Boże Ciało

W najbliższy czwartek przypada Święto Bożego Ciała, dla nas obydwu jedno z najbardziej problematycznych świąt w kalendarzu kościelnym. We wspólnotach kościelnych, do których należymy, nie jest ono obchodzone (aczkolwiek w kalendarzu liturgicznym Kościołów starokatolickich odnotowuje się jego istnienie, jednak w większości holenderskich parafii ani w najbliższy czwartek ani w niedzielę nie będzie żadnych specjalnych celebracji; z kolei prawosławie nie zna tego – typowo zachodniego – święta w ogóle). Jednakże istnieje przynajmniej jeden powód dla którego jesteśmy skłonni potraktować ten brak jako swoiste wyzwanie dla naszej duchowości. Tym powodem jest, że obydwaj czujemy się jakoś związani z tradycją mariawicką. Mariawityzm wyodrębnił się z polskiego Kościoła Rzymskokatolickiego w 1906 roku. Powodem secesji było niezaakceptowanie przez hierarchię polską i rzymskiego papieża działalności Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów, którego członkami byli księża dostrzegający potrzebę odrodzenia duchowego wśród kapłanów i wiernych. Zgromadzenie Kapłanów Mariawitów – utworzone pod wpływem objawień, jakie otrzymała rzymskokatolicka siostra zakonna bł. Maria Franciszka Kozłowska w 1893 roku w Płocku, zostało powołane do szerzenia czci Przenajświętszego Sakramentu i wzywania nieustającej pomocy Najświętszej Maryi Panny. Pozbawione możliwości działania w łonie Kościoła Rzymskokatolickiego, pełni ono swą misję w odrębnej organizacji – Kościele Starokatolickim Mariawitów, aczkolwiek określenie ‘mariawita’ jest pojęciem szerszym aniżeli określenie ‘członek KSM’.

Matka Maria Franciszka pisała:

Jednego pragnę celu na ziemi, żeby wszyscy ludzie poznali i umiłowali Pana Jezusa Utajonego w Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza, który jest nieustającą Ofiarą Błagalną za nasze grzechy i w Nim Samym zostali zjednoczeni, a nie w człowieku grzesznym, który jak cień przemija.

Jej pragnieniem było, by cześć Najświętszego Sakramentu ogarnęła całą ziemię i stała się głównym fundamentem zjednoczenia Kościołów . Oczywiście, takie wypowiedzi można skwitować stwierdzeniem, ze póki co należy ona raczej do kategorii tych rzeczy, które dzielą chrześcijan. Z drugiej strony jednak, gdy ogląda się np. tę fotografię ołtarza w jednym z kościołów luterańskich, znalezioną na Wikipedii, nie sposób nie dojść do wniosku, że różne wspólnoty chrześcijańskie, w tym również protestanckie, także w odniesieniu do tej sfery są ciągle w drodze. I kto wie – wizjonerzy widzą więcej aniżeli ‘zwykli ludzie’ – być może dotyczy to również Matki Marii Franciszki i jej wizji? Może dostrzega ona i formułuje jakiś cel tej drogi, podczas gdy my często widzimy głównie problemy i przeszkody? W anglikanizmie wiele zmieniło się w tym zakresie pod wpływem dziewiętnastowiecznego ‘katolickiego odrodzenia’. Jednym z jego plonów jest powstanie Konfraterni Najświętszego Sakramentu. Warto zajrzeć na jej stronę internetowa .

Nie zmienia to jednak faktu, ze zbliżające się święto jest dla nas wyzwaniem. Dlaczego? Zacznijmy może od przypomnienia kilku faktów na jego temat. Podajemy je za strona internetowa BBC . Czytamy tam między innymi:

Boże Ciało wypada pomiędzy końcem maja a środkiem czerwca w pierwszy czwartek po Niedzieli Trójcy Świętej (60 dni po Wielkanocy). W niektórych krajach święto to obchodzi się w niedzielę po Niedzieli Trójcy Świętej.

Również w Kościele Anglii przypada ono na czwartek po Niedzieli Trójcy Świętej i jest znane jako Dzień Dziękczynienia za Ustanowienie Komunii Świętej (Boże Ciało). Warto nadmienić, że chrześcijanie obchodzą już pamiątkę Ostatniej Wieczerzy, kiedy Chrystus ustanowił Eucharystię, w Wielki Czwartek (dzień przed Wielkim Piątkiem). Ponieważ Wielki Czwartek przypada na pełen zadumy okres Wielkiego Tygodnia, uznano za potrzebne ustanowienie osobnego święta Eucharystii, którego obchodów nie przyćmiewałby smutek.

O pochodzeniu święta autorzy strony piszą:

Idea tego święta została zainspirowana przez religijne doświadczenie św. Julianny (1193-1258), belgijskiej zakonnicy, której regularnie śnił się Kościół oświetlany przez księżyc w pełni, na którym widniał czarny punkt.

Wedle legendy sen ten zinterpretował dla niej Chrystus. Księżyc, jak powiedziała, był kościelnym kalendarzem świąt, zaś czarny punkt to brak święta ku czci najświętszego składnika Kościoła – Eucharystii.

Julianna podzieliła się swoją wizją z lokalnym biskupem, który w 1264 r. wydał dekret ustanawiający to święto na swoim terytorium.

Boże Ciało ustanowione zostało w całym Kościele [Rzymskokatolickim] przez papieża Urbana IV w 1264 r. Przedtem nie istniało żadne powszechne święto ku czci Eucharystii.

Papież Klemens V uczynił Boże Ciało obowiązkowym świętem w 1311 na synodzie w Vienne. W Anglii obchodzono je od 1318 r.

W 1551 r. Sobór Trydencki określił to święto jako „triumf nad herezją”. Miał przez to na myśli, że chrześcijanie obchodząc je potwierdzali swoją wiarę w doktrynę transsubstancjacji, a więc zwycięstwo Kościoła nad tymi heretykami, którzy przeczyli, że konsekrowana hostia staje się podczas mszy prawdziwą krwią i ciałem Chrystusa.

Tutaj warto już może dodać kilka uwag. Po pierwsze rozpowszechnienie Święta Bożego Ciała wiąże się z jednym z najtragiczniejszych okresów w historii Europy: okresem panowania epidemii dżumy, która rozpoczyna się w 1347 r. a wygasa w 1352 r. Świat wydaje się opanowany przez ciemne moce, które sieją spustoszenie i śmierć. Procesja z Najświętszym Sakramentem, która wychodzi z zamkniętego wnętrza budynku kościelnego i wkracza w ten – wrogi i niebezpieczny – świat, ma w sobie coś z próby odzyskania go dla Chrystusa, a przez to uczynienia go na powrót miejscem, w którym da się żyć. Na chrześcijańskim Wschodzie te funkcje spełniały procesje z ikonami. Na Zachodzie, gdzie kult ikon się nie rozwinął, przelano zarówno ludzką potrzebę oddawania czci jak i wiążące się z nią oczekiwania i nadzieje na konsekrowane Dary Eucharystyczne. To one stały się głównym znakiem obecności Boga w świecie, a co za tym idzie nośnikiem ludzkiej nadziei.

Po wtóre ważnym (i bolesnym!) momentem w historii Bożego Ciała jest jego aspekt polemiczny i triumfalistyczny. Idąc w procesji polemizowano – nie tylko z protestanckimi ‘heretykami’, którzy odcięli się od tej praktyki dewocyjnej, ale i z prawosławnymi, wśród których się ona nie wykształciła (w każdym razie w tym stopniu). Polemizowano i świętowano triumf – nad ‘błędami’ ‘kacerzy’ i ‘schizmatyków’…

Ten rodzaj ‘religijnego imperializmu’ napawa nas wstrętem i oburzeniem. To nie jest sposób, w jaki Jezus Chrystus chce ‘zdobywać świat’! Do tego wątku powrócimy jeszcze w tym tygodniu, zamieszczając tekst polskiej katoliczki, która opisuje swoje przeżycia i problemy związane z Bożym Ciałem.

