Za niespełna dwa tygodnie w kalendarzu liturgicznym zakończy się okres Epifanii (wschodni chrześcijanie mówią w tym kontekście o Teofanii). Nazwa ta pochodzi od starogreckiego słowa ἐπιφάνεια, epifaneia, które oznacza “objawianie się, uderzającą obecność”. Z chrześcijańskiej perspektywy samoobjawienie Boga łączy się nierozerwalnie z misterium Trójcy Świętej. Bóg objawia się jako jedność trzech osób. Jednakże dla wielu chrześcijan, szczególnie na Zachodzie, Trójca Święta przestała być, albo może nigdy nie stała się, żywą rzeczywistością, lecz jest jedną z tych dziwnych rzeczy, “w które trzeba wierzyć każdego dnia, jeszcze przed śniadaniem i pierwsza kawą”, jak nazwał to Pradusz w kazaniu na Niedzielę Trójcy Przenajświętszej. Poniższy tekst jest streszczeniem i kompilacją dwóch esejów, które napisałem w ramach moich studiów na wydziale teologii Uniwersytetu w Tilburgu. Próbuję w nich pokazać, że dogmat trynitarny nie musi być traktowany jako katechizmowa prawda do wierzenia, lecz że może stać się żywą rzeczywistością, która obejmuje wszystkie aspekty życia i rzuca na nie szczególne światło, pomagając nam lepiej je zrozumieć.
Trójca jest rzeczywistością, na którą wskazuje chrześcijaństwo, i można uznać ją za zasadę przenikającą rozumienie każdego aspektu życia w chrześcijańskiej perspektywie. Jej istotą jest osobowa komunia, będąca niczym innym aniżeli samym życiem, jego pełnią. Zasada trynitarna udziela, bądź przynajmniej wskazuje na, odpowiedzi na odwieczne pytania o jedność i wielość, indywidualność i życie społeczne, część i całość, i skłania do odrzucenia tradycyjnych odpowiedzi na nie jako niewłaściwych. Prawdziwe życie, postrzegane przez pryzmat zasady trynitarnej, nie jest ani wszechogarniającą jednością, która składa się jedynie z części, które znajdują się w służbie całości, ani sumą wyizolowanych jednostek, które są tylko buntującymi się częściami jakiejś całości (tj. społeczeństwa, grupy czy innego matrixu), ale nie mogą wznieść się ponad nią. W świetle Trójcy błędne wydaje się zarówno wizja wychodząca od samotności indywiduum jak i od jednolitości uniwersalnej harmonii, która oznacza rozpłynięcie się osobowości w wykraczającej poza nią rzeczywistości. We wspólnocie trynitarnej osoba nie ulega destrukcji, natomiast ta wspólnota zakłada jej całkowitą otwartość na inne osoby i to w tej otwartości zyskuje ona od innych swoje istnienie. Osoby nie są częścią większej całości, ale raczej zawierają całość w sobie, jak pokazuje pojęcie perychorezy użyte w dysputach trynitarnych. Istnieją one w sobie nawzajem i tak tworzą jedność: są jednocześnie różne i złączone, absolutnie wolne i absolutnie kochające. Granice subiektywności zostają przekroczone, ponieważ wspólnota, jako z jednej strony maksymalnie intymna, a z drugiej maksymalnie otwarta, jest w rzeczywistości transcendowaniem, aktem ofiary z siebie, w którym ginie granica między podmiotem i przedmiotem, gdyż osoby dzielą ze sobą wszystko, wszystkie doświadczenia a nawet swoje natury. Poszukując metafory, która by to wyraziła, wskazałbym na sferę miłości erotycznej, która stanowi swego rodzaju wcielony język, i której celem jest pokonanie barier między ludźmi. Natomiast np. teologia protestancka wskazuje w tym kontekście w szczególny sposób na zdolność komunikacji słownej.
