Zachowujmy imiona

Przełom października i listopada to okres, w którym szczególną uwagę poświęcamy tym, którzy odeszli. W Polsce 1 i 2 listopada znowu zaludnią się cmentarze a na grobach pojawią się znicze. Jest to tradycja o wiele starsza niż chrześcijaństwo. Pogańskie w swej istocie Dziady czy Halloween przypominają o tym, że również w kultach przedchrześcijańskich w okresie, gdy dni stawały się coraz krótsze i świat na coraz dłużej pogrążał się w ciemności nocy, granica pomiędzy światem żywych i umarłych stawała się szczególnie „cienka” i przepuszczalna. To okres, w którym trochę zamykamy się w sobie, pojawia się skłonność do wspominania czasów, które przeminęły i ludzi, których nie ma już wśród nas.

Poniżej zamieszczamy rozważanie wygłoszone przez Pradusza na nabożeństwie upamiętniającym tych, którzy odeszli, w jego wspólnocie Kritische Gemeente IJmond . Jest ono zainspirowane historią o spotkaniu zmartwychwstałego Jezusa z uczniami podążającymi do Emaus (Łk 24,13-32).

“Przepraszam, jak masz właściwie na imię?” Mało co jest tak nieprzyjemne, jak taka sytuacja. Twarz jest nam na pewno znajoma, wiemy, że właściwie powinniśmy znać zaduszki osobę, która stoi przed nami, tylko… No właśnie, to imię jakoś nie chce się wynurzyć z czeluści pamięci. W końcu nie da się już tego ukryć i trzeba zadać to pytanie: jak masz właściwie na imię?

Zapominanie należy do życia, nie tylko do jednego z jego okresów. Za kilka dni, w kolejnej serii spotkań domowych, będziemy rozmawiać o starości. I mogę sobie wyobrazić, że również ten temat zostanie poruszony. A jednak nie jest to tylko problem ludzi starszych. To, że zapominamy, ma po prostu do czynienia z funkcjonowaniem naszego umysłu. On tego potrzebuje, aby przyzwoicie wykonywać swe zadania. To, że obecnie mamy dużo do czynienia z komputerami, może pomóc nam zrozumieć to zjawisko, bo również one muszą od czasu do czasu zostać zresetowane. W przeciwnym razie ich działanie spowalnia się, ponieważ nie mogą już przetworzyć potrzebnej ilości informacji. Zatem i one muszą od czasu do czasu coś „zapomnieć”.

Tak jak nasza ekonomia opiera się nie tylko na pieniądzach, które rzeczywiście posiadamy, ale nawet w o wiele większym wymiarze na naszych długach, tak i nasz świat opiera się nie tylko na informacjach, którymi rzeczywiście dysponujemy, ale również na tych, które dawno umknęły nam z pamięci. Wiemy o tym, a jednak się to nam nie podoba. W Biblii umiera się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy wszyscy już o tobie zapomnieli. Zaś Wiekuisty, Bóg życia, Bóg jedyny, to ten, który O NIKIM NIE ZAPOMINA. Właśnie tak Go/Ją rozpoznajemy. W jednej z pieśni autorstwa Huuba Oosterhuisa śpiewamy: „Ten dom pełen ludzi. Czy wiesz kim oni są? Mam taką nadzieję. Czy nas policzyłeś? Czy znasz nas po imieniu? Zatem jesteś tym Jedynym”. Przypominam sobie, jak śpiewaliśmy to na lotnisku Schiphol w czasie z jednego z czuwań przy areszcie granicznym (miejscu, w którym widać jak nasz, podobno tak gościnny, kraj traktuje tych, których nie chce ugościć) zorganizowanym przez C.v.d.S. Dzisiaj upamiętniamy jego samego. Umieszczamy kamień z jego imieniem na naszej tablicy pamięci, ponieważ o nim nie zapomnieliśmy. Nie zapomnieliśmy ani o nim ani o jego zaangażowaniu i entuzjazmie, o jego wizjach i ideałach. Nie zapomnieliśmy o nim – jednym z nas, jedynym w swoim rodzaju C.

Pomysł, aby tematem nabożeństwa upamiętniającego tych, którzy odeszli, uczynić upamiętnianie czy pamięć jako taką, przyszedł mi do głowy, gdy kilka tygodni temu żegnaliśmy innego członka naszej wspólnoty, T.V. Z jakichś powodów nie dotarło to do mnie, gdy przygotowywaliśmy nabożeństwo pożegnalne, zrozumiałem to dopiero w jego trakcie: że T. pojawił się po raz ostatni wśród nas, gdy żegnaliśmy w Morgensterkerk jego żonę, waszą mamę i babcię, dziesięć lat temu. To zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Przez długie lata jego pobytu w domu opieki, gdy coraz bardziej pogrążał się w demencji, większość z nas go nie widziała, nie miała z nim do czynienia. Przez wszystkie te lata jednak zachowywaliśmy w pamięci jego imię i dlatego właśnie T. mógł tamtego dnia we wrześniu mimo wszystko raz jeszcze pojawić się wśród nas jak żywy. Wówczas pomyślałem: gdy zadajemy sobie pytanie, dlaczego tutaj jesteśmy, dlaczego robimy to, co robimy, to przecież to jest właśnie odpowiedź, ZACHOWUJEMY W PAMIĘCI imiona i marzenia, ideały i wizje, wspomnienia i uczucia, które one w nas wzbudzają. Zachowujemy je, ponieważ, bez względu na to, jak normalną i naturalną rzeczą jest zapominanie, musi również istnieć miejsce, gdzie sobie ludzi przypominamy i upamiętniamy ich. Potrzebujemy tego zarówno w odniesieniu do umarłych, jak i do żywych, jak na przykład tych ludzi na lotnisku Schiphol, o których, gdyby nie nasze czuwanie, już dawno by zapomniano.

