Niedziela Trinitatis

Jutro niedziela Trójcy Świętej. Jak co roku, biedni kaznodzieje z różnych Kościołów będą się niezwykle trudzić, by powiedzieć coś sensownego o czymś, co, bądźmy szczerzy, nierzadko i im samym jawi się jako niezbyt sensowne.

Także i my opublikowaliśmy na blogu już to i owo na temat Trójcy Świętej:

Gdy myślę o temacie tej niedzieli, pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to słowa holytrinityscene szwajcarskiego teologa ewangelickiego Emila Brunnera z jego książeczki Nasza wiara , w której zaczytywałem się jako nastolatek (tak bardzo, że się po prostu rozpadła; dopiero minionej zimy udało mi się kupić w metodystycznym kościele w Ścinawce Średniej , na Dolnym Śląsku, kolejny nowy egzemplarz):

Nikt nie może wiedzieć, kim jest Bóg. Najuczeńszy i najpoczciwszy nie wie więcej niż najgłupszy. Wprawdzie w nas wszystkich, którzy jesteśmy ludźmi, mieszka w sercach wyczucie czegoś, co wyższe jest od nas samych, przeczucie pewnej mocy, rządzącej tym, co istnieje i nadającej prawo wszystkiemu, co żyje. Lecz jak ciemne i zagmatwane jest to przeczucie, o tym świadczy historia ludzkości i codzienne życie. Czegóż sobie ludzie nie wyobrażają, gdy słyszą słowo „Bóg” i „Boski” i jakżeż wielu nic przy tym sobie nie myśli! Któż może rzec: Wiem, kim jest Bóg? Wiem, czego pragnie i co zamierza? Tyle wiemy o Bogu: On jest tą wielką tajemnicą.

Wiara jest ciągłym obcowaniem z Tajemnicą, życiem Tajemnicą. Ta świadomość powinna nam towarzyszyć nieprzerwanie od początku. I nic, co słyszymy (również jutro z ambony), ani, co mówimy sami, nie powinno być nigdy traktowane jako jej ‘wyjaśnienie’. Na tym bowiem polega właśnie różnica miedzy tajemnicą i zagadką: tę drugą można czasem rozwiązać, tą pierwsza pozostaje tym, czym jest. Jeden z moich ulubionych filozofów, J.D. Bierens de Haan , pisał swego czasu:

Gdy idee Boże przestają nas zadziwiać, to znaczy, że zostały przez nas pozbawione swego splendoru. Zakończyć nasze filozofowanie tak, jak zamyka się rachunek kupna-sprzedaży, oznacza upadek na miarę Lucyfera.

Rozmyślania nad ‘ideami Bożymi’ nie da się zakończyć, nie da się go zamknąć, tak jak zamykamy nasze rachunki: zyskiem lub stratą. One ciągle nas drążą, stanowią ciągłe wyzwanie: duchowe, moralne i intelektualne. Dlatego właśnie dogmat trynitarny nie tylko nie uderza w nasze przekonanie, że Bóg jest tajemnicą, ale stanowi jego genialne przypieczętowanie. Św. Augustyn miał bowiem rzeczywiście rację, pisząc, że myśl, iż kiedyś wyczerpiemy temat Trójcy Przenajświętszej jest o wiele bardziej żałosna, aniżeli przekonanie, że wodę z morza da się przenieść do własnoręcznie wykopanego na plaży ‘grajdołka’. Jednakże przekonania o tym, że wiara oznacza ciągłe obcowanie z Tajemnica, można również nadużyć. Takiego nadużycia dopuszczamy się moim zdaniem, gdy mówimy, że skoro to Tajemnica, trzeba ją po prostu (bezmyślnie) przyjąć, albo (równie bezmyślnie) odrzucić, ale w żadnym razie nie powinno się poświęcać jej zbyt wiele uwagi, bo po co – ‘PRZECIEŻ I TAK NIE DOJDZIEMY DO NICZEGO SENSOWNEGO’! Dla tych, którzy odrzucają dogmat trynitarny, jest to raczej dobra wiadomość, jednak tych, którzy go – klęcząc w pokorze z ‘buźką w ciup’ i pobożnie złożonymi rączkami – ‘przyjmują’, te słowa Bierensa de Haana powinny co najmniej skłonić do myślenia:

Dogmat jest tworem człowieka; żyje on z łaski naszej królewskiej WOLNOŚCI i pobrzmiewa czysto tylko tak długo, jak długo wolna ręka pociąga za sznur dzwonu naszego ducha.

W stylu mniej podniosłym oznacza to po prostu, że to, czy dogmat będzie miał jakiś sens i znaczenie, zależy od nas samych. I to bynajmniej nie od tego, czy go ‘z pokorą przyjmiemy’, lecz od tego, czy w wolności będziemy w stanie zrobić z nim coś sensownego. W przeciwnym razie utraci on swoje ‘brzmienie’.

‘W jaki sposób pierwsi chrześcijanie próbowali uczynić coś sensownego z Trójcy Świętej?’, pyta Mark McIntosh , kapłan episkopalny oraz profesor teologii systematycznej i duchowości, w swojej książce Mysteries of Faith .