Poza tym często nie możemy się też oprzeć wrażeniu, że o ile Wielki Czwartek jest rzeczywiście świętem Eucharystii – w jej naturalnym liturgicznym kontekście – o tyle Boże Ciało to raczej celebracja eucharystycznej POBOŻNOŚCI – dzień, w którym nie tyle czci się Eucharystyczne Misterium, co (z góry przepraszamy, jeśli kogoś tym osądem urazimy) narosłą wokół niego pobożność, w oderwaniu zarówno od samej Liturgii Eucharystycznej jak i od pierwotnego kontekstu, którego dostarcza kalendarz liturgiczny Kościoła. Często przychodzi nam dlatego do głowy, ze w Boże Ciało ludzie świętują nie tyle Chrystusa Sakramentalnego, co swoją własną sakramentalną dewocję. Zdajemy sobie sprawę z tego, ze ktoś może tę opinię odczytać jako atak, a jednak nie chcielibyśmy bynajmniej nikogo atakować, ale próbujemy tylko otwarcie wyrazić nasze wątpliwości, takimi jakimi one są na dzień dzisiejszy. Bo w końcu nie tylko Kościoły są w drodze jeśli chodzi o ich stosunek do Eucharystii i rożnych sposobów wyrażania eucharystycznej duchowości; my także nie stoimy w miejscu. I, kto wie, może jakąś część naszej drogi przejdziemy kiedyś w procesji Bożego Ciała…

Póki co chcemy wykorzystać zbliżające się Święto do powrotu do tematyki Eucharystii na naszym blogu. Zaczynamy od czegoś, co może na pierwszy rzut oka ma niewiele wspólnego z tą tematyką, ale naszym zdaniem umieszcza nas od razu w samym jej centrum. Na blogu biskupa Pierre’a Whalona, zwierzchnika amerykańskich wspólnot episkopalnych w Europie znaleźliśmy ten wpis wraz z linkiem do strony www.1billionhungry.org . Zajrzyjcie na blog i na stronę. Przeczytajcie to, co pisze parafianin z Rzymu, posłuchajcie Jeremy’ego Ironsa i koniecznie podpiszcie petycję. I nie zapominajcie o tym, gdy na Waszej dłoni pojawi się kawałek eucharystycznego chleba a w ustach poczujecie jego smak. W Kościele od wieków toczą się spory na temat Realnej Obecności Chrystusa Pana w Sakramencie Ołtarza. Kiedy wreszcie uświadomimy sobie, że naprawdę nie wolno rozpatrywać jej w oderwaniu od NASZEJ realnej obecności w świecie: chrześcijańskiej czy po prostu ludzkiej, to nie ma znaczenia, ale przede wszystkim NACECHOWANEJ AUTENTYCZNĄ TROSKĄ O DRUGIEGO CZŁOWIEKA, a zwłaszcza o tych ludzi, którzy potrzebują naszej pomocy. Ten miliard głodujących na świecie to jest permanentna kpina z naszej wiary w Eucharystycznego Chrystusa, koronny dowód na to, że sami nie traktujemy jej poważnie, że mamy ja w… ! Początki Bożego Ciała przypadają na okres jednego z największych kataklizmów w historii Europy. Wyjście ‘w świat’ z Chrystusem utajonym w Hostii było jakąś odpowiedzią na ten kataklizm. Jakiej odpowiedzi z naszej strony wymaga fakt, ze od momentu, gdy zaczęliśmy pisać ten tekst do chwili obecnej GDZIEŚ NA ŚWIECIE KILKA OSÓB ZMARŁO Z GŁODU? I to samo wydarzy się dokładnie w tym samym czasie, gdy w najbliższy czwartek wyruszą procesje eucharystyczne. A przecież, jak zauważa w swojej książce The Anglican Spirit ( Anglikański Duch , 1992) Michael Ramsey :

Nie istnieje żadna prawdziwa cześć oddawana Bogu, która nie byłaby odzwierciedlona w naglącej, praktycznej, wychodzącej naprzeciw służbie ludźkości. Ale ta nagląca, praktyczna, wychodząca naprzeciw służba ludzkości, ponieważ jej twórcą jest Bóg, prowadzi nas ponownie do czci i chwały Boga, od którego pochodzą wszystkie dobre rzeczy.

I do tego tematu jeszcze wrócimy w najbliższych dniach.

Poza tym chcielibyśmy dokonać przeglądu odniesień do Eucharystii. Zacznijmy od naszego własnego bloga. Oto lista linków do tekstów na ten temat, które zamieściliśmy do tej pory:

  • O postawie wobec Komunii (artykuł o. Jerzego Klingera);
  • Sakramentalne spojrzenie (m.in. dwa teksty Wielebnego G. Neala o Eucharystii);
  • Znów te baby, znów te pedały (tekst o godności/niegodności przy przystępowaniu do Komunii).

W ostatnim czasie znaleźliśmy jednak kilka innych ciekawych miejsc w internecie.

Jako pierwszego chcielibyśmy zarekomendować raz jeszcze Wielebnego Grega Neala ze Zjednoczonego Kościoła Metodystów w USA. Na jego stronie www.revneal.org polecamy dalsze teksty, a tym razem przede wszystkim serie plików audio z wykładami na temat biblijnych podstaw Eucharystii (w menu po lewej stronie kliknijcie na Bible Study , a gdy ukaże się lista, w części zatytułowanej Topical Studies na Holy Communion ). Naprawdę warto!

Dla zainteresowanych anglikańskim podejściem do Eucharystii prawdziwą kopalnią wiedzy i inspiracji może okazać się strona Wielebnego Briana Douglasa, anglikańskiego duchownego z Australii. Ostrzeżenie dla czytelników: zarezerwujcie sobie więcej wolnego czasu i przygotujcie się na solidną porcję ‘twardej’ teologii. Przed Wami bowiem zarówno rozbudowana część historyczna jak i bardzo interesujące refleksje własne autora. Przedarcie się przez całość wymaga czasu i odrobiny wytrwałości. Jednak dla zainteresowanych i gotowych zagłębić się we wszystkie niuanse ‘anglikańskiego podejścia’ to przecież żaden problem!

Na dziś wystarczy. Życzymy owocnej lektury i owocnego słuchania!

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , . Bookmark the permalink .

19 Responses to Boże Ciało

  1. chantal says:

    Mój Boże, nie tylko dla Was obydwu :-) Takich ludzi jest więcej. Chyba tylko dwa razy byłam na procesji Bożego Ciała… w dzieciństwie, potem z bardzo podobnych powodów, o których piszecie nie potrafiłam, nie lubię czegoś w rodzaju manifestacji. Zgadzam się … Ci, z moich znajomych, którzy w nich uczestniczą, to najczęściej Ci, którzy bardzo lubią konfrontację ze ‘złym, świeckim światem’, który ‘odrzuca Boga’, i trzeba Mu narzucić Jezusa w Eucharystii choćby i siłą :-)( co zrobić, lubię moich znajomych choć czasem doprowadzamy siebie nawzajem do ‘szewskiej pasji’ )Gdyby nie było tego elementu : patrzcie jesteśmy i Bóg jest, którego nie chcecie, a rozumiano to jako symbolikę wyjścia Jezusa do ludzi to nie byłoby to złe, jednak ja jej za bardzo nie dostrzegam., chociaż jest pewne przekroczenie granicy sacrum i profanum, jednak wolałabym, by ludzie w ludziach na co dzień Chrystusa zwyczajnie dostrzegali, np. gdy zamaszystym, zapraszającym gestem z pokłonem do ziemi i uśmiechem jak księżniczce pewien niepełnosprawny umysłowo młody człowiek ( czy aby na pewno ? :-) jadący z grupą z opiekunami autobusem przepuszcza Cię przy wejściu, któż to mógł być inny jak nie Bóg !!
    Prawda ?? :-))Wielki Czwartek ma swoją wymowę, każda niedziela i dzień powszedni to takie ‘zwykłe’ świętowanie Eucharystii, nigdy nie rozumiałam tego święta Bożego Ciała, jednak powoli uczę się szanować i akceptować to, co dla innych jest ważne, może być cenne… a że bywam przekorna, również wobec siebie, to być może w ten czwartek wybiorę się ‘wbrew sobie’, czasem warto stanąć po drugiej stronie ‘barykady’, zdarzało mi się w takich sytuacjach coś tam zrozumieć, czego inaczej nie zrozumiałabym( zobaczę, czy nie zdezerteruję jak przyjdzie, co do czego ) A że procesja przechodzi ‘pod oknami’ wspaniałą brzozową aleją, która jest pomnikiem przyrody z kapliczką po drodze, może być pięęęknie. Dwa lata temu gdy szłam nią pustą, kilka godzin po zakończeniu procesji, po płatkach różnokolorowych kwiatów miałam nieodparte wrażenie, że przed chwilą szedł tędy Bóg … a ja za nim, taka ‘trochę’ spóźniona ( dokładnie jak w moim życiu :-)
    Pozdrowienia, pa …
    ( napisałam ‘wbrew sobie’, bo miałam nie pisać ;-P )


