z czterema kolorami schludnie ułożonymi według kolejności, zacznę ją tasować, to im dłużej będę tasować karty, tym bardziej będzie zanikać początkowy wzorzec, a zastąpiony on zostanie bezsensownym zestawieniem. Jednak w przypadku wszechświata miało miejsce zjawisko wręcz odwrotne. Z pierwotnego chaosu wyłoniły się wzorce o stale rosnącej złożoności i znaczeniu, a wśród tych wszystkich wzorców najbardziej złożony i znaczący jest człowiek. Dlaczego jednak proces, któremu uległa talia kart, miałby być dokładnie odwrotny na poziomie wszechświata? Co lub kto jest odpowiedzialny za ten kosmiczny porządek i projekt? Takie pytania wcale nie są nierozsądne. To właśnie sam rozsądek skłania mnie do poszukiwania wyjaśnienia ilekroć dostrzegam porządek i sens.
„Ziarnem był Wschód i Nieśmiertelną Pszenicą, która nigdy nie powinna zostać skoszona ani nigdy nie była posiana. Myślałem, że stała ona od Wieczności do Wieczności. Pył i Kamienie Ulicy były Cenne jak Złoto… Zielone Drzewa, kiedy zobaczyłem je po raz pierwszy przez jedną z Bram, Poruszyły mnie Do Głębi i Napełniły Rozkoszą; ich Słodycz i niezwykłe Piękno spowodowały, że moje Serce podskoczyło i niemal oszalało z zachwytu, tak były to dziwne i Wspaniałe Rzeczy…”
Pojmowanie piękna świata, pochodzące z okresu dzieciństwa Thomasa Traherne’a, można porównać z licznymi tekstami zaczerpniętymi ze źródeł prawosławnych. Oto na przykład mamy słowa księcia kijowskiego Włodzimierza Monomacha:
„Spójrzcie jak niebem, słońcem i księżycem, i gwiazdami, ciemnością i światłem, i ziemią położoną nad wodami rządzi Twoja, o Panie, opatrzność! Spójrzcie jak rozmaite zwierzęta i ptaki, i ryby ozdobione są dzięki Twej, o Panie, troskliwości pełnej miłości! Podziwiamy także i ten cud: jak stworzyłeś człowieka z pyłu i jak zróżnicowany jest wygląd ludzkich twarzy. Choćbyśmy zebrali wszystkich ludzi z całego świata, nie znajdziemy dwóch takich samych, lecz, dzięki Bożej mądrości, każda twarz wygląda inaczej. Podziwiajmy i to, jak ptaki niebieskie wylatują ze swego raju, gdyż nie pozostają one w jednym kraju, lecz na Boży rozkaz lecą i silne, i słabe nad wszystkimi krajami, do wszystkich lasów i pól”.
To istnienie w świecie sensu i pomieszania, zarówno konsekwencji i piękna, jak i bezużyteczności, dostarcza nam pierwszej „wskazówki” w kierunku Boga. Drugą „wskazówkę” znajdujemy w nas samych. Dlaczego, oprócz pragnienia przyjemności i niechęci do bólu, istnieje we mnie poczucie obowiązku i moralnego zobowiązania, świadomość dobra i zła, sumienie? I to sumienie nie nakazuje mi po prostu stosować się do reguł, których nauczyli mnie inni, ale jest ono osobiste. Dlaczego ponadto, choć umiejscowiony w czasie i przestrzeni, znajduję w sobie to, co Mikołaj Kabasilas nazywa „nieskończonym pragnieniem”, lub pragnieniem tego, co nie ma końca? Kim jestem? Czym jestem?
Odpowiedź na te pytania wcale nie jest oczywista. Granice istoty ludzkiej są wyjątkowo rozległe, a każdy z nas wie o sobie, prawdziwym i głębokim, bardzo niewiele. Dzięki naszej zdolności pojmowania, zewnętrznej i wewnętrznej, dzięki mocy tego, co nieświadome, szeroko rozciągamy się w przestrzeni i sięgamy poza przestrzeń i czas, do wieczności. „W sercu są niezmierzalne głębie” – twierdzą Kazania świętego Makarego – „Jest to ledwie mały stateczek, a jednak mieszczą się w nim lwy i smoki, tam są trujące stworzenia i wszelkie skarby podłości; tam są trudne do przejścia, nierówne ścieżki i szeroko rozwarte przepaście. Jest tam także i Bóg, są tam Anioły, tam – życie i Królestwo, tam – światłość i Apostołowie, niebiańskie miasta i skarby łaski; jest tam wszystko”.