Widzieli, że to nowe spotkanie z Bogiem nie było tym samym, co spotkanie Boga w trzech różnych rolach lub czynnościach, tak jak ja mogę być w ten sam niedzielny poranek celebransem Eucharystii, podającym kawę po nabożeństwie oraz poirytowanym rodzicem. Dla nich Trójca nie była Bożą zabawą w „akuku”, w ramach której rozbawione bóstwo spogląda spoza różnych masek (raz jako starszy facet z brodą, raz jako niemowlę, raz jako ptak, itd.) aż się zmęczy tą zabawą. Nie, gdy ci chrześcijanie napotykali Boga, byli porywani do Jego własnego wewnętrznego życia, składającego się ze wzajemnych relacji. Słowo, które staje się ciałem, i Duch, który porusza się po chaosie ludzkich serc, nie są doraźnymi próbami załatania czegoś ze strony nierozgarniętego bóstwa, które nie do końca liczyło się z ludzkim nieposłuszeństwem. Przeciwnie, Słowo i Duch wiecznie urzeczywistniają komunię, którą jest Bóg, i do której wciągnięci zostają chrześcijanie. Ojciec bowiem nie jest tylko Ojcem, ale od wieków z upodobaniem „wylewa się”, oddaje siebie samego w „inności” Słowa i jego wypowiadania. To upodobanie, które powoduje, że Ojciec wykracza poza prostą jedność ku Innemu, jest tą samą miłością, tym samym Duchem, który również powoduje, że Słowo staje się odwieczną odpowiedzią pełnego miłości oddania się Ojcu.

Bóg jest miłością. Poprzez to pełne mocy stwierdzenie chrześcijanie zaczęli rozumieć, że Bóg jest Bogiem przez relację: wspólnotę Kochającego, Kochanego i Tego, Który Porywa. Tak jak chrześcijanie wzrastają ku pełni tego, kim naprawdę są, przez wspólne życie, relacyjność Boga jest dokładnie tym, kim On jest. Innymi słowy, to przez odwieczną miłość i dawanie się sobie nawzajem Osoby Boskie są Osobami. Ojciec wlewa boskie życie w Syna, Syn wyraża i wciela to życie, zaś Duch Święty spaja ich ze sobą w pełnej pasji i rozkoszy miłości.

Czy oznacza to jednak, że pierwsi chrześcijanie ‘wierzyli w Trójcę’? Sięgam po kolejną książkę. Jej autorem jest ktoś, kto odegrał 9781561011759_p0_v1_s260x420 ogromną rolę w moim życiu. Wpadła mi ona w ręce pod koniec studiów na Uniwersytecie Kościołów Reformowanych w Kampen i dostarczyła tak wiele inspiracji, że postanowiłem przenieść się do Lejdy i poznać jej autora osobiście. Pierwszą noc w nowym mieście spędziłem pod jego dachem, a kilka lat później to on ordynował mnie na pastora w Kościele Remonstrantów. Eginhard P. Meijering był wówczas wykładowcą historii dogmatów na Uniwersytecie Lejdejskim. W książce Inspiratie uit de traditie. Gegrond geloof pisze:

Określenie ‘Bóg żywy’ jest określeniem wiary, natomiast wyrażenie ‘trójjedyny Bóg’ jest formułą teologiczną, która jako taka nie jest przedmiotem wiary, lecz stanowi produkt refleksji nad wiarą. Trójca nie należy do objawienia, lecz jest teologiczną konkluzją z objawienia, i to taką, którą wyciągnięto stosunkowo późno. Antytrynitarze maja rację, mówiąc, że w pierwszych trzech stuleciach chrześcijaństwa nie znano ortodoksyjnej nauki o Trójcy w takiej formie, w jakiej my ja znamy, ale nie mają racji, wyciągając z tego wniosek, że ta nauka jest w takim razie niepotrzebna.

I nieco dalej:

(…) Cała nasza mowa o Bogu jest ludzką mową i częstokroć stanowi produkt aż nadto ludzkich praktyk. Chodzi jednak o to czy wierzymy, że Bóg to nasze mówienie o sobie może obdarzyć sensem.

Przerwijmy tu na moment wywód Meijeringa i zwróćmy uwagę na to, w jaki sposób uzupełnia on to, o czym pisali zarówno Bierens de Haan jak McIntosh. Filozof Bierens de Haan kładzie nacisk na to, że ludzie udzielają sensu dogmatowi. Również teolog McIntosh zaczyna od pytania o to, jak ‘pierwsi chrześcijanie próbowali uczynić coś sensownego z Trójcy’. Meijering wyraża nadzieję, że Bóg czyni to samo. Jedno nie wyklucza drugiego. Co więcej: jedno zakłada drugie. W tym momencie warto się chyba odwołać do potrójnego źródła autorytetu w Kościele (słynny ‘trójnóg’, którego wizję łączymy z jednym z najważniejszych twórców anglikańskiej teologii, Richardem Hookerem ): Biblia, Tradycja, (ludzki) Rozum. Ufamy, że w jedności tych trzech elementów odnajdziemy sens, który nie jest tylko ‘naszym sensem’, lecz przejawia się w nim również Boża wola obdarzenia sensem naszej gadaniny. Powróćmy do słów E.P. Meijeringa:

Ten dogmat słusznie ogranicza nasze mówienie o Bogu. Wyraża, że Bóg nie jest sztywną jednością, ale Bogiem żywym, którego objawienie w czasie odzwierciedla bogactwo Jego wiekuistej istoty. Ojciec bez Syna jest istotnie, jak to mówi św. Atanazy , niczym drzewo pozbawione owoców albo źródło bez wody. Przez Syna Ojciec staje się żywym Bogiem. Sprzeciw wobec dogmatu trynitarnego, który ma miejsce od XVI w., uświadamia nam, że mamy tu do czynienia z czysto ludzką próbą systematycznego wyrażenia słowami objawienia Boga w Chrystusie. Dlatego ani ta próba sama w sobie nie jest przedmiotem wiary ani zgoda na nią nie może stanowić probierza czystości wiary. Warto jednak kontynuować takie próby systematycznego wyrażania słowami tego, w co wierzymy, w zgodzie z klasycznym dogmatem.

Oczywiście, nie każdy jest przekonany o tym, że ‘warto’. Sprzeciw wobec nauki o Trójcy żyje nadal – nie tylko wśród zadeklarowanych unitarian, ale również wśród członków Kościołów, które oficjalnie potwierdzają swoje przywiązanie do starokościelnych dogmatów. I wydaje się, że jedno jest w każdym razie pewne: w dzisiejszych czasach niczego się nie osiągnie przez uporczywe odwoływanie się do samego faktu, że ‘przecież istnieje dogmat’, a my musimy go przełknąć albo się nim udławić. Cała sprawa polega na tym, czy uda nam się napełnić go jakimś sensem i sprawić, że ‘zabrzmi’ przez to w naszych własnych uszach i w uszach tych, którzy nas słuchają. Z nadzieją, że w tym brzmieniu usłyszymy coś z ‘boskiej muzyki’. Jay Emerson Johnson pisze w swojej książce Dancing with God , której fragment zamieściliśmy już kiedyś na blogu:

3949955716

E.P. Meijering

Gdy dzisiejsi chrześcijanie eksperymentują z rożnymi sposobami mówienia o Trójcy Świętej, cel takiego eksperymentowania pozostaje ten sam od czasów, gdy najwcześniejsze wspólnoty chrześcijańskie zaczęły układać Ewangelię: usłyszeć Bożą muzykę tak czysto, jak to tylko możliwe. Anglikańscy chrześcijanie nalegali, aby słuchać tej muzyki w wielu różnych miejscach, a nie tylko granej na organach w naszych budynkach kościelnych. To, co robimy i mówimy, oraz co słyszymy w Kościele, wyraża w szczególny sposób Boże melodie, przebiegające przez całe ludzkie życie. Możemy je słyszeć w kulturze i sztuce, w naukowych dociekaniach i badaniach, w miłosnych związkach, w tworzeniu rodziny i w zadziwiającym pięknie stworzonego świata wokół nas. Anglikanie dostrzegli również, jak ważne jest słuchać tej muzyki razem, uczyć się rytmów Bożego tańca w towarzystwie innych tancerzy, zarówno tych dawnych jak współczesnych. Bez wątpienia każdy z nas może usłyszeć Bożą muzykę, ale do tego, aby słyszeć ją czysto i dobrze tańczyć, potrzebujemy pomocy. To jeden z najważniejszych elementów wiary trynitarnej: spotkanie z Bożą Rzeczywistością, ponieważ Boża rzeczywistość jest nie tylko osobowa, lecz w swej istocie również społeczna.

Może więc najważniejsze, co jutro możemy zrobić, to po prostu pójść do kościoła i doświadczyć bycia w społeczności, zaś co możemy powiedzieć (lub wysłyszeć) z kazalnicy zawiera się w słynnych słowach rosyjskiego filozofa, Mikołaja Fiodorowa , które kilkanaście lat temu podjął i rozwinął w niezwykle ciekawym artykule teolog Miroslav Volf : ‘Trójca Święta jest naszym programem społecznym’. Volf pisał w 1998 r.:

Ewangelia jest czymś więcej aniżeli tylko dobrą nowiną o tym, co uczynił Bóg. Jest projektem społecznym, który ludzkość musi zrealizować. Ponieważ zmartwychwstanie Chrystusa przynależy do wszystkich ludzi, udział w trójjedynym życiu Boga nie jest tylko eschatologiczną obietnicą, ale obecną rzeczywistością, a przez to również programem historycznym.

I może najważniejsze pytanie, jakie powinniśmy zadać sobie w niedzielę Trinitatis , brzmi, co ten program właściwie zawiera i jak go zrealizować…

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , , . Bookmark the permalink .

Leave a Reply