    Reply
  2. Pradusz says:

    Tym bardziej fajnie, ze napisalas. Zrobi sie z tego – mam nadzieje, ze ciekawy – wieloglos na temat Bozego Ciala, chociaz przydalby sie jeszcze jakis ‘fan’ tego swieta, bo tekst, ktory mamy jeszcze w zapasie, tez jest raczej krytyczny.

    Reply
    • chantal says:

      Cześć :-)
      Niestety ‘fan’ się nie znalazł, a szkoda. Mnie też wczoraj nie udało się. Trochę żałuję. Więc relacji nie będzie :(( Może w przyszłym roku.
      Ciekawa dyskusja tu poniżej się wywiązała. I tak trochę odnośnie tego chciałabym kilka słów napisać.
      Po pierwsze, nie wiem, czy pamiętasz, że miałam kiedyś pewien problem z Twoim określeniem : Jezus wydaje się ludziom na pastwę. Uzasadniałeś to, że to takie ładne staropolskie słowo ta ‘pastwa’, czyli pokarm, które jednocześnie ma też to znaczenie : wydawania się na pastwę czegoś, kogoś ( złego ).
      Nie wiem jak to się stało, ale ja też dokładnie o tym chciałam dziś napisać, że mi to już przestało przeszkadzać i ‘czuję sprawę’ i miałam dodać, że bronienie Jezusa, to to samo, co zachowanie Piotra wtedy. Skojarzyło mi się to z wcześniejszą dyskusją tutaj…
      Co do adoracji… miałam zawsze z nią problem, mniejszy o wiele niż ze świętem Bożego Ciała, ale jednak. Kiedyś nawet uważałam, że to chyba jakaś niewielka ‘ułomność’ z mojej strony. Nie chcę się o tym rozpisywać, ponieważ rozumiem, że dla wielu to sprawa ważna…Nie, nie jestem całkiem przeciw, absolutnie nie, tylko mam wątpliwości podobnej natury. Ta monstrancja, dokładnie jak ‘złota klatka’ i takie ‘wystawianie na pokaz’, trochę boję się o tym pisać, bo naprawdę czuję się niezręcznie…
      ( kiedyś w jakimś kościele we Włoszech spotkałam się z ‘kawałkiem’ jakiegoś świętego w czymś w rodzaju monstrancji, być może to sprawę jeszcze bardziej mi pogorszyło, bo to był dla mnie ‘mały’ szok :((
      Jednak chciałabym podzielić się pewnym moim doświadczeniem, nie wiem czy istotnym i ciekawym, ale wielce prawdziwym, które przyszło mi na myśl w związku z tym.
      Odnośnie modlitwy kontemplacyjnej, liturgii. Myślę, że tak, jak wielu katolików w odczuwam pewną pustkę w kościołach protestanckich wynikających z braku Tabernakulum…trudno powiedzieć dlaczego tak jest, ale jest… Podobnie jak Seamus nie wie dokładnie dlaczego ma problem z adoracją, ja też nie potrafię odpowiedzieć sobie za bardzo na to pytanie…
      Wiele czasu spędziłam, jak wiesz, na wspólnych modlitwach, przy wspólnocie z Taize w tamtejszym Kościele, co było dość decydujące w moim życiu wiary, duchowości i nie tylko. I co zaobserwowałam, tak ‘na sobie’ w pewnym momencie pobytu tam : z czasem zaczęłam siadać w czasie modlitw, coraz bliżej tego pokornego jak dziecko założyciela wspólnoty, po prostu lubiłam być w jego pobliżu, podobnie jak w pobliżu tych spośród osób, które były mi jakoś szczególnie bliskie, nic szczególnego, ale to była taka potrzeba obecności tych osób. Gdy ich nie było, bo np. po jakimś czasie opuszczały Kościół, często zupełnie automatycznie, by nie czuć się jakoś taka ‘opuszczona’ przechodziłam na przód Kościoła tam, gdzie po lewej stronie w rogu, zupełnie nie w centrum ( tam był ołtarz ), pod zgrzebnym płótnem i chyba małym światełkiem pod spodem, bardzo tak jakoś skromnie i pokornie przechowywany był Najświętszy Sakrament, dla kogoś mało uważnego można było Go nawet przeoczyć. Samą mnie ta reakcja moja dziwiła wiedząc, że wcześniej nie odczuwałam takiej potrzeby…Czasem modliłam się tam do późna w nocy w wielkim poczuciu bezpieczeństwa, czegoś trudnego do opisania…bycia przy kimś bliskim. To nie była adoracja… trudno się o tym pisze…brakuje mi słów.
      A tak przy okazji, kilka dni temu znalazłam starą książeczkę z opowiastkami de Mello, nie to, żeby to był jakiś mój ulubiony autor, ale spodobały mi się niektóre i myślę, że tu pasują trochę…
      ‘Słowa’
      Uczniowie wdali się w dyskusję
      nad jedną z sentencji Lao-tse:



      Ci, co wiedzą – nie mówią;
      Ci, co mówią – nie wiedzą.

      Kiedy nadszedł Mistrz, zapytali go,
      co właściwie znaczą te słowa.

      Mistrz odpowiedział pytaniem:
      – Kto z was zna zapach róży?

      Znali wszyscy.

      Wtedy powiedział im:
      – Wyraźcie to w słowach.

      Wszyscy umilkli.’

      ( tylko proszę nie odbierzcie tego jako aluzji, by zamilknąć, czy jakoś inaczej 😉 chodzi mi o to, że czasem trudno wyrazić w słowach lub się nie da ( i mówię tu głównie o własnej niemożności )co paradoksalnie chyba próbować wyrazić trzeba :-)
      Bardzo lubię czytać, co piszecie, nawet, jeśli nie do końca to jest takie ‘moje’.

      Bardzo podobne oddziaływanie miała na mnie ikona Trójcy Św. Rublowa, nie wiem, czy to była adoracja, kontemplacja, chyba raczej poczucie Obecności czyjejś pomiędzy nami. To samo odczucie miałam zawsze, gdy bracia rozdawali Komunię Św. i gdy czułam ją na ręce ( nigdy nie miałam takiej świadomości bezbronności Jezusa, jak wtedy wydającego się ‘na pastwę naszych rąk’, dla mnie katoliczki w Polsce, przyzwyczajonej do przyjmowania Komunii do ust, do było duże przeżycie…)
      Chodzi mi o to, że czasami zarówno drugi człowiek, Jezus w Eucharystii, czy też po prostu nawet ikona sprawiały w bardzo podobny sposób, że poczucie Obecności tego Drugiego wydawało mi się takie realne…

      Co do nieobecności Boga, która jest obecnością, czy też obecnością na w ukryciu, na kształt nieobecności, to mam z tym nadal pewien kłopot. Być może to takie intensywne, wręcz zmysłowe poczucie Jego obecności sprzed lat, pozostawiło we mnie tak mocny ślad, że te teologiczne rozważania, choć rozumiem ( wydaje mi się ) i uważam, za niezwykle ciekawe, nie za bardzo mogą dotrzeć do mojej świadomości, jakoś takie sprzeczne jest to z moim doświadczeniem :-) co nie znaczy, że uważam, że nie jest to prawdziwe :-)tylko ja tego tak jakoś – do końca – nie ogarniam, częściowo nie ogarniam.