W ten sposób mamy, każdy we własnym sercu, drugą „wskazówkę”. Jakie znaczenie ma moje sumienie? Jak wyjaśnić moje poczucie nieskończoności? Jest we mnie coś, co nieustannie każe mi patrzeć ponad siebie. Noszę w sobie źródło cudu, źródło ciągłego przezwyciężania samego siebie.
Trzecią „wskazówkę” odnaleźć można w moim stosunku do innych osób. Każdy z nas być może ledwie raz czy dwa razy w ciągu całego swego życia – miał nagłe chwile odkrycia, kiedy ujrzał odsłoniętą najgłębszą naturę i prawdę o kimś innym i kiedy przeżył jego lub jej życie wewnętrzne jak własne. To zaś spotkanie z prawdziwą osobowością drugiego człowieka jest jeszcze jednym kontaktem z tym, co duchowo wyższe i ponadczasowe, z czymś silniejszym od śmierci. Powiedzieć komuś z całego serca: „Kocham cię” to tak jakby się powiedziało: „Nie umrzesz nigdy”. W takich chwilach osobowej wspólnoty wiemy, że nie dzięki argumentom, lecz dzięki bezpośredniemu przekonaniu, iż istnieje życie ponad śmiercią. Tak to jest w naszych stosunkach z innymi, jak i w naszym przeżywaniu nas samych, że mamy chwile uniesienia wskazujące na coś, co jest ponad. Jak być lojalnym wobec takich chwil i jak je zrozumieć?
Te trzy „wskazówki” – w świecie wokół nas, w świecie wewnątrz nas i w naszych stosunkach z innymi ludźmi – mogą razem posłużyć jako droga zbliżenia wiodąca nas do progu wiary w Boga. Żadna z tych „wskazówek” nie stanowi logicznego dowodu, ale jakiż mamy wybór? Czy mamy stwierdzić, że dostrzegany we wszechświecie porządek to tylko zbieg okoliczności, że sumienie to po prostu efekt uwarunkowania społecznego i że gdy wreszcie zaniknie życie na tej planecie, to wszystko, co przeżyła ludzkość i cały nasz potencjał zginą i nie pozostanie śladu po ich istnieniu? Odpowiedź taka wydaje mi się nie tylko niezadowalająca i nieludzka, ale też wyjątkowo nierozsądna.
Zasadniczą cechą mego charakteru jako istoty ludzkiej jest poszukiwanie na wszystko sensownego wytłumaczenia. Postępuję tak z mniejszymi rzeczami w moim życiu; czyż nie powinienem uczynić tego samego w przypadku rzeczy większych? Wiara w Boga pozwala mi zrozumieć, dlaczego świat jest taki, jaki jest, pełen i piękna, i brzydoty; dlaczego ja jestem akurat taki, szlachetny a jednocześnie podły; i dlaczego powinienem kochać innych, uznając ich wieczną wartość. Nie widzę, prócz wiary w Boga, innego wytłumaczenia tego wszystkiego. Wiara w Boga, jak nic innego, pozwala mi zrozumieć rzeczy i widzieć w nich spójną całość. Wiara pomaga mi z wielu uczynić jedno.
ISTOTA I ENERGIE
W celu wskazania na dwa „bieguny” Bożego stosunku do nas –
– nieznanego a jednak znanego, ukrytego a jednak objawionego –
– prawosławna tradycja rozróżnia z jednej strony istotę, naturę, czyli wewnętrzny byt Boga, z drugiej zaś – energie, działania, czyli akty mocy.
„Zgodnie ze swoją istotą jest On na zewnątrz wszystkich rzeczy” –
– pisze święty Atanazy – „ale poprzez akty mocy jest On we wszystkich rzeczach”.
„Znamy istotę dzięki energii” – stwierdza święty Bazyli – „Nikt nigdy istoty Boga nie widział, ale wierzymy w nią, gdyż doświadczamy energii”. Przez istotę Boga rozumie się Jego oddalenie, przez energię-
– Jego bliskość. Ponieważ Bóg stanowi tajemnicę przekraczającą naszą zdolność pojmowania, nigdy nie poznamy jego istoty lub wewnętrznego bytu ani w tym życiu, ani w Wieku przyszłym. Gdybyśmy znali Boską istotę, to wynikałoby z tego, iż znamy Boga tak samo, jak On zna siebie, a to nigdy nie będzie możliwe, gdyż On jest Stwórcą, a my zostaliśmy stworzeni. Ale, choć wewnętrzna istota Boga będzie zawsze ponad nasze pojęcie, to Jego energie, łaska, życie i moc napełniają cały wszechświat i są nam bezpośrednio dostępne.