Trynitarna wspólnota nie jest statyczna lecz dynamiczna, ponieważ osoby są jednocześnie jednością i zachowują odrębność, w pełni dają siebie a jednak pozostają w relacji, w ciągłej wzajemnej wymianie. I właśnie pojęcia wspólnoty i osoby mają kluczowe znaczenie w rozumieniu natury Kościoła, jego natury sakramentalnej. Jest ona sakramentalna, ponieważ, zgodnie z tym, czym jest sakrament, wskazuje poza siebie na ostateczną rzeczywistość komunii z Bogiem i już teraz bierze w niej udział.
Chrystus, Syn Boży, Bogoczłowiek, złożył siebie samego w ofierze Ojcu w Duchu Świętym i przez swoje całkowite posłuszeństwo, całkowitą ofiarność, przywrócił ludzką naturę do jej właściwego stanu oraz przebóstwił ją, tzn. otworzył dla niej trynitarną wspólnotę, w której sam odwiecznie uczestniczy. Człowieczeństwo zostało uwolnione z choroby śmierci, z wynikającego z jego własnej winy oddzielenia od źródła życia, którym jest wspólnota z Bogiem (separacja, skoncentrowanie na sobie samym, zamknięcie się w samym sobie, stanowi przeciwieństwo wspólnoty i życia, jest piekłem i drogą ku nicości). W Chrystusie natura ludzka została “otwarta” od wewnątrz, oświecona, bez przemocy i przymusu, ale przez posłuszeństwo i miłość. Istota upadku leży w izolacji człowieka w jego egoistycznej podmiotowości i jego przeciwstawianiu się światu przedmiotów i innym podmiotom. Uzdrowienie z tej izolacji pochodzi zaś od Chrystusa i tylko w nim możemy je znaleźć. Polega ono na objawieniu – i zaktywowaniu – zasady osobowej w życiu ludzkim. Dzieje się to w Duchu Świętym – w Nim poszczególni ludzie jednoczą się z ludzką naturą, którą Chrystus przebóstwił, i w ten sposób są włączani we wspólnotę ze sobą nawzajem i z Bogiem.
Na chrześcijańskim Wschodzie wszystko jest przeniknięte myśleniem trynitarnym: eklezjologia , wizja społeczeństwa a w końcu eschatologia i przeznaczenie człowieka. To ostatnie ma dla mnie największe znaczenie. Być może najbardziej znaną specyficznie wschodnią doktryną jest theosis , przebóstwienie. Nie mówi ona jedynie o usprawiedliwieniu czy uświęceniu, ale o udziale w samym życiu Boga. Słynna ikona Rublowa przedstawiająca trzech aniołów jak gdyby otwiera się ku człowiekowi w zaproszeniu, wskazując na to, co Fiedorow nazwał “ ontologicznym miejscem człowieka”. Człowiek ma brać udział w życiu samego Boga, w dynamicznej relacji, którą ukazuje i umożliwia Trójca: a nie ma być pochłonięty przez bóstwo ani po wieczne czasy wyobcowany z Jego życia. To nie pojęcie “persona” czy “prosopon”, które odnosi się do teatru i masek, iluzji, stało się podstawą nowoczesnego personalizmu, dla którego osoba zawiera w sobie to, co uniwersalne, całość, a nie jest jej częścią, lecz patrystyczne pojęcie hipostazy , poddane redefinicji dla potrzeb doktrynalnych. Osoba znajdująca się pomiędzy indywidualizmem (wyobcowaniem) i całkowitą jednością znajduje swoje spełnienie we wspólnocie (rosyjska koncepcja soborności , na przykład, jest dogłębnie trynitarna, podobnie jak filozofie społeczne Fiedorowa i Bierdiajewa). Moim zdaniem rzeczywiście unikatowy potencjał chrześcijańskiej antropologii, a także filozofii społecznej i eklezjologii, można rozwinąć jedynie na podstawie przemyślanego i rzeczywistego uznania roli osoby.