      Ale może jeszcze coś z de Mello, w związku z tym :

      ‘Bałwochwalstwo’

      Mistrz nieustannie przestrzegał uczniów
      przed niebezpieczeństwami mogącymi kryć się w religii.
      Lubił opowiadać historię proroka,
      który chodził po ulicach z zapaloną pochodnią
      i wołał, że ma zamiar podpalić świątynię,
      by ludzie bardziej zajmowali się Panem niż świątynią.

      Następnie dodawał:
      -Pewnego dnia sam poniosę zapaloną pochodnię, by podpalić zarówno świątynię jak i Pana !’

      P.S.
      Paweł Kozacki fajny tekst napisał, a nie mówiłam, że nas ‘ z problemem’ sporo ?

      Reply
      • Pradusz says:

        Duzo roznych rzeczy zawarlas w swoim komentarzu. Wlasciwie nalezaloby sie przez chwile zadumac nad kazdym ´kawalkiem´ z osobna, a zwlaszcza nad przypowiesciami Tony´ego de Mello…

        Mnie przyszlo do glowy, ze mam troche podobne doswiadczenie, a zarazem jednak diametralnie rozne. Gdy sam bylem protestantem, strasznie ´wkurzalo´ mnie to, ze katolicy mowili, ze ´nasze´ koscioly sa ´puste´. Ja tego tak nie widzialem. Gdy powolutku zaczalem sie przesuwac (to byl proces trwajacy lata i – przynajmniej poczatkowo – przebiegajacy praktycznie niezauwazenie) w kierunku tradycji katolickiej, sam zaczalem cos z tego odczuwac. Tylko, ze bardzo dlugo (klania sie przypowiesc taoistyczna) nie potrafilem ujac w slowa, czego mi brakowalo tak naprawde. Tabernakulum? W pewnej fazie chyba tak, z drugiej strony jednak nie potrafilem sie pogodzic z mysla/teza/zarzutem, ze znane mi i bliskie wnetrza paru luteranskich czy anglikanskich swiatyn mialyby byc jakies ‘niepelne’. Bylem tym dosc mocno skonfudowany, szczerze mowiac. W pewnym momencie doszedlem do wniosku/odkrylem na wlasny uzytek, ze chodzi mi nie tyle o tabernakulum lecz raczej o oltarz – jako miejsce w ktorym sie TO dzieje (w Polsce jest co prawda inaczej, ale w klasycznych kosciolach tradycji reformowanej: w Niemczech, Holandii, na Wegrzech, nie ma oltarza/stolu Panskiego na co dzien, wystawia sie go tylko, gdy sprawowane jest nabozenstwo komunijne). Jesli w ramach jakiejs tradycji nie ma miejsca na oltarz, chocby w funkcji upamietnienia Eucharystii, nawet wowczas, gdy sie jej w danym nabozenstwie nie sprawuje, odczuwam pustke (a nie jest to bynajmniej takie ‘latwe’ uczucie, bo nie ma go np. rowniez w pieknym, sredniowiecznym wnetrzu kosciolka moich przyjaciol w Fryzji Wsch., ale im tego raczej nie powiem, bo kiedys mi opowiadali, ze uslyszeli cos takiego z ust rzymskokatolickiego i bylo im z tego powodu bardzo przykro). Tabernakulum to juz dla mnie pewien ‘dodatek’, i to ‘dodatek’ niekiedy co najmniej rownie trudny jak ow brak oltarza…
        Dlatego podoba mi sie to, co piszesz o Taize. Mam wrazenie, ze ten pomysl na umieszczenie tabernakulum z boku (tak jak w sredniowieczu umieszczano ‘wieze sakramentalne’, chociaz one akurat skromnoscia nie grzeszyly ;-))pochodzi z tradycji benedyktynskiej, do ktorej Taize w koncu nawiazuje. W znanych mi kosciolach i kaplicach benedyktynskich to wlasnie oltarz boczny jest oltarzem, na ktorym przechowane sa dary konsekrowane. Taka ‘skromna’, ‘niesmiala’ obecnosc (obecnosc/nieobecnosc?) to byloby moze i dla mnie jakies rozwiazanie problemu…

        Reply
        • chantal says:

          Nie chciałam, pisząc te słowa o pewnym poczuciu pustki, żebyś ( być może )poczuł się jakoś dotknięty tą moją uwagą… nie pomyślałam :(( przepraszam…
          Nie uważam, że takie kościoły są jakieś niepełne. Mnie to nie przeszkadza ( chociaż może wydaje się to sprzecznością, to co teraz piszę ) Nie byłam w zbyt wielu, ale w tych, w których byłam czułam się ‘u siebie’, gdyby były jakieś moim zdaniem ‘wybrakowane’ ( uuuf, ale wymyśliłam określenie ), tak by pewnie nie było… często nawet w pewien sposób lepiej niż w tych rzymskokatolickich, jakoś tak swobodniej, normalniej i często mają piękniejsze wnętrza ( zrównoważyłam już poprzednią wypowiedź ? 😉
          A jeśli chodzi o ludzi, to często lepiej wśród nich się czułam ( chodzi mi o tych nie zdystansowanych jakoś do członków KRK i ekumenii zbyt mocno ) niż w jakiejkolwiek wspólnocie rzymskokatolickiej, mam na myśli tych bardziej zaangażowanych w sprawy Kościoła ludzi. Myślę, że w każdym kościele poza KRK czułabym się ‘u siebie’ i nieobco, taki już ze mnie dziwny stwór :-)
          Przypomniałam sobie w tym momencie, że przecież kiedyś przez blisko cztery miesiące w każde południe spotykałam się na modlitwie ekumenicznej ( oprócz niedziel ) w jednym z kościołów w centrum Stuttgartu, i przez chwilę musiałam się teraz zastanowić, czy był katolicki, czy protestancki i wyszło, że zdecydowanie, z całą pewnością protestancki. I nigdy nie pomyślałam tam, że nie ma tabernakulum i jest jakaś pustka :-) ha, sama złapałam się na niekonsekwencji….a więc to nie tak Pradusz, coś mi się ‘pokręciło’, pamiętam sytuacje, że tak trochę było, ale wychodzi na to, że nie zawsze…( widzisz nie jest ze mną tak źle ;- ) może tam wtedy też nie było ołtarza, gdzie czegoś mi brakowało…
          A w Taize nigdy nie było adoracji Najświętszego Sakramentu, co mnie przyznaję cieszyło, nie pasowałoby to tam po prostu tak jakoś zupełnie. Było natomiast coś, co nazywało się adoracją Krzyża, w każdy piątek wieczorem, a polegało na tym, że każdy mógł, jeśli chciał w czasie modlitwy położyć czoło na ikonie krzyża położonej prawie na ziemi i tak pomodlić się, jak długo chciał razem z innymi. Mnie tego gestu i tej modlitwy czasem brakuje…

          Nie te kościoły nie są ‘niepełne’. Pamiętam Eucharystię w internecie z Trinity Church w Nowym Jorku, na przykład i trzy kobiety przy ołtarzu. Pierwszy raz widziałam wtedy kobietę kapłana w takiej sytuacji. Myślałam wcześniej, że to będzie wydawało mi się trochę ‘egzotyczne’. Nie wydawało.
          Nawet nie pomyślałam, że tam nie ma tabernakulum. Żałowałam, że nie mogę tam być naprawdę. No i dzięki tej rozmowie coś sobie uświadomiłam, dzięki. Miłej niedzieli ( wszystkim ).