Istota oznacza zatem absolutną wyższość Boga, energie – Jego obecność w nas i wyższość. Kiedy prawosławni wypowiadają się na temat Bożych energii, nie mają oni na myśli emanacji pochodzącej od Boga, „pośrednika” między Bogiem a człowiekiem czy „rzeczy” lub „daru” danego od Boga. Wręcz przeciwnie, energie to Bóg w działaniu i samoobjawieniu się. Jeśli człowiek zna lub uczestniczy w Bożych energiach, to tak naprawdę zna on lub uczestniczy w samym Bogu, oczywiście na ile jest to możliwe dla istoty stworzonej. Ale Bóg jest Bogiem, a my – ludźmi, więc podczas gdy On posiada nas, my nie możemy tak samo posiadać Jego.
Mylne byłoby zakładanie, że energie to „rzecz” darowana nam przez Boga, ale i równie niesłuszne byłoby traktowanie energii jako „części” Boga. Boskość jest prosta i niepodzielna, i nie ma żadnych części. Istota oznacza całego Boga takiego, jakim jest On sam w sobie, energie – całego Boga takiego, jakim jest On w działaniu. Bóg w swej pełni jest całkowicie obecny w każdej ze swoich boskich energii. Zatem rozróżnienie istota –
– energie jest sposobem na stwierdzenie jednocześnie, że cały Bóg jest niedostępny i że cały Bóg w swej wychodzącej ku innym miłości siebie samego uczynił dostępnym dla człowieka.
Na podstawie rozróżnienia między boską istotą i boskimi energiami możemy stwierdzić możliwość istnienia bezpośredniego lub mistycznego zjednoczenia człowieka z Bogiem – co greccy Ojcowie nazywają theosis człowieka, jego „przebóstwieniem” – ale jednocześnie wykluczamy jakąkolwiek panteistyczną identyfikację ich obu, albowiem człowiek uczestniczy w Bożych energiach, a nie – w istocie. Ma tu miejsce unia, ale nie stopienie się czy pomieszanie. Stanowiący jedno z elementem boskim, człowiek wciąż pozostaje człowiekiem; nie zostaje on połknięty czy unicestwiony, ale między nim i Bogiem trwa zawsze stosunek „Ja– Ty” osoby do osoby.
Taki więc jest nasz Bóg – niepoznawalny w swej istocie, choć znany w swych energiach; poza i ponad wszystko, co możemy pomyśleć czy wyrazić, choć bliższy nam niż nasze własne serce. Przy pomocy metody apofatycznej rozbijamy wytworzone przez nas wszelkie bożki czy myślowe Jego obrazy, albowiem wiemy, iż wszyscy są niegodni Jego wielkości przewyższającej wszystko. A jednocześnie dzięki naszej modlitwie i dzięki naszemu czynnemu służeniu w świecie w każdej chwili odkrywamy Jego Boże energie, Jego bezpośrednią obecność w każdej osobie i każdej rzeczy. Codziennie, co godzinę stykamy się z Nim. Jesteśmy, jak stwierdził Francis Thompson, „w nieobcej ziemi”. Wszystko wokół nas jest „rzeczą wielce wspaniałą”; drabina Jakubowa jest „zawieszona między niebiosami i Charing Cross”:
„O świecie niewidzialny, oglądamy cię,
O świecie nieuchwytny, dotykamy cię,
O świecie niepoznawalny, znamy cię,
Niepojęty, trzymamy cię”.
Według słów Jana Szkota Eriugeny: „Każde stworzenie widzialne czy niewidzialne jest objawieniem się lub pojawieniem się Boga”. Chrześcijanin to ten, kto, gdziekolwiek spojrzy, widzi Boga i w Nim się raduje. Nie bez powodu pierwsi chrześcijanie przypisywali Chrystusowi powiedzenie: „Podnieś kamień a znajdziesz Mnie, przetnij drzewo na pół i tam Jestem”.
Źródło : Ware K., Prawosławna Droga , tłum. s. Nikolaia, Białystok 1999, str. 14-26.