Niekiedy ta pamięć może mieć w sobie też coś zabawnego. W miniony wtorek jechałem z przyjacielem, amerykańskim duchownym, z południowej Polski do Warszawy. W pewnym momencie dotarła do niego wiadomość o śmierci członikini jego zboru, starszej pani. Dalej wszystko toczyło się w podobny sposób jak ma to miejsce u nas, w KGIJ. Nasz przyjaciel musiał wykonać kilka telefonów, podobnie jak ja w momencie, gdy otrzymuje taką informację. Procedury musiały zostać uruchomione. Tak więc telefonował, a ja słuchałem. W pewnym momencie rozmowa dotyczyła pewnego szczegółu. Jak się okazało, zmarła nie cierpiała opłatków, ponieważ zawsze przyklejały jej się do podniebienia. Życzyła sobie więc, aby w czasie jej nabożeństwa pogrzebowego do komunii użyto jedynie prawdziwego chleba. Przygotowujący je musieli na to zwrócić uwagę. Gdy to usłyszałem, moją pierwszą myślą było: „czy są jeszcze jakieś inne miejsca na tym zwariowanym, pogrążonym w pośpiechu i zapominalskim świecie, gdzie można liczyć na to, że taki szczegół, który dla kogoś był jednak ważny, nie zostanie zapomniany?” Dzisiaj – może, biorąc pod uwagę różnicę czasu, właśnie w tym momencie – odbywa się pogrzeb M. i jestem pewien, że na nabożeństwie żałobnym łamany będzie chleb – zwykły chleb a nie opłatki. Bo, jak mało istotne może się to komuś wydawać, to ważna sprawa, która również przynależy do zachowywania w pamięci czyjegoś imienia.

Za chwilę również i my będziemy łamać chleb i dzielić się winem. Dzisiejszego wieczoru zaśpiewamy przy tym pieśń, którą niektórzy z nas uważają za trochę zbyt długą. Jej długość wynika z tego, że upamiętniamy w niej imiona przodków Jezusa. Oczywiście nie możemy tego robić za każdym razem, tego wieczoru jednak mamy ku temu szczególny powód: ta pieśń ukazuje nam bowiem, być może bardziej niż każda inna, to, co stanowi temat tego nabożeństwa – upamiętnianie, przypominanie sobie, zachowywanie w pamięci. Śpiewając ją, opowiadamy historię Jeszuy-Jezusa, „który, jak każdy człowiek, został nazwany swoim własnym imieniem, gdy narodził się w dalekiej przeszłości, daleko stąd”. Upamiętniamy Go „jako umarłego, który nie jest umarły, jako żywego ukochanego”. Ponieważ zaś nazywamy Go przy tym „wspomożycielem, towarzyszem podróży, bratem najmniejszych z ludzi”, upamiętniamy nie tylko Jego. Wspominamy każdego, każdego włączamy w Jego opowieść, opowieść tego, który żyje. Tu nie ma granic i nie musimy obawiać się, że kogoś pozbawimy w ten sposób jego tożsamości, ponieważ np. nie był on chrześcijaninem. Oczywiście istnieją też inne imiona, inne religie i inne tradycje. Oczywiście istnieją również inne opowieści, które nie są gorsze, lecz po prostu inne. To jednak jest opowieść, w której jesteśmy zakorzenieni. Może za sprawą przypadku, a może nie. I właśnie ją opowiadamy w jak najszerszy, jak najbardziej inkluzywny sposób.

I gdy opowiadamy na nowo tę historię, i gdy łamiemy przy tym chleb i dzielimy się winem za życie (lechaim) i przeciwko śmierci, ma miejsce coś niespodziewanego. W naszej Ewangelii na dzisiejszy wieczór czytamy: „Wówczas ich oczy otworzyły się i rozpoznali Go”. On był wśród nich „jako umarły, który nie jest umarły”. Bowiem upamiętniać w sensie biblijnym oznacza zawsze więcej niż jedynie upamiętniać, oznacza uobecnić kogoś lub coś, przeżyć na nowo, doświadczyć na nowo. „Słowo dotknięte dźwiękiem, dotknięte świętością” (św. Hildegarda z Bingen) staje się SŁOWEM ŻYWYM. Imię ożywa na nowo. Jest to istota tego, co w Kościele nazwano EUCHARYSTIĄ – wspominania z wdzięcznością w taki sposób, aby ten, którego historię opowiadamy, znów ożył, zaś wraz z nim wszystkie te imiona, które zachowujemy w pamięci, a także my sami:

„Abyśmy nie żyli uwięzieni w pustce.
Abyśmy nie stali się na powrót prochem.
Ześlij swego Ducha, aby nas przemienił.
Abyśmy Cię słyszeli, abyśmy Tobą żyli,
ludzie dla ludzi, wszystko dla wszystkich.
Abyśmy wypełnili Twe słowo, nasz pokój,
WZBUDŹ SWOJĄ SIŁĘ I PRZYJDŹ NAS WYZWOLIĆ”.
(Huub Oosterhuis)






Ponieważ

„Ten strumień nigdy nie wyschnie,
nawet zimny oddech, oddech śmierci,
nie oprze się temu słowu”.
(św. Hildegarda z Bingen)

ŻYWEMU SŁOWU…

This entry was posted in Wpisy po polsku and tagged , , . Bookmark the permalink .

Leave a Reply