          Reply
          • Pradusz says:

            Dziekuje i wzajemnie :-)

            Reply
  3. Seamus says:

    Chętnie przeczytałbym tekst afirmujący nie tyle Boże Ciało, ile w ogóle ten charakterystyczny dla Zachodu sposób oddawania czci Eucharystii poprzez adorację. Aktualnie jestem przesiąknięty myślą wschodnią, która, jak wiadomo, Eucharystię postrzega w nieco innej perspektywie. Może szanowni autorzy dysponują tekstem, który zawierałby porządną podstawę teologiczną dla tej formy zachodniej pobożności?
    Nawiasem mówiąc i trochę z innej beczki: moje wątpliwości wobec adoracji Eucharystycznej (nie tak jednak silne, by prowadziły do jej negacji) zawsze wzmacniały mój dystans do mariawityzmu. Co ciekawe, działo się tak mimo mojego zamiłowania do modlitwy kontemplacyjnej (której brak tak mi przeszkadza w niskokościelnym – czyli wszechobecnym w Polsce – protestantyzmie). Cenię kontemplację, mam problem z adoracją. Dlaczego, sam do końca nie wiem (jeszcze). Póki co, opdpowiadam na to tak, że Eucharystię widzę silnie w perspektywie wydarzenia, spotkania, dramatu. Może z racji wykonywanego zawodu (jestem reżyserem), patrzę na liturgię jako na dzianie się. Widzę ją (a także Eucharystię) jako akcję i dialog, który dzieje się oczywiście także wiecznie, ale dla mnie subiektywnie jednak przede wszystkim w “momencie” spotkania. Nie widzę nic złego w tak pojmowanej “czasowości” – żyję w czasie i wszystko czego doświadcam jest czasowe. Innymi słowy, Eucharystia “wydarza się” się dla mnie stale, ale właśnie wydarza się, a nie trwa. I może stąd mój problem ze znalezieniem relacji do Chrystusa w Eucharytii poza wydarzeniem spotkania, odnalezienia go w monstrancji stojącej na ołtarzu, do którego nie przystępuję, a jedynie adoruję.
    Z drugiej strony wiem, że Zachód ma swoje “za” w tej sprawie. Oczywiście znam uzasadnienia wynikające z realnej obecności w chlebie i winie eucharystycznym, ale ciągle brakuje mi szerszej bazy teologicznej w tej sprawie. Może autorzy mogliby pomóc?

    Reply
    • Pradusz says:

      Zacznę moze od tego, ze wizja wydarzenia (dramatu) eucharystycznego, ktora przedstawiasz, mnie osobiscie jest bardzo bliska, zas problem, ktory zarysowujesz, moge nazwac jak najbardziej swoim. Eucharystia wydarza sie, jest momentem, ulotnym, nieuchwytnym, a jednak takim, na ktory zawsze mozna liczyc, miec nadzieje (bez jakiejkolwiek pewnosci). Jest pewnym ‘iskrzeniem na stykach’, ktorego nigdy nie mamy w reku… W tym sensie bliskie jest mi reformacyjne ujecie Eucharystii (zarowno luterskie jak i anglikanskie), ktore nierozerwalnie laczy Eucharystie z posilkiem. Warto zaznaczyc, ze adoracja sakramentalna w ogole pozno sie pojawia, rowniez w tradycji zachodniej. Sredniowieczne oltarze w ogole nie maja miejsca na tabernakulum. Dary konsekrowane (de facto jedynie chleb, bo wino bylo zbyt podatne na zepsucie)przechowywano wtedy w ‘wiezach sakramentalnych’ (niektore zachowaly sie np. na Pomorzu, albo we wroclawskim kosciele sw. Elzbiety; sporo mozna ich obejrzec w Flandrii) – z boku oltarza i raczej ich w szczegolny sposob na co dzien nie adorowano.
      Opowiadano mi swego czasu, ze ktorys z dawnych arcybiskupow Utrechtu, ktory odwiedzil Plock (sadze, ze byl to abp. Kok, ale nie jestem pewien), na widok adorujacych mariawitow mial stweirdzic: ‘To jest do jedzenia, a nie do gapienia sie’. No coz, dosadniej sie tego sformulowac nie da… Jeden z problemow, ktore mocno odczuwam, gdy jestem na mariawickiej mszy sw., wynika z tego, ze poprzedza ja akt adoracji sakramentalnej. Dla mnie niszczy to cala dramaturgie ofiary mszalnej. Jesli ON jest obecny od poczatku, to w jakim sensie przychodzi? Pytalem o to swego czasu Tomka Mamesa. W odpowiedzi powolal sie na Ostatnia Wieczerze, w czasie ktorej Jezus byl obecny, a zarazem ‘konsekrowal’ (a wiec ‘przychodzil’). Mnie to jednak zupelnie nie przekonuje. To jest XIX-wieczna sakramentologia prowadzaca do bezkrytycznego pojmowania Ostatniej Wieczerzy jako ‘pierwszej mszy’. Nie chce niczego przesadzac, ale to ujecie powinno zostac skonfrotowane z tym, co maja na ten temat do powiedzenia biblisci (zarowno egzegeci jak i teolodzy biblijni)…

      A jednak… Apokalipsa (zreszta w czytaniu z ostatniej niedzieli) mowi o Bogu jako o tym, ktory ‘jest, byl i ktory ma przyjsc’. W tradycji mistyki zydowskiej mamy do czynienia z Bogiem, ktory ‘jest czasownikiem’, staje sie – wciaz na nowo, a zarazem przenika cala rzeczywistosc, ktora istnieje w Nim (panenteizm). Probowalismy pisac cos na ten temat w tekstach ‘ Sakramentalne spojrzenie ‘ i ‘ Mysli po katastrofie ‘ – Eucharystia jako akt otwierajacy nam oczy na immanentna obecnosc Boga w swiecie (i swiata w Bogu). Dwa lata temu zima bylem kilka dni we Wroclawiu. Jak zwykle mialem przy sobie teksty Aniola Slazaka. W pewnym momencie, wloczac sie po miescie, znalazlem sie przed drzwiami kosciola, w ktorym jest pochowany. Wszedlem, nie bylo tam zywego ducha, natomiast na olatrzu stala monstrancja z hostia. Usiadlem w lawce i czytalem fragmenty z ‘Cherubinischer Wandersmann’: o intymnym zwiazku pomiedzy wszystkim co istnieje i Bogiem, Stworca i stworzeniem. ‘Bog jest we mnie ogniem, ja w nim plomieniem; jakze moglobyc inaczej – jestesmy wszak spokrewnieni’. To panenteistyczne spojrzenie slaskiego mistyka otworzylo mi oczy na pewien wymiar adoracji eucharystycznej: ten, w ktorym staje sie ona punktem wyjscia dla kontemplacji wlasnie – kontemplacji Bozej obecnosci w stworzeniu, ktora jest zawsze obecnoscia na ksztalt nieobecnosci, obecnoscia (Wielkiego) Nieobecnego, zawsze Przychodzacego, zawsze Stajacego sie…

      Mielismy w planach poprosic ks. prof. Rudnickiego, by cos napisal lub opowiedzial o adoracji (kiedys rozmawialem z nim na ten temat; zainteresowalo mnie np., ze jego zdaniem obecnosc darow konsekrowanych nie jest koniecznym warunkiem adoracji), ale niestety – Ksiadz Profesor choruje. Mamy nadzieje powrocic jednak do tematu. Poki co musimy jednak rozlozyc rece. Sami borykamy sie z ta tematyka i nie mamy pod reka zadnych materialow, ktore pomagalyby nam ‘pojsc dalej’. Przypominam sobie jedynie, ze kilka lat temu w ‘Tygodniku Powszechnym’ ukazal sie artykul ks. Tomasa Halika na ten temat, ktory wtedy mi sie bardzo podobal. Pewnie da sie go gdzies znalezc w sieci.