Kościół we właściwym sensie jest koinonia [wspólnotą] osób, które przez łaskę podarowaną przez Ducha Świętego jednoczą się w miłości z Bogiem i z innymi osobami. Aspekt instytucjonalny Kościoła istnieje tylko po to, aby umożliwić sprawowanie Eucharystii, stanowiącej wcielenie wspólnoty, przez które staje się ona rzeczywistością a wieczność wkracza w czas. Każdy prawny, instytucjonalny i urzędowy aspekt Kościoła ma pozytywne znaczenie jedynie o tyle, o ile jest konieczny dla urzeczywistnienia wspólnoty, a wszystkie szczególne zadania Kościoła – misja, nauczanie, dyscyplina i różne rodzaje posługiwania – są jedynie instrumentami służącymi urzeczywistnianiu wspólnoty, prowadzeniu ludzi do Boga. Tak więc to, co dyskursywne i abstrakcyjne, nie stanowi wartości samej w sobie, a służy ludziom. Prawda i Życie są osobowe: to Chrystus, zaś misja Kościoła polega na umożliwieniu każdemu stanięcia się osobą w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa.
Pełna wspólnota jest oczywiście niemożliwa w doczesności, jest ustawicznie zaciemniana i zakłócana, jednakże gdy sprawuje się Eucharystię, staje się ona rzeczywistością. Dzięki temu Kościół może trwać w swoim pełnym radości oczekiwaniu ostatecznego spełnienia wspólnoty. Bóg daje tylko jedno: siebie samego. I to samo dotyczy również ludzi. Wszelkie dary Ducha Świętego, wszystko, co dzieje się w Kościele, jest tylko wyrazem wspólnoty, która stanowi warunek wolności, kreatywności oraz dobra i sama jest wolnością, kreatywnością i dobrem. W swej prawdziwej istocie Kościół jest wspólnotą, ponieważ stanowią go ludzie, którzy, dzięki łasce Bożej, otrzymują samego Boga i stają się prawdziwymi osobami na obraz i podobieństwo Trójcy Świętej. Narzędzia, którymi Kościół jest obdarzony – (formalne) sakramenty (tj. czynności, w ramach których za pośrednictwem materii, mającej zasadnicze znaczenie w dziele zbawienia, udziela się łaski w przyjęty w tradycji sposób) – są podstawowymi bramami wiodącymi do wspólnoty z Bogiem. Jednakże to łaska, a więc sam Bóg, odgrywa tutaj zasadniczą rolę i dlatego w pewnym sensie to prawda, że sine ecclesiam nulla salus (poza Kościołem nie ma zbawienia), lecz w innym nie, ponieważ łaska jest suwerenna i może być udzielana bez pośrednictwa Kościoła instytucjonalnego.
Jednym z najistotniejszych problemów, z którym boryka się eklezjologia, jest zagadnienie jedności Kościoła. Eklezjologia chrześcijańskiego Wschodu podkreśla jej znaczenie, ale jej praktyczne urzeczywistnienie widzi w różnorodności Kościołów lokalnych. Każdy Kościół lokalny posiada w sobie pełnię katolickości przez Eucharystię i katolickość ujawnia się jedynie w Kościołach lokalnych i przez ich wspólnotę. (Rzymski) Zachód ma z kolei skłonność do podkreślania, że katolickość opiera się w większym stopniu na ramach, w których Kościoły operują, a przez to splata je w jedną instytucjonalną i kanoniczną całość. Trynitarne źródło inspiracji eklezjologii opartej na fenomenie Kościoła lokalnego, pochodzącej pierwotnie ze Wschodu, w następujący sposób wyraził bp Pierre Whalon, zwierzchnik Konwokacji Kościołów Episkopalnych w Europie, nawiązując do porozumienia o pełnej komunii pomiędzy starokatolikami a anglikanami:
“Te kilka słów Porozumienia z Bonn wskazuje na rodzaj jedności, która jest naszym udziałem. Nie jest to monada, podległa jednemu biskupowi, który mówi reszcie w co wierzyć i jak działać. Jest to obraz – jakkolwiek blady i wątły – życia, które dzielimy ze sobą w Trójjedynym Bogu. Każda z Trzech [Osób] ma odrębną tożsamość, a jednak stanowią one doskonałą jedność”.
ŹródłoOstatecznie bowiem jest przecież tylko jeden Kościół, jedna Trójca i jeden sakrament – komunia ma objąć całą rzeczywistość.