      Reply
  4. Seamus says:

    Niestety to o czym piszesz, tzn. “intensywna” (nie chciałbym nikogo urazić) obecność adoracji w mariawityzmie, skutecznie trzyma mnie z dala od tego wyznania. Cóż za paradoks. Eucharystia jest dla mnie centrum życia chrześcijańskiego (wytarty nieco teologiczny slogan), czyli jest tym po co w istocie przychodzę do kościoła (mówiąc już normalnie). Jest czystą akcją, uczestnictwem w chrześcijaństwie, a więc akcją, spotkaniem, działaniem (współdziałaniem), dramatem.
    Kontemplacja z kolei, nieodłączny dla mnie składnik wiary, pozwala mi zrozumieć w czym uczestniczę. Otwiera mnie na zrozumienie Eucharystii, jako czegoś więcej niż cotygodniowego rytuału. Kontemplując, nie działam aktywnie. Nie działam, abym za chwilę znów mógł uczestniczyć.
    A jednak nie chcę uzupełniać/zastępować akcji kontemplacją. Podobnie jak w Twoim przypadku, nie trafia do mnie wykładnia przytoczona przez Tomasza Mamesa. Kiedy uczestniczę w liturgii, czekam na spotkanie, a więc na wydarzenie, na coś w czym uczestniczę. Wobec dramaturgii tego nachodzącego spotkania, pozostaję obojętny na kontemplację. Jedyna przestrzeń, w której (choć z trudem) odnajduję się w adoracji, to czas międzyliturgiczny. I to nawet nie na specjalnym nabożeństwie, raczej tak jak w Twoim przypadku, kiedy wszedłeś do pustego kościoła z monstrancją na ołtarzu. Wtedy czuję, że spotkanie szybko nie nastąpi, że teraz jest czas żeby słuchać i patrzeć, a także po prostu czekać na nie. Wtedy właśnie On dla mnie JEST a nie PRZYCHODZI (choć zapewne przychodzi w tym momencie do kogoś innego).

    Reply
  5. kejow says:

    Cenny wpis o rysie historycznym Śwuieta bożego Ciala.
    Dziękuje za wpis na moim blogu na Salonie24.pl

    Kejow

    “Te Deum laudamus”

    Reply
  6. dietrich says:

    Ciekawy głos w kontekście dzisiejszej uroczystości znalazłam na blogu Pawła Kozackiego, obecnie przeora dominikanów w Krakowie, przez wiele lat związanego z Poznaniem.
    http://dominikanie.pl/blogi/pawel_kozacki_op/wpis,642,nieadekwatnosc.html
    Wymiar dynamiczny, dramatyczny, który podkreśla Seamus, dla mnie też jest zdecydowanie najistotniejszy. Paweł Kozacki podkreśla kenozę Boga, która realizuje się także w tym, że Go spożywamy, a przez to unicestwiamy ten przejaw obecności jakim jest chleb i wino. “Miejscem” Boga w świecie jest utrata miejsca, utrata bycia. Wiele intuicji w tym względzie podsuwa nam obecny od początku w teologii wschodniej apofatyzm, rozwijany ciekawie także na zachodzie. “Bóg bez bycia” Mariona, czy doktorat Węcławskiego na temat Łosskiego i Heideggera próbują opowiedzieć o Bogu, który jest przez nieobecność. Kabalistyczna idea cimcum rozwija podobną intuicję. Bóg wycofał się, pozbawił siebie bytu, żeby mógł zaistnieć świat (jedną z bardziej znanych wersji takiego mitu/ opowieści o stworzeniu spotykamy w szkicu Hansa Jonasa “Idea Boga po Auschwitz” do ściągnięcia tu http://chomikuj.pl/donPinki?fid=47200380 ). W Eucharystii doświadczamy “realnej obecności” jednak jak podkreślają dogmatycy i liturgiści w żadnym momencie nie można stwierdzić, tu czy teraz dokonuje się przemiana, oto ta najważniejsza chwila. Wszystkie momenty liturgii są jednakowo ważne, wszyscy jej uczestnicy. Czy uchwycony w chlebie i “zamknięty” tabernakulum, lub “wystawiony” w monstrancji Bóg jest wciąż sobą, tym, którego spotykamy i spożywamy w trakcie liturgii? Czy traktowanie sakramentu jako rękojmi obecności nie jest idolatrią? Nie twierdzę, że intuicje apofatyczne i antyesencjalne są jedynym rozwiązaniem na opisanie relacji pomiędzy Bogiem i stworzeniem, ale wydaje mi się, że nie sposób ich pominąć, także a może szczególnie w obliczu uroczystości, która zdaje się krzyczeć “nie uciekniesz przed nim, o to Bóg my go mamy, a on ma Ciebie”.
    Nie chcę nikogo urazić, zdeprecjonować, ani ocenić. To raczej garść moich dylematów.

    Reply
    • Pradusz says:

      Czlowiek jest o tyle czlowiekiem, o ile uczestniczy w dramacie. To jest podstawowa ‘nauka’, ktora wynioslem z wykladow s.p. ks. prof. Tischnera. A jednak nieustannie ‘zdradza’ te dramatyczna strukture bytowania, okazuje jej niewiernosc, stara sie z niej uciec: np. wlasnie przez to, ze chce przywiazac do siebie, zwiazac ze soba, nierozerwalnie, to, czego sie przywiazac ani zwiazac da. Albo raczej: tego (tych), kogo (ktorych) nie da sie ani przywiazac ani zwiazac: drugiego (Drugiego). Nic na to nie poradze, ale cos z tej ‘zdrady’ wyczuwam z katolickim podejsciu do Eucharystii, nie tylko zreszta w adoracji, ale rowniez w nauce o ‘rzeczywistej Obecnosci’, w podejsciu do kaplanstwa (i urzedu w ogole), do Kosciola (od tego nalezaloby zaczac). Cos z proby ‘przywiazania golebicy-Ducha Sw. za nozke’ – do koscielnego dachu…
      W tych kategoriach bylbym coraz mocniej sklonny rozpatrywac ontologizujace podejscie do Boga – jako probe zwiazania Go z kategoria bytu, w pewnym sensie ‘uwiezienia’ Go w niej, a zarazem zwiazania z nami za pomoca ‘analogia entis’ (tu oczywiscie – po drugiej stronie – daje znac o sobie pewna, rownie zontologizowana, antropologia).

      To, co pisze o. Kozacki, odczytuje przede wszystkim jako apel o powazne potraktowanie Bozej kenozy – tak do konca. Bo, bez watpienia, cos jest w naszym religijnym sposobie ‘obchodzenia sie z Bogiem’, co powoduje, ze uprawnione jest pytanie: CZY MY NAPRAWDE POGODZILISMY SIE Z JEGO SAMOWYDANIEM SIE NA PASTWE, SAMOSPUSTOSZENIEM CZY RACZEJ CIAGLE WOLAMY WRAZ Z PIOTREM: ‘PANIE NIE PRZYJDZIE TO NA CIEBIE!’. Jakos tam w teorii godzimy sie na to, ze ‘kiedys przyszlo’, ale to jest przeciez historia z ‘happy endem’ i my ten ‘happy end’ przeciez znamy i ze wzgledu na niego zglaszamy do niej akces! Teraz wiec przybieramy kawalek chleba w zloto i inne ozdobki, zamiast potraktowac go ‘jak Pan Bog przykazal’ (doslownie!): zjesc, pozywic sie nim. Jest w tym zarowno cos z uporczywej checi znalezienia sie po wlasciwej (tzn. zwycieskiej) ‘stronie’ jak i z checi ‘zjedzenia ciastka i zachowania go na potem’…
      Jedno i drugie nie ma nic wspolnego z kenoza, jest wyrazem niezgody na nia. Strona, po ktorej sie opowiadamy jako chrzescijanie, jest i zawsze musi pozostac strona przegranego mesjasza/nie-mesjasza, bezsilnego Boga/nie-Boga, a zyjemy po prostu manna, ktora dzis trzeba zebrac i zjesc, nie dbajac o to, co bedzie jutro, a w kazdym razie nie oprawiajac jej w zlote monstrancje…

      Ciekawe, ze Hans Jonas, do ktorego sie odwolujesz, zajmowal sie rowniez tradycja gnostyczna (byl pionierem jej egzystencjalistycznego odczytywania). Ciekawe dlatego, ze jednym z pierwszych teologow, ktorzy pisali o ‘nie istniejacym Bogu’ byl gnostycki herezjarcha Bazylides (przynajmniej tak twierdzil w swej pracy doktorskiej Pjotr Hendrix; ciekawe, ze nie moglem odnalezc tego watku u nikogo poza Gillesem Quispelem – a i u niego tez jedynie marginalnie! – ktory bez watpienia przejal go od Hendrixa – swego nauczyciela juz od czasow gimnazjalnych). Ciekawe byloby przesledzic ten watek.

      P.S. Tak jeszcze mi sie skojarzylo, ze gdy Tomek Mames byl w ubieglym roku w Holandii, rozmawialismy wlasnie (pamietam, spacerujac po starym Utrechcie, wokol katedry), o tym, ze mariawityzm musi ‘przejsc’ przez to, co wydarzylo sie w kulturze po jego wylonieniu sie z KRK: egzystencjalizm, fenomenologia, hermeneutyka… Cenie proby prof. Rudnickiego dokonania reintepretacji mariawityzmu w swietle antropozofii (i vice versa zapewne), ale to nie wystarczy! Mariawityzm i antropozofia to ciagle mniej wiecej rowiesnicy. Trzeba pojsc dalej i odwaznie wejsc w to, co w humanistyce wydarzylo sie pozniej i wydarza nadal. Czasem mialabym ochote powiedziec mariawitom: JESLI NAPRAWDE WIERZYCIE W WAGE OREDZIA O DZIELE WIELKIEGO MILOSIERDZIA, NIE ZAMYKAJCIE GO W ZLOTEJ KLATCE. ONO NIE POTRZEBUJE TAKIE ‘OCHRONY’! Tylko ten kto ma odwage ‘dusze swa zlozyc w ofierze’ zachowa ja!

      P.S.2 Z drugiej strony ta ‘intensywna’, jak pisze Seamus, obecnosc – sama w sobie – wlasciwie mnie tak bardzo nie niepokoi. Moze nazbyt mocno tutaj psychologizuje, ale wydaje mi sie, ze czlowiek po prostu potrzebuje takich ‘zageszczen obecnosci’ jako ‘reminders’, ze bez nich (nawiazujac do postu, ktory umiescilismy minionej nocy) nie udaje nam sie zazwyczaj ‘przerzucic na myslenie swiadomosciowe’. Wracajac pamiecia do tej rozmowy z Tomkiem Mamesem, o ktorej pisalem powyzej, mysle sobie, ze to jest frapujacy paradoks: rozmawiac o koniecznosci zmierzenia sie ze zjawiskiem sekularyzacji, ze ‘swiatem bez Boga’, spacerujac wokol katedry. Nie wiem, co to do konca znaczy, ale mam ochote pojsc sladem tego paradoksu, i moze dlatego wlasnie – przy wszystkich swych watpliwosciach – nie odrzucam rowniez Bozego Ciala.

      Reply
  7. chantal says:

    Po roku mogę powiedzieć, że nie przekonałam się i już nawet nie będę próbować…nie lubię tego święta i tych uroczystości

    Reply
  8. Seamus says:

    Ja po staremu tkwie w dylematach sprzed roku.
    Drazy mnie natomiast mocno (niczym kropla skale) teoria, o ktorej onegdaj wspominal Pradusz – Chrystus w monstrancji jako preegzystujace Slowo. Az sie boje myslec do czego to dalej doprowadzi..
    Chcialem natomiast zwrocic uwage, ze obnizylismy loty w stosunku do poprzedniego roku. Raz, ze nie pojawil sie wpis z tej “okazji”, dwa – ze wtedy dyskutowalismy zawziecie o problemie, a w tym roku glucho.
    A problem (przynajmniej u mnie) pozostaje…

    Reply
  9. Pradusz says:

    No coz, jak juz kiedys pisalem, szukam sponsora ;-). Jesli ktos jest gotow wyplacac mi regularnie dodatek do pensji, o wiele regularniej bede zapelnial blog swymi przemysleniami. Na razie jednak musze pracowac, z kolei Loukasa gnebi sesja egzaminacyjna.
    Nie tak dawno przejrzalem ponownie i wpis sprzed roku i nasza dyskusje i zadalem sobie pytanie o to jak patrze na ten temat po uplywie roku.
    Oto garsc przemyslen:

    1. Do sposobu w jaki np. w Polsce obchodzone jest Boze Cialo nie wyrobilem sobie ani za grosz bardziej pozytywnego stosunku. Dla mnie na pewno nie nadeszla jeszcze chwila przylaczenia sie do bozocialowej procesji.
    2. Natomiast bez watpienia to i owo wydarzylo sie w moim podejsciu do adoracji. Przede wszystkim przybylo mi doswiadczen w tej materii. O jednym pisalem juz szeroko – doswiadczenie liturgiczne z 2 lutego, ktore Ciebie, Seamusie, tez – jak widze – drazy. Wczesniej jednak – bo ubieglego lata (to juz prawie rok, az sie wierzyc nie chce!) byla adoracja po Boskiej Liturgii w cerkwi grekokatolickiej w Telgarcie na Slowacji (ktora sklonila mnie do napisania pierwszej czesci ‘Kawalkow Liturgicznych’). To miejsce, ktore nierozerwalnie laczy sie dla mnie z jednym z najwazniejszych przezyc duchowych mojego zycia i do ktorego powrocilem po uplywie prawie 30 lat, jest juz chyba ‘skazane’ na otwieranie mnie na nowe wymiary duchowosci… No i to sie wlasnie stalo. W kazdym razie od jakiegos czasu zaczalem regularnie chadzac na adoracje – zarowno ciche jak i (para-)liturgiczne: do KRK i do liberalnokatolikow. Tak wiec w tej chwili moge przynajmniej powiedziec, ze naprawde wiem o czym pisze. Niedawno udalo mi sie tez troche szerzej porozmawiac na ten temat z Tomkiem Mamesem. Jedno jest pewne: napiecie pomiedzy (liturgiczna) akcja a (indywidualna lub wpolnotowa) kontemplacja odczuwam nadal, niekiedy nawet jakos tam bolesnie, a w kazdym razie dotkliwie. Mysl o tym, ze chcemy schwytac cos (a raczej kogos), czego (kogo) schwytac sie nie da, miec to/Go niejako ‘pod reka’ (co stanowi – zgodnie z tym, co pisala dietrich – istota idolatrii) mnie nie opuszcza. Z drugiej strony pojawiaja sie pozytywne doswiadczenia i refleksja na ich kanwie. Najwazniejsze z nich jest doswiadczenie obecnosci Boga-nie-Boga (Boga, ktory nie chce byc Bogiem, chce byc pokarmem, jedzeniem, chlebem) w samym centrum rzeczywistosci (makrokosmosu) i w czlowieku (mikrokosmosie). Wlasnie taki Bog, Bog ktory samemu sobie zaprzecza, wydajac sie na pastwe czlowiekowi (i calemu stworzeniu) jest obecny i stanowi centrum wszystkiego, ‘promieniujace’ centrum. Adoracja sakramentalna jest twoarzyszeniem mu w tym, swiadomym ‘byciem z Bogiem-Chlebem’. Z drugiej strony – i to jest cos, co do czego w kazdym razie dogadalismy sie z Tomkiem Mamesem – adoracja wyplywa z Liturgii Eucharystycznej. Tu warto zwrocic uwage na dwa fragmenty liturgiczne. Po skonczonej mszy sw. kaplan, zwrocony do oltarza mowi:
    ‘Błogosławmy Panu’,
    na co wierni odpowiadaja:
    ‘Bogu dzięki’
    Adoracja sakramentalna jest forma odpowiedzi na to wezwanie, forma na ktora naprowadza nas Prolog Ewangelii sw. Jana odczytywany na zakonczenie liturgii mszalnej ( http://mariawityzm.dbv.pl/readarticle.php?article_id=1 ), mowiacy o Wcielonym Slowie, ktore przyszlo i ‘rozbilo sobie namiot; wsrod swoich (to ‘rozbicie namiotu’, to ciekawa forma bycia – nie jest to takie ‘pojawianie sie i znikanie’ ale nie jest tez ‘trwanie’; raczej cos w jakims sensie posredniego). Chcemy tam byc, wytrwac przez moment, wlasnie po to, by ‘blogoslawic Panu’… Oczywiscie, to wytrwanie nie ma zadnego sensu, jesli nie istnieje przelozenie na zycie codzienne, na to jak podchodzimy do ludzi i do calej rzeczywistosci. Tutaj mamy do czynienia z pewnym sprezeniem zwrotnym: z jednej strony akcja uwiarygodnia adoracje, z drugiej adoracja dostarcza ‘paliwa’ do akcji. To ostatnie odbywa sie troche jak w gregorianskim spiewie, w ktorym spiewa sie ‘z ciszy w cisze’.
    3. Musze przy tym dodac, ze ciche spotkanie z Chrystusem Eucharystycznymjest mi ciagle blizsze od (para-)liturgicznej adoracji, chociaz moment blogoslawienstwa Najswietszym Sakramentem cenie sobie bardzo – jako przypomnienie, ze ta obecnosc jest obecnoscia blogoslawiona, jest Blogoslawienstwem sensu stricto… Niektore hymny eucharystyczne odbieram jako rodzaj mantry, ktora sprzyja skupieniu. Niekiedy udaje mi sie tez ‘podlapac’ jakis obecny w nich watek, ktory potem stanowi podstawe do dalszych przemyslen (podobnie jak wiersze Aniola Slazaka).
    4. Wymiar ublaganiowy adoracji – charakterystyczny dla mariawityzmu – staralem sie omowic we wpisie ‘Adoracja ublagania’. Niebawem ukaze sie on rowniez w ‘Pracy nad Soba’ i w ‘Mariawicie’ (podziwiam odwage Tomka Mamesa’;-)). Jestem ciekaw reakcji.

    Reply
  10. Pradusz says:

    P.S. Moze warto dodac jeszcze jedna rzecz. Ten watek, ktory udalo mi sie w Swieto Matki Bozej Gromnicznej ‘podlapac’ w KLK jakos mnie nadal uwrazliwia na te dialektyke pojawiania sie i obecnosci w liturgii mszalnej: ‘Jest, byl i ma przyjsc’…
    W polaczeniu z rozwazaniami Nowosielskiego, do ktorych wowczas nawiazalem, naprowadza mnie to na trop idei Liturgii jako uobecniania dramatu Wcielenia. W tym swietle Chrystus obecny przed jej rozpoczeciem jest bez watpienia ten sam ale nie taki sam co po jej zakonczeniu… Ale, masz racje Seamusie, czasem az strach pomyslec, do czego mozna dojsc tym tropem…

    Reply
  11. Pradusz says:

    Jeszcze jedna refleksja moze… Zaszedlem wczoraj na strone anglikanskiej Konfraterni Najswietszego Sakramentu ( http://www.confraternity.org.uk/ ) i zajrzalem do dzialu ‘Devotional Material’, w ktorym znalazlem miedzy innymi te modlitwe autorstwa sw. Alfonsa (jak sadze, Liguoriego – patrona zarowno redemptorystow jak i mariawitow!):

    My Jesus, I believe that you are present in the Blessed Sacrament, I love you above all things and I desire you in my soul. Since I cannot receive you now sacramentally, come at least spiritually into my soul. As though you were already there I embrace you and unite myself wholly to you; permit not that I should ever be separated from you. Amen.

    To przypomnialo mi o kwestii, ktora wiaze sie z tematem poruszanym przez nas tu: tzw. duchowego uczestnictwa w Komunii Sw.
    Z tym duchowym uczestnictwem tez mam juz swoja wlasna historie. Z pewnego punktu widzenia jest to najzwyklejsza sprzecznosc sama w sobie. Sakrament, wg. definicji sw. Augustyna, ktora stala sie w chrzescijanstwie dobrem wspolnym, to materialny znak + duchowa obietnica. Ani jednego ani drugiego elementu nie moze brakowac – w przeciwnym razie nie ma mowy o sakramencie. Z drugiej strony jednak, tego elementu wlasciwie nie brakuje, natomiast z jakis powodow (o tym za moment) nie spozywamy w danym momencie materialnej postaci sakramentu, ale obcujemy z nia w inny sposob (patrzac na nia, wizualizujac ja itp.). Jak do tego podchodze?
    Zaczne od tego, ze uwazam za STRASZLIWE NADUZYCIE to, co robi KRK, proponujac ‘duchowa komunie’ (cudzyslow ma podkreslic moj dystans do tego procederu) ludziom, ktorym – na mocy swych przepisow – odmawia materialnego udzialu w Ciele i Krwi Panskiej: np. zyjacym w tzw. ‘zwiazkach niesakramentalnych’. To jest po prostu CRIME! Wydaje mi sie, ze ludzie o pewnej elementarnej wrazliwosci sakramentalnej odczuwaja to, nawet jesli intencje sa inne, jako dodatkowe okrucienstwo ze strony Kosciola.
    Rozmawialem na temat duchowej komunii z Tomkiem Mamesem. Jego podejscie bylo zdecydowanie inne. Duchowa komunia to nie ‘ersatz’, jakis ochlap rzucony na odczepke szczegolnie zatwardzialym ‘grzesznikom’, ale wrecz przeciwnie: przejaw szczegolnego stopnia duchowego rozwoju, duchowej dojrzalosci. Nie ukrywam, ze brzmi to w moich uszach o niebo lepiej, ale ciagle mnie ‘uwiera’. Odczytuje to bowiem jako przejaw pewnego rodzaju immaterializmu, ktory przywodzi mi na mysl dawna gnoze (w antropozofii juz to wlasciwie nie istnieje). W koncu nie chodzi nam przeciez o to, by sie od materii oderwac, tylko o to, by ja uduchowic, ‘przeduchowic’, przebostwic. Tak wiec ciagle mi tu cos ‘nie gra’…
    W modlitwie sw. Alfonsa wyczuwa sie swiadomosc tego, ze komunia duchowa jest jakos jednak niepelna (wskazuje na to uzycie wyrazenia ‘at least’ – ‘przynajmniej’). Nie chce zanadto psychologizowac, ale pomyslalem sobie w tym kontekscie o tym, ze – rowniez w odniesieniu do innych ludzi – mamy rozne poziomy bliskosci. Nie zawsze mamy ochote/jestesmy w stanie/sadzimy, ze dobrze jest oddac sie relacji z dana osoba ‘dusza i cialem’. To moze miec rozne przyczyny. W kazdym razie trzeba jednak po prostu stwierdzic, ze kazdy zwiazek, w jakim funkcjonujemy, ma w sobie cos dialektycznego: jest jakims wspolgraniem bliskosci i dystansu. Byc moze owa duchowa komunie z Chrystusem: ktora rowniez moze stanowic element adoracji sakramentalnej, mozna traktowac jako wyjscie naprzeciw temu faktowi?

    Reply
  12. chantal says:

    Co do ostatniego, Bóg nie dystansuje się od nikogo…to tylko ludzie tak czynią…

    Reply
  13. Pradusz says:

    I o to mi właśnie chodziło.

    Reply

Leave